Nieznajomy, nie czekając na odpowiedź, odwrócił się, po czym pociągnął mnie lekko za sobą. Bez chwili namysłu skierował się w stronę pobliskiego wzgórza, porośniętego brzozowym laskiem. Nie wybierał jakoś specjalnie drogi, jednak tłum w dziwny sposób, rozchodził się przed nim na strony, niczym w trakcie wystudiowanej choreografii. Właściwie wszystko wyglądało zupełnie naturalnie. Nikt nie zwracał na nas uwagi, jednak w odpowiednim momencie każdy robił dwa kroki w bok.
Co u licha? - pomyślałam, czując delikatne uczucie niepokoju. A może podniecenia? Nie byłam pewna. Nie miałam pojęcia, co się ze mną dzieje i w jaki sposób znalazłam się w sytuacji, tak niepodobnej do wszystkich, jakie do tej pory przeżyłam. Była ona groteskowo-nierzeczywista, lecz o dziwo, sprawiała mi wielką przyjemność. Rozluźniłam się.
Gdy zostawiliśmy za sobą wszystkich gości koncertu i weszliśmy odpowiednio daleko, pomiędzy pokryte biało-szarą korą drzewa, mężczyzna zwolnił. Po kilku krokach zatrzymał się obok ogromnego, zwalonego pnia.
- Usiądziesz? - zapytał łagodnie.
Nieśmiało skinęłam głową, po czym zajęłam miejsce. Nieznajomy przysiadł bezpośrednio na ziemi, opierając plecy tuż obok mojego uda i zapatrzył się w jakiś odległy punkt.
- Skoro już się tutaj znalazłam – powiedziałam cicho. – To chętnie dowiedziałabym się, jak masz na imię.
Głupie wydawało mi się w naszej sytuacji używanie słówka pan, chociaż mężczyzna z pewnością starszy był ode mnie o dobrych kilka lat.
- Lucyfer – Usłyszałam w odpowiedzi. - Masz rację, powinienem był wcześniej się przedstawić. Przepraszam.
Mimo, że wcale tego nie chciałam, na ustach pojawił mi się lekko drwiący uśmiech.
- Żartujesz! - Nie mogłam się powstrzymać. - Jak ten upadły anioł?
- Wybacz, ale niechętnie używam tego określenia. Wielu ludziom niedobrze się kojarzy, chociaż nigdy tak naprawdę, nic złego im nie zrobiłem. Jednak, jeśli Bóg raz przystawi komuś stempel, będzie on piętnował nieszczęśnika przez całą wieczność.
Nie wiedziałam, jak skomentować owe wyznanie. W bajki przestałam wierzyć już dawno temu i wydawało mi się, że całkiem racjonalnie umiem patrzeć na życie. Mimo to, musiałam przyznać, że w tym mężczyźnie było coś tajemniczego. Coś, co powoli budziło do życia, nieużywane do tej pory, strefy mojej duszy.
- Czym zasłużyłeś sobie na boży gniew? - zażartowałam.
- Zignorowałem jeden z ważniejszych zakazów w naszej sferze – odpowiedział, patrząc na mnie ciepło – i zakochałem się w ludzkiej kobiecie.
Pod wpływem jego słów poczułam dziwny ucisk na żołądku, a moje serce opanowały jednocześnie, ogromny smutek i paląca zazdrość. Natychmiast skarciłam się w duchu za głupie emocje, mając nadzieję, że Lucyfer nie potrafi czytać w myślach.
- Wydaje mi się, że już kiedyś słyszałam tę historię – powiedziałam szybko. - Ale w niej Bóg ułaskawił owego anioła.
- Co masz na myśli? Przyzwolenie na spacer po powierzchni Ziemi raz na sto lat? Tak, twoim zdaniem, powinno wyglądać boskie miłosierdzie?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Patrząc z tej strony, faktycznie nie było to jakieś szczególne wyróżnienie. Moja ciekawość została rozbudzona, więc postanowiłam pytać dalej.
- I wciąż szukasz swojej ukochanej? - Ta myśl, w natrętny sposób, nie dawała mi spokoju.
Mężczyzna roześmiał się smutno.
- Myślisz, że nie zdaję sobie sprawy z tego, jak krótkie jest życie śmiertelników? Wasze legendy obrabowały mnie z inteligencji.
Milczałam zawstydzona.
- Powinnaś chyba zadzwonić do siostry – Lucyfer zgrabnie zmienił temat. - Inaczej gotowa jeszcze posłać za nami zastępy policjantów.
- Masz rację – odpowiedziałam niechętnie, zła na siebie, że sprawiłam mu przykrość.
Posłusznie wyciągnęłam z kieszeni wiatrówki telefon komórkowy i wybrałam odpowiedni numer. Marzena odebrała po pierwszym sygnale.
- Wszystko w porządku?! - wrzasnęła do słuchawki.
Nie byłam pewna czy ze strachu, czy może z powodu zagłuszającej wszystko muzyki.
- Oczywiście. Przecież inaczej bym nie dzwoniła.
- Nie daj się do niczego namówić! - krzyczała dalej. - Pamiętaj, że masz dopiero szesnaście lat!
- Wyluzuj. Wiem, co robię – odparłam zniecierpliwiona, po czym przerwałam połączenie. - Przepraszam – zwróciłam się cicho do przyglądającego mi się z uwagą mężczyzny.
- Nie przepraszaj za kogoś, kto się o ciebie troszczy – odpowiedział z uśmiechem. - To wiele znaczy.
Po tych słowach ponownie zapadło milczenie. Przerwałam je dopiero po dłuższej chwili.
- Mogę zadać ci pytanie?
- O co tylko zapragniesz.
- Czego, tak właściwie, ode mnie oczekujesz?
Przez ułamek sekundy Lucyfer zawahał się.
- Mam nadzieję, że zostaniesz moją osobistą zemstą na Najwyższym – odpowiedział w końcu.
Ton jego głosu sprawił, że moje wnętrze momentalnie skurczyło się do wielkości orzecha laskowego, nieznośnie przyśpieszając bicie serca.
- Nie rozumiem – wyjąkałam.
- Mówiłaś, że znasz legendę o upadłym aniele. Odłóżmy tę postać na bok i skupmy się na jego ukochanej. Jak myślisz, co czuła, gdy istota droga jej sercu, zniknęła nagle z powierzchni Ziemi i nigdy więcej nie powróciła?
- Cierpienie – powiedziałam z przekonaniem. - Musiała niesamowicie cierpieć.
Mężczyzna pokiwał głową.
- Czym sobie na to zasłużyła?
Wzruszyłam ramionami.
- Aż tak dobrze nie znam tej opowieści – odpowiedziałam wymijająco.
- Niczym. - Lucyfer przymknął na chwilę powieki. - Była wzorem wszelkich cnót, a mimo to została ukarana za cudze przewinienia.
- Przykro mi – powiedziałam, jednocześnie zdając sobie sprawę, jak banalnie to zabrzmiało.
- Została ukarana za to, że obdarzyła drugą istotę uczuciem największym z największych – mężczyzna nie zwrócił uwagi na moją nieporadną próbę okazania współczucia. - Czy tak postępuje Bóg, który sam, podobno, jest miłością?
Nic nie odrzekłam. Zbyt często, w trakcie oglądania wieczornych wiadomości, sama zadawałam sobie to pytanie i wciąż nie potrafiłam znaleźć satysfakcjonującej odpowiedzi.
- W jaki sposób mogę pomóc? - zapytałam w końcu, przerywając przeciągające się po raz kolejny milczenie.
- Jesteś pewna, że tego właśnie chcesz?
Z trudem przełknęłam ślinę.
- Jestem – powiedziałam cicho. - Chciałabym móc coś dla ciebie zrobić.
Lucyfer uklęknął, biorąc mnie za ręce.
- W takim razie obiecaj mi, że będziesz szczęśliwa – zażądał, ogarnięty nagle niesamowitą żarliwością.
Jego dotyk wciąż był elektryzujący. Zadrżałam a gwałtowna fala ciepła przetoczyła się po moim ciele.
- Jakże mogłabym – wyszeptałam, zagłębiając się w intensywnym spojrzeniu atrakcyjnych, męskich oczu. - Przecież to nie ode mnie zależy.
- A od kogo? Kto jest odpowiedzialny za stan twojego ducha?
Milczałam onieśmielona i jednocześnie odrobinę zawstydzona.
- Ty jedna! To w tobie drzemie niewiarygodna siła, zdolna przeciwstawić się nawet boskiej ingerencji. Musisz tylko ją w sobie odnaleźć – dokończył, podnosząc moją dłoń do ust.
Zakręciło mi się w głowie i prawdopodobnie straciłabym przytomność, gdyby w tym samym momencie, dzwoniąca komórka nie przywołała mnie do rzeczywistości. Wyrwałam się z jego rąk i odebrałam połączenie.
- Natychmiast wracaj! - Marzena była bliska histerii. - Jedziemy do domu! Za piętnaście minut mamy autobus!
- Zostaw mnie w spokoju! Nigdzie z tobą nie jadę! - odkrzyknęłam rozsierdzona.
- Spokojnie – usłyszałam, tuż obok, łagodny głos Lucyfera. - Twoja siostra ma rację. Musimy wracać. Mój czas się kończy.
- Nie – jęknęłam, czując rozczarowanie, sprawiające niemal fizyczny ból. - Jeszcze nie teraz.
Mężczyzna uśmiechnął się smutno, po czym wyjął telefon z moich drżących palców.
- Nie gniewaj się – powiedział do słuchawki. - Już wracamy. Za kilka minut u was będziemy... Oczywiście – dodał jeszcze, po czym przerwał połączenie.
Patrzyłam na niego oczami pełnymi łez, niezdolna do żadnej reakcji.
- Marto, obiecaj mi, że się postarasz – poprosił czule. - Sprawisz tym, że następne sto lat w otchłani będzie łatwiejsze do wytrzymania.
- Obiecuję – pisnęłam. - Zrobię, co w mojej mocy.
Słowa te wywołane były nie tylko faktem, że w tym momencie nie potrafiłabym niczego mu odmówić. Wiedziałam, że mówię prawdę. Spotkanie z nim było przełomową chwilą w moim życiu. Taką, po której na zawsze pozostaną ślady.
- Dziękuję – Lucyfer uśmiechnął się, biorąc mnie ponownie za rękę. - Chodź, musimy w końcu przekonać twoją siostrę, że nic ci nie zrobiłem.
Ogarnięta smutkiem, poszłam za nim, rozmyślając o czekającym nas za chwilę rozstaniu Jednocześnie czułam się pełna wigoru i chęci do działania - była to całkiem niezła mieszanka.
* * *
Autobus podjechał do krawężnika. Kierowca, nie wyłączając silnika, wysiadł i zapalił papierosa. Staliśmy w odległości kilku metrów od przystanku, objęci, w milczeniu patrząc sobie w oczy. W tych nieziemsko pięknych wyczytywałam wzruszenie i ogromną nadzieję, czego nie do końca byłam w stanie pojąć. Jak on mógł czuć cokolwiek pozytywnego, skoro dokładnie wiedział, co czeka go za niewielką chwilę? W moich natomiast, zapewne dojrzeć można było, przede wszystkim, smutek i tęsknotę. Tego też nie potrafiłam zrozumieć. Jak to możliwe, że mężczyzna poznany niecałe dwie godziny wcześniej wzbudzał we mnie tyle uczuć? Czyżbym zakochała się w kimś, w trakcie jednej tylko rozmowy? Miałam nadzieję, że nie, chociaż niezaprzeczalnie, Lucyfer poruszył we mnie te pokłady emocji, o istnieniu których, do tej pory, nie miałam zielonego pojęcia.
Kierowca wypuścił resztki dymu, zgniótł niedopałek obcasem i popatrzył na nas z sympatią.
- No, gołąbki, czas do domu. Dosyć tego gruchania – roześmiał się dobrotliwie, po czym wszedł do autobusu.
Lucyfer zrobił niewielki krok do tyłu, wypuszczając mnie z objęć.
- Marto – powiedział z łagodnym uśmiechem. – Dziękuję, że zechciałaś zaszczycić mnie swoim towarzystwem. Wspomnienia naszej rozmowy będę przechowywał tutaj – dodał, kładąc lewą rękę na piersi.
- Nigdy już się nie spotkamy, prawda? - wyszeptałam, daremnie walcząc ze łzami.
Dwa gorące ziarenka spadły na płyty chodnika.
- Na to nic nie zaradzimy – odpowiedział, delikatnie gładząc mnie po policzku – jednak w zamian za twoją obietnicę, też pragnę ci coś przyrzec.
- Marta, odjeżdżamy! Pośpiesz się! – Z wnętrza autobusu doleciał nas niecierpliwy głos Marzeny.
- Co takiego? - Nie ruszyłam się z miejsca.
- Na swą duszę przyrzekam tobie tak, jak przyrzekałem twojej prababce, że gdy następnym razem otrzymam pozwolenie odwiedzenia tego miejsca, zrobię wszystko, by odszukać twoją prawnuczkę – powiedział, składając pocałunek na moich wargach.
Dotyk jego ust był delikatny, jak ruch skrzydełek motyla, pozostawiający jednak piętno rozgrzanego żelaza.
- A teraz idź już – dodał, popychając mnie nieznacznie w kierunku autobusu – i pamiętaj, co mi obiecałaś.
Pobiegłam. Prawie na oślep wskoczyłam do środka, a drzwi zamknęły się za mną z głośnym sykiem. Ruszyliśmy. Twarzą mokrą od łez przylgnęłam do brudnej szyby.
Lucyfer wciąż tam był. Charyzmatyczny, pełen iskrzącej energii, dumny niczym niebiański wojownik.
- Anioł – wyszeptałam.
W tym samym momencie, w ułamku sekundy, na plecach mężczyzny wyrosły ogromne, czarne skrzydła, a on podniósł dłoń w geście pożegnania, po czym rozpłynął się w powietrzu.
Krzyk rozpaczy utknął mi w gardle.
Jak w transie rzuciłam się w kierunku siedzących z tyłu, Marzeny i Roberta.
- Pokaż mi zdjęcia, które zrobiłeś! - wyjęczałam do chłopaka, nie zważając na pełne przerażenia spojrzenie mojej siostry.
- Jasne, nie ma sprawy – odpowiedział Robert, pośpiesznie wyszukując odpowiedni plik w telefonie.
Potem zbladł i wolnym ruchem podał mi komórkę.
- Nie rozumiem – powiedział, jak gdyby sam do siebie. - Przecież go widziałem.
Spojrzałam na displej, dobrze wiedząc, co zobaczę.
Miałam rację. Ze zdjęcia spoglądała na mnie moja własna twarz o zaczerwienionych policzkach i szeroko otwartych, pełnych ogromnego zaskoczenia oczach.
Miejsce obok było puste.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt