Papierosy wyznaczały rytm mojego życia.
Zapalałem jednego, liczyłem ile jeszcze pozostało, po czym planowałem kiedy zapalę następnego. Po skończeniu palenia tego pierwszego myślałem już tylko o kolejnym. W międzyczasie coś się wydarzyło, albo i nie. Zresztą było to dla mnie bez znaczenia. W końcu nadchodził moment w którym kończyła mi się paczka. Wtedy też zaczynałem szukać drobniaków. Po uzbieraniu potrzebnych funduszy kierowałem czym prędzej swoje kroki do najbliższego monopolowego w celu zakupienia nowej paczki. Zapalałem jednego i wszystko rozpoczynało się od początku. I tak też to wyglądało. Zamknięte koło mojego życia.
W taki oto sposób rozmyślałem przechadzając się bez celu po miejscowym parku. Było chłodne jesienne popołudnie, owa dziwna pora w środku tygodnia kiedy to ziemia przypominała opustoszałe miejsce, bowiem wszyscy znajdowali się w pracy, w szkole czy też w innych instytucjach. Stratus królował na niebie nadając ponury posmak temu dniu, oznajmiając jednocześnie, że słoneczne lato przeminęło na dobre. Nie wiedziałem dokładnie która godzina, choć miałem telefon w kieszeni. Celowo jednak nie sprawdzałem aktualnego czasu. Brak jego poczucia w pewien sposób działał na mnie rozluźniająco.
Idąc jedną z betonowych ścieżek spostrzegłem menela siedzącego na ławce nieopodal. Przechodząc obok niego przyjrzałem mu się dokładnie. Był stary, pomarszczony, i brudny. Miał na sobie zużytą kurtkę, zużyte spodnie… i w ogóle cały był jakiś taki zużyty. Oczy przywołujące na myśl przepalone żarówki, wpatrywały się bezwiednie w jakiś martwy punkt na horyzoncie. Znajdowała się przy nim siatka pełna butelek. Kto wie, może będzie za nie na piwo? Czy ja się od niego czymkolwiek różnię? – pomyślałem kiedy go minąłem. Ach no tak – przypomniałem sobie – ja czasem udaję, że mi zależy…
W końcu dotarłem do stawu. Usiadłem na ławce, zapaliłem papierosa i w milczeniu począłem przyglądać się łabędziom. Lubiłem je. Były takie… nieskazitelne. W stawie pływały trzy. W swojej lśniącej bieli wyróżniały się na tle kilkudziesięciu szarych, jakby brudnych kaczek otaczających je z każdej strony. Te kaczki są smętne jak życie typowego człowieka – pomyślałem z goryczą.
- Dlaczego tak sądzisz?
Przestraszyłem się. Spojrzałem w lewo skąd dochodził głos i zdumiałem się. Musiałem się porządnie zapatrzeć w staw gdyż kompletnie nie zorientowałem się kiedy usiadł obok mnie obcy starzec. I to nie byle jaki! Niewielki, pomarszczony staruszek z długimi siwymi włosami i bujnym siwym zarostem ciągnącym się aż do mostka. Ubrany był w śnieżnobiałą czystą szatę okrywającą go doszczętnie od szyi w dół. Pomimo niezwykłości stroju jak na te okolice,bardziej zdumiewające było noszenie czegoś takiego w takie chłodne dni jak dzisiejszy. Jednakże nie sprawiał wrażenia aby mu było zimno. Największe wrażenie robiło jednak jego przenikliwe spojrzenie przepełnione dziwną mądrością od której można było poczuć się niezręcznie.
Otrząsnąłem się, i po chwili rzekłem:
- Dlaczego co sądzę?
- Że życie jest smętne.
Moje zdumienie po uprzednim opadnięciu odbiło się jak kauczuk i sięgnęło jeszcze wyższego poziomu. Szybko jednak opamiętałem się. W tych stronach panowała jakaś niewytłumaczalna tendencja do zdarzania się dziwnych rzeczy. Tym razem zdarzyła się mnie. Nieznajomy starzec odgadujący myśli to niecodzienny dar od losu. Postanowiłem więc skorzystać z okazji i podjąłem rozmowę:
- A co w nim atrakcyjnego?
- Życie to najcenniejszy i najpiękniejszy dar jaki nam dano – odpowiedział nieznajomy.
Nie cierpiałem takich odpowiedzi. Powtarzany banał. Mit zasłyszany od ludzi próbujących wmówić samym sobie, że są szczęśliwi a ich życie jest ciekawe i urozmaicone.
- Kim tak w ogóle jesteś? – spytałem.
- Mam wiele imion – odpowiedział krótko.
- Dobrze… to może… a skąd pochodzisz? Nie wyglądasz na tutejszego.
- Jest to odległe miejsce – odrzekł starzec. – Piękne a zarazem nieosiągalne dla wszystkich.
Zorientowałem się, że za wiele się o nim nie dowiem. Postanowiłem więc zwrócić tok rozmowy na poprzedni tor:
- Cóż… niech będzie. Wracając jednak do życia… Ono bynajmniej nie jest piękne – oznajmiłem stanowczo.
- Dlaczego tak uważasz?
- A to dlatego, że na tym świecie… Cóż, tyle tu cierpienia, tyle bólu i tyle rozczarowań. Wszechobecna niesprawiedliwość i niezrozumienie. I ta ciągła melancholia – ten nieodzowny towarzysz na drodze. Życie piękne?! Jest to jedna wielka komplikacja nieszczęść i zawodów. I ten cały trud, jakby komuś zależało na naszym niepowodzeniu. Jaki to ma w ogóle sens? Trud… Nie, życie nie jest piękne.
- Prawdą jest, że trwanie potrafi nieść smutek. Jednakże gwiazdy nie mogłyby świecić bez ciemności – odrzekł spokojnie, po czym dodał: - Czy gdyby w tym stawie była setka łabędzi równie pięknych jak te trzy, to czy nie utraciłyby one na swoim pięknie? A czy obecność tylu kaczek które uznałeś za brzydsze nie wzmacniają piękna owych trzech łabędzi? Gdyby życie składało się z samych jednolitych „idealnych” dni straciłyby te dnie na wartości czyniąc życie wcale nie atrakcyjnym. Potrzeba czasem smutku by doceniać szczęście kiedy indziej.
Spojrzałem na łabędzie. Potem na kaczki. Znów na łabędzie. To miało sens, jednak wciąż nie przekonywało mnie całkowicie.
- To prawda, jednakże te „dobre” dni nie rekompensują tych „gorszych”. Tych drugich jest o wiele więcej. Życie nie jest warte trudu przeżycia. Ten cały ogrom bólu… cierpienia… Przewyższa znacząco rzadko spotykaną radość. Wiadomo – są ludzie na świecie którzy cierpią bądź cierpieli o wiele bardziej niż ludzie mojego pokroju. Wcale jednak nie jest to pocieszające. Wręcz przeciwnie. Świadomość, że może być jeszcze gorzej… albo tego jak inni mają ciężko… To tylko jeszcze bardziej przygnębia.
Starzec spojrzał na staw i spytał:
- A miłość, czyż ona nie jest warta by żyć, czyż nie jest piękna i nie uśmierza bólu?
Jego słowa wzburzyły we mnie falę uczuć. Zacząłem powoli:
- Doświadczyłem w swoim życiu wiele przykrych rzeczy. Doświadczyłem okropnej choroby, bólu fizycznego i psychicznego związanego z nią. Doświadczyłem samotności. Pogardy w oczach innych ludzi. Niezrozumienia zarówno wśród obcych jak i najbliższych. W najcięższych chwilach, nie miałem wsparcia od nikogo – po czym kontynuowałem coraz dynamiczniej jak w crescendo – ale nic. Nic nie było gorsze od miłości! Nic mnie tak nie zmiażdżyło, nie przeżuło i nie wypluło jak miłość! Cierpiałem! I to nie momentalnie. O nie. Dzień w dzień, godzina za godziną czułem ból. Jak wbity sztylet którego wyciągnąć nie mogłem z serca. Stale powracający koszmar. Tak właśnie zadziałała miłość w moim życiu. Otworzyłem swoje serce… i cierpiałem katusze. Miłość uśmierza ból? To śmieszne!
Płonąłem. Wyrzuciłem z siebie wiele. Cała moja pretensja do świata została wystrzelona w eter.
Miałem kiedyś okropnie złamane serce. Od tamtej pory wiele myślałem o śmierci. Pomimo to w głębi duszy czułem potrzebę kochania i bycia kochanym. Wiedziałem o tym dobrze i domyślałem się, że starzec również o tym wie. Ten zaś czekał w milczeniu aż się uspokoję. O dziwo zacząłem odczuwać ulgę. W końcu przerwałem ciszę:
- Bałbym się otworzyć serce ponownie. Bałbym się, że znowu zostanę zraniony… A to może się okazać dla mnie zbyt ciężkie.
Nieznajomy spojrzał na mnie ciepłym wzrokiem pełnym współczucia i oznajmił:
- Nie należy zamykać swojego serca: „lotos rozkwita w słońcu i traci wszystko. Nie chciałby jednak pozostać w pąku i wiecznych mgłach zimy”.
Nie miałem na to odpowiedzi. W tej kwestii miał rację, a jeśli nie to chciałem żeby miał rację. Spuściłem głowę. Zaczynałem odczuwać zmęczenie. Z drugiej strony słowa starca o życiu przestawały być dla mnie tak irracjonalne. Była jednak jeszcze jedna sprawa której nie mogłem przemilczeć:
- No a śmierć? A brak sensu? Dzień w dzień stawać musimy oporem wobec przeciwności losu. Przemierzamy z trudem naszą drogę, męczymy się, cierpimy po to tylko by i tak skończyć jako bezwartościowy pył w morzu anonimowych nagrobków. Odczuwam wrażenie, że większość z nas żyje tylko po to by być zapomnianym, a nawet jeśli uda się inaczej to i tak rezultat w zasadzie pozostaje ten sam…
- Wiadome jest, że słońca się niczym nie powstrzyma przed zajściem. Głupotą jednak byłoby marnowanie pięknego dnia na lament z powodu nadchodzącej nocy. Szczęśliwy jest ten który z promieni korzystać będzie aż do zachodu nie zważając na noc.
Zacząłem się zastanawiać nad tymi słowami. Kiedy w końcu pojąłem ich sens, wyrwało mi się tonem pełnym zdumienia:
- Życie może być szczęśliwe?
Nie było to jednak pytanie do starca lecz efekt nagłego odkrycia. Zresztą – starca już nie było.
Jak się pojawił tak zniknął pomyślałem.
* * *
Starzec wywarł na mnie ogromne wrażenie choć z biegiem czasu coraz trudniej było mi przypomnieć go sobie. Pamiętam natomiast jedną rzecz – tamtego dnia kładłem się spać uśmiechnięty.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt