Myślałem dłuższy czas, co mogłoby zainteresować czytelnika, odnośnie
popieprzonego życia Czarnego. Stos jego listów na mojej poczcie w postaci plików,
zalega od kilku lat, ale czy wszystkie powinny ujrzeć światło dzienne?
Warto, abym napisał o bardzo ważnej kwestii. Nie chciałem tego robić na początku,
ponieważ uznałem, że w pewien sposób spłaszczyłbym przekaz.
Jednak to pewien obowiązek. W czym rzecz? Z pewnością zastanawiałeś się miły
czytelniku, czy publikacja cudzej korespondencji jest zgodna z prawem. Naturalnie,
że nie.
Wśród katalogu dóbr cywilnych, kodeks w którymś artykule, wyraźnie
wymienia, między innymi, tajemnicę korespondencji.
Na dodatek, Marcin jest człowiekiem pod szczególnym nadzorem, otoczony
parasolem ochronnym.
Dlatego czytelnik powinien mieć świadomość, że pół roku temu, uznając moje
sugestie za słuszne, Czarny na specjalną prośbę, wyraził pisemną zgodę na
publikację części jego korespondencji.
Wszystkie listy, jakie czytelnik ma możliwość przeczytania, a więc każda publikacja,
zanim ujrzała światło dzienne, była wcześniej poddana analizie i konsultacji z
nadawcą, w tym przypadku ze świadkiem koronnym. Dla formalności dodam tylko, że
wszelkie nazwy instytucji, imiona, pseudonimy, oraz duża część miejsc opisanych w
książce, z oczywistych przyczyn zostały zmienione. To tyle w kwestiach prawnych.
Pokażę Wam dzisiaj następny, interesujący list. Dotyczy kolejnych kroków Czarnego
w przestępczym świecie.
„Siema Pablo. Sorry, że tydzień się nie odzywałem, dopadło mnie jakieś grypsko. Z
początku myślałem, że to malaria, bo mnie komar dziabnął, jak siedziałem w nocy na
werandzie. Ale do cholery, to nie Afryka, dobrze mówię? Więc jak nie malaria, to co?
Musiałem w tej nocy się doprawić, bo rano już miałem dreszcze, a wieczorem
trzydzieści dziewięć. Dobrze, że dowieźliście aspirynę na czas, bo nie miałbyś z kim
gadać! Czarny trup, to zły Czarny!
Pewnie czytasz i myślisz „co on mi tu pieprzy?”. Zgadłem?! OK, to coś ci napiszę,
muszę nadrobić zaległości. Ostatnio pytałeś, czy pamiętam, kiedy pierwszy raz
użyłem pięści, albo broni. No pewnie, że pamiętam, takich rzeczy się nie zapomina,
to adrenalina, komisarzu!
Jakieś po pół roku, jak zacząłem się opiekować dziewczynkami...
A, jeszcze jedno, zaspokoję twoją ciekawość. Pytałeś ile wyciągałem na miesiąc,
będąc kierowcą i ochroniarzem tych laluni. Za ochroniarza laleczek robiłem przez
pierwszy rok. Wiesz, różnie bywało, były lepsze i gorsze tygodnie, inflacja rosła,
paliwo, podnosili stopy procentowe, więc Dziaduch obcinał nieraz pensje. A jak on ciął
po kosztach Szajbusowi, to ja byłem następny na liście i tak szło. Ale średnio? Nie
pamiętam, ale napiszę tak. Nigdy nie dostałem mniej jak siedem, osiem koła za
miesiąc.
W tamtym czasach, ty comissario, po miesięcznej harówce jak dostałeś trójkę z
premią, to pewnie nie spałeś pół nocy i planowałeś, jak spłacić długi i kredyty, które
zaciągnąłeś na wakacje w górach.
Nie kpię, chcę ci pokazać, na czym polega różnica między uczciwą robotą, a lewizną.
Tyle w temacie.
Wróćmy do twojego pytania.
Kiedy przywaliłem pierwszy raz? Pamiętam to doskonale.
Czekałem na Jessikę pod jakąś willą, była u klienta, zawiozłem ją na godzinę. Wróciła
wcześniej, zdenerwowana.
„Coś nie tak, Jessi? Jakiś problem?”. Pokiwała głową. „Facet dał mi pięć dych i
powiedział, że mam spierdalać, jakiś świr, chciał, żebym... Zresztą nie ważne...
Jedźmy już, Czarny.” - nie kazałem mówić do siebie per pan, wkurwiało mnie to.
Ale chyba nie dotarło do niej, że to ja muszę się rozliczyć z Szajbusem. Miałem mu
powiedzieć, że klient był niewypłacalny?
Teraz olałbym sprawę, w końcu Szajbus nie musiał wiedzieć o jednym, czy drugim
kliencie, ale wtedy myślałem jeszcze uczciwie i wydawało mi się, że lojalność wobec
pracodawcy, to podstawa.
Spytałem Jessikę, czy fako coś pił, albo ćpał. Powiedziała, że jest lekko na rauszu.
Kazałem jej zaczekać w bryce.
Wszedłem na pierwsze piętro, zapukałem.
Usłyszałem faceta pod drzwiami, pewnie zaglądał przez judasza. „Policja, proszę
otworzyć” - wymyśliłem na poczekaniu i pokazałem moją kartę kredytową z daleka.
Niezłe, co Pablo? Wcieliłem się na moment w twoją rolę! Paskudnie się poczułem!
Okej, żartuję.
Usłyszałem przekręcony zamek i facet wsadził głowę w drzwi.
„Policja?” - tylko tyle zdążył zapytać, bo chwyciłem go za szczękę i wepchnąłem do
korytarza. Dalej Pablo możesz się domyślić. Moja przewaga polegała na tym, iż facet
nie miał najmniejszego pojęcia, że dziewczyna, którą przed chwilą przeleciał, ma
przyjaciela, który się nią opiekuje. Dwa razy przywaliłem mu prosto w pysk, z nosa
poleciała krew.
Przewrócił się i zaczął wrzeszczeć, że boli i pomyłka. Pieprzony laluś, wyglądał jak
jakiś posrany prezesik.
Leżał na podłodze i się miotał. Powiedziałem krótko: „Gościu, nie zapłaciłeś pani za
usługę, gdzie masz portfel?!”
Zdziwił się, jak usłyszał te słowa, od razu do niego dotarło, że wpadłem po dług.
Odruchowo chwycił się za dupsko, więc sięgnąłem do jego kieszeni i wyciągnąłem
kasę, przeliczyłem, były cztery stówy. Bez słowa schowałem do kiejdy.
„Sto pięćdziesiąt brakowało, resztę zabieram, odsetki za zwłokę! I ciesz się, że
żyjesz, gnido!” - warknąłem i podniosłem pięść, żeby mu na odchodne przywalić, ale
skulił się i zasłonił rękoma, więc odstąpiłem od tego zamiaru.
Schodząc po schodach miałem satysfakcję, że tak łatwo poszło. Teraz, jak pomyślę,
była to zwykła napaść, wtargnąłem do chaty jakiegoś kolesia, pobiłem go i zabrałem
hajs. Wtedy widziałem to inaczej, czułem, że jestem na usługach Szajbusa i to on
jest odpowiedzialny za całą sytuację.
Taki był mój tok rozumowania.
Tak więc to był mój pierwszy raz, kiedy użyłem pięści. Co do klamy, to była inna
historia.
Właściwie opowiem ci o dwóch, jedna zabawna, druga nieco mniej.
Zacznijmy od tej pierwszej.
Krótko napiszę, bo nie ma nad czym się rozczulać, jechałem na zakupy do jakiegoś
marketa Aszona, czy Kurafura, nie pamiętam. Zaparkowałem, liczę kasę, a obok
podjeżdża mecholem dwóch napakowanych kolesi, muza dudni, chłopaki weseli,
dwie panienki z tyłu, słowem sielanka.
Spojrzałem i dalej liczę siano, wtedy jeszcze miałem nawyk ganiania za promocjami,
pozostałość po dzieciństwie. Matka zawsze mnie wysyłała do demoluda, jak
wyczytała, że będzie mięcho o połowę tańsze.
A wtedy w promo była moja ulubiona whisky, do dziś pamiętam, że kupiłem cały
karton, z czego połowę podpierdzielił mi Adrian.
Mniejsza o to, wróćmy do kolesi.
Chyba chcieli przed laskami zaszpanować, bo coś tam pierdolili, po chwili
usłyszałem salwę śmiechu. Wysiedli z tego złomu i jeden palant zapalił
fajkę. Nie byłoby w tym nic głupiego, gdyby nie fakt, że zrobił to siadając na masce
mojej fury.
Zdziwił mnie, wyraźnie wyglądało, że dupek chce sobie po mnie pojeździć. Miał
prawo, był dwa razy szerszy ode mnie. No i chciał się pewnie pokazać przed swoją
dupencją. Nie ma jak szpan, śpiewał kiedyś Skawiński z Kombi, pamiętasz? Stary
jesteś, to pamiętasz.
Uchyliłem drzwi, wysiadłem i mówię: „Hej kolego, nie zapędzasz się?”
W odpowiedzi usłyszałem rechot całej czwórki i standardowe pytanie „Coś ci nie
pasuje?”
Pomyślałem, że będzie jazda. Łapy zaczęły mi latać.
Wsiadłem spokojnie do auta, koleś nadal siedział na masce, myślał, że znalazł łosia,
który speniał. Wyciągnąłem ze schowka klamkę i delikatnie wsunąłem z tył za pasek
spodni, pod kurtkę. Pomyślałem sobie „wóz, albo przewóz” i wysiadłem. Rozejrzałem
się tylko, czy nie ma publiki dookoła.
Nie było, tylko jakiś dziadzio szedł z wózkiem pełnym zakupów.
„Złaź z maski, fako!” - powiedziałem. Gościu tylko się szyderco zaśmiał, zdeptał peta
i podniósł się. Atmosfera zgęstniała na moment, ale uwierz mi komisarzu, że
naprawdę na moment, bo wszystko później poszło jak w przyspieszonym tempie.
Zaryzykowałem. Podszedłem szybko do niego, w międzyczasie sięgnąłem po giwerę.
To były trzy metry, ale wystarczyło, żebym przeładował i przystawił mu do łba.
Poszedłem na całość i wypaliłem:
„Kurwa gościu, nie wiesz z kim tańczysz! Wypierdalać stąd i to biegiem! Bo ci łeb
odstrzelę, śmieciu! Jazda stąd!”
Pablo, nie zdążyłem mrugnąć. Zabrali dupę w kilka sekund, facet zbladł, był posikany
ze strachu. Odjechali z piskiem opon.
Łapy mi się trzęsły, ale w duchu głęboko odetchnąłem. Wsiadłem z powrotem do
bryki. Przez moment byłem otumaniony, bo nigdy wcześniej nie przeżyłem podobnej
sytuacji, ale po chwili dotarło do mnie, co potrafi zdziałać giwera w ręce!
Pamiętam, że wtedy zacząłem śmiać się na głos. Siedziałem w bryce i rechotałem,
jak głupi. Jakby ktoś opowiedział mi dobry kawał!
Poczułem się jak pan i władca, zaczynało do mnie docierać, że broń znacznie
podnosi moje morale. Niewiarygodne uczucie, mówię ci, Pablo. Zresztą, chyba znasz
to? Domyślam się, że na widok policyjnej blachy, pewnie niejednego posrałeś?
Tak to jest na tym świecie, liczy się tylko kasa i władza. Z jednej strony żałosne, z
drugiej – kto ma jaja, jest kimś, jak mawiał Bystry Adrianek.
Święte słowa, co nie?
Widzisz, commisario, to, że przywaliłem temu dupkowi, bo nie zapłacił prostytutce,
albo pogroziłem klamką temu cwaniakowi co mi dupsko wycierał na masce, to
jeszcze nic nie oznaczało.
Po prostu kilka miesięcy przebywałem już w ferajnie i przesiąkłem ich stylem bycia,
nabrałem pewności siebie. Wtedy zaczynała się we mnie rodzić świadomość, że
zaczynam być mężczyzną, facetem, który zaczyna odpowiadać za swoje życie,
przestaje być na garnuszku brata. Adrian już nie musiał stawać w mojej obronie przed
jakimiś dupkami z dzielnicy, ta świadomość sprawiała, że świat zaczynał wyglądać
inaczej. Czy lepiej? Z pewnością. Zacząłem wierzyć w siebie.
A że pomagałem sobie pięścią, bronią? Też byś przywalił, jakby ktoś chciał cię
okraść, albo zachował się niekulturalnie, czyż nie?
Kiedy po raz drugi pomachałem szabelką? Później napiszę, bo póki pamiętam, chcę
ci napisać o czymś innym.
Tak jakoś mi się przypomniało, nie wiem, czy to ciekawe, ale posłuchaj.
Pamiętasz o Szulerku? To ten mały grubasek, hazardzista. Lubiłem gostka, ale chyba już pisałem?
Jakiegoś wieczoru, po małej imprezce w Magnolii zapytał czy nie chciałbym skoczyć
z nim do kasyna. „Jako kto?” - spytałem.
Zaśmiał się. Poklepał mnie i powiedział: „Czarny, jako kumpel! Nie chciałbyś wygrać
parę groszy? Pokażę ci, co i jak.”
Co prawda wiele słyszałem o facetach, którzy opętani hazardem przegrywali
mieszkania, fury, a w zastaw oddawali swoje baby, ale propozycja Szulera wydała mi
się wtedy kusząca. Nigdy nie byłem w kasynie, zawsze sądziłem, że to miejsce dla
ciemnej strefy, wszelkiej maści podejrzanych typów, hazardzistów i desperatów.
Pamiętam, jak mój wuja, będąc kiedyś u nas w domu, mówił do mojego starego. Był
hazardzistą, więc często gadał o pokerze, ruletce, czy black jacku. Udawałem, że
czytam książkę, ale słuchałem, bo akurat mnie wtedy zainteresował.
„Wiesz dlaczego ludzie przegrywają z kasynem? Wiesz czemu wychodzą spłukani?
Tracą kasę, wracają, żeby się odegrać i znowu dostają po dupie! Potem ich długi
rosną i rosną, w końcu popadają w ruinę, wiesz dlaczego?” - spytał ojca. Ten się
zaśmiał, przechylił szklanę gorzały i wypalił: „Bo są kurwa głupi, lepiej by te kasę na
wódę wydali!”
Wuja pokręcił głową.
„Tu cię zaskoczę, Wiechu! Z kasynem nigdy nie wygrasz i nie mówię, że są
nieuczciwi, po prostu taka jest matematyka! Jakbyś się nie ustawił, zawsze
przerżniesz, bo z matematyką jeszcze nikt nie wygrał! Losowość, wiesz co to jest?
Myślisz, że jak postawisz na czarne, a kulka wpadnie na czerwone, to się odegrasz w
następnej kolejce? Nie ma szans, losowość polega na tym, że jak będziesz miał
pecha, to kulka dziesięć razy pod rząd wpadnie do czerwonego pola. A ty w tym
czasie, grając progresją udupisz całą kasę! Co kolejkę będziesz podwajał stawki, a
cholerna kulka wpadnie kilka razy pod rząd w czerwone i jesteś bankrut. Ale coś ci
powiem, Wiesiek...” - wuja był w swoim żywiole, a ja słuchałem, bo to było ciekawe,
miałem wtedy chyba z dziesięć lat, a jak to dzieciaki w tym wieku, lubiłem takie
opowieści, chociaż niewiele z tego rozumiałem. Ale wuja dokończył. Powiedział coś
ciekawego. „Z kasynem można wygrać! Ale jest jeden warunek. Jeden, jedyny i nie
wolno go złamać. Jak postawisz i wygrasz, nawet niewiele, to zgarniasz kasę i
wychodzisz! Rozumiesz? Nie grasz dłużej...”. Mój stary chyba też niewiele łapał, bo
przechylał kolejne szklanki. To mi utkwiło w pamięci. Zapytasz Pablo, po cholerę piszę
o jakichś wywodach mojego wuja? No, bo ma to związek z Szulerem. Pojechałem z
nim wtedy do kasyna, nazywało się „Paradise”, już go nie ma w mieście, chyba nasz
premier położył na nim łapę? Zresztą uwalił wiele dobrych interesów, ma facet tupet.
Nieważne.
Szuler kupił żetony za tysiaka, mnie też namówił, kupiłem za trzy stówy, wzięliśmy
po szklaneczce koniaku i usiedliśmy przy stole. Siedział krupier, dwóch facetów pod
krawaciorami i w gangach, oraz jakaś dziewczyna. Jak się później okazało, ta kobieta
czekała na mnie.
Nie dosłownie, ale to była Milena, największa miłość mojego
życia. Co robiła w takim miejscu? „Narzeczony” ją zabrał.. Miała czarną sukienkę na
ramiączkach, blond włosy do ramion, słodko obciętą grzywkę i piękne, duże, okrągłe
jak arbuzy oczy.
Kiedy tamtego wieczoru, przy stole ruletki spotkał się nasz wzrok, poczułem jak
mnie ściska w żołądku. Później nie mogliśmy oderwać od siebie wzroku. Na
szczęście Szuler i facet Mileny byli zajęci obstawianiem, więc nic nie widzieli. Chyba
po godzinie, tak mówił Szuler, wyszli z kasyna razem. Wiedziałem jednak, że po raz
ostatni, bo miałem w kieszeni jej numer telefonu. Ale po kolei.
Szuler zagrał kilka razy na czerwone, ale tylko raz trafił, w sumie był na minusie,
dokupił żetony i znowu przerżnął. Bodajże po godzinie zapytał, czy tylko będę się
gapił, czy też coś postawię.
Trzy razy pod rząd krupier wyrzucił kulkę na czerwone pole. Szuler powiedział wtedy
„Czarny, obstaw teraz czarne, to twój kolor!”.
Zaśmiałem się, spojrzałem na Milenę i jej czerwone od szminki usta. Mrugnąłem
do niej delikatnie, a ona uśmiechnęła się kącikiem ust. „Wszystkie na czerwone!” -
wypaliłem przed zakręceniem koła i położyłem żetony na stole z napisem „RED”.
„Ryzykujesz, Czarny... Czwarty raz pod rząd czerwonych nie będzie, znam się na
tym.” - wyszeptał spocony od emocji Szuler, a krupier zakręcił kołem. Kiedy się
kręciło, moje oczy nie były skierowane na wirującą kulę, tylko na Milenę. Świdrowała
mnie swoim wzrokiem, była piękna.
Usłyszałem po chwili, jak krupier mówi „Jeden! Czerwone, nieparzyste”.
Przesunął wygrane żetony w moim kierunku.
„Kurwa, Czarny, ale masz farta!”- pokręcił głową Szuler i dopił Camusa. „To twój
dzień! Rozbijesz kasyno!” - poklepał mnie po plechach.
„W jaki sposób?” - zapytałem.
„Jak, w jaki? Obstawiaj, masz farta gościu!”. Zaśmiałem się, zgarnąłem żetony i
wstałem od stołu. „Nic z tego, Szuler! Z kasynem można wygrać tylko w jeden
sposób. Wygrywasz, zgarniasz kasę i wychodzisz!” - zaśmiałem się szelmowsko i
zostawiłem go przy stole. Jak widzisz, Pablo, mój wujcio to był mądry fako.
Przy wymianie żetonów na hajs, zobaczyłem Milenę, jak szła do toalety.
Zastanawiałem się, czy cokolwiek powiedzieć, ale czułem, że jeżeli ją zaczepię,
odezwę się, to narobię bałaganu. W końcu nie była sama.
Wymieniłem kasę, założyłem kurtkę i wyciągnąłem telefon, udając, że coś piszę, po
prostu chciałem zaczekać, aż ta kobieta będzie wracać.
Miałem mętlik we łbie, nie chciałem tak wyjść i mieć świadomość, że nigdy więcej jej
nie zobaczę.
Gdy wyszła z kibelka, przeszła obok mnie z opuszczoną głową. Po chwili zatrzymała
się, ukucnęła i coś podniosła. „Chyba coś zgubiłeś?” - podała mi karteczkę.
Zobaczyłem na niej numer telefonu. „Dzięki...” - uśmiechnąłem się, a ona poszła do
stołu, gdzie siedział jej facet.
Jak widzisz, panie komisarz, miałem farta, nie dosyć, że
wygrałem kilka stówek, to jeszcze poznałem kogoś, kto sprawił, że moje życie
nabrało innego wymiaru. Wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem, ale byłem cholernie
zadowolony, że dała mi swój numer.
Szuler został w kasynie prawie do rana i później dowiedziałem się, że udupił pięć
kafli. Nieźle, jak na jedną noc.
Następny raz napiszę ci, kiedy po raz drugi użyłem giwery, po raz kolejny udowodnię
ci, że okoliczności jakie wpłynęły na moją decyzję, nie miały nic wspólnego z
gangsterką.
Teraz ty mi napisz, jak poznałeś swoją piękną żonę, chyba nie w kasynie? Nara,
Pablo!"
Po tym liście odniosłem wrażenie, że Czarny ma zamiar opowiedzieć mi w
szczegółach wszystkie swoje historie.
O ile sprawy kryminalne poważnie mnie interesowały i dawały pewien obraz na jego
przestępczą działalność, to historie z ruletką mało mnie ciekawiły. Jednak nie mogłem
mu tego napisać, mógłbym go zrazić, a tego nie chiałem.
Odpowiadając na list, poprosiłem Czarnego, aby opisał historie, które najbardziej
go przeraziły, takie, które zapadły mu głęboko w pamięć.
Byłem pewien, że wkrótce o tym napisze, niecierpliwie oczekiwałem
odpowiedzi.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt