Ajay 1.5 - Terila
Proza » Przygodowe » Ajay 1.5
A A A

Zerknąłem na zegarek, uwiązany wokół nadgarstka. Była trzecia w nocy. Umęczone twarze moich towarzyszy zdały mi się zjawami w bladej poświacie księżyca. Zlinczowałem własny policzek, by choć trochę otrzeźwieć i wyrwać się z amoku myśli, ciągnących się za mną nieubłaganie.

- Mannan chyba zaraz się przewróci – stwierdziłem, widząc, jak mimowolnie przymykał powieki.

Bali odchrząknął głośno.

- Możemy zatrzymać się tutaj na noc. Powrót do Delhi byłby szaleństwem, a ja nie jestem, aż takim popaprańcem. Ludzie czasami plotą, co im ślina na język przyniesie.

Nie zrozumiałem ostatniej uwagi wuja, ale przyznałem mu całkowitą słuszność wobec poprzednich wywodów.

- Śpimy tutaj? – zapytałem odruchowo, kompletnie tracąc poczucie rzeczywistości.

Słowa te padły z moich ust tak naturalnie, że Bali przetarł mocno oczy, zanim wybuchnął śmiechem. Rechotał w miarę cicho. Znałem jego możliwości. Potrafił głośniej. Poklepał mnie gwałtownie po plecach, po czym przyciągnął pod swoje ramię.

- Oj, Ajay. – Westchnął. – Ty młody chłopak, ale słaby jak te chuchro. Mannan!

Resztę zdań dokończył w Hindi. Domyśliłem się, że podzielił się z Glizdą naszymi planami, ponieważ oblicze wspominanego rozjaśnił dziecięcy uśmiech. Całą trójką opuściliśmy plażę, czując na sobie niewidzialny ciężar, przygniatający nas do podłogi, wręcz kuszący, by ułożyć się na twardej ziemi i zasnąć.

- Dokąd właściwie idziemy?

Zlustrowałem obskurne ściany kamienic, złudnie przypominające te z opowieści Baliego, kiedy pierwszy raz spotkał Mannana. Wuj, jakby dokładnie wiedział o czym myślę, ponieważ przystanął pod jednym z budynków, gwizdając głośno na palce, i dzieląc się ze mną spojrzeniem mówiącym – zaraz zobaczysz.

Z okna bez szyby wyjrzała czyjaś ciemna głowa. Światło lampy poraziło mnie brutalnie, gdy próbowałem dojrzeć rysy nieznajomego człowieka. Do oczu podeszły mi łzy, ale szybko otarłem je wierzchem dłoni. Wtedy z kamienicy, która wydawała się na początku niezamieszkana wyszedł ku nam wysoki, dobrze zbudowany Hindus. Miał bardzo ciemną skórę, wysmarowaną jakąś tłustą mazią szarawego koloru. Dopiero z czasem dowiedziałem się, że była to papka z tytoniem, która nocą odstraszała wścibskie owady. Mężczyzna miał bowiem na policzku ranę pełną ropy. Zmęczenie ogarnęło mnie do tego stopnia, że nie wzdrygnąłem się na ten widok. Nie czułem nawet obrzydzenia. Chciałem wiedzieć, kim był przybyły nieznajomy i dlaczego Bali w środku nocy ściągnął go z walącej się rudery.

Nawiązali rozmowę, z której niewiele zrozumiałem, oprócz tego, że znali się całkiem dobrze. Mężczyzna przyjaznym gestem dłoni zapraszał nas do środka.

- To Devrat Patthara – wyjaśnił Bali, gdy znaleźliśmy się na wąskich, brudnych schodach. – Udzieli nam noclegu na tyle nocy, ile będziemy potrzebować. Mieszka razem z dziesięcioma swoimi kompanami, ale obiecał, że znajdzie się jeszcze dla nas jakieś miejsce.

Kiwnąłem niepewnie. Moją uwagę zwróciły gołe pomieszczenia, czyniące wrażenie „domu w ciągłym remoncie”. Gdzieniegdzie walały się różnych kolorów kartki, których przeznaczenia za Chiny nie mogłem się domyślić. Wcisnęliśmy się w jakiś wąski korytarz i wtedy po prawej stronie buchnął smród, jakiego się nie spodziewałem. Rozdrażniony przysłoniłem rękawem nos, a pozostała trójka Hindusów zaczęła rechotać. Devrat uśmiechał się do mnie szeroko.

- Bathroom. Łazienka – rzucił z miejscowym akcentem.

Skwitowałem to ironicznym powtórzeniem tego słowa.

- Niezły żart.

Wyszliśmy na taras z wielką, kwadratową dziurą pośrodku. Barierki odgradzały przejście od przepaści, ciągnącej się na trzy piętra w dół. Nad nami górowały jeszcze co najmniej z dwie kondygnacje. Gospodarz poprowadził nas do łuku w ścianie, który służył za potencjalne drzwi. Przekroczyliśmy próg. W tej samej chwili zrozumiałem, co Devrat miał na myśli, mówiąc jeszcze jakieś miejsce.

Całe pomieszczenie, zajmujące około trzy na pięć metrów, oblężone było przez śpiących ludzi. Wszyscy oni jak gwardia sennych żołnierzy leżeli obok siebie na podłodze. Ich klatki piersiowe swobodnie podnosiły się, to opadały. Zaniemówiłem, choć mówić wcale nie miałem ochoty już od jakiegoś czasu. Nie mogłem uwierzyć, że ludzie Ci każdej nocy spali w tyle osób razem.

- Enjoy yourself. Rozgoście się - szepnął wysoki Hindus, kładąc się pod oknem. – Tomorrow I will bring some water and rice. Jutro przyniosę trochę wody i ryżu.

Po tych słowach zamknął oczy, z łagodnym uśmiechem na twarzy, jakby jego duszę wypełniło ciepło, towarzyszące poczuciu dobrze wypełnionego obowiązku przez poczciwego człowieka. Bali szturchnął mnie w ramię, widząc, że bezmyślnie wpatrywałem się w Devrata.

Ocknąłem się, po czym natychmiast zlokalizowałem drobną przerwę między dwójką skulonych Hindusów. Wiedziałem, że byłem za duży, ale przed moimi oczami nie jawiła się większa część wolnej powierzchni. Ułożyłem się bokiem, próbując zapomnieć o tym, jak niewielki komfort dawał dywan, oddzielający moją głowę od zimnej podłogi. Powołałem się na zmęczenie. Poskutkowało. Odpływając, dostrzegłem jeszcze chude nogi Mannana, który próbował obejść śpiące ciała. Po chwili, stałem się jednym z nich. W gonitwie obrazów, majaczących przed moimi oczami, błądziły przygłuszone słowa Baliego – pokażę ci Indie.

 

  * * *

 

Obudziłem się odrętwiały i zesztywniały. Było mi zimno. Okazało się, że temperatura na dworze spadła o kilka znaczących stopni, wdzierając się chłodnym powietrzem do wnętrza budynku.

Rozejrzałem się, ale w pomieszczeniu nie było nikogo oprócz mnie i Devrata. Przetarłem rozbudzone powieki palcami, czując, jak moje ciało przeszyły dreszcze.

- Hallo – rzucił w moją stronę wysoki Hindus, z radosnym uśmiechem na rześkiej twarzy.

Odpowiedziałem mu tym samym, zastanawiając się od ilu godzin już nie spał.

- Kolkata mroźne miejsce. Nie jak na pocztówkach. – Zaśmiał się, wręczając mi gruby, bawełniany sweter.

Podziękowałem mu z pewną konsternacją. Devrat miał na sobie tylko krótki rękawek. Zauważył moje zmieszanie, ponieważ pewnym ruchem przycisnął mi do piersi ubranie, kręcąc energicznie głową, jakby uznał moje podejście za kompletny idiotyzm. Dałem za wygraną, dziękując mu również bez słów, a komunikując się mową ciała. Zrozumiał.

Rana na jego policzku nie zmalała od zeszłej nocy, ale zmieniła kolor. Dopiero później dowiedziałem się, że miejscowy chłoptaś, pałający się w hodowli roślin oraz warzyw, zrobił dla niego maź leczniczą. To właśnie nią Devrat posmarował ropiej.

 

 Zaproszono nas na śniadanie przy długim, srogim stole, z którego drzazgi wystawały na obrzeżach. Trzeba było być ostrożnym, zwłaszcza gdy próbowało się oprzeć łokcie na blacie. Bali wypatrzył mnie, jak wchodziłem do pomieszczenia. Gorączkowo odsunął od siebie jakiegoś Hindusa, po czym podniósł wysoko rękę, dając mi do zrozumienia, że miał dla mnie miejsce. Chłopak, którego przesunął nie awanturował się, tylko zaczął się śmiać. Kiedy usiadłem na ławce, reszta zebranych przy stole zdążyła mu zawtórować. Dla zabawy siedzący naprzeciw nas mężczyźni poszturchiwali się, ironizując zachowanie mojego wuja. Myślałem, że parsknę ze śmiechu. Widok ten był ciepły dla oka. Rozgrzał mnie od wewnątrz oraz zapewnił, że znajdowałem się wśród prostych, poczciwych ludzi.

 

 Godzinę później Mannan, na moją prośbę, zabrał mnie w to samo miejsce, które oglądaliśmy w nocy. Koniecznie chciałem zobaczyć plażę w dzień, bardziej gnany wewnętrznym strachem, jakoby ciemną porą mogła mi się ona przywidzieć, i w rzeczywistości wcale nie istnieć.

Jakże ironiczne okazało się moje odczucie, gdy piaszczysty grunt ukazał nam się w świetle promieni, pełen złomu, rozwalonych klamotów. Chłopak zamarł na skraju chodnika, ja razem z nim. Wtedy dostrzegłem wściekle żółty buldożer sunący po piasku. Zebrani na plaży ludzie rozstąpili mu drogę. Pojąłem wszystko w mig.

Życie w tych prymitywnych mieszkaniach było nielegalne. Hindusi nie mieli prawa wznosić tutaj swoich namiotów, wyposażać je ekwipunkiem ani prowadzić własny byt. Dziesiątki domów zostało zniszczonych. Działo się to raz na jakiś czas. Za każdym razem kanarkowa machina wjeżdżała na terytorium zakazanego osiedla, po czym niszczyła wszystko, co stanęło na jej drodze. Bezprawni mieszkańcy musieli budować swoje domy od nowa.

Mannan zerwał się gwałtownie, jakby kompletnie o mnie zapomniał. Zobaczyłem jego ginącą w tłumie sylwetkę. Zatrzymał się przed jakąś kobietą w czerwonym sari, chyba ją objął, a następnie chwycił leżące na ziemi belki. Wiedziałem, co zamierzał. W pierwszej chwili, chciałem wesprzeć Glizdę w działaniach, równie jak reszta Hindusów, która pomagała przy odbudowie swoim sąsiadom.

Nagle minął mnie chudy chłopak, aż wstyd się przyznać - to mnie powstrzymało. Targnęło mną silnie przeczucie, że powinienem za nim pójść. Mięśnie mojego ciała naprężyły się, cały zesztywniałem.

Nieznajomy wydawał się opanowany, rzucając bystre spojrzenia na otaczających go ludzi, bezład na plaży, dziury w chodniku oraz napisy na budynkach. Ruszyłem za nim, ciesząc się jak dziecko, choć walczyłem z tym uczuciem potwornie. Chłopak miał na karku tatuaż, ale to wcale nie znaczyło, iż mógł mieć coś wspólnego z tymi dwoma Hindusami z Delhi. Wręcz nie mogło. Znajdowałem się na północno-wschodnim wybrzeżu Indii, całe setki kilometrów od prymitywnej chaty starca. Wtedy zacząłem martwić się o swój stan psychiczny, a także wysuwać przypuszczenia o rodzącej się paranoi. Tatuaż na karku to nie powód, by śledzić każdego człowieka w kraju, w którym przebywałem. Zwłaszcza, że chłopak nie miał wyrytych dwóch falistych kresek jak jego poprzednicy, a coś na kształt grzywy lwa bądź kwiatu bez środka. To była moja jedyna szansa. Z dala od Baliego, pozostawiony przez Mannana sam na sam z własnymi podejrzeniami. Mogłem je przetestować.

Szedłem za chłopakiem już od jakichś dziesięciu minut, czując, że wgłębialiśmy się w terytoria Kolkaty, o których miał pojęcie tylko jeden z nas, i to nie byłem ja. Tłum ludzi wzrósł na sile, równie jak ryk oraz warkot silników. Po ulicach toczyło się mnóstwo taksówek. Śmiało można było nazwać tę część dzielnicy miastem.

W oddali mignął mi napis otwierających się drzwi – Hairdresser cutting saloon – z których wyszedł średniego wzrostu, puszysty Hindus. Na widok śledzonego przeze mnie człowieka pomachał w jego kierunku, ale ten nie zauważył fryzjera. Zniknął za rogiem ulicy, odbijającej w prawe pobocze. Podążyłem za nim, zachowując dystans dwóch oddzielających nas mężczyzn.

Wyszliśmy na szeroką przestrzeń, przypominającą piaszczysty plac, na skrajach zajęty przez miejscowy handel. Tutaj dopiero było tłoczno. Od równego marszu i ciągłego ocierania się o czyjeś ramiona zrobiło mi się cieplej. Niekiedy wpadałem w potrzask, zatrzymywany przez rzeszę targujących się ludzi. Cud decydował w takich momentach, że ciemna, krótko ostrzyżona głowa nieznajomego pojawiała się jeszcze w zasięgu mego wzroku. Przebiłem się przez najgęstszą warstwę, ku mojemu zdumieniu wychodząc na małą arenę, służącą jako przystanek autobusowy.

Dookoła siedziało na trawie, podłużnych belkach drewna, luźno rozstawionych kamieniach pełno pasażerów, czekających na automobil. Niektórzy rozpalali coś na wzór paleniska, gotując na tym wodę. Widziałem setki wypchanych po brzegi plecaków, rzuconych bezładnie obok właścicieli.

Chłopak z grzywą na karku nie miał ze sobą nic, z wyjątkiem paczki papierosów w spodniach. Przystanął z boku, wyraźnie zadowolony ze swojej roboty, po czym zapalił skręta.

Zdecydowałem wycofać się, póki był na to czas. Dzieląca nas niewielka odległość, mój brak bagażu, nieznajomość języka hinduskiego, a także ubranie w stylu „turysty” mogły z łatwością zdradzić pomyłkę, jaką było przywędrowanie, aż tutaj.

 

 Ostrożnie zbliżyłem się do najbardziej wysuniętego w moją stronę straganu. Kupcem była tam niska, gruba kobieta, z luźno spiętym kokiem włosów. Rzuciłem jej ukradkowe spojrzenie, a ona odpowiedziała, znacznie je przedłużając. Zbity z tropu poufałością Hinduski odwróciłem wzrok w miejsce, gdzie zwrócone były oczy kilkunastu oczekujących. Tumany kurzu uniosły się już na zakręcie, wgłębiającym się w dżunglę. Nadjechał autobus.

Czułem narastające podniecenie oraz świadomość tego, że nie powinno mnie tutaj być. Patrzyłem, jak nieznajomy wsiadał do pojazdu, a wraz z nimi paru innych. Nikt, oprócz śledzonego przeze mnie chłopaka, nie miał na karku tatuażu.

- Przepraszam – odezwałem się znienacka do grubej handlarki, w efekcie nagłego oświecenia. – Czy wie pani dokąd jedzie tamten autobus?

Kobieta popatrzyła na mnie sceptycznie, długo wertując moją sylwetkę wzrokiem. W tym momencie uzmysłowiłem sobie, jakim byłem idiotą. Szanse, że ta wścibska Hinduska znała angielski były jak jeden do tysiąca.

- Który? – zapytała.

Próbowałem udawać, że wcale nie zdziwił mnie fakt, iż zrozumiała mnie całkiem dobrze.

- Ten biały, z napisem Basa Gaya. – Wolałem nie pokazywać palcem.

Zaczęła się śmiać. Fakt - biały – to nie najlepsze określenie. Zakrzywione w dół brwi, nadające jej twarzy srogości, podniosły się delikatnie. Zamilkła, po czym spojrzała na mnie wymownie.

 - Sprzedaję cały worek za trzysta rupii. – Głos kobiety nabrał lekkiej chrypy.

Przeszła do ataku, a ja niepewnie zerknąłem na skrzynie wypełnione mango. Staliśmy tak chwilę, aż nie sięgnąłem do kieszeni spodni. Moją twarz przyozdobił mimowolny uśmiech. Byłem pod wrażeniem w jak łatwy sposób próbowała podejść mnie ta Hinduska, nie wiedząc, że doskonale zdawałem sobie z tego sprawę. Utarg dobiegł końca. Sprzedawczyni bez ociągania zapakowała owoce do szmacianego worka.

- Autobus jedzie do Vasa – powiedziała na jednym tchu.

Skinąłem głową, jakbym rzeczywiście wiedział, o czym mówiła.

- Co ile jeździ? Kiedy będzie następny? – dopytywałem.

Kobieta zagwizdała głośno z dezaprobatą, podnosząc swoje ciemne brwi.

- Kochany – zwróciła się do mnie w ten sposób. – Autobus zajeżdża raz na tydzień. Zawsze o tej samej porze.

Odruchowo zerknąłem na zegarek – dwunasta w południe.

- Dobrze – rzuciłem. – Ile ma pani dzieci?

Na twarzy Hinduski wystąpiło zakłopotanie.

- Córkę, ale mieszkamy razem z jej mężem i dwójką pociech – wyznała z wahaniem.

Tak też myślałem. Skinąłem z wdzięczności głową, gorączkowo pchając się między rozgadany tłum. Gdy obejrzałem się za siebie, Basa Gaya właśnie odjeżdżał. Trzysta rupii to niewiele na pięć osób.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Terila · dnia 16.07.2013 20:11 · Czytań: 1007 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 2
Komentarze
amsa dnia 10.04.2014 18:06
Terila - całkiem sprawnie napisane, kilka potknięć jest, ale początek historii wygląda zachęcająco.

Pozdrawiam

B)

pod jed­nym z bu­dyn­ków, gwiz­da­jąc – gwiżdżąc gło­śno na palce – na palcach

Chcia­łem wie­dzieć, kim był przy­by­ły nie­zna­jo­my – były przybyły wpada na siebie,

Ich klat­ki pier­sio­we swo­bod­nie pod­no­si­ły się, (i)to opa­da­ły. - bez przecinka

że lu­dzie (c)Ci każ­dej nocy spali w tyle osób razem.

- Enjoy your­self. Roz­go­ście się – Rozgośćcie

Obu­dzi­łem się odrę­twia­ły i ze­sztyw­nia­ły. Było mi zimno. Oka­za­ło się, że tem­pe­ra­tu­ra na dwo­rze spa­dła o kilka zna­czą­cych stop­ni, wdzie­ra­jąc się chłod­nym po­wie­trzem do wnę­trza bu­dyn­ku.

Ro­zej­rza­łem się, ale w po­miesz­cze­niu nie było ni­ko­go oprócz mnie i De­vra­ta. Prze­tar­łem roz­bu­dzo­ne po­wie­ki pal­ca­mi, czu­jąc, jak moje ciało prze­szy­ły dresz­cze.

- Hallo – rzu­cił w moją stro­nę wy­so­ki Hin­dus, z ra­do­snym uśmie­chem na rześ­kiej twa­rzy.

Od­po­wie­dzia­łem mu tym samym, za­sta­na­wia­jąc się od ilu go­dzin już nie spał.

czu­jąc, że wgłę­bia­li­śmy się w te­ry­to­ria Kol­ka­ty, - czy chodzi o Kalkutę, może jakoś przybliż geograficznie to miejsce
Terila dnia 31.08.2016 21:26
Dziękuję, przepraszam, ale dawno mnie tu nie było. Dziękuję, że poświęciłaś czas mojej pracy i za opinię.
:)
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty