Lady Litiana Lyr von Blackclaw, dla przyjaciół Liti, była wściekła. Od blisko godziny toczyła zażartą dyskusję, wychodząc z niej do tej pory z niczym.
- Posłuchaj – zaczęła po raz dwudziesty któryś – wiem, że ty i ja nigdy się dobrze nie dogadywałyśmy, ale w obecnej sytuacji musimy współpracować. No, dalej, zrób to chociaż dla mojego ojca. – Niestety. Po tej wzruszającej przemowie spotkała się tylko ze zdegustowanym spojrzeniem i oburzonym parsknięciem. – Uch… Wega, ty durny, latający cielaku! – Zaczęła wymachiwać przed smoczycą palcem, mając nadzieję, że przekona ją jednak do zmiany zdania.
- No proszę… Takie słownictwo u damy – dobiegł ją zza pleców głos bynajmniej nie przyjazny.
Liti odwróciła się z zamiarem rzucenia na rozmówcę jakiegoś okropnego zaklęcia, ewentualnie przywalenia mu w twarz.
To, że rozmówcą była jej własna, rodzona i biologiczna babka, nie miało jakiegokolwiek znaczenia. No, może malutkie, ale kto zwracałby na to uwagę? Oprócz jej ojca, oczywiście.
Evelyn Destemonda von Blackclaw, dla przyjaciół… Evelyn, stała prosto w swej przepysznej, długiej sukni, o wyjątkowo uroczym, śliwkowo-buraczanym odcieniu.
Liti nie lubiła buraków. Śliwek w sumie też nie.
- Czy nie powinnaś teraz ćwiczyć zaklęć lub czegoś w tym rodzaju? – spytała wiekowa dama, tonem tak zimnym, że aż… lodowatym. Jej własna, rodzona i biologiczna wnuczka stwierdziła, że tym oto sposobem wzbiła się na wyżyny swej lodowatości. A to było nie lada wyczynem, nawet dla kogoś takiego jak Evelyn.
Liti naburmuszyła się, nastroszyła i wykonała wszystkie czynności, by prezentować się równie dumnie i lodowato, co babcia. Gdy miało się na sobie utytłaną błotem płócienną koszulę, zupełnie niepasującą do młodej damy, było to niemal niewykonalne.
Ale Liti się starała.
- To – pomachała dłonią przed pyskiem Wegi, dokładnie wskazując miejsce, gdzie smoczyca wyszczerzyła swoje białe kły – jest niezwykle zbliżone do zaklęć. I wiąże się z moją nauką w Akademii – odparła, siląc się na uprzejmy ton, chcąc jednocześnie brzmieć równie chłodno i dystyngowanie jak Evelyn. No, może nie dystyngowanie. Jednak chłodno na pewno.
Ukochana babcia wzruszyła pogardliwie dystyngowanymi w każdym tego słowa znaczeniu ramionami i odparła wyniośle:
- Lepiej skup się na nauce, a nie tych swoich dziecinnych fanaberiach. Że też twój ojciec na to pozwala. Przecież smok tak naprawdę do niczego ci nie jest potrzebny.
- Ale… - Przybrała rozgniewaną minę, mając nadzieję, ze zamaskuje chwilową niemożność znalezienia sensownych argumentów. – Ale… Wega i ja jesteśmy bardzo zżyte. Osoba postronna, taka jak ty, droga babciu, nigdy nie zrozumie więzi, która nas łączy. – Dla potwierdzenia własnych słów poklepała smoczycę po łbie. Ta jednak, wyjątkowo niepojętna, warknęła ostrzegawczo. Liti nie miała pojęcia, że smoki potrafią wydawać takie odgłosy. Jednak rozważania tej myśli postanowiła przenieść w bliżej nieokreślony i stosunkowo daleki punkt w czasie.
Zamiast tego przysunęła się bliżej zwierzęcia i, ze sztucznym uśmiechem, skierowanym do kobiety, wysyczała Wedze do ucha, zaciskając przy tym mocno zęby:
- Chociaż raz współpracuj, ty nędzna imitacjo smoka. Jeszcze przez tę staruchę zostaniesz sprzedana i co wtedy zrobisz? Hm? – Miała nadzieję, że przekonała uparte zwierzę. Smok zastrzygł uszami i parsknął, ale przynajmniej nie zionął na Liti ogniem. Dziewczyna uznała to za wielki, a nawet ogromny sukces. I znaczący krok, poczyniony w stronę ich wspólnej przyjaźni.
Wega zerknęła na nią podejrzliwie.
No dobrze. Malutki kroczek, ale to przecież też się liczy.
Evelyn przez chwilę przyglądała się wnuczce, po czym po raz kolejny wzruszyła ramionami. Liti przeszło przez myśl, że być może kobieta cierpi na pewnego rodzaju tik nerwowy. Nie zdziwiłaby się, gdyby jej przypuszczenia okazały się prawdą. Ojcu często dziwnie mrugało oko, gdy uważał, ze zrobiła coś nie tak. Ona, rzecz jasna, zawsze miała w tej kwestii zupełnie inne zdanie. Ale takie odruchy mogły być dziedziczne.
Tylko patrzeć, aż zacznę dziwaczeć – pomyślała z przekąsem.
- Jesteś sama w domu? – spytała arystokratyczna matrona, wskazując na lśniącą w promieniach słońca i drażniącą przepychem pokaźną rezydencję z ogródkiem, w którym Litiana starała się właśnie nakłonić Wegę do latania.
- Ależ skąd. Twój syn, a jak się zabawnie złożyło, także i mój ojciec, jest na terenie… tego czegoś, co zwą potocznie mieszkaniem. – Wykonała zawoalowany gest w stronę willi. – A dokładnie w swoim gabinecie. Tak mi się zdaje. – Uśmiechnęła się, miała nadzieję, uprzejmie i dodała:
- Naprawdę miło było cię spotkać, babciu, ale z pewnością nie możesz już tracić swego cennego czasu na rozmowy ze mną. Szkoda… Cóż, powodzenia w poszukiwaniu taty.
Evelyn uniosła podbródek i mruknęła coś na pożegnanie, by później zniknąć w pozłacanej bramie zabudowania.
Liti odwróciła się do swojej dotychczasowej towarzyszki, zajętej patrzeniem w kierunku, w którym przed chwilą ruszyła kobieta.
- Widzisz? – mruknęła dziewczyna. – W porównaniu z nią chyba nie jestem taka najgorsza, co?
Zwierzę pokiwało łbem na znak zgody.
- Świetnie – uśmiechnęła się z entuzjazmem Litiana. – To chyba możemy już zacząć latać – stwierdziła, wsiadając na grzbiet Wegi.
Gdy kilka minut później wracała do domu, trzymając się za obite ramię, przysięgła sobie, że jej babcia się o tym dowie. Niech ona zajmie się tym krnąbrnym stworzeniem.
Z pewnością nie będzie mogła znieść cierpienia swojej jedynej, najdroższej i najcenniejszej pod słońcem wnuczki.
Już Liti się o to postara.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt