Róża wyrosła na piękny kwiat, lecz o bardzo ostrych kolcach. Urodę traktowała w kategoriach handlowych, sprzedawała ją w każdej ilości i wszędzie, gdzie wyczuła zapotrzebowanie. Stan cywilny, powierzchowność, czy też wiek konsumentów jej cielesnego piękna, nie miały najmniejszego znaczenia. Istota sprawy zaklęta była w cienkiej płytce wykonanej z metroepicerytu, zwanej czipem, ukrytej pod skórą poniżej nadgarstka, osłoniętego mankietem koszuli, skropionej drogimi perfumami. Matka sypiała z każdym, rozmieniła swoje życie na pojedyncze promile, które umożliwiły zaledwie przetrwanie. Róża postanowiła, że jeżeli w imię dostatniego życia ma oddzielić duszę od ciała, to tylko za cenę prawdziwego bogactwa. Starannie dobierała kochanków, nie tolerowała bicia i innych tego typu perwersji, nie romansowała z kilkoma mężczyznami jednocześnie. Posiadanie jej na wyłączność było kosztownym luksusem, ale Róża nigdy nie dawała powodów do żałowania zainwestowanych w nią promili. Nie pytała o żonę i dzieci, nie odgrywała scen zazdrości, a przede wszystkim nie wpadała w stan zwany zakochaniem. Wykreowała siebie na zawodową kochankę, kochankę idealną, do której ustawiał się sznur mężczyzn.
Róża podeszła do ławy zastawionej wyszukanymi smakołykami. Niektóre z nich wyzwalały u niej odruch wymiotny. Na przykład kawior i krewetki z wąsami długimi na dziesięć centymetrów, łypiące na nią ze srebrnej patery martwymi, czarnymi oczami. Jednak obracając się w snobistycznym towarzystwie bogatych metroepicentriańczyków, nie wypadało ich nie jadać, jak również nie zachwycać się walorami smakowymi owych rarytasów. Nałożyła odrobinę kawioru na krakersa i zmysłowym ruchem włożyła go do ust, oblizując przy tym palec. Czuła, że jest bacznie obserwowana. Nagie ciało z premedytacją rozkwitało pod wpływem głodnych męskich spojrzeń. Nabrała na zgrabną łyżeczkę lekkiego czekoladowego musu. Był wyśmienity. Po słonym smaku rybiej ikry nie zostało nawet śladu. Usłyszała za sobą dźwięk odstawianej szklanki i szelest pościeli.
- Muszę jechać do szpitala, żona rodzi, obiecałem, że zrobimy to razem.
Andrzej, zawdzięczający imię nieposkromionej miłości matki do literatury pięknej, którą można było delektować się jedynie w Strefie Metroepicentrialnej, nie wyglądał na zadowolonego perspektywą rychłego przecinania pępowiny. Z kwaśną miną zapinał guziki brzoskwiniowej koszuli, uszytej z gatunkowo najlepszej na świecie bawełny. Zerkał co chwila w kierunku nagiej kobiety, pochłaniającej w ciszy kolejny pucharek czekoladowego musu.
- Chyba nie jesteś zazdrosna? - zapytał. W tonie jego głosu zabrzmiała nuta, której Róża wcześniej u Andrzeja nie słyszała. Niepewność?
- No co ty! Obydwoje wiemy, po co się spotykamy. Nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby rozbijać twoje małżeństwo.
- Dobrze... - mruknął. Znowu ta sama nuta. Minę miał niewyraźną, jakąś zupełnie nie swoją. W ogóle nie przypominał pożeracza kobiecych serc, którym był kiedy spotkali się po raz pierwszy.
- Masz jeszcze kogoś oprócz mnie? - zapytał, nie spuszczając z Róży wzroku, co znacznie utrudniało zapięcie skórzanego paska.
- Nie – odpowiedziała, obserwując coraz bardziej nerwowe ruchy mężczyzny. – Nie mam zwyczaju dzielić swojej cennej energii na dwoje, albo troje, albo jeszcze więcej. Jestem profesjonalistką.
Róża roześmiała się beztrosko i rozciągnęła na masywnym hotelowym łóżku z baldachimem. Sięgając po nowy, przezroczysty telefon, niby mimochodem rozchyliła uda, pokazując jeden z kobiecych atrybutów. Wyuzdany szczegół nie umknął uwadze Andrzeja, który w odpowiedzi rozwarł usta i z wrodzoną pazernością zaczął połykać powietrze, niczym pozbawiona wody ryba.
- Nawet o tym nie myśl. Musisz powitać potomka na tym parszywym świecie.
- To po co mnie kusisz?! - Oskarżycielski ton głosu Andrzeja, jak słodki nektar nasycił ego Róży, która napawając się widokiem rozbitego psychicznie mężczyzny, odśpiewywała w duszy hymn zwycięstwa.
- Przecież tego oczekiwałeś – odpowiedziała. – Chyba pamiętasz jakimi słowami uraczyłeś mnie przy pierwszym spotkaniu?
Zdegustowany Andrzej przechylał głowę raz w prawo, raz w lewo, jakby zastanawiał się nad sposobem rozwiązania problemu, którego istnienie właśnie sobie uświadomił.
- „Musisz mnie uwodzić za każdym razem, jeżeli mam być hojny”. To właśnie powiedziałeś i to właśnie robię.
Róża zaczęła przesuwać palcem po przezroczystym ekranie telefonu. W świetle lampki wyglądał jak kawałek przejrzystej, plastycznej masy, pulsującej w jej dłoni. Przez chwilę zawieszony w powietrzu obraz, rzucał projekcję na zimną, wpatrzoną weń kobiecą twarz, po czym umykał spod drobnych palców Róży, niczym śliski jedwab. Nie zamierzała nakarmić złaknionej pochwał świadomości Andrzeja choćby najmarniejszą imitacją uczucia. Nie zasługiwał nawet na zwyczajną życzliwość, którą żywi się do innych ludzi, jako istot tego samego gatunku, dzielących z nami kawałek stałego gruntu w bezkresnym wszechświecie.
- Andy, jeszcze chwilę postoisz bez ruchu i twój pierworodny zostanie oddzielony od matki przez cięcie zadane dłonią lekarza, zamiast twoją – rzekła.
Wyrachowanie Róży przypominało płynącego na żer rekina, który gdzieś nieopodal wyczuł świeżą krew. W jej założeniu pożegnanie z pewnością nie miało być dla Andrzeja przyjemne. Szykując się do drapieżnego ataku, w szerokim, barbarzyńskim uśmiechu pokazała dwa rzędy równych zębów, połyskujących jak biały marmur.
- Myślę, że twój syn już się urodził, bo w jednej chwili jakoś całe powietrze z ciebie uszło, przejął chyba całą twoją męskość. Nic z niej nie pozostało...
Andrzej ociężale ruszył ku drzwiom. Wysokie czoło zakwitło szklistym potem udręczonego człowieka. Wyglądał, jakby walczył z powietrzem, wypełniającym pomieszczenie. Czuł intensywny, kobiecy zapach, pełzł za nim jak własny cień i mamił obietnicą rozkoszy, nieznającej granic. Położył dłoń na mosiężnej klamce, która zdawała się być rozżarzonym węglem i z wykrzywioną od fizycznego bólu twarzą, opuścił stworzone przez siebie piekło.
Róża jeszcze przez chwilę gładziła opuszkami palców szkliste, multimedialne urządzenie, które wijąc się i tętniąc, reagowało na dotyk niczym żywe stworzenie. Zupełnie jak przyrodzenie Andrzeja, pomyślała i w tym samym momencie poczuła wywołaną skojarzeniem falę mdłości. Rozkołysany żołądek rozpoczął serię bolesnych skurczów, wypychając część swojej kwaśnej zawartości do przełyku, co zmusiło Różę do natychmiastowej zmiany pozycji na stojącą. Świat niebezpiecznie zawirował, przeobrażając się w nicość, a złote, powykręcane wzory na tapecie pokrywającej ściany, zlały się w jedną błyszczącą smugę.
Kiedy poczuła pod stopami miękki dywan zamiast bezkresnej, ziejącej pustką przestrzeni, nadal wybrzmiewał w jej głowie odgłos ciężkich kroków Andrzeja, zmierzającego ku karykaturze wolności, kryjącej się za drzwiami hotelowego pokoju, niecierpliwie oczekującej jego powrotu do lśniącego, metroepicentrialnego świata.
- Ostatni spacer w chmurach.
Kremowe włókna dywanu, przypominające poszarpane obłoki, zmierzwione i puszyste, niczym wnętrze owoców bawełny, kiełkowały spomiędzy palców, jak młode pędy wczesną wiosną. Róża była pewna, że nigdy więcej nie spotka się z Andrzejem. Lista oczekujących na wolne miejsce w jej łóżku wydłużała się z każdym dniem, dlatego zmiana kochanka nie będzie stratą. Andy, beznadziejny z ciebie facet, pomyślała, wciągając sukienkę na krągłe biodra. Urokliwy błękit materiału przywodził na myśl czyste niebo, które w tak nieskazitelnej formie widywało się tylko na wyretuszowanych zdjęciach w katalogach biur podróży, albo nad Rajską Wyspą, usypaną wyłącznie dla metroepicentriańczyków.
Róża odwiedziła Wyspę tylko raz, w towarzystwie ówczesnego sponsora, wysoko postawionego urzędnika. Był szkaradnym, łysiejącym kurduplem, któremu, na szczęście, blokady psychiczne uniemożliwiały dopuszczenie się zdrady samego siebie, pod postacią aktu kopulacji z istotą upadłą, zwaną kobietą. Według Joachima rodzaj żeński, siejąc niemoralność i zgorszenie, zarażał mężczyzn nieczystością jak dżumą i w ostateczności miał doprowadzić do końca świata. Uważał, że powinno się karać kobiety jeszcze za ich życia, zawsze i wszędzie. Dlatego po kilku wizytach w Strefie Zbytu nabył za śmieszną ilość promili pięknego, dwudziestoletniego mężczyznę o gładkiej, śniadej skórze, pokrywającej jędrne mięśnie cienkim pergaminem. Sasza, bo tak nazywał się chłopak z Wyprzedaży, był urzekającą, pulsującą testosteronem istotą, którą natura pod względem męskości wyposażyła niezwykle szczodrze, a jego misja polegała na wymierzaniu Róży zasłużonej kary.
Łajanie odbywało się na oczach podnieconego Joachima, siedzącego w ciemnym kącie swojej sypialni. Każdorazowo, po kilku minutach bacznej obserwacji kochającej się pary, ręka mężczyzny wędrowała pod spoczywający na jego udach różowy, dziecięcy kocyk
- Tak, tak mocniej, pamiętaj, że ta ladacznica jest zepsuta do szpiku kości, rozpustna zdzira!
Joachim dyszał coraz ciężej, a jego purpurowa twarz zwiększała objętość niczym balon, w który wpompowywano powietrze.
Sasza w obawie przed utratą życia, starał się wykonywać powierzone mu zadanie najlepiej jak potrafił. Sprawę ułatwiała jego fantastyczna fizyczność. Róża oddawała ciało w ręce młodzieńca bez żadnych oporów. Nigdy nie zamienili nawet słowa. Odgrywali swoje role, męski Sasza dawał nauczkę podległej mu rozpustnej Róży, po czym w milczeniu zbierali rozrzucone części garderoby. W ciągu tych kilku minut, które wydawały się Róży istną magią, ukradkiem wymieniali nieśmiałe spojrzenia. Róża posyłając Saszy sporą, jak na siebie, dawkę czułości, otrzymywała w zamian zrozumienie, którego miała ogromny niedosyt. Wielokrotnie była bliska płaczu, jednak gdy tylko poczuła charakterystyczne szczypanie wewnątrz oczodołów, a po chwili drganie dolnej powieki, system obronny wytaczał jedno ze swych dział i dzięki wyuczonej oziębłości skutecznie blokował niepożądany, afektywny wybuch. Natomiast Sasza czytał z jej oczu jak z otwartej księgi, wypełnionej literami wielkimi niczym strzeliste budynki w sercu Strefy Metroepicentrialnej, których ostatnie piętra oplatały mlecznobiałe chmury.
Róża czuła się jak wielki odkrywca, który po latach przegrzebywania miliardów drobinek piasku, wyłuskał jedną, jedyną, zaczarowaną, istotną dla dalszej egzystencji i mógł zbudować z niej cały świat. Sasza zagościł na dobre w jej fantazjach, jednak w przeciwieństwie do rzeczywistości, w sferze marzeń ich związek miał charakter duchowy. Stanowili mistyczne połączenie dwóch na pozór odrębnych jaźni w jedną całość, idealną, autonomiczną w stosunku do wszystkiego, co zdołał pomieścić wszechświat. Zostali stworzeni z jednej matrycy, być może przez boską pomyłkę. Oszołomiona niezwykłością własnych odczuć, snuła plany ewentualnego odkupienia Saszy i gdy już zdecydowała się na przeprowadzenie poważnej rozmowy z Joachimem, spotkało ją coś, czego najmniej się spodziewała.
- Panie Joachimie, chciałabym zamienić z panem słówko przed... - Zdenerwowana usiłowała przełknąć ślinę, której nagle zabrakło, a wysuszone ścianki gardła boleśnie przykleiły się do wiórowatego języka. - Przed...
Mężczyzna, gładząc z największą czułością różowy skrawek pluszu, złożony w kostkę o idealnych krawędziach, wyrzucił z siebie ostrą jak brzytwa słowną salwę. Niestety szacunek Joachima zaczynał się i kończył na leżącej przed nim szmatce w kolorze małego, słodkiego prosiaka.
- Nie będziesz miała dzisiaj towarzysza, może jutro. Właściwie, to muszę kupić nowego. - Twarz Joachima była chłodna i nieprzenikniona jak zimowa noc. – Możesz wracać do swojego śmietnika, że też my, metroepicentrianie, musimy go utrzymywać!
Rola życiowa, którą przyjęła Róża, nakazywała bezdyskusyjne opuszczenie domu sponsora i stawienie się dopiero wtedy, gdy zostanie wezwana, jednak intuicja podpowiadała, że stało się coś niedobrego, coś, co miało związek z Saszą. Zacisnęła dłonie, jakby chcąc utrzymać pion, chwyciła powietrze i zapytała:
- Dlaczego nowego? Co się stało z Saszą?
Mężczyzna głośno westchnął, sygnalizując znudzenie, po czym odparł:
- Nie chciał ukarać mojej służącej, więc go zastrzeliłem.
Słowa wypłynęły z ust Joachima z lekkością porannej mgły, jakby ciało Saszy, czy to żywe czy martwe, nie ważyło nawet grama, a jego dusza była zszarzałą, wyżutą gumą, przyklejoną do blatu stołu, trzęsącego się niczym stuletni starzec, w podrzędnym barze szybkiej obsługi, którą należy albo brutalnie zdrapać, albo wyrzucić razem ze zdezelowanym meblem. Róża poczuła, jak od dawna buzujący w jej piersi wulkan wybucha i nieznośny żar zagarnia ciało. Ostatnie, co zarejestrowały szalejące zmysły, to głuchy dźwięk uderzenia głowy o wypolerowaną posadzkę.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt