Liga Lewych Leszczy - krystek makowski
Proza » Groteska » Liga Lewych Leszczy
A A A
Od autora: Stary, wygrzebany z głębi archiwów tekst, opatrzony nowym wstępem :) Tym razem tekst publikowany w całości, dostępny równiez na FB
Klasyfikacja wiekowa: +18

LIGA LEWYCH LESZCZY

 

Wstęp

 

Drodzy czytelnicy,

 

Na przełomie tysiącleci, tuż po skończeniu studiów zacząłem poznawać reguły naszego rodzimego rynku pracy. Oczywiście, w czasie nauki zdarzało mi się barmanować, sprzątać, składać meble ogrodowe czy pomagać w pisaniu przeróżnych teksów, ale prawdziwej "jazdy bez trzymanki" doznałem po uzyskaniu tytułu mgr. Były czasy internetu łupanego, który można było przeglądać jedynie na stacjonarnych urządzeniach, ogromna popularnością cieszyła się wówczas niezniszczalna Nokia 3310, dane przenosiło sie na płytach CD, a głownym komunikatorem było gadu-gadu. Nie zdefiniowano jeszcze terminu "umowy śmieciowe", choć samo zjawisko jak najbardziej występowało, bezrobocie wynosiło wówczas ponad 20 %, a emigracja do Wielkiej Brytanii wiązała się z ryzykiem zawrócenia na granicy przez Home Office. Wówczas to poznałem korpo drenujące bez skrupułów swoje "zasoby ludzkie", a pewien irracjonalnie zbiurokratyzowany urząd nauczył mnie nowej definicji absurdu. Takie są realia tego "wyrobu powieściopodobnego", odnalezionego niedawno w głębiach moich archiwów. Po rozmowach z młodszymi kolegami mam nieodparte wrażenie, że poza technikaliami nie zmieniło się aż tak wiele, choć na sam tekst patrzę dziś z pobłażliwym, ale jednak krytycyzmem. Gdzieniegdzie zgrzyta to stylistycznie, a dowcipy czasem czuć sucharem. Jednakże zbliżające się nieubłaganie urodziny to chyba dobry moment na przekazanie mej "spuścizny". W końcu, jak dowodzi historia niezrównanego Eda Wood'a dzieło, za które będziemy pamiętani należy przedstawić przed czterdziestką, a internet – jak kiedyś papier – przyjmie wszystko ;) .

Zatem, drodzy czytelnicy, mam nadzieję, że zapewnię Wam nieco dobrej zabawy, spojrzycie z dystansem na Wasze problemy, a jeśli ugrzęźniecie w trakcie lektury- wybaczcie.

 

Pozdrawiam serdecznie

 

Krystian Makowski

 

1.Codzienny tragizm i niecodzienna tragedia...

 

Sprawy komplikowały się już od dłuższego czasu. Katarzyna Caryca, nasza oberbiurwa, czyli naczelniczka wydziału Kasy Ubezpieczeń Socjalnych, od dawna odgrażała się, że radykalnie usprawni nam pracę. Naiwni sądzili, że oznacza to zmniejszenie dziennej normy ilościowej, czyli liczby wniosków ubezpieczeniowych do opracowania. Niestety, Caryca nie brała pod uwagę braków w dokumentach i pokomplikowania niektórych wniosków, wymagających więcej czasu. Dogmat oberiurwy głosił, że „norma jest normą i JA po to ją ustaliłam OSOBIŚCIE, żebyście WY jej przestrzegali”. Wydziałowy cynik, Sebastian Rżewski, czyli Sierioża, z niezdrowym podnieceniem prorokował, że Caryca zmniejszy raczej liczbę pracowników. Twardy bruk już czekał na nowych bezrobotnych...

Na forum gabinetu oberbiurwy ponownie odbyła się dyskusja na temat mej skromnej osoby. Według moich drogich koleżanek z pokoju ponoć jestem typem aspołecznym. Fakt faktem, ani skomplikowane losy bohaterek "Z jak zazdrość", ani najnowszy ciuchozestaw exprezydentowej Kwaśniakowej, a już szczególnie lista gości na ślubie Suchej Aśki jakoś mnie nie zaintrygowały. Natomiast żywy odzew wywołała moja nieostrożnie wypowiedziana opinia, że decyzja kobiety o macierzyństwie powinna być świadoma i przemyślana, a nawet skonsultowana z przyszłym ojcem. Od tego czasu moja obecność wywołuje wyraz niesmaku na obliczu Suchej. Ponieważ jej fizjonomia poza, hmmm, nietypową urodą charakteryzuje się też dużą ekspresywnością, muszę przyznać ze nieco to drażni mój subtelny zmysł estetyczny. Pojawiły się ponadto komentarze, co do moich zdolności rozrodczych, a nawet - co już mnie kompletnie zaskoczyło - preferencji seksualnych. Tak chyba należałoby rozumieć słowa Aśki, twierdzącej, że "Jak nie chcesz mieć dzieci, to ty jesteś jakiś lewy, pewnie pedał...". Biurozmory z naszego referatu wręcz tarzał się wówczas ze śmiechu, a mnie jakoś nie nasunęła mi się żadna zgrabna riposta. Natomiast potem, gdy Sucha raczyła się podzielić refleksjami, typu: „Różne filozofy i inne mundrki są niepotrzebne w ogóle” odwdzięczyłem się opinią, że „gdyby owsiki i pleśń miały jakiś światopogląd, byłby on właśnie taki jak twój”. Spowodowało to żywą reakcje reszty biurostada, wytykającego mi chamstwo i brak manier....

W tej sytuacji w gabinecie naczelniczki, notabene propagatorki polityki prorodzinnej, dywagowano, który referat skazać na towarzystwo tak zdemoralizowanej jednostki jak ja. Wszystko wskazywało, że znajdę się w szeregach brygady Brygidy. Tak nazywano referat niejakiej Brygidy Maciejewskiej, niezrealizowanej pani pedagog, niezrealizowanej bussineswoman, jak również niezrealizowanej żony i matki. Złośliwi twierdzili, że kochanką tez byłaby niezrealizowaną, ale nie wiem na podstawie czego wyciągano takie wnioski. Brygida, pełniąca funkcje korektorki sprawdzającej poprawność opracowania wniosku, ponoć owo niezrealizowanie odreagowywała w pracy, gdzie za pomocą podległych jej zasobów ludzkich realizowała swoje coraz abstrakcyjniejsze pomysły. Kazała weryfikować wszystkie bez wyjątku dokumenty, ściągać oświadczenia o zatrudnieniu, potwierdzenia wszystkich pensji i poświadczenia zwolnień lekarskich. Najprostszy wniosek o naliczenie odszkodowania dla najzwyklejszego ubezpieczonego puchł wówczas do rozmiarów opasłego tomiska, z trudem mieszczącego się w teczce. Słyszałem, że u Brygidy podobno zdarzały się wnioski w kilku tomach, ale to chyba były tylko takie plotki. W każdym razie nikt długo nie wytrzymywał atrakcji o takim poziomie abstrakcji. Mój serdeczny druh, Rafał Wierzbowski, czyli Wierzban, swego czasu podlegał Brygidzie. Na pytanie o jakość tejże współpracy robił się jakoś dziwnie milczący. Przebąkiwał jedynie pod nosem coś na temat "Niedopchniętej biurwy...". Stąd wynikał mój brak entuzjazmu co do proponowanych zmian, kłopot polegał jednak na tym, że byłem jednym z niewielu referentów, którzy nie doświadczyli błogosławieństwa współpracy z Brygidą. A to, według oberbiurwy, byłby świetny chwyt pedagogiczny: "W końcu nauczyłby się pan, panie Marzec, dokładnie przepisów ubezpieczeniowych. No i przede wszystkim, poprawiłaby się pana dyscyplina pracy, po odcięciu od nieodpowiednich wpływów...", mówiła Caryca, mając na myśli chyba tym razem Klarę. Sierioioża bowiem już wcześniej wyleciał z naszego pokoju, gdy nie chciał, zgodnie z dogmatem oberbiurwy, zaliczać odszkodowań wypłacanych przez KUS jako dochodów, od których to ubezpieczeni niby opłacali składki... No i Sebę przeniesiono do innego referatu jakieś dwa tygodnie temu... Oficjalnie było to w ramach normalnych ruchów personalnych, ale zdawaliśmy sobie sprawę, że mieliśmy wtedy przewagę liczebną w każdej pyskówce z Suchą, a Caryca nie mogła pozwolić, by jej pupilka nie miała komfortu pracy.

Dlatego też ten czwartek był standardowo ciężkim dniem. Poza charakterystycznym dla wyrafinowanych intelektualistów "syndromem poranka", wywołanym dużą ilością wczorajszego chmielosoku, dokuczała mi perspektywa kolejnych szermierek słownych z Suchą Aśką and s-ka, jak również bieżące i przyszłe kłopoty. Wszystko to były jednak problemy poszczególne, gorzej, ze kiepskie były warunki ogólne. Ugrzęzłem w tym biurowym labiryncie już od czterech wiosen. Choć studia były intelektualna przygodą, to wczesnodorosłe życie okazało się mentalną i ekonomiczną porażką. Zamiast ciekawej pasjonującej pracy uprawiałem papierologię stosowaną, szamocząc się z idiotycznymi przepisami i moimi drogimi biurwo-koleżankami. Ciągle przy tym drżałem o moja bidaposadkę z mikropensyjką, dzięki której stać mnie było na czynsz za klitkowatą kawalerkę, papu i piciu, choć nierzadko musiałem się wpraszać do mamy na obiad, co w tym wieku już było niezdrowe... Najgorsze było to, że brakowało mi jakiegoś pomysłu na zmianę. Przeintelektualizowani socjologowie kreujący medialny wizerunek nie byli specjalnie poszukiwani na rynku pracy, choć oczywiście była jeszcze możliwość emigracji. Zawsze zostawał zagraniczny zmywak... Problemy sprawiało mi też moje rozpoetyzowane ego, wtłoczone w ciasne ramy codziennej prozy. Ni stąd ni zowąd, ego dawało o sobie znać nagłym wykwitem grafomańskiej liryki. Dwa dni temu na przykład jakoś tak mi się samo ułożyło:

 

Młodości! Ty nad poziomy

Podskakuj! Choć przez Carycę

Każdy z nas jest męczony

Zgnieciem ją kiedyś jak mszycę!

 

Razem, młodzi przyjaciele!...

Choć ciasne są biurowe cele,

Choć ścieżka awansu śliska,

Choć biurwy narobiły smrodu,

Gwałt niech się gwałtem odciska,

Z biurwami walczmy za młodu!

 

Wstydziłem się jednak posyłać te moje intymne bohomazy do publikacji...

Moja poranna komunikacyjna odyseja dobiegała końca. Przez okno autobusu zobaczyłem przed budynkiem KUSu barwną mozaikę zbiegowiska, złożoną z personelu naszego wydziału. Ciemna niekształtna plama otoczona ruchliwymi, pastelowymi akcentami okazała się oberbiurwą, tłumaczącą coś zebranym wokół niej lizodwórkom. Wyłowiłem wzrokiem z tej hałastry drągalowatego Wierzbana. Był to facet wyrywny do bitki, ale prawy, z ułańską fantazją, ale i twardokonkretny, z poczuciemu humoru, ale gdy trzeba było stawał się ultraserio. Stał ze swoją uroczą laszką, nadobną Klarą-Ofiarą Gwiazdą, poczciwym i złotosercym, choć nieziemsko zakręconym dziewczęciem. Poza zakręceniem, charakterystyczną cechą Gwiazdy była jej niezwykła ufność i otwartość na ludzi, nawet najzłośliwszych wobec niej biurozmór. Swego czasu wyznała, że żałuje Suchej, która musi być bardzo nieszczęśliwa, skoro nadmiar jadu tak z niej tryska... Razem z nimi stała reszta moich ziomostwa, awangarda naszego wydziału, czyli wspomniany już, inteligentny, aczkolwiek cyniczny Sierioża, ambitny erudyta, który planował w przyszłości przejąć kontrolę nad całym KUSem i sprawować twardorękie rządy (obiecywał też, że zapewni nam po kumotersku ciepłe posadki i jedwabne życie). Póki co, przeszkadzała mu w tym oligarchiczna, hermetyczna i hierarchiczna struktura KUSu, ale Seba się nie poddawał. Perłą naszej grupenbandy była Oksana Maj, w skrócie Majówka, która dzięki swemu wyzwoleniu z obyczajowych konwenansów dorobiła się opinii rozpustnej, czego niestety mnie osobiście nie udało się sprawdzić. Oksanka, laska o dużym uroku i bystrości, nie miała nigdy problemów z wyegzekwowaniem czegokolwiek od przedstawicieli, ponoć brzydszej, płci. Dlatego też część KUSówek, sfrustrowanych mankamentami swej urody i pożycia, puszczała w nią nasączone trucizną teksty. Wygadana Oksy zwykle zręcznie je odbijała, choć zmasowany wylew werbalnych pomyj też bywał nawet dla niej zbyt trudny do odparcia...

- Co się dzieje? Ogłosili alarm pepoż czy redukcje personelu? Czy też może to demonstracja przeciw wyzyskowi w miejscu pracy? - Zapytałem z nadzieją.

- Nie sil się na dowcip - Wierzbanowi chyba też dokuczał syndrom wyrafinowanego intelektualisty. Wyraźnie był nie w humorze.

- Informatycy z policji, z wydziału przestępczości komputerowej gmyrają w naszych kompach. Przyjechali radiowozami i nie wpuszczają nas do biura...

- Jak ja się mam realizować, jak się mnie nie dopuszcza do stanowiska pracy... – Wystękała Gwiazda.

- Z policji? - Powtórzyłem zaskoczony. Rzeczywiście w barwnej biurowej hałastrze dało się zauważyć umundurowanych na czarno funkcjonariuszy. Czerń mundurów ładne pasowała do mroku na ich obliczach. Owszem, zdarzały się błędy i nieścisłości w danych, jak również niezgodności z dokumentami. Ale żeby zaraz policja?

- Mówiłem... - Z satysfakcja wysapał Sierioża. Jako świetny merytoryk, prawnik z wykształcenia i zamiłowania od dawna prorokował, że Najwyższa Izba Kontroli pociągnie nas kiedyś wszystkich za konsekwencje, a komornicy się na nas limuzyn dorobią... Jedyną osobą mogącą uratować sytuację był według Sierioży on sam - oczywiście za odpowiednio wysokie wynagrodzenie. Niestety, dyrekcja nie podzielała tego punktu widzenia...

- Szukają pornosów? - Zręcznie próbowałem tchnąć nieco optymizmu w kolegów. Chyba jednak zabrakło mi zręczności w tym momencie.

- Głupi jesteś - odburknęła Klara - Myślisz, że to, co jest nie wystarczy?

Klara-Ofiara miała rację. Ujawnienie zawartości twardych dysków naszych, bądź co bądź, służbowych komputerów nie wróżyło niczego dobrego. Znajdowały się tam, nazwijmy to, mało służbowe i bardzo prywatne pliki.

- Czekajcie, ustalmy fakty, pomyślmy racjonalnie i naukowo wydukajmy... Wydedukajmy... Znaczy wydedukujmy, co i jak…

Nie na darmo czytało się w dzieciństwie przygody Sherlocka Holmsa - Czego konkretnie szukają nasi drodzy goście? I skąd akurat tutaj ta cała szopka? Przecież nie tylko my mamy na dyskach mnóstwo śmiecia? Czemu z całego kraju wybrali właśnie nasz wydział?

- Podobno cały krajowy system informatyczny KUSu został spenetrowany przez jakiś program szpiegujący – Majówka dźwięcznym głosem zaczęła tłumaczyć sytuację

- Wszystkie jaskółki tutaj ćwierkają...

- Chyba harpie... - Wtrącił Siergiej.

- Nieważne... W każdym razie podobno policja ustaliła, że ten program został wprowadzony do systemu w naszym wydziale, ale ciągle nie wiadomo, kto to konkretnie zrobił. Skrobek z referatu informatycznego mówił, że podobno ten robak wpełzł...

- Robak? Chodzi o tego gostka, który się włamał do systemu? Próbowała ustalić Klara.

- Robak to program szpiegujący w języku profesjonalistów, nieuku - Oksanie po kursie z informatyki ego rozrosło się jeszcze bardziej niż zwykle, zaczęła się też popisywać denerwującym slangiem.

- Więc ten robak wpełzł z naszego wydziału. Dlatego wszyscy jesteśmy podejrzani. Skrobek jeszcze mówił, że ten robak zżarł część danych z tego miesiąca żeby pozacierać ślady...

- Pokasował dane? Znowu normy w tym miesiącu nie będzie... - Jęknęła Gwiazda - I premii też nie... A takie rzęchy popchnęłam...

- I Skrobek powiedział ci to to wszystko? Nie jest to przypadkiem informacja służbowa? - Spytałem Oksankę. Informatycy zwykle zachowywali dla siebie szczegóły działania systemu. Jakoś nie chcieli dzielić się swoja "wiedzą tajemną" z "bydłem administracyjnym", jak nazywali personel administracyjny...

- Cóż, mam swoje sposoby, aby wydobyć informacje z informatyka... Jak widać skuteczne... - Uśmiech Oksany pełen był fałszywej skromności.

- Wpuściłaś mu robaka? Którędy? - Zainteresował się nagle Sierioża - Trzeba na ciebie uważać, jak widzę...

- Akurat ty to możesz być spokojny, warchlaku - sapnęła z oburzeniem Oksana - Ciebie żaden robak by nie spenetrował, zdechłby z obrzydzenia, a i tak by nic w środku nie znalazł...

- No to rozumiem, czemu są komputerzyści i panowie z centrali – Rafał przerwał ich destrukcyjną konwersację - Ale po co ci faceci z kryminalnej...

Wierzban, jako potomek policjanta, był wyczulony na niuanse działania służb mundurowych. Przy wejściu uwijała się ekipa funkcjonariuszy, których obecność jakoś od początku nie pasowała do, koniec końców, tak trywialnej sprawy jak piractwo. Posługiwali się sprzętem, którego przeznaczenia domyślaliśmy się jako miłośnicy filmów kryminalnych. Policmajster posypujący talkopodobnym proszkiem klamki najprawdopodobniej zdejmował odciski palców. Tylko czemu sypał na klamkę, nie na klawiatury komputerów? Przecież to było włamanie do systemu informatycznego...

- Gdzie jest Byku, Cielęcina i Wołek? - Zapytał nagle Sierioża. Rzeczywiście, nigdzie nie było naszych ochroniarzy ani ochroniarzycy, nazywanych tymi wymownymi przydomkami z racji postury, tudzież fizjonomii i sposobu działania. Paweł, zwany Bykiem, Michał, czyli Wołek i najsympatyczniejsza z nich Eulalia Gnat, ochrzczona przez nas pieszczotliwie Cielęciną, mieli predyspozycje i zamiłowanie do siłowego rozwiązywania wszelkich problemów, bez zbytecznego zaprzątania sobie głowy subtelnościami natury legislacyjnej czy obyczajowej. Sierioża opowiadał, jak swego czasu, po całonocnej dyskusji w pubie "Wokanda" na temat paradygmatów postmodernizmu, wspólnie z Oksaną doszli do wniosku, że powrót do domu o 5 rano jest bezcelowy. Postanowili wówczas iść od razu do pracy, niestety, Byku, którego dyżur przypadał tej nocy (czy może tego ranka) okazał się odporny na, skądinąd racjonalne, argumenty obojga i nie wpuścił ich do biura, mało tego - wykorzystując niedyspozycję naszego kolegi po spożyciu napojów wysokooktanowych, naruszył nietykalność cielesną Sierioży. Sierioża od tego czasu patrzył bykiem na Byka. Z kolei Majówka zaczęła wpatrywać się w Byka cielęcym wzrokiem... W każdym razie wiadomo było, że ochroniarze stanowią poważna fizyczną przeszkodę w sforsowaniu klatki schodowej KUSu. Równocześnie jednak, ciągle obecni w portierni, stanowili cenne źródło informacji - zawsze wiedzieli, kto wchodzi i wychodzi do biura, mieli także dostęp do nagrań z monitoringu. Poza Sierioża żyliśmy z nimi w dobrej komitywie, może więc powiedzieli by coś ciekawego na temat tej niepokojącej afery. Niestety, żadnego nie mogliśmy wypatrzyć w kłębiącym się coraz bardziej nerwowo tłumie biurowyrobników. Udało mi się niestety za to wypatrzeć naszą nemezis, Suchą Aśkę. Lizusowsko przytakiwała naczelnik Carycy, wypytującą dociekliwie o coś jednego z policjantów. W pewnym momencie pozostawiła wyraźnie osłupiałą naczelniczkę i zaczęła iść do nas z uśmiechem jadowitej żmij podpełzającej do bezbronnego obiadu. Widać było wyraźnie, że to, co usłyszała dało jej wiele satysfakcji. Gdy podeszła powiedziała niby od niechcenia:

- Proszę proszę, cała nasza yntelygencja wydziałowa razem...

- Jakiś problem, Sucha? - Gniewnym głosem zapytała Oksy. Nie lubiły się z Aśką po sławetnej wymianie argumentów na temat odmiennego pomysłu na życie; Aśka obstawała przy swoim monogamiźmie bazującym na wartościach religijnych, Majówka zaś opowiadała się za wolną miłością i samorealizacją jednostki. Ponadto Oksana była wręcz soczysta, a nie sucha, co już na wstępie wzbudziło zawiść Aśki, pozbawionej kobiecych walorów.

- Problem? Skąd.. Żaden problem, problemów ubywa właśnie... - Oblicze Suchej Aśki rozjaśniło się promiennym uśmiechem.

- Ten inspektor powiedział naszej pani naczelnik, że włamanie do systemu informatycznego to tylko poszlaka, wskazująca, kto z KUSu zabił Byka kanciastym przedmiotem...

- To byków nie zabija się w rzeźni tylko w KUSie? - Wyskoczyła z pytaniem Klara. Jeden jej z licznych problemów polegał na tym, że jakoś nie potrafiła dopasować ksywki do osoby.

- Bo ten ktoś, kto włamał się do budynku i skopiował te informacje zebrane przez robaka, zabił jeszcze Byka. A pan policjant właśnie powiedział, że ten program był zainstalowany na sześciu kompach: Klary, Gwiazdy, Wierzbana, Oksany, twoim... - Spojrzała na mnie ze zjadliwym uśmiechem Sucha -... i Sierioży, z którego kompa wyciągnął dane... Zawsze wiedziałam, że taka banda zboczeńców i wykształciuchów nie utrzyma się długo w naszej placówce. W końcu będzie tu czyściej...

Pastelowa mozaika z biurowyrobników pękała pod naporem zbliżającej się nieubłaganie czarnej tyraliery funkcjonariuszy policji...

 

2. Przesłuchanie

 

Przyczyną wszystkich przypadków nadużycia przemocy przez policję jest wystrój wnętrza komisariatów. Można oczywiście snuć teorie, że wynika on z okrojonego budżetu naszych organów ścigania, a upadek autorytetów i stres czyni z poczciwych funkcjonariuszy bezduszne maszyny do pałowania. Jednak każdy, kto spędził godzinę w policyjnym areszcie wie, że to nieprawda. Długotrwałe przebywanie na posterunku nieodwracalnie zmienia psychikę. Przez buropopielate, odrapane ściany nie widać jakichkolwiek perspektyw na przyszłość, kraty w oknach szczerzą się ironicznie, a ciężki mroczny sufit nie pozwala wznieść się myślami wyżej pułapu dwóch metrów - powiedzenie, że u kogoś jest coś nie tak pod sufitem nabiera wtedy całkiem dosłownego sensu. No i ta rozdziawiona szyderczo paszcza klozetu...

Gdy dotransportowano nas radiowozem na komendę i głucho trzasnęło za nami trumienne wieko zamontowane w miejscu drzwi, Oksy zaczęła drapać pazurami futrynę, a Gwiazda, przełykając łzy, roztrząsała zagadnienie, czemu zadała się z takimi szumowinami jak my. Jako faceci niestety też nie wykazaliśmy się szczególnym heroizmem; Wierzban zaczął walić niestrudzenie głową Sierioży o podłogę, skandując przy tym rytmicznie "Two-ja-wi-na! Two-ja-wi-na!", bezbronnobierny Seba natomiast pozostawał w letargu, w którym się znalazł w chwili aresztowania. Z kolei ja, korzystając z chwilowej nieuwagi pozostałych, wypełniłem szydercza paszcze klozetu nie do końca przetrawiona treścią mego żołądka... Nerwoskurcz brzucha zaczął powoli ustępować. W końcu czysto fizjologiczne zmęczenie przywróciło nas do jakiej takiej równowagi. Rafał ochrypł od wrzasku i zmęczył się bezowocnymi próbami wybicia głową kolegi drogi na wolność, ból obitej czaszki powoli budził Sieriożę z letargu, mój żołądek zaś został do końca opróżniony z zawartości. Klara doszła do wniosku, że zadała się z takimi szumowinami z własnej, nieprzymuszonej głupoty, a Majówka połamała szpony na futrynie.

- Dobra, jak ten, kto zatłukł Byka sam się teraz przyzna, to dostanie przed sądem mniejszy wyrok, a ja go zbiję, ale nie do krwi – zadeklarował miłościwie Wierzban - Dlatego im szybciej tym lepiej... Sierioża się nie przyznaje... Krystek? – Jego szklisty wzrok spoczął na mej skromnej osobie.

- Podejrzani jesteśmy wszyscy, robak był na pięciu naszych komputrach...

- Zwykle rzeczowa Oksana odzyskała już formę intelektualną na tyle, że mogła sprawnie dedukować.

- Równie dobrze to mogłeś być ty, Wierzban...

- Ja? Przecież ja muchy nie skrzywdzę, jestem łagodny jak owieczka - głos Rafała przepełniony był fanatycznym wręcz oburzeniem - Jestem spokojny jak ocean skuty lodem...

- Niewątpliwie... - Wyjąkał nie do końca jeszcze oprzytomniały Sierioża, macając guzy na głowie.

- Jak nie, jak tak?! Pyskujesz? - Widać było, że ocieplenie emocjonalne topi lód skuwający ocean...

- Czekajcie, ale właściwie, po co ktoś to robić? - Angażując kolegów w dyskusję próbowałem uniknąć dalszych ekscesów – W końcu, co my niby za tajemnice mamy na tych naszych komputerach? Komunistyczne KGB czy kapitalistyczne CIA włamuje się do KUSu? A nasz kontrwywiad i Byku ich nie powstrzymali? Nie no, proszę was...

- Za dużo Bondów żeś się naoglądał - zdiagnozowała całkiem trafnie mój stan Oksana - Choć z tymi kapitalistami to akurat ci się trafiło jak ślepej kurze ziarno. Takie dane to łakomy kąsek dla firm sprzedających ubezpieczenia, kredyty, samochody i co tylko chcesz. A akurat w KUSie mieliśmy właściwie wszystko, co najważniejsze o każdym ubezpieczonym w Polsce. W systemie było ile zarabia, jakiej wysokości ma lub będzie miał emeryturę czy rentę, czy ma dzieci, a nawet, na co jest chory.

- Mieliśmy władzę nad ludźmi i ich losem - Sierioża oblizał wargi. On także wrócił do żywych po początkowym szoku i łomocie Wierzbana, czego dowodem było, że odzyskuje swoje megalomańskie zapędy.

- Można było przekreślić dorobek i całą przeszłość człowieka jednym ruchem myszki...

- A wtedy Caryca jednym ruchem przekreśliłaby całą twoja przyszłość, myszko – dogryzł mu Rafał - Jedynie przyszłość, bo dorobku i tak się nie dorobisz...

- I właśnie zerowe szanse na dorobek są motywem, żeby kraść dane i sprzedawać - dodała Oksy - ale to żadne kryterium, prawie każdy z KUSu mógł się tym kierować... Z naszymi pensjami... A ryzyko duże. Pamiętacie Rwacza?

Remigiusz Rwacz parę miesięcy temu stracił pracę w naszym wydziale. Na jego nieszczęście w jednym z opracowywanych przez niego wniosków znalazł kserokopię legitymacji ze zdjęciem niejakiej Julii Uległej. Nie wiem jak wyglądała pani Uległa, ani czy zdjęcie oddawało w pełni jej urodę, w każdym razie Rwacz wezwał do KUSu nieszczęsną ubezpieczoną pod pretekstem uzupełnienia brakującej dokumentacji. Po spotkaniu twarzą w twarz pan Remigiusz zaczął prześladować pechową kobietę, działając na nią, swoim - w jego mniemaniu przynajmniej - nieodpartym urokiem. Choć mieszkała na drugim końcu miasta, niby przypadkiem wciąż na nią wpadał w środkach komunikacji miejskiej i spoglądał na nią powłóczystym wzrokiem Rudolfa Valentino. Julia Uległa jednak nie poddała się zabiegom Rwacza, a gdy ten nie rezygnował, złożyła skargę u Carycy. Opowiedziała szczegółowo o niezgodnym z przeznaczeniem wykorzystywaniu danych osobowych i molestowaniu seksualnym, mimochodem wspominała też o ewentualnych konsekwencjach dla przełożonej pracownika, którego zachowanie byłoby świetnym tematem dla lokalnej prasy. Naczelniczka straciła panowanie nad sobą i wezwała Rwacza na zasadniczą rozmowę. Niestety, Rwacz, zamiast przyjąć z pokorą i spuszczonym oczami reprymendę, próbował ułagodzić oberbiurwę, obdarzając ją powłóczystym spojrzeniem Rudolfa Valentino, co jeszcze bardziej rozsierdziło pruderyjną urzędniczkę. Ten przypadek był oczywiście dosyć specyficzny i gorszący, jednak wiadomo było, że dyrekcja bezlitośnie ukarze śmiałków próbujących wykorzystać powierzone informacje poza szlachetnymi murami KUSu. Ba, samo niedopilnowanie zabezpieczeń personaliów petentów było pretekstem do radykalnej redukcji premii. Mój portfel doświadczył takiej kuracji odchudzającej, gdy swego czasu zapomniałem oddać kluczy do szafy z aktami na portierni. Na nic zdały się tłumaczenia, że zdezelowany zamek i tak wypadłby razem z zawiasami, jeśliby się szarpnęło tandetnymi drzwiami szafy. Ochrona danych osobowych była oczkiem w głowie urzędu...

- Jeśli to był jakiś pracownik KUSu, musiał być bardzo zdeterminowany - powiedziałem - Kto u nas ostatnio był w tarapatach finansowych?

- Nie dojdziemy do tego, Krystek - pokręcił głowa Sierioża - Za duży wydział, a poza tym nie wypada pytać, dżentelmeni nie rozmawiają o pieniądzach...

Nie zdążyliśmy dojść do żadnych konkretnych wniosków, ponieważ dyskusję przerwał odgłos kroków na korytarzu. Głośny, energiczny marsz dwóch zdecydowanych na wszystko osób brzmiał niczym werbel przed egzekucją... W drzwiach celi pojawili się dwaj funkcjonariusze, i trzeba przyznać, że byli świetnie dobrani do wystroju posterunku. Szczapowaty, ubrany w szarobury garnitur policjant taksował nas wzrokiem zimno kalkulującego naukowca, szykującego królika do wiwisekcji w jakimś ciemnym laboratorium. Na pierwszy rzut oka widać było, że osobnik ten za pomocą sprawnego intelektu potrafi zdekonstruować psychikę każdego podejrzanego i rozłożyć emocjonalnie delikwenta na czynniki pierwsze. Przy kimś takim nawet Hannibal Lecter przerwałby milczenie owiec.... Oblicze następnego policjanta wydawało się być nieskalanym głębsza myślą. Ledwo mieszcząc się w futrynie, z wysokości dwóch metrów z okładem patrzył na naszą gromadkę. Rytmicznie zaciskał pięści wielkości bochenków chleba. Chyba wszystkie ścięgna w jego organizmie były ze sobą połączone w jakiś przedziwny sposób, ponieważ dokładnie w tym samym rytmie zaciskał szczękę, kształtem i rozmiarem przypominającą szufladę biurka.

- Inspektor Zimny z wydziału do spraw przestępczości komputerowej, a to starszy aspirant Kafar - przedstawił się szaczapowaty - Proszę państwa o złożenie odpowiednich wyjaśnień...

- Nie zeznam nic bez mojego adwokata - kategorycznie powiedział Wierzban.

- To ty masz adwokata?- Zdziwiła się Gwiazda - Stać cię? A mnie na kosmetyczkę żałujesz!

- Póki po zostaliście państwo zatrzymani celem złożenia wyjaśnień, a nie aresztowani. - Zaznaczył Zimny siadając przy stole - Oczywiście macie państwo prawo odmówić, ale w waszym dobrze pojętym interesie leży współpraca z organami ścigania, aby szybko wyjaśnić tą jakże nieprzyjemną sprawę...

"Nieprzyjemną sprawę"... Od razu przejrzeliśmy grę policmajstra. Facet próbował eufemizmami uśpić czujność "państwa" i nakłonić nas do przyznania się do morderstwa. Bo mimo pewnych wątpliwości, Byk był powszechnie klasyfikowany jako jednostka ludzka, zatem przerwanie jego funkcji życiowych za pomocą kanciastego przedmiotu było morderstwem... A nie „nieprzyjemną sprawą”...

- Nie jestem mordercą - nie dawał się Wierzban - I ja to w ogóle organicznie jestem niezdolny do morderstwa... Przemoc nie leży w mojej naturze...

Ponownie zaczął lansować swój image urodzonego pacyfisty.

- Morderstwa? - Zimny wydał się być autentycznie zaskoczony.

- Kogo niby zamordowano?

- Myśmy nie walnęli Byka! - Zadeklarowała piskliwie Oksana.

- To kto go niby znieczulił?! - Kafar przejął obowiązki przesłuchującego.

- To był prosty organizm, odbierał tylko bodźce a nie czuł, więc nie można go było znieczulić - Dawna awersja Sierioży do Byka dała znać o sobie - Tak czy inaczej myśmy tego nie zrobili... Nie z nami te numery, Brunner! - Sierioża zakończył cytatem z klasyki.

- Przymus bezpośredni zastosować? - Zapytał Kafar - Co, szefie?... Temu za obrazę funkcjonariusza na służbie.. A reszcie za utrudnianie śledztwa...

- Kobietę też będziesz chamie bił?! - Nastroszyła się Majówka.

- Równouprawnienie jest, bede lał jak leci... - Emancypacja kobiet w wykonaniu Kafara była daleka od standardowo uznanych kanonów...

- Przywołuję cię do porządku, Kafar!!! - Huknął Zimny. Spod pancerza chłodnego opanowanego intelektualisty wyłonił się znienacka człowiek zdolny do okazywania emocji - A państwa proszę o spokój!!! Co to za brednie z tym morderstwem?

Rzeczowo zreferowałem rewelacje, jakimi uraczyła nas Sucha na biurowym parkingu.

- Cóż, państwa koleżanka ma tendencje do hmmm, mijania się z prawdą... - Dyplomatycznie stwierdził Zimny. Fraza "mijanie się z prawdą" jakoś wydała mi się niedostatecznie wymowna przy opisie Suchej... A już określenie "koleżanka" było zupełnie chybione. Może jednak Zimny nie był tak przenikliwym psychologiem, za jakiego go uważaliśmy.

- Zatrudniony w KUSie pracownik agencji ochrony "Burek" doznał jedynie urazu czaszki, wskutek uderzenia tępym i kanciastym narzędziem w tył głowy - ciągnął Zimny - Znalazła go jego zmienniczka, która udzieliła mu też pomocy i wezwała radiowóz…

Z tego wynikało, że Cielęcina miała dyżur po Byku...

- Ale niestety sprawcy tego aktu przemocy nie ustalimy zbyt szybko, ponieważ nie pozostawił odciski palców, ani tego niebezpiecznego kanciastego narzędzia którego użył. A właśnie, musimy pobrać od państwa odciski...

- Ja mam drogi manicure – Oksana wyciągnęła w stronę Zimnego szpony połamane na futrynie - Mnie nie wolno pobierać...

- Szefie, znów utrudniają... Przymus bezpośredni? - Zagrały ścięgna w szczęce Twardego.

- To standardowa procedura i państwo się jej poddacie z przymusem lub bez - powiedział inspektor.

- To my wersje bez przymusu wybieramy - zadecydowała Oksana. Skwapliwie kiwnęliśmy głowami.

- To bardzo rozsądne, proszę państwa - pochwalił nas Zimny. A widząc zawiedzioną minę podwładnego dodał - Kafar, ty pobierzesz odciski - Antropoidalne oblicze Twardego wykrzywił uśmiechopodobny grymas. Nie wiem, czemu poczułem nagle swędzenie palców.

- A monitoring? - Rzeczowo zapytała Gwiazda.

- Niestety, kamera przy wejściu do budynku nic nie zarejestrowała - ciągnął swe niezwykle emocjonujące wywody Zimny – Początkowo zakładaliśmy, że jeden z pracowników biura, lub jakiś petent pozostał w biurze. Przeanalizowaliśmy nagranie i okazało się, że wszyscy opuścili budynek. Najprawdopodobniej była to osoba pracująca w biurze, która orientowała się, że pole widzenia kamer nie pokrywa się w pełni. Niestety, ograniczony budżet KUSu nie pozwolił na zamontowanie większej ilości kamer, co rozwiązałoby ten problem...

Ograniczony budżet KUSu nie pozwalał także wypłacać większych uposażeń pracownikom niższego szczebla, niestety nie zanosiło się, aby ten problem rozwiązano. Byłem nawet przekonany, że inwestycje w sprzęt mają wyższy priorytet niż nasze pensjoresztki...

- Zawartość waszych komputerów jest wciąż badana przez naszych informatyków. Mimo spustoszeń dokonanych przez robaka, nasi specjaliści pracowicie wydobywają nowe informacje. W państwa, skądinąd interesującej, korespondencji dotychczas nie znaleźliśmy żadnych nielegalnych treści. Obecnie stanowią one materiały dowodowe, po zakończeniu śledztwa natomiast, zgodnie z poleceniem dyrekcji KUSu mamy je udostępnić waszym przełożonym...

W tym momencie odniosłem wrażenie, że ciężko-mroczny sufit pokoju przesłuchań bezlitośnie nas przygniata. Intranet, nasza wewnętrzna sieć był świetnym forum do wyrażenia naszej frustracji, a plotki stanowiły odtrutkę intelektualną na patologię życia KUSu. Dawaliśmy upust fantazji tłamszonej przez biurową rzeczywistość wymieniając się przez komunikator dowcipami i uwagami o naszych drogich koleżankach i dyrekcji. A gdy potrzebowaliśmy chwili wytchnienia, przez komunikator zwoływaliśmy się też na papierosa w palarni. Jeśli Caryca poczyta nasze celne komentarze na swój temat... Nie wiem czy doceni ich lapidarność...

- Piractwo komputerowe, nieautoryzowanie kopiowanie danych, a tym bardziej uszkodzenie nośnika informacji w publicznej instytucji będzie przedmiotem zainteresowania policji - kontynuował Zimny – Jak dotąd ustaliliśmy, że robak był ukryty w pliku o nazwie "Fast Running Skeleton". Mówi państwu coś ta nazwa?

"Szybko biegający szkielet" była to prosta gierka, w której klawiszami sterowało się knypkiem w czerwonych ogrodniczkach uciekającym przed kostuchą w jakimś labiryncie, żywo przypominającym korytarze naszego biura. Wygrać można było zrzucając na kostuchę szafę z aktami, sejf, lub inny ciężki przedmiot. Ostatnio zostałem w tej grze niekwestionowanym mistrzem. Sierioża, który nie był tak biegły w tej szlachetnej rozrywce, dopatrywał się źródła moich sukcesów w podobieństwie kostuchy do Suchej Aśki. Z kolei ja dopatrywałem się w jego rozumowaniu źle skrywanej zazdrości... Grę tą przyniosła... Oksana.

- No to zawęża krąg podejrzanych... - Mruknąłem. Spojrzeliśmy wszyscy na Majówkę.

- Pierdaczysz- wbrew naszym oczekiwaniom Oksana nie okazał specjalnego niepokoju - Gierka była darmowa, na portalu, gdzie każdy może umieścić własnego progsa i mogę w każdej chwili podać adres strony w necie. Ściągnęłam ja na CD i potem zainstalowaliśmy u siebie. Pod piractwo to nie podpada, najwyżej kolejna podpadka służbowa, bo nie wolno niczego samemu instalować na służbowych kompach. Gierkę mógł umieścić ktokolwiek gdziekolwiek na świecie, nie wiem, czy uda się wam ustalić, kto i gdzie. Haker, który napisał robaka też może być w jakimś na przykład Pernambuko, poza tym nawet nie musiał wiedzieć, że akurat zainstalujemy tego progsa w systemie KUSowskim. Więc obawiam się, że ten trop prowadzi donikąd, inspektorze Zimny...

 

3. Bierzemy sprawy we własne ręce.

 

Po wyjaśnieniach Oksany inspektor był wyraźnie rozczarowany faktem, ze nie może nam postawić zarzutu kradzieży danych, a haker mógł znajdować się na drugiej półkuli. Kafar z zaangażowaniem pobierał nasze odciski palców, i jego zaangażowanie czuliśmy w dłoniach jeszcze następnego dnia. Zgodnie z moimi prognozami, zabiegi nadgorliwego aspiranta okazały się bezowocne. Odciski naszych smukłych arystokratycznych palców nie figurowały w policyjnej kartotece. Wypuszczono nas z aresztu. Powołując się na dobro śledztwa, Zimny kategorycznie zabronił nam dzielić się jakimikolwiek informacjami z resztą personelu. Przysłowiowe szczęście w nieszczęściu, choć być może było to jedynie chwilowe odroczenie wyroku. Mimo, że ostatecznie nie byliśmy póki co o nic oskarżeni, nasz ciężkawy byt pokomplikował się jeszcze bardziej. Zanim dopełniliśmy następnego dnia wszelkich formalności związanych z przydziałem nowych komputerów minęło parę bezcennych godzin, przez co znów byliśmy w plecy z normą. Po wydziale się rozniosło, jak to popsuliśmy system informatyczny, a nasze drogie koleżanki zaczęły poszeptywać po kątach, że "okradacie KUS i odbieracie chleb naszym dzieciom". Fakt, ze niczego nam nie udowodniono i nie było podstaw do dyscyplinarnego zwolnienia jakoś umknął powszechnej uwadze. Od dawna podpadaliśmy z różnych powodów większości naszych drogich koleżanek, jednak teraz niechęć wokół tak zgęstniała, że aż można ją było nożem kroić. Mnie Nastrój w moim pokoju był nie do zniesienia. Zgodnie z moimi przypuszczeniami wyekspediowano mnie do brygady Brygidy, więc Sucha od samego rana była w świetnym humorze. Gdy pakowałem swoje rzeczy, patrząc na mnie z niby zaznaczyła, ze niektórzy nigdy niegdzie się nie odnajdą i z góry są skazani na porażkę życiową. Gwiazda, która teraz sama zostawała w tym gnieździe os wysłuchiwała tego z grobową miną. Ta, spojrzawszy na mnie badawczo stwierdziła, że "jest gotowa podjąć to wyzwanie". Mimo wrodzonej pasji poznawczej i ciekawości wolałem nie dopytywać, jakież to ambitne zamiary Brygida ma względem mej osoby. Wystarczyło mi, że gdy przytachałem monitor zdążyłem usłyszeć, że "najbrzydsza larwa może kryć pięknego motyla, trzeba jedynie wiedzieć, jak go wydobyć z kokonu"... Zacząłem żałować, że zamiast kokonu nie mam solidnego, najlepiej jeszcze ostrokolczastego pancerza. Brygida opowiedziała też o swoich dotychczasowych sukcesach pedagogicznych. Ponoć jej mąż, mimo, że nie znosił zupy rybnej, przyciśnięty głodem rad nierad, zaczął konsumować to przygotowywane przez żonę danie. Natomiast na jego skargi, że dostaje rozstroju żołądka, Brygida zakazała mu rozczulać się nad sobą. Dlatego teraz też była pewna sukcesu.

- Jeśli mój Leszek, zaczął zmienił swoje zwyczaje kulinarne, to z tobą też się uda, Krystynku – mówiła Brygida, a mnie włosy stawały dęba na głowie… Moje niepokoje potwierdziły się, gdy z nową korektorką zacząłem opracowywać wnioski. Plotki o jej biurofilii miały solidne podstawy, dodatkowy kłopot polegał na tym, że była też także niezrealizowaną grafo-literatką. Pierwsze z pouczeń, jakie poleciła mi umieścić na decyzji odmawiającej prawa do odszkodowania brzmiało: "Niniejszym zawiadamia się ubezpieczonego, prowadzącego działalność gospodarczą, że zobowiązuje się go do przedłożenia zaświadczenia, poświadczającego fakt nieposiadania w wyżej wspomnianej działalności gospodarczej wspólników, akcjonariuszy, ani żadnych innych osób współpracujących w wyżej wspomnianej działalności gospodarczej". Moja nieśmiała sugestia, że tekst ten zawiera zarówno logiczne, jak i gramatyczne błędy, sprowokowała Brygidę do konstatacji, że nie wyciągnąłem wniosków z moich dotychczasowych zawodowych doświadczeń. Zaznaczyła, że stanowię "materiał trudny do obróbki", ale ona i tak będzie kontynuować proces wychowawczy...

Okazało się, ze nie tylko ja jestem w tarapatach. Gdy spotkaliśmy się w palarni, reszta "yntelygencji" spuściła nosy na kwintę. Opowiedziałem o nowych wyzwaniach, jakie przede mną postawiono i zamiarach Brygidy.

- Mnie redukcją straszą - ponuro powiedział Rafał - Żulieta mi powiedziała, ze w razie jakichś cięć, które maja być we wrześniu, ja lecę pierwszy, jako że żyję niemoralnie i nie mam dzieci, więc nie potrzebuję pieniędzy... - Kierowniczka referatu Wierzbana, Julia Galijska, czyli Żulieta, podobnie jak większość urzędniczek KUSu była zwolenniczką wartości prorodzinnych i nie tolerowała odmiennego pomysłu na życie.

- Jak ty żyjesz niemoralnie to ciekawe, co o mnie mówią... - z przekąsem powiedziała Oksana.

- Mnie z kolei zrobili dzisiaj wydruk zaległych spraw. Ciekawe, że do podsumy na koniec kwartału jeszcze hektar czasu, u nas w pokoju siedzi czworo referentów, a tylko mnie Caryca ochrzania publicznie za to, że mam nieopracowane wnioski sprzed czterech miesięcy... Biurozmory prawie że skakały do góry z radości...

- Ciebie Caryca ochrzania, mnie przenosi do kazamatów – Gwiazda, mówiąc o kazamatach, miała na myśli archiwum w piwnicy, gdzie wyznaczano dyżury pracownikowi, który coś przeskrobał. Do części KUSu, która znajdowała się nad powierzchnią ziemi, dochodziło przynajmniej światło słoneczne. W kazamatach można było liczyć jedynie na gwarantujące krótkowzroczność światło jarzeniówek i towarzystwo pluskiew wśród zakurzonych aktoreczek.

- Słuchajcie, czy to prawda, że jak się natrzeć octem to pluskwa nie ugryzie? - Dopytywała z niepokojem Gwiazda. Jak większość dziewczyn nie tolerowała towarzystwa istot o większej ilości nóg niż dwie.

- U mnie na razie żadnych ruchów personalnych - powiedział Sierioża - za to ciągle słyszę komentarze, że dyplom z prawa to każdy głupi może zrobić albo i kupić na rynku, a w pracy to trzeba być elastycznym, a nie mędrkować. Staram się opanować, ale zaczynam już widzieć wszystko przez czerwona mgłę...

Sierioża, był dumny z tego, że nie można go było zagiąć merytorycznie. Znał każdy przepis i wiedział jak go stosować. Jak się okazuje nie to było najważniejsze w tej pracy. Elastycznością chyba nie mógł się wykazać, a na pewno nie była to elastyczność karku...

- Chłopaki, zróbcie coś - zajęczała Klara - Co z was za mężczyźni... Faceci w biurach się tacy miętcy robią...

- Jak to "miętcy"? - Zdziwił sie Sierioża - Mnie właśnie brakuje podobno elastyczności...

- Słuchajcie, a może sami spróbowalibyśmy coś wyjaśnić.. - Zaproponowała nagle Oksana - Wiecie, policja policją, komputerowcy grzebią, nic chyba nie wygrzebią, ale my znamy lepiej to nasze bagienko. I te ropuszki, które w nim pływają...

- Większość sie unosi z prądem, pływanie wymaga samodzielności... - Nie mogłem się powstrzymać od komentarza.

- Dobry pomysł, Oksy - powiedział Wierzban - Powtórzmy na początek wszystkie fakty. Robak był w "Running skeletonie", ty ściągnęłaś tą gierkę z netowego portalu. Jak trafiłaś na ten portal?

- Kiedyś usłyszałam, że Sucha ponoć w nią grywa i chwaliła ją u nas w pokoju, więc weszłam na tą stronę z ciekawości - Oksana zmarszczyła brwi, próbując sobie przypomnieć wszystko ze szczegółami - Nawet mnie zaskoczyło, że nie zauważyła podobieństwa tej kostuchy do własnej osoby... A poza tym nic nie wskazywało, że jest zarobaczona...

- Zarobaczona? Sucha Aśka?

- Że gra jest zarobaczona, patafianie. Ale przecież nie to nie świadczy, że to Aśka była sprężyną, i tak wszystko spada na mnie...

- Skąd wiesz - przerwałem jej - gdzieś czytałem, że psychopaci są świetnymi manipulatorami...

- Twoje lektury to żaden dowód - powiedział bezlitośnie urodzony prawnik, Sierioża - Sprawcą jest Oksana. Jakbyś jeszcze powiedziała, że to nie Aśka, tylko głosy w głowie kazały ci to zrobić, sąd mógłby nie stawiać cię w stan oskarżenia ze względu na niepoczytalność...

- Nie rozpędzaj się - fuknęła Majówka.

- Kąsajcie Carycę, a nie siebie nawzajem - próbowałem załagodzić - Potem zainstalowaliśmy "Skeletona" wszyscy na naszych kompach...

- Robak musiał być dobrze ukryty, skoro antywirus KUSowski nie wykrył zagrożenia - zastanawiała się dalej Oksy - Może ten program nie jest aktualizowany tak często, ale w końcu jakaś ochrona systemu jest...

- No a potem się uaktywnił równocześnie na naszych kompach. Zauważyliście, żeby system działał jakoś dziwnie? -Spytałem.

- Nie, ale to nie ma wpływu - wyjaśniła Oksana - Zimny mówił, że uruchomił się równocześnie, więc chyba był jakoś zgrany z zegarem. Zegary mamy zsynchronizowane w całej sieci.

- Następnie włamuje się ktoś, kto wyczekał, kiedy Byku robi obchód i wie jak kamery minąć, czyli jest to albo bystry obserwator, albo pracownik biura...

- Albo jedno i drugie... - Wtrąciła Gwiazda

- Ktoś, kto jest bystry nie pracuje w KUSie - samokrytycznie stwierdziła Oksana - Potem wysysa dane z systemu logując się do kompa Sierioży. A skąd znał hasło? Mówiłeś komuś, jakie masz? - Zapytała.

- Jak to skąd... - Wzruszył ramionami Sierioża - Przecież było zapisane, jak u wszystkich...

Na wypadek gdyby dana osoba z jakichś powodów nie dotarła do pracy lub poszła na urlop, a byłby potrzebny dostęp do jej kopa, hasło zapisywało się na jakimś świstku, ukrytym w umówionym miejscu. Czytałem gdzieś kiedyś, że podobno nawet pracownicy biurowi CIA zachowywali się w podobne nieodpowiedzialny sposób, zatem pewne mechanizmy życia administracyjnego są uniwersalne.

- A kiedy ostatnio je zmieniałeś? - Zapytałem.

- Nie zmieniałem, po co sobie będę moją bezcenną pamięć obciążać - z godnością powiedział Sierioża - Gdy siedziałem z wami, też miałem to samo...

- Dobra, i dalej jest tak: haker wychodzi i natyka się na Byka. Podchodzi do niego i znieczula go od tyłu - Wierzban rekonstruował wydarzenia. Widać było, że płynie w nim policyjna „psia” krew.

- Byka znajduje Cielęcina i zawiadamia policje...

- Ej, chwila... - W tym momencie mnie olśniło - Cielęcina miała dyżur po Byku, tak?

- No i? - Oksana spojrzała na mnie pytająco.

- No a kiedy jest zaczyna się poranna zmiana? - Tryumfująco popatrzyłem na kolegów.

Poranna zmiana ochroniarzy zaczynała się około godziny dziesiątej, czyli dwie godziny PO naszym przyjściu do biura. Tymczasem tego dramatycznego poniedziałku, stawiliśmy się w KUSie przed ósmą. Policyjne dochodzenie było już w toku. O której więc była tam Cielęcina? I co robiła w biurze o tak wczesnej porze?

- Myślisz, że to Cielęcina coś teges... - Wierzban nie krył zaskoczenia.

- Coż, może wiedziała jak minąć kamery i kiedy Byku robi obchód. Nie wiem, czy jest wystarczająco kumała w informatyce, ale ostatecznie nie musiała hakować sama, może po prostu wpuściła wspólnika do biura, a on wpuścił robaka. A zresztą mógł to być też jakiś informatyk znający ten system. Pamiętacie, co mówiła o Cielęcinie i Płatku Sucha?

Według relacji Aśki, Cielęcina lubiła się nieco ponad normę z Płatkiem i urządzała z nim schadzki. Nie braliśmy tych rewelacji poważnie, bowiem Sucha, wskutek braków we własnym pożyciu, dopatrywała się wszędzie romansów. Ponadto Płatek, o posturze Woody Allena jakoś nie pasował nam do Cielęciny, zgrabnej, aczkolwiek atletycznej dżudoczki i amatorki kulturystki. Jednak plotowieść niepokojąco dobrze pasowała do całości...

- Przesłuchamy ich oboje - zadecydował Sierioża - Jeszcze dziś, zaraz po szychcie. I to bardzo stanowczo. Może trzeba będzie nawet przymus bezpośredni zastosować... Zarówno wobec Skrobka jak i Cielęciny... - Z niezdrowym podnieceniem oblizał wargi. Spojrzeliśmy na niego z niesmakiem. Widać było, że obcowanie z aspirantem Kafarem na zawsze zmieniło Sieriożę. Równocześnie jednak wydawało się, że nasz niby inteligentny kolega nie wyciągnął żadnych wniosków ze swych dotychczasowych doświadczeń z ochroniarzami...

 

4. Grzebanie w biurowych brudach

 

Ostatecznie ustaliliśmy, że najpierw porozmawiamy z Cielęciną. Stanowisko dzielnych obrońców KUSu, czyli portiernia, znajdowała się przy wejściu na parterze. Dyżurujący ochroniarz rezydował za kontuarem, który sąsiadował z małym pomieszczeniem, gdzie znajdowały się monitory podłączone do kamer. Pokoik ten pełnił też funkcje pomieszczenia socjalnego, były tam szafki z rzeczami osobistymi i podobnymi do esesmańskich mundurami agencji ochrony "Burek". Całkowitym kuriozum była stojąca w rogu kozetka. Pamiętam, że gdy pewnego razu przyszedłem do pracy kwadrans wcześniej, właśnie na niej znalazłem śpiącego Wołka. Dopiero gdy z trudem udało mi się go dobudzić, ziewając wydał mi klucz do pokoju. Obecność tego mebla w pokoju pracowników, których głównym zadaniem było pozostawanie w gotowości bojowej i stanie na straży KUSowskich tajemnic budziła poważne wątpliwości. Okazało się jednak, że był to standard wywalczony przez związki zawodowe pracowników ochrony. 

Gdy zeszliśmy na portiernię, Cielęcina, postawna niczym socrealowy posąg kołchoźnicy, tkwiła na posterunku.

- Cześć - zagaił Wierzban ze swym ujmującym uśmiechem - Się narobiło, nie?

- Cześć - Na widok facjaty z takim pozytywnym potencjałem długie rzęsy Cielęciny zatrzepotały niczym motyle skrzydła. Jej ładna twarz pokraśniała na widok uśmiechu Wierzbana. Tym grymasem Rafał czynił cuda i wykorzystywał to niekiedy z pełną premedytacją.

- No. Ale chyba wyjaśnią, że to nie wy, no nie? - Odpowiedziała - Bo ja jakoś w to nie wierzę, że to wy...

- Pewnie, że to nie my - Uspokajający ton głosu Oksany był godzien wilka z bajki o Czerwonym Kapturku - Jak to niby moglibyśmy być my?

Osaczaliśmy powoli ofiarę...

- No, ja to od razu wiedziałam - uśmiechnęła się jeszcze szerzej Cielęcina - Tacy w porzo ludzie nie zrobiliby krzywdy Pawłowi – Eulalia nie należąc do naszej elitarnego klubu nazywała Byka jego oficjalnym imieniem - No i nie jesteście tacy głupi, żeby tak głupio taką fajną fuchę tracić... - Biedna dziewczyna zdecydowanie przeceniała naszą prawdomówność, inteligencje, tudzież komfort pracy.

- Ale to głupio, że myślą, że to wy...

- Nam też jest głupio, że myślą, ze to my - odpowiedziałem. Kontynuowanie tej konwersacji nie było specjalnie ambitnym wyzwaniem, zaczynało być jednak nieco nużące - I my myślimy, że może ty byś mogła nam pomóc ustalić, że to nie my...

- Żebyśmy głupio takiej fajnej fuchy nie tracili - wtrąciła swoje trzy grosze Gwiazda.

Motylo-skrzydłe Rzęsy Cielęciny znieruchomiały.

- Ja?! - Zapytała z niepokojem - A dlaczego właśnie ja?

- No bo Pawła znalazłaś na ten przykład - Oksana zwietrzyła trop - To może coś wiecej widziałaś?

- Ale to ja powiedziałam na policji - zaznaczyła Cielecina - dokładnie jak było...

- A dokładnie jak było? - Zapytałem konkretnie - Miałaś go zmienić, bo to twój dyżur był, tak?

- Tak - na konkretne pytanie, Cielęcna udzieliła konkretnej odpowiedzi, co potwierdzało prawdziwość przysłowia, że jak Bóg Kubie...

- I gdzie go znalazłaś, gdy przyszłaś?

- Tutaj, koło dyżurki leżał... I krew mu leciała...

- Postaraj się sobie wszystko dokładnie przypomnieć - Wierzban zadziałał ponownie przymilnym głosem - Czasem się zapomina o jakichś szczegółach, które potem się ważne okazują...

- No... - Widać było, ze biedna dziewczyna przetrząsa swoja pamięć w poszukiwaniu jakiegoś punktu zaczepienia. Prawie że słyszałem skrzypienie trybów w jej głowie. Toporny był ten mechanizm... I nieoliwiony...

- On tak leżał... I krew mu leciała... I czerwona była... - wydukała w końcu.

- Na pewno czerwona? - Drążył temat Sierioża. Popatrzyliśmy na siebie z rezygnacją.

- I wtedy go opatrzyłaś? – Kontynuowała Oksy.

- No tak, apteczka jest w dyżurce. I wzięłam bandaż i jodyną mu nawet zdezynfekowałam...

- Po oczach też? - Z nadzieją spytał Sierioża.

- Zamknij się, Serek - warknęła Oksana - I potem zawiadomiłaś policję, prawda?

- Wpierw policję, a dopiero potem naszą centralę, żeby przysłali grupę interwencyjną...

- Długo z policją rozmawiałaś?

- Długo, bo tak jak wy teraz pytali się mnie o wszystkie szczegóły, adres, i o nazwisko zgłaszającego... I imię..

- I podałaś swoje? - Upewniła się Gwiazda.

Cielęcina uniosła brwi zastanawiając się przez moment.

- No moje... - Odpowiedziała z wahaniem.

- Potem rozmawiałaś z dyżurnym z centrali "Burka". Długo?

- Z nim krócej rozmawiałam, bo mnie spytał tylko o adres i o szczegóły, o nazwisko też, ale o imię już nie...

- Fakt, to niewątpliwie radykalnie skróciło waszą rozmowę - przyznałem - I potem przyjechała grupa interwencyjna i policja... - Kontynuowałem.

- Wpierw policja, bo u nas pozwalniali ludzi i na samochodach oszczędzają - uściśliła ochroniarzyca. Widać było, ze powoli, bo powoli, ale jednak się rozkręca - No i policjanci zaczęli krzyczeć, czemu nie wezwałam pogotowia, żeby pomogło Pawłowi...

- Niesprawiedliwie krzyczeli, chamy... Pawełkowi na pewno to nie zaszkodziło w żaden sposób - zauważył ze współczuciem Sierioża.

- Potem sami wezwali pogotowie, pogotowie zabrało Pawła, no a potem policjanci zaczęli śledztwo prowadzić. A później ludzie przychodzili...

Spojrzeliśmy na siebie porozumiewawczo. Chyba nadszedł czas na zaciśnięcie pętli...

- Pracownicy KUSu zaczęli przychodzić dopiero wtedy, gdy zrobiłaś to wszystko? - Ton głosu Oksany był teraz zdecydowanie mniej kojący - to o której tu właściwe przyszłaś, Eulalio? I po co?

-Ja byłam... Znaczy się, ja przyszłam... Znaczy się... - Mózgowe tryby nagle zgrzytnęły, mechanizm się zaciął.

- A to to w ogóle nie wasza sprawa jest, chamy!!! - Osaczona zwierzyna zaszarżowała nagle. Na szczęście byliśmy za kontuarem.

- Ja to w ogóle nie będę z wami rozmawiać!!! - Wymachując pięścią perorowała dalej Cielęcina zza kontuaru.

- Skoro nas odtrącasz tak brutalnie i nie czujesz potrzeby kontynuowania naszego owocnego dialogu, to cóż nam pozostaję? Pójdziemy wylać nasz żal na ramieniu Carycy...

Jakże autentycznie brzmiał żal w głosie Sierioży...

Eulalia straciła nagle cały zapał. Jej pięść opadła bezwładnie na blat.

- Nie no, słuchajcie - o dobre pół tonu ciszej zaczęła mówić Cielęcina - To nie tak... Myśmy z Płatkiem nic złego nie zrobili... To znaczy Pawłowi nic złego...

- A sobie nawzajem wiele dobrego? - Sierioża jak zwykle nie wykazał się taktem.

- Stul paszczękę, Serek – Złotoserca Gwiazda zawsze odnajdywała się w roli poskramiaczki Sierioży.

- Eulalko, jesteśmy podejrzani o kradzież danych, włamanie i znieczulenie Pawła kanciastym narzędziem - zwróciła się do Cielęciny – wierzymy, to nie wy, ale zrozum, chcemy to wyjaśnić

- Dlatego musimy poznać wszystkie fakty – przejęła pałeczkę Oksana - Wszystkie bez wyjątku. I naszą jedyna nadzieją jesteś ty i Płatek. Nie interesuje nas, co was łączy, ale musisz przyznać, że fakt, że byliście tutaj tej nocy, gdy popełniono to przestępstwo jest dosyć dziwny i podejrzany...

- To w ogóle nie tak - powtórzyła z rezygnacją Eulalia Gnat. Jej oczy wypełniły się łzami - Myśmy się tutaj spotykali z Płatkiem, bo oboje mieszkamy z rodzicami jeszcze... A motele są drogie, a w parku ja bym się wstydziła... No i nie mieliśmy gdzie... No... Teges...- Zarumieniła się.

- Czego nie mieliście gdzie? - Domyślność Klary była zdecydowanie poniżej średniej krajowej.

- Nie mieli się gdzie spotykać, Klara-Ofiaro - próbowałem uratować sytuacje i poczucie intymności Eulali.

- I postanowiliście się.... No... Teges... Spotykać nocą w biurze... Jest to hmmm, na pewno niestandardowy pomysł, nastroju romantycznego to tu raczej nie uświadczysz... A i komfort średni... Ale przypuśćmy, że przyjmujemy to tłumaczenie - Sierioża przejął inicjatywę - Jak weszliście do budynku? Przecież trzeba przejść przez monitorowane wejście, poza tym zawsze przy wyjściu zdaje się klucz na portierni...

- To mój bystry Płacio zorganizował - cicho powiedziała Elulalia – Tamtego rogu kamera nie łapie - wskazała na róg budynku widoczny przez przeszklone drzwi wejściowe

- Trzeba tylko przypilnować, żeby to okno na samym rogu, w łazience, nie było zamknięte. No to Płacio kit wcisnął...

- Komu kit wcisnął?-

- W zamknięcie w tym oknie kit wcisnął, żeby się nie domykało i można było przez nie wejść…

- A kraty?

- Kraty są przykręcane, i Płacio śrubę też poluzował, wiec się łatwo odchylała, wystarczyło podważyć...

- Doprawdy, determinacja, pomysłowość i inwencja twórcza, jaką samiec przejawia, aby przekazać samicy swój materiał genetyczny jest rzeczywiście imponująca... - Sucho stwierdziła Oksana.

- Gdybyśmy liczyli na wasza inwencję, gatunek by wyginął - odgryzł się Sierioża w imieniu bardziej zdeterminowanej i innowacyjnej płci.

- Płacio nie przekazuje żadnych materiałów - zastrzegła Eulalia - On to robi z miłości...

Spojrzeliśmy na siebie z powątpiewaniem. My chyba naprawdę jesteśmy cyniczni....

- Nikt oczywiście nie wątpi w czystość jego intencji, Eulalio... Oksana spiorunowała wzrokiem Sieriozę, który wyraźnie chciał wtrącić swoje trzy grosze.

- Ale wróćmy do konkretów. Spotkaliście się w budynku i gdzie dokładnie no... Teges... Spędziliście wspólnie czas?

- No wiesz - oblicze Eulalii przybrała barwę cegły - Ja się krepuję... Pytacie gdzie, potem pewnie jeszcze spytacie jak... No... Teges...? - Mimo braku umiejętności dedukcji, Gnat trafnie odgadła nasze intencje. Sam chciałem o to zapytać, szczerze mówiąc. Dla komfortu przesłuchiwanej i dobra śledztwa należało jednak omijać pikantne szczegóły, w jakie obfitowały na pewno potajemne schadzki Eulalii z Płatkiem.

- Chodzi nam raczej o to - Chrząknął dyplomatycznie Wierzban - że jeśli byliście w odpowiednim miejscu i odpowiednim momencie to mogliście cos zauważyć... Dlatego o to dopytujemy. Więc, w którym pokoju się... No... Teges... spotkaliście?

- W cyberszańcu - wybąkała z wyraźna męką Gnat. Cyberszaniec był to pokój na drugim piętrze, w którym poza wydziałowym serwerem znajdowały się też stanowiska pracy informatyków.

- Płacio wychodził z pokoju na samym końcu i nie zamykał na klucz, więc było otwarte całą noc...

- Nie zamykaliście za sobą? Nie wstydziliście się? - Klara była wyraźnie zaskoczona.

- W pustym budynku to niby kto miał wejść, sieroto? - Zaśmiał się Sierioża.

- No ten włamywacz na przykład, mógł podglądać...- Nie dawała za wygrana Klara - jak no... Teges...

- To może on przeniknął do KUSu właśnie po to, żeby podglądać sobie Płatka z Eulalia, a do systemu to się włamał tak przy okazji? - Zapytała ironicznie Oksana - Ciekawa hipoteza, Watsonie...

- Jak się nie uspokoiła, to was przepędzę – Rafał wyraźnie tracił cierpliwość. - Nie zwracaj uwagi Eulalio na to stado patafianów. Więc jak już byliście w tej serwerowni i potem... Po tym... No... Teges... Wyszliście oboje równocześnie?

Ochroniarzyca skinęła głową.

- I znaleźliście Pawła?

- No dokładnie - widać było, że Eulalia czuje się zdecydowanie lepiej po przebrnięciu przez niebezpieczny obszar tematyczny, jakim był jej no.. Teges... - No i potem to już wiecie...

Zapadła cisza.

- No właśnie dalej nic nie wiemy! - Zazgrzytał zębami Wierzban - poza pikantnymi szczegółami dotyczącymi no...

- Teges...- Podpowiedziałem usłużnie. Nie mogłem się powstrzymać.

- Nie wiemy dalej nic! Żadnych tropów! Może to okno trefne? Wiedział ktoś jeszcze o tym, że można przejść przez nie?

- To tajemnica nasza była! – Eulalia zaprzeczyła.

- A to myślisz, że jeszcze ktoś nocą w biurze no... Teges...? - Spytała Klara.

- Chodzi o to, że dalej nie wiemy którędy wszedł intruz. Monitoring działa non stop całą dobę? - Zwrócił się Wierzban do ochroniarzycy.

Cielęcinka skinęła głową.

- Fakt, o włamaniu do budynku nie wiemy właściwie nic, może intruz mógł wejść inną drogą - stwierdziła Oksana - Ale zostaje jeszcze Płatek. Może on coś zauważył, a nawet, jeśli nie, to może zdradzi jakieś istotne szczegóły dotyczące samego włamania do systemu. W końcu razem z policyjnymi komputerowcami badali tego robaka...

- Myślisz, że nam powie dobrowolnie? W końcu to my jesteśmy głównymi podejrzanymi...

- Myślę, że teraz to będzie musiał... - Powiedziała Oksy patrząc zimno na ponownie zaniepokojoną Eulalię.

Nie ulega wątpliwości - naprawdę jesteśmy cyniczni....

 

Płatek, wywołany przez nas z cyberszańca musiał być telefonicznie zawiadomiony przez swą ukochaną o naszej wizycie i przebiegu rozmowy. Instynkt, każący samcowi bronić swej samicy zupełnie pozbawił go obiektywnego oglądu sytuacji strategicznej. Gdy wyszedł na korytarz trzaskając drzwiami, podniesionym głosem stwierdził, że wyłomocze nas po ryju, przy czym dał nam alternatywę: "Chcecie dostać łomot wszyscy na raz, czy pojedynczo?". Wierzban ze stoickim spokojem wspomniał o naszej przewadze liczebnej, a Sierioża o Woodyallenowskiej posturze informatyka. Ostateczny cios zadała Oksy, która oglądając sobie paznokcie zaznaczyła, ze wiedza, jaką mamy na temat nocnych poczyniań pracowników w biurze może być interesująca na przykład dla Carycy. Dodała też, że bynajmniej nie chodzi o pracę po godzinach. Te komentarze zdecydowanie poprawiły nasza wyjściową pozycję negocjacyjną. Płatek zupełnie zwiądł i oklapł.

- Dobra, to czego chcecie... - Spytał z grobowa miną - Tylko to, co powiem zostaje miedzy nami...

- No ba - odparłem - czy kiedykolwiek daliśmy ci jakikolwiek pretekst, aby podejrzewać nas o niewłaściwe wykorzystanie informacji, szantaż, czy tez inne niecne zamiary...

Płatek popatrzył na mnie z niejednoznacznym wyrazem twarzy.

- Robak był w "Skeletonie", to już wiemy... - Oksana jako najbardziej kompetentna w dziedzinie informatyki miała prowadzić rozmowę - z własnej nieprzymuszonej głupoty osobiście zainstalowaliśmy gierkę na kompach i robak wpełzł do systemu. Czemu nie wykrył go KUSowski program antywirusowy?

- Ano właśnie - zadumał się Płatek - Bardzo mnie to dziwi, że nie oglądacie świata zza szkockich firanek, tylko porządnych ludzi szantażujecie i nagabujecie...

- Porządnych? - Teraz z kolei zdumiał się Sierioża - Znaczy się, których? W KUSie? Porządnych?

- Każdy sądzi innych podług własnej miary... Włazicie po chamsku kamaszami w cudze życie intymne...

- Wasze życie intymne nie jest głównym przedmiotem naszego zainteresowania - chrząknęła Oksana.

- Jest może kilka intrygujących kwestii...

- Jak na przykład różnica waszych rozmiarów... Niweluje się to siłą uczucia, tak? - Wszedł jej w słowo Sierioża.

- Jesteś cham, prostak i nogi ci śmierdzą - Zdenerwował się jeszcze bardziej Płatek. Sierioża ma dar wywoływanie silnych emocji.

- Nie, ale przyznaj – wtrąciłem się – Jesteście dosyć różni z Eulalią, a jednak, mimo, że narażacie się na ploty i przeciwności losu, widać, że jesteście bardzo za sobą. Macie różne wykształcenie, różne zainteresowania i chyba różne światopoglądy... Więc co właściwie jest waszym wspólnym mianownikiem? - Spytałem. Dla mnie, jako dla „lewego yntelygencika”, geneza tego związku była bardzo interesująca z socjologicznego punktu widzenia...

- Na początku też tak myślałem... - Burknął Płatek.

- Szukałem dziewczyny konkretnej i rzeczowej... No i znalazłem Pestkę...

- Pestkę? - Natalia Pestkowska, zwana Pestką, była laską z II referatu. Nie znałem jej dobrze, słyszało się natomiast po biurowych korytarzach, że jest to tytan pracy, stachanowiec wyrabiający 200 procent normy. Poza pracą w KUSie dorabiała gdzieś na drugim etacie jako księgowa, podobno też najmowała się przez internet do sprzątania. Złośliwe biurozmory twierdziły, że napędem do tak dużej aktywności jest kaso-filia Pestki, próbującej za wszelka cenę poprawić swój stan majątkowy...

- No i czemu nie jesteście razem? - Zapytałem. Może to niskie uczucie, ale miło było usłyszeć, że nie tylko ja mam kłopoty w relacjach damsko- męskich.

- No właśnie Pestka jest konkretna i rzeczowa do tego stopnia, że jedno, o czym można z nią było pogadać to były pieniądze... Konkretne pieniądze... I gdy okazało się, że mam ich konkretnie za mało, pomyślałem, że poszukam laski mniej konkretnej, ale z jakąś ciekawszą i bogatszą osobowością. No i myślałem, że to jest to, gdy spotkałem Wisienkę...

Wisienką nazywano Martę Wiśniewską z działu kontroli. Jej z kolei przylepiono łatkę pyskatej, ale taką łatę przypinano każdemu, kto miał za słabo rozwinięty instynkt stadny.

- I jak ci poszło z nadobna Martą?

- Ciągle mnie prowokowała, robiła komentarze, że gestykuluję, że nie jestem zaradny, że powinienem mieć inne poczucie humoru, że za dużo przed komputerem siedzę, bo mam kłopoty w relacjach międzyludzkich i że ją ograniczam, bo chcę, żeby przychodziła na czas jak się umówi, i że mi się nie uda jej ograniczyć, bo ona ma silną i skomplikowaną „osobowość”...

Tu Płatek zaznaczył palcami w powietrzu cudzysłów. Facetowi uruchomił się zwierzacz i cała swą intymną biurową biografie nam detalicznie wyklepywał. Kto by się spodziewał takiego dorobku po Płatku...

- No więc gdy jej powiedziałem, że to nie jest „silna i skomplikowana” tylko „porąbana osobowość”, to się obraziła i się skończyło. Doszedłem wtedy do wniosku, że potrzebuję dziewczyny o nieco słabszej „osobowości”, trochę wrażliwszej, bardziej romantycznej i uduchowionej... No i poznałem Śliwkę...

- Śliwkę? - Klaudia Śliwkowska, podobnie jak Pestka pracowała w II referacie. Jedno, co o niej wiedziałem, to to, że ponoć była bardzo porządna i przyzwoita, co również denerwowało KUSówki, bo nie dało się o niej złego słowa powiedzieć, a dobrego słowa biurozmory nie lubiły o nikim mówić.

- Ale z Klaudią był ten kłopot, że jest bardzo wierząca i praktykująca. O niczym innym nie dało się z nią pogadać, tylko o tym, jacy są dziś ludzie niemoralni i że świat zmierza w złym kierunku. No i godziła się na małe co nieco tylko pod warunkiem, że się nawrócę, albo przynajmniej pójdę z nią na mszę... Chciała ratować moja duszę przed upadkiem... A ja jestem ateistą, więc ciągle popłakiwała i robiła wyrzuty...

- Wagina jako narzędzie ewangelizacji? Niezłe... - Uśmiechnął się Wierzban.

- Ale chyba średnio skuteczne, skoro jesteś teraz z Eulalią... Kogo z kolei szukałeś, gdy ją znalazłeś? - Spytał Sierioża. Płatek wahał się przez chwilę, po czym wyznał:

- Szukałem dziewczyny z dużymi cyckami i ładnym tyłkiem...

Przez chwilę panowało milczenie. To się nazywa desperacja i obniżenie poprzeczki...

- Taaa, no jest to niewątpliwie jasne i proste kryterium... - Zgryźliwie zauważyła Oksy.

- Eulalia jest może prosta i prostolinijna, ale nie stwarza problemów i nie miesza się w jakieś męty-przekręty... No i jak mnie przytuli, tak mocno jak to ona umie, to przynajmniej czuję, że mnie kocha... Takich kobiet nam trzeba, a nie takich mętnych i podejrzanych... I z takimi mikrymi dupinami...- Płatek popatrzył krytycznie na Klarę i Oksy.

- Dobra, panie biurowa Casanowa, a wracając do meritum, znaczy do włamania... - Powiedziała urażonym głosem Oksy. Nie wiadomo, czy bardziej dotknął ją komentarz o ciążących na nas podejrzeniach, czy też na temat jej gabarytów.

- Powiedziałeś, że dziwi cię, czemu nas wypuścili? Nie zapominaj z łaski swojej, ze niczego nam w końcu nie udowodniono. Polska jest państwem prawa... - Zaznaczyła. Biurowa Casanowa pocierał czoło intensywnie kombinując. Niewątpliwie jego mechanizm myślowy był dużo subtelniejszy niż jego umiłowanej - mózgotryby nie zgrzytały tak przeraźliwie – ale widać było, że bał się powiedzieć za dużo. Przez dłuższą chwilę bił się z myślami. W końcu myśli przegrały tą bijatykę i Płatek przemówił:

- Ten robak był napisany specjalnie pod KUSowskiego zabezpieczacza - wydukał z wahaniem.

- Że jak? - zapytał wyraźnie zbaraniały Wierzban - Specjalnie dla programu zabezpieczającego dane z KUSu?

- Dokładnie. Specjalnie dla KUSu. - Powtórzył Płatek patrząc na bezlitośnie na nasze mało inteligentne - przynajmniej w tej chwili - oblicza.

- Robak nie był jakoś nadzwyczaj wyrafinowany, nie musiał w końcu być uniwersalny. Jego zadaniem nie było omijanie różnych zapór informatycznych i programów odrobaczających - on miał ominąć tylko jeden konkretny, KUSowski... Więc tego robaka napisał ktoś, kto miał dostęp do zabezpieczacza z naszego biura. W służbowych kompach nie macie przegrywarek i oficjalnie nie macie też dostępu do kopii zabezpieczacza, ale mogliście na przykład przekupić kogoś z cyberszańca, żeby wam skopiował, albo nawet sam napisał robaka... A policja was mimo to wypuściła... No i gdzie niby jest to wspomniane prawo i sprawiedliwość w tym kraju...

Rzeczywiście, wykręty Oksany, skądinąd słuszne, że nie wiadomo, kto umieścił robaka na portalu z grami, i że zupełnie nieświadomie wprowadziliśmy go do systemu, traciły zupełnie znaczenie w tym momencie. Mimo to, Zimny zdecydował się nas wypuścić... Na co liczył? Dziwaczny sposób prowadzenia śledztwa...

- Ale lotniska i granice na bank obstawili - Nie miała złudzeń Klara - A może w Irlandii byłby akurat popyt na byłych urzędników KUSu...

- Ze średnią znajomością angielskiego... - Dodałem złośliwie

- Ale za to z dużą umiejętnością kradzieży danych...

- A jaką wy tam macie umiejętność, nawet ukraść porządnie nie potraficie. Właśnie chyba dlatego was nie posadzili na stałe, bo mało co się ściągnęło przez te dwie minuty. W końcu system ma słabe łącza, mała przepustowość...

Jak większość maniakalnych informatyków, Płatek zatracał się rozmawiając o sprzęcie komputerowym - I na dysku miałeś pełno śmiecia, przez co ci wolniej komp chodzi, flejo... - zwrócił się do Sierioży.

Nabyta w trakcie pracy z Suchą odporność psychiczna pozwoliły Sebkowi puścić mimo uszu kalumnie Płatka.

- To danych ukradziono zaledwie jakąś część? - Spytałem.

Płatek przewrócił oczami.

- Nie potwierdzam, ale i nie zaprzeczam - wysapał - Więcej wam nic nie powiem, bo sam więcej nic nie wiem...

- Haker szukał czegoś konkretnego? Na przykład informacji z jakiegoś miasta, województwa?

- Nie, leciał z ogólnokrajowej bazy ubezpieczonych.

- A zakładając, że byłby to ktoś z naszego biura – zapytałem

– Po co właściwie miałby się włamywać nocą? Jak już miał zabezpieczacza przegryzionego przez robaka, mógł po prostu wyciągnąć dane w pracy…

- Nie, nie mógł – zaprzeczył Płatek – każde wejście do serwera krajowego od razu widać u nas w cyberszańcu… My stoimy na straży, czuwamy non stop, my pracujemy solidnie… Nie tak jak bezmyślne bydło administracyjne… - komputerzysta popatrzył na nas z wyższością.

- Ale chociaż byłeś w cyberszańcu tej nocy, jakoś nie zauważyłeś, że ten haker hakuje z serwera… Ciekawe czemu… - zarżał Sierioża – Pewnie żeś przekazywał dane ze swojego twardego, oczywiście twardego dysku, do jakieś bazy danych… A jakie ty masz łącze?

- Z większą przepustowością niż twoje, młotku…

- Dla kompleksiarzy nawet zwykły kabel to atrybut męskości - powiedziała Oksana z uśmiechem Mona Lisy - dzięki za współpracę, Płatek, wiedzieliśmy, że jeśli przedstawimy nasze argumenty, to się jakoś dogadamy....

- Cała niewątpliwa przyjemność po waszej stronie, skunksy, nie po mojej... - Odpowiedział opryskliwie informatyk. Facet zdecydowanie przecenia swój urok osobisty, nie było nam aż tak przyjemnie - I trzymać sie z daleka od Eulalki, chamy... Ona jest taka wrażliwa...

 

- No to opłaciło się trochę pogrzebać - cieszył się Wierzban - Reasumując: wiemy, że to była raczej próba kradzieży, niż kradzież danych, czyli możemy być spokojni... Za próbę popełnienia przestępstwa, a nie za przestępstwo, wyrok dają najwyżej w zawiasach...

- Sam jesteś zawias... - Powiedziałem - intruzowi nie udało się za pierwszym razem, być może coś go spłoszyło i nie dostał, czego chciał, a podejrzani jesteśmy ciągle my. Więc??? - Tu zawiesiłem głos z odpowiednią intonacją. Moja zdolność dedukcji, jak i talent dramatyczny zadziałały jak należy.

- Więc możemy się spodziewać drugiej nocnej wizyty w biurze - dokończyła Oksana - Sprawdza się stara reguła z Hitchcocka, że morderca zawsze wraca na miejsce zbrodni, żeby sprawdzić, czy nie zostawił śladów i coś ewentualnie poprawić...

- Myślisz, że tym razem zatłucze Byka na śmierć? - Z nadzieją zapytał Sierioża.

- Tym razem ukradnie całość danych, młotku. Dane czerpał z info-serwera ogólnokrajowego, nie naszego lokalnego, a tego jest jednak dużo do ściągnięcia. Musi wrócić po resztę. I chyba nawet zrobi to dziś, w piątek. Jeśli ktoś z cyberszańca się zorientuje, że znów było włamanie, to najwcześniej w poniedziałek. Idziemy na policję - zdecydowała.

- Myślisz, że uwierzą? A poza tym policja przecież też wie, ze tych danych raczej niewiele ściągnęli, więc może śledztwo do umorzenia... A my mamy tylko łatkę w KUSie...- Powiedziała zgnębiona Gwiazda.

- Nie pierwszą łatkę - uściśliłem - Właściwie to cali jesteśmy łaciaci, jak cielęta...

- W rzeźni - dodał Sierioża.

- Ale ta łata jest najgorsza... Każdy ma coś za uszami, ale to już kryminał, ludzi na nas wilkiem patrzą i będą sankcje.. Zapomnieliście o planach co do nas? – Przypomniałem.

- Nie chce do pluskiew... - Jęknęła Gwiazda - Jest jakieś inne wyjście?

- Jest - odparłem z wahaniem - Ale będzie to jazda bez trzymanki. Włamiemy się nocą do KUSu. Pójdziemy szlakiem Płatka przez narożne okno i poczekamy na intruza przy komputerze Sierioży, gdzie złapiemy go z dowodami w garści...

Koledzy popatrzyli na mnie z niedowierzaniem i lękliwym podziwem. Ja też czasem sam się moich pomysłów...

 

5. Dance macabre w biurze

 

Muszę przyznać, że moi koledzy podczas przygotowań do zasadzki wykazali się inwencja, jak również znajomością kina sensacyjnego klasy B czy nawet C. Wierzban przyniósł pończochę Gwiazdy celem zamaskowania swego oblicza. Na moje pytanie, dlaczego wybrał samonośną pończochę z koronką, odparł, że samonośna nie ześlizgnie mu się z głowy, a poza tym lubi dotyk koronek. Ponieważ czarne pończochy Gwiazdy były w praniu, jedynym dostępnym kolorem był różowy. Po założeniu jej na głowę, Wierzban wyglądał jak Prosiaczek z Kubusia Puchatka, tyle, że bez klapiastych uszu. Różowa byłe też kocia maska z balu przebierańców, w jakiej stawiła się Oksana. Stwierdziła, że jej ulubiona postać, Kobieta Kot w podobny stroju radziła sobie nawet z samym Batmanem. Sierioża natomiast przyparadował w żabiozielonym, plamiastym uniformie sowieckiego komandosa. Miał spodnie w plamy, bluzę w plamy, czapeczkę w plamy, jak również plamiaste spadochroniarskie buty z cholewami i plamiastą kominiarkę na twarzy. Jednym nieplamiastym elementem jego stroju była klamra od paska, na której, niby złe oko, połyskiwała sowiecka gwiazda. Zaznaczył, że podstawą każdej zasadzki jest zaskoczenie, a zaskoczenie jest możliwie, jeśli zasadzkowana osoba nie spostrzeże zamaskowanej osoby zasadzkowywującej. Nie wiem, w jaki sposób zamierzał, jak to ujął, „rozpłynąć się” w tym stroju na tle śnieżnobiałych ścian biura albo szarych płytek podłogowych. Nie wdawałem się jednak w dyskusje, aby nie siać w nim defetyzmu i wątpliwości, sądziłem jednak, że zdecydowanie lepszym rozwiązaniem był mój smoliście czarny strój. Co prawda też widać go było na tle ścian, wiedziałem jednak, że będę nie do wypatrzenia w ciemności pod parapetem, gdzie miałem wyznaczone miejsce do czyhania. Do zasłonięcia blasku bijącego z mego szlachetnego oblicza, wygrzebałem w piwnicy z pudła z starymi zabawkami młodszego brata maskę Zorro. Przez chwilę wahałem się, czy nie zabrać peleryny i kapelusza, których widok na pewno zszokowałby intruza pozbawiając go inicjatywy, jednak zrezygnowałem z nich jako mało praktycznych... Podobnym zmysłem do improwizacji wykazaliśmy się również przy kompletowaniu sprzętu i uzbrojenia. Oksana miała skórzany pejcz, którego rękojeść wyłożona była różowym futerkiem. Takim samym futerkiem wyściełane były kajdanki, którymi miała zniewolić złapanego włamywacza. Na nasze pytania, do czego służyły jej te "zabawki" na co dzień odparła rozzłoszczona, że to jej osobista sprawa. Rafał z kolei pochwalił się paralizatorem elektrycznym. Kupił go uszkodzonego za okazyjna cenę przez internet i własnoręcznie naprawił za pomocą lutownicy. Co prawda iskra przeskakiwała z głośnym trzaskiem pomiędzy stykami, nie wiadomo było jednak, czy całość zadziała odpowiednio po przytknięciu elektrod do ciała intruza. Wierzban miał zamiar dokonać próby generalnej, jednak nie znalazł ochotników do testowania swej wyrafinowanej broni. Moim orężem była tonfa, czyli błyszcząca czarną drewnianą pałkę z bocznym uchwytem, jaka noszą policjanci z amerykańskich filmów. Trzymając za boczny uchwyt, wywijałem tą pałką dla dodania sobie animuszu. Przestałem wymachiwać, gdy wymsknęła mi się z dłoni i uderzyłem się w czoło. Doszedłem do wniosku, że mam już wystarczająco dużo animuszu..

Najlepiej był wyekwipowany Sierioża. W plamiastym plecaku, w którym ukrył nasze cywilne ubrania, miał drabinkę sznurową („A może będziemy musieli ewakuować się przez okno? A to trzecie piętro jest...”), stalową linkę do wiązania złapanego intruza („Stalowej nie zerwie, no i będzie go bardziej bolało, jak mu skórę przetnie...”) i worek, który zamierzał założyć hakerowi na głowę. Gdy wspomniałem, ze nie będziemy na miejscu wykonywać egzekucji, Sebek wydawał się być nieco zawiedziony, szybko jednak dodał, ze jego intencją było jedynie zakryć oczy schwytanego intruza, aby go zdezorientować. Według Sierioży, taka taktykę stosowali amerykanie wobec jeńców irackich, ponoć z powodzeniem. Wspomnieć tutaj trzeba, ze worek był w plamiastym kamuflażu... Sebastian uzbrojony był w pistolet startowy. Pistolet dawał jedynie ogłuszający huk i był przeznaczony raczej do sterroryzowania niż obezwładnienia przeciwnika, jednak Seba był pewny efektu. 

Dysponując zestawem tak śmiercionośnej broni i specjalistycznego sprzętu udaliśmy się wieczorem pod budynek biura. Zgodnie z planem Gwiazda ukryła się w krzakach za siatką parkingu, skąd miała dobry widok na przewidywaną trasę intruza, my natomiast przeszliśmy szlakiem Eulalii i Płatka, przez okno do łazienki. Ostrożnie przekradliśmy się korytarzem nasłuchując, czy Wołek, który warował tej nocy u bram, nie zdecydował się na obchód. Niestety, natknęliśmy się na zupełnie niespodziewana trudność. Nadgorliwe sprzątaczki pokryły posadzkę warstwą jakiejś pastą do glancowania gładkich powierzchni, co dawało zupełnie nieoczekiwany efekt. Mimo naszych najszczerszych chęci, nie udało się nam ograniczyć przenikliwego popiskiwania podeszw na podłodze. Dźwięk przypominał drapanie sztućcami po szkle. Próbowaliśmy różnych technik stawiania stóp, przez co przypominaliśmy urzędników z Monthypytonowskiego Ministerstwa Głupich Kroków, niestety bez rezultatu. Przenikliwe popiskiwanie wyglancowanej na błysk posadzki stawiało nam wszystkie włosy na głowie. Na szczęście dzielny ochroniarz spał snem sprawiedliwego na dyżurce. Wędrówka korytarzami wymarłego biura robiła niesamowite wrażenie. Ciemne wnętrze gmaszyska przypomniało mi „Wilczy szaniec”, bunkier Hitlera w Prusach Wschodnich, który zwiedzałem z wycieczką szkolną we wczesnym nastolactwie. Nawet idący przede mną w sowieckim kombinezonie Sierioża pasował do tamtego "wilczoszancowego" klimatu... Jedynie to rytmiczne skrzypienie spod naszych stóp psuło efekt i sprowadzało mnie z powrotem do rzeczywistości. Dotarliśmy na trzecie piętro. Seba tego dnia jako ostatni opuścił miejsce pracy i dopilnował, aby drzwi pozostały otwarte. Po wejściu do pokoju odetchnęliśmy z ulgą. Pierwszy etap tej mało rozsądnej eskapady był za nami.

- Dobra, Krystyn - pod parapet za drukarką, Sierioża - pod parapet za kopiarką, ja będę we wnęce za filodendronem, a Wierzban wyskoczy z szafy przy wejściu i odetnie drogę ucieczki... – Zakomenderowała Oksy.

- Nie znasz się na taktyce, kobieto, niby czemu ja mam być za kopiarka? – Obruszył się Sebastian – Jestem tak zamaskowany, ze właśnie w zieleni mnie nie będzie widać...

- Ja z urody jestem podobna do kwiatu, więc mniej się będę odróżniać...

- Kwiatu... Kalafiora chyba… Wiesz, że ta jadalna część kalafiora to jest właśnie kwiat? I jaki apetyczny...

- Za to ty nie jesteś apetyczny – zdenerwował się Wierzban.

Przyciszonymi głosami zaczęli się kłócić, kto gdzie ma się ukryć, kto jest lepszym taktykiem, kto jest bardziej podobny do kwiatu i do jakiego. Biorąc pod uwagę talenty krasomówcze i upór moich kolegów, dyskusja mogłaby potrwać dosyć długo. Zacząłem się bać, że włamywacz, zamiast czyhających w zasadzce, zastanie nas oddających się naszej dyskutanckiej pasji. Na szczęście, to, co początkowo było dla nas niedogodnością, okazało się teraz błogosławieństwem. Po dłuższej chwili usłyszeliśmy przenikliwe skrzypienie na korytarzu. Ktoś skradał się ostrożnym kocim krokiem, mimo to, wskutek nieocenionych sprzątaczek, jego starania nie zdały się na nic - wyraźnie słychać było ciche popiskiwanie wyglancowanej na błysk posadzki. Rozpierzchliśmy się po zakamarkach pokoju. Dałem nura pod parapet za drukarkę, Wierzban wężowym ruchem wślizgnął się do szafy i przymknął drzwi, zostawiając niestety kominiarkę, którą zdjął rozgorączkowany dyskusją. Oksana z Sieriożą rzucili się w stronę filodendronu. Przez chwilę się szarpali walcząc o dostęp do kryjówki, w końcu Seba ustąpił i wpełzł pod "mój" parapet za drukarką, tak, że siedział ze mną twarzą w twarz. Zrobił to w ostatniej chwili. Rozległo się zgrzytanie klucza bądź wytrycha w zamku. Nie zdążyliśmy zamknąć drzwi od środka, a intruz chyba zorientował się po chwili, że są otwarte. Na moment zapadła pełna napięcia cisza. Po krótkim wahaniu włamywacz jednak nacisnął klamkę. Najwidoczniej uznał, że pokoju nie zamknęła sprzątaczka lub przemęczony, roztargniony pracownik. Intruz stał przez moment w drzwiach, obserwując w ciszy pokój. Gdy wszedł do środka w półmroku dało się zaobserwować, że był to patykowaty, zgarbiony chudzielec, przypominający z postury znak zapytania. Nosił plecak, co czyniło jego sylwetkę jeszcze bardziej zgarbioną i pytajnikowatą. Podobnie jak my, liczył się chyba z ryzykiem, że zaobserwuje go monitorująca kamera lub ochroniarz, bo zamaskował twarz czarną kominiarką. Podszedł do kompa Sierioży. Po chwili mrok pokoju został rozjaśniony blaskiem pracującego monitora. Pytajnik wstukał na klawiaturze kod, wyciągnął z plecaka przenośny twardy dysk i podłączył do komputera. Wstrzymałem oddech. Zgodnie z planem mieliśmy poczekać, aż haker zakończy kopiowanie danych z systemu. Chcieliśmy mieć w garści sprawcę schwytanego na gorącym uczynku z gorącymi jeszcze dowodami. Tkwiliśmy więc nieruchomo w naszych norach. Nasze nerwy napięte do granic możliwości wręcz trzeszczały, aż dziwne, że Pytajnik nie tego słyszał... Włamywacz mało, że nie podzielał naszego zdenerwowania, to wręcz wydawał się być nawet nieco odprężony. Usiadł na obrotowym krześle Sierioży i zaczął się obracać, to w jedna, to w drugą stronę. Seba, człowiek czynu, zwykle wiercił się na krześle, co nawet sprowokowało nawet swego czasu Suchą do przypuszczeń, że ma owsiki. Ubocznym skutkiem tego braku równowagi duchowej naszego kolegi było wytarte łożysko w krześle, które teraz popiskiwało miarowo przy akompaniamencie mruczenia nagrywarki. Poczułem, że od nadmiaru emocji i tego drażniącego dźwięku zaczyna podskakiwać mi powieka. Nie wiem jak jest odporność organizmu ludzkiego na ultradźwięki, ale Pytajnik na pewno miał ja powyżej średniej. Czułem mrowienia na całym ciele, a ten ciągle skrzypiał i skrzypiał... Siedzącemu naprzeciwko Sierioży drżał niebezpiecznie kącik ust, a w jego oczach ze szpar kominiarki błyszczało szaleństwo. Położył palec na spuście swego straszaka...

I w tym momencie z komórki Oksany rozległy się piskliwe pierwsze takty szlagieru "Weź mnie do krainy czarów". Zaaferowana kłótnią, nie wyłączyła telefonu. Przebieg późniejszych, błyskawicznie po sobie następujących wypadków, ustaliliśmy dopiero potem. Seba impulsywnie szarpnął za spust i wystrzelił mi prosto w pierś, przez co doznałem chwilowego ogłuszenia i ogólnego oszołomienia. Następnie wyskoczył, a raczej spróbował wyskoczyć spod parapetu, w wyniku czego uderzył w niego głową i przewalił drukarkę, która rymsnęła z wielkim hukiem. Z szafy rozległo się głośne dudnienie. Zdezelowany zamek w drzwiach zaciął się, przez co Wierzban nie mógł się wydostać mimo rozpaczliwych wysiłków. Włamywacz podskoczył rażony tą kakofonią. Największe wrażenie jednak zrobił na nim widok różowej kocicy, która wyskoczyła spomiędzy liści filodendronu z batem w dłoni. Przez krótka chwilę Oksana mierzyła się wzrokiem z osłupiałym Pytajnikiem. Nagle wzięła zamach i z piskliwym okrzykiem bojowym trzasnęła pejczem, trafiając prosto w żabiozieloną postać, która w końcu wygramoliła się z tego, co kiedyś było drukarką. Plamiasta kominiarka może i zapewnia jakieś maskowanie, ale nie chroni przed ciosami bata. Sierioża wrzasnął z bólu, i wpadł prosto na włamywacza, czepiając się kurczowo jego bluzy. Wysiłki Rafała zostały w końcu nagrodzone i z głośnym hukiem wyleciał z szafy razem z drzwiami, przygważdżając do podłogi dostatecznie już sponiewieranego Sieriożę. Wierzban zerwał się na równe nogi, przytknął paralizator do włamywacza i nacisnął przycisk. Rozległ się kolejny trzask, i Rafał padł rażony prądem, ponieważ, jak się później okazało, zlutował nieodpowiednio styki, wskutek czego po przytknięciu do ciała przeciwnika iskra przeskakiwała na rękojeść zabójczego urządzenia. Pytajnik odzyskał już pełnię władz umysłowych. Wyrwał z komputera wtyczkę nagrywarki, odepchnął Oksanę biorącą następny morderczo szeroki zamach i wybiegł na korytarz. W tym momencie rozległ się zawył alarm. Chyba w końcu Wołek, który usłyszał huk wystrzału i padającej drukarki, doszedł do wniosku, ze należy zaznaczyć jakoś obecność ochrony. Gdy, ciągle oszołomiony, wypełzłem spod parapetu, pokój był istnym pobojowiskiem. Sierioża leżał w wielobarwnym koktajlu ze szczątków drukarki i drzwi od szafy. Przygnieciony był ciągle drgającym konwulsyjnie ciałem Wierzbana, którego Oksana próbowała przywrócić do świata żywych, policzkując go siarczyście dłonią, na szczęście tą bez pejcza. Czas było dokonać analizy wyników naszego subtelnego podstępu...

- Kupa. Skupczyliśmy sprawę. Rwiemy kamasze... - Powiedziałem do kolegów. Alarm wył nieprzerwanie...

 

6. Schodzimy do podziemia

 

Wszelkie skargi na opieszałość i niska skuteczność służb mundurowych są bezpodstawne. Gdy obolali dotarliśmy na parter, popiskując podeszwami i z bólu, policja już była w budynku. Ostrożnie wychyliłem się zza rogu. Przy wyjściu stał Wołek, lustrujący korytarz tak czujnym wzrokiem, że nie do uwierzenia było, ze ten człowiek kiedykolwiek sypia, a już fakt, że kwadrans temu chrapał w najlepsze był po prostu nie do przyjęcia. Wraz z nim stało czterech czarnomundurowych policjantów. Stanęliśmy wtedy przed klasycznym dylematem jednostki napiętnowanej przez opresyjny system prawa: zostać na miejscu i z podniesionym czołem i odsłoniętą przyłbicą wyjaśnić wszystko nadjeżdżającej z rykiem syren policji, czy też dokonać taktycznego odwrotu. Spodziewaliśmy się, że Zimny po prostu nie uwierzy w naszą wersję wydarzeń i wyciągnie krzywdzące nas wnioski, że postanowiliśmy skraść resztę danych, a Kafar zastosuje przymus bezpośredni. Wycofaliśmy się więc. Główne wyjście odpada, a droga, którą się dostaliśmy do środka też była odcięta – na parkingu stał już radiowóz z błyskającym fleszo-kogutem. Ale każdy szczwany lis ma zawsze zapasowe wyjście ze swej nory. Starając się jak najciszej popiskiwać podeszwami, pobiegliśmy do wyjścia w drugim skrzydle budynku. Chyba jednak policjanci upolowali niejednego szczwanego lisa w czasie swej służby. Stało tam następnych dwóch zdeterminowanych policjantów, a przez oszklone drzwi widać było oślepiający, zimny blask reflektorów i koguta na dachu kolejnego radiowozu wjeżdżającego na pusty dziedziniec. Nawiasem mówiąc dziwne było, ze w tak krótkim czasie zjechało ich się tak wielu... Witać polują watahą... Pierścień obławy już był zamknięty, zaraz zacznie się wyciąganie z nory bidnych bezbronnych lisków za puszyste kitki...

Jeden z policjantów, krepol z sumiastym wąsem, dostrzegł nas w mroku korytarza. Musieliśmy chyba wyglądać niesamowicie w naszych awangardowych przebraniach, bo facetowi opadła szczeka w wyrazie osłupienia. Jego kolega spojrzał podążył wzrokiem w kierunku, gdzie patrzył wąsacz i po chwili obaj ostrożnie ruszyli w naszym kierunku. Szli wolno, wiec nasze stroje chyba rzeczywiście wygląd naszej gromadki budził respekt. W końcu z wariatami trzeba zawsze ostrożnie...

- O Jezus, o Jezus, co teraz?- Zajęczała rozgorączkowana Oksana.

- Do kazamatów – zakomenderował Wierzban, i pociągnął Oks za rękę w stronę podziemnego archiwum.

- Stać, policja!!! - Krzyknął sumiasty.

- Wiemy! – odkrzyknął przez ramie kłusujący Sierioża.

W archiwum stała kopiarka, z której korzystali pracownicy przyjmujący petentów zgłaszających się z całymi stertami dokumentów. Rozsądny pomysł, aby kopiarka stała w pokoju przyjmowania wniosków, jak większość rozsądnych pomysłów nie zyskał akceptacji oberbiurwy. Aby uniknąć bezustannego zamykania i otwierania drzwi do piwnicy, biurowyrobnicy najczęściej zostawili je otwarte. Tak było na szczęście i tym razem. Wbiegliśmy do kazamatów, zatrzaskując za sobą głucho drzwi, a Wierzban przekręcił pokrętło zamka. Drzwi były solidne, okute blachą. Nawet tak silnym policjantom powinny stawiać opór przez dłuższy czas, zapewniając nam minimum czasu.

- O Jezus, o Jezus co dalej!? – to pytanie, zadane po raz kolejny, najwidoczniej bardzo dręczyło Oksanę. Po chwili rozległo się gwałtowne walenie w drzwi.

- Otwierać, policja!!! Bo po klucz do recepcji pójdziemy! –Usłyszeliśmy stanowcze polecenie.

- A wyważyć nie łaska?- Odparł z przekąsem Wierzban, zdyszany po korytarzowym sprincie.

- Jakiś pomysł ktoś ma? – Zapytałem.

- Jak zapukają następny raz udajemy, ze nas nie ma –Oksana łapała oddech - Może sami pójdą...

- Jakieś inne sugestie – zziajany Wierzban popatrzył na nas z rozpaczą.

- Poddajecie się! Widzieliśmy was! - Głos Wołka, choć przytłumiony przez grubą blachę, wciąż był rozpoznawalny. 

- O Jezus, rozpoznał nas…- jęknęła Majówka.

- My was też widzieliśmy...- Nie stracił rezonu Sierioża – I widok był przykry...

- Pogarszasz swoja sytuację, synu...- Głos drugiego policjanta brzmiał nieco łagodniej.

- Za obrazę funkcjonariusza na służbie dołożą ci z roczek, synu... Poddajecie się dobrowolnie, to wyrok będzie niższy – zaproponował cwanie.

- Człowieka można zniszczyć, ale nie pokonać – zacytował zdesperowany Wierzban swego ulubionego Hemingwaya.

- Mamy zakładniczkę! – Postanowiłem zagrać va banque.

- Dajcie nam wolna drogę i podstawcie samolot na lotnisku, albo ona zginie!

Spojrzałem na Oksanę. Jej zaskoczenie pomieszane z niedowierzaniem było widoczne mimo kociej maski. Kogoś trzeba będzie poświecić...

- Mówisz o tym kociaku z sexshopu, synu? – Zapytał policjant.

- Sam jesteś z sexshopu! – Poirytowała się Majówka.

- Nie wciskaj mi kitu, synu, ona uciekała razem z wami...

- Zmusili mnie... - Miauknęła nasza niedoszła zakładniczka.

- Uciekałaś z własnej, nieprzymuszonej woli, synu... Znaczy się, córo... – Nie dał się zbić z tropu policjant.

- Wchodzimy. Nie stawiajcie oporu to nie będzie bolało – w głosie drugiego funkcjonariusza zabrzmiał fałszywie uspokajający ton.

Rozległo się zgrzytanie klucza zamku. Wierzban przytomnie chwycił za pokrętło i nie pozwolił na przekręcenie klucza. Trzymał tak mocno, aż kostki jego palców pobielały.

- Chłopaki wymyślcie coś... – Zaskomlała Oksy.

- „Wymyślcie, wymyślcie”, cholera jasna! – Sierioża stracił resztki równowagi duchowej.

- Żeby nie ta twoja komórka, mielibyśmy włamywacza w garści!

- Komórka? – Ożywił się Wierzban – zapomnieliśmy o tym, dzwoń do Klary, może jeszcze nie uciekła...

Oksana szybko wyjęła telekomórę. Na jej wyświetlaczu widniała informacja o nieodebranym połączeniu od Gwiazdy, które uruchomiło niekontrolowana lawinę wydarzeń. Gdy Oksy wybrała połączenie zwrotne, komórka równie uprzejmie poinstruowała ją smsem, ze stan konta jest zerowy. Komórka zasugerowała także, aby udać się do najbliższego serwisu lub kiosku celem uzupełnienia konta... 

- Wybierasz się na akcje bez środków łączności, kobieto? - Sierioża nie krył szyderstwa.

Na szczęście Wierzban i ja opłacaliśmy rachunki na bieżąco, dzięki czemu nasze środki łączności działały. Wybrałem numer Gwiazdy. Dzwoniłem z piwnicy o wybetonowanym stropie, więc jakość połączenia pozostawiała wiele do życzenia. Odpowiedzi, a raczej strzępy odpowiedzi, które udało mi się usłyszeć, brzmiały w słuchawce jak bzyczenie emerytowanego komara chorego na anemię. Zresztą ona też mnie ledwo słyszała.

- Gdzie jesteś? – Darłem się do słuchawki

- ....?

- Gdzie jesteś pytam się!!! –

- ... szakach... – Komar zabrzęczał bezsilnie. Gwiazda, ukryta w krzakach nie mogła krzyczeć tak jak ja, aby nie zdradzić swej pozycji.

- Szakach? Znaczy gdzie?

- W krzakach, patafianie... – Dopowiedział usłużnie Wierzban.

- Powiedz jej, gdzie jesteśmy, może nas jakoś wyciągnie stąd...

- Policja nas przyskrzyniła w kazamatach!!! Nie ma gdzie uciekać!! - Wrzeszczałem do słuchawki.

- Trafiłeś w sedno, synu – dobiegł głos zza drzwi.

- Otwórzcie i miejmy to za sobą, przebierańcy...-

- ....?

- W kazamatach!!! – miałem wrażenie, że mój głos chyba łatwiej by przenikał przez betonowy strop bez pośrednictwa fal teleradiowych.

- .. dzie?-

- W KA- ZA- MA- TACH!!! –

- ...ko ...czne...

- Ko-czne? – Powtórzyłem - O co jej chodzi?

- Pewnie o to, że to komiczne... – z rezygnacją westchnął Sierioża...

- Może konieczne? – Zastanowił się Wierzban – Chce koniecznie, żebyśmy tu zostali?

- Kosmiczne chyba nie...- Bąknęła Oksy.

Socjologowie, snujący teorię, że źródłem wszelkiej agresji jest brak kontaktu, mieli racje. Mimo, ze Gwiazda była w gruncie rzeczy niewinna, żarliwie pragnąłem ją udusić....

- ...enko.. wniczne...

- enko-wniczne, enko- wniczne... - Powtarzałam gorączkowo. I nagle mnie olśniło.

- OKIENKO PIWNICZNE - wyszeptałem. Na szczęście wrodzony takt i przytomności umysłu nie pozwoliły mi wykrzyknąć tych słów, więc czujne uszy zza drzwi niczego nie usłyszały. W głębi archiwum było okienko piwniczne, zastawione masywnymi szafami z segregatorami. Kazamaty były ciasne, dlatego nie było gdzie postawić tychże szaf, choć zwolennicy spiskowych teorii twierdzili, że było to celowe działanie oberdyrekcji, aby odciąć pracowników z podziemi od ostatniej odrobiny światła dziennego. Gwiazda, będąc na zewnątrz biurobudynku dostrzegła je, najprawdopodobniej w pobliżu okienka nie było też w tej chwili żadnego policjanta. Pobiegliśmy z Sieriożą do odrapanych, szarozielonych szaf w głębi pomieszczenia. Spróbowaliśmy przewrócić tą, która zasłaniała naszą jedyną drogę ucieczki. Oporny mebel był niesamowicie ciężki... Widać ciężar spraw, rozpatrywanych przez KUS był olbrzymi... Wspólnym wysiłkiem ludowi paryskiemu udało się swego czasu obalić Bastylię, i w tym wypadku wspólny wysiłek okazał się równie efektywny. Zwalista bryła szafy w końcu jednak zachwiała się i upadła z łomotem. Niestety, okazało się, że w zdenerwowaniu wybraliśmy nie tą szafę, co trzeba – stanęliśmy przed litą, betonową ścianą...

- Co wy tam robicie, fundamenty rozbijacie!? - Rozległ się zaniepokojony zza drzwiowy głos.

Szybko chwyciliśmy za krawędź następnej szafy. Niestety, ta okazała się jeszcze cięższa...

- Raaaa – zem, Raaa – zem...- Zaczęła dyktować tempo Oksy. Może i chciała nam pomóc, jednak jej pomysł, aby smagać nas rytmicznie pejczem był w moim odczuciu co najmniej kontrowersyjny... To, co sprawdzało się w Egipcie przy budowie piramid nie było dobrym rozwiązaniem w tej piwnicy... Obaj z Sierioża zmieniliśmy chwyt zapierając się o ścianę. Szafa drgnęła, tym razem wyraźniej, przechyliła się i z głośnym hukiem trzasnęła na betonową podłogę. Uniósł się tuman kurzu, a wystraszone pluskwy czmychnęły w panice. Za ich przykładem, też czmychnęliśmy z kazamatów, zostawiając za drzwiami policjanta, przypominającego nam surowym głosem

- Pogarszasz swoja sytuację, synu...

 

7. Noc w grobowcu

 

Po wyczołganiu się przez okienko, znaleźliśmy w krzakach struchlałą Gwiazdę i sprintem opuściliśmy sąsiedztwo naszego biura. Po bardzo długodystansowym biegu zatrzymaliśmy się zdyszani. Staliśmy w środku nocy na środku głównej ulicy w centrum miasta w naszych awangardowych przebraniach. Na, skądinąd trafne, pytanie Oksany - O jezu, o jezu, co dalej? - Żadne z nas nie potrafiło udzielić rozsądnej odpowiedzi. Wołek nas chyba widział, a policja znajdzie w biurze wystarczająco dużo dowodów przeciw nam. Należało więc oczekiwać, że nasze domowe pielesze nie są bezpiecznym schronieniem. Pytajnikowaty Włamywacz wymsknął się. Jedynym śladem jego obecności była wyrwana przez Sieriożę kieszeń, gdy padł na Pytajnika rażony pejczem Oksany. Seba zachował ten fragment garderoby intruza, ponieważ wskutek ciosu dostał skurczu dłoni i ciągle nie był w stanie rozprostować palców. Do biadającej Oksany dołączyła Gwiazda.

- Po nas jest, już po nas, po co ja was posłuchałam... Ja to od początku miałam złe przeczucia, ale wyście mnie nie słuchali... A tak się dobrze zapowiadałam... A teraz z bandą wyrzutków jestem na bruku... Ja chce do biura... Ja będę się starać... Ja nie chce dużej pensji... Ja dobrze na maszynie pisze... - Pochlipywała ciągle.

- Do więzienia nie chcę... Tam strażnicy gwałcą... Ja tego nie przeżyję...

- Ja… Ja… Jak nie zaraża cię ja… ja… Jakąś śmiertelną chorobą weneryczną, to ma… ma.. masz szanse na przeżycie... - Mimo ogromnego szoku, obrażeń i braku tchu Sierioża pozostawał Sieriożą.

- I.. I.. Idziemy... my.. na c... c... cmenta... ta... tarz - wysapał z wysiłkiem zziajany Rafał.

Spojrzałem na niego zaskoczony.

- Na... nawet jak Gwiazda nie… nie… nie prze… żyje w wiezieniu, nie... nie.. wyprzedzajmy fak… faktów... - Mój głos dochodził do mnie przytłumiony przez szum krwi pulsującej w uszach.

- My się... się.. tam u... u... ukryje.. kryje.. my, mło... mło... mło...-

- Młodzieńcze? - Zapytałem z nadzieją.

- Młotku... - Dokończył Wierzban.

 

Grobowiec fabrykanta i finansisty Schellera, w którym się ukryliśmy, był na starym cmentarzu ewangelickim. Neogotycki, obecnie zaniedbany budynek, w XIX wieku pełnił też funkcję kaplicy rodzinnej Schellerów. Był to posępny, niby mikro-kościół na cmentarzu, przyozdobiony marmurowymi maszkarami, gargulcami i świętymi dobrotliwie rozkładającymi ramiona. Wierzban znał patent, jak podważyć kratę przy wejściu, dzięki czemu można było się przecisnąć pod nią do środka. Według jego relacji, gdy był piękny i młody w schyłkowej podstawówce, bawił się tam z kolegami w Indiana Jones. Co prawda nie wierzyłem, że Rafał był piękny za młodu, i w tej gotyckiej scenerii przypominał obecnie raczej Quasimodo z "Dzwonnika z Notre Dame" niż Indianę Jonesa, ale fakt faktem, było to niezłe schronienie. Było trudno dostępne dla różnego autoramentu kloszardów i żuli, no i mieliśmy dach nad głową. Wydawało się, że policja nie będzie nas szukać w takim miejscu, choć należało wziąć pod uwagę, że gdy ścigający nas funkcjonariusze opiszą nasze odjazdowe kostiumostroje, policyjni psycholodzy sporządza nasz psychoprofil i wskażą opuszczony, gotycki grobowiec jako naszą kryjówkę. Gdzie niby się mogła ukryć banda poprzebierana jak na Helloween... Poza policyjnymi psychologami, mogli nas też namierzyć specjaliści od łączności, więc zgodnie z sugestią Wierzbana powyłączaliśmy komórki. Wyjaśniło się też wtedy, że Klara do Majówki zadzwoniła z dobrą radą, byśmy odprowadzili Zgarbionego Pytajnika od razu do radiowozu, który zaparkował pod KUSem parę minut po tym, jak włamywacz przecisnął się przez okno…

Oczywiście nam, prawdziwym mężczyznom, nie wypadało się skarżyć na pewne mankamenty zakwaterowania, jednak cienkoskóre damy nie kryły zastrzeżeń. Oksana była naburmuszona i bardziej zjadliwa niż zwykle, gdy okazało się, że dziś śpimy bez pościeli na płycie nagrobkowej czy marmurowej posadzce. Czyniła uwagi, że prawdziwi mężczyźni potrafiliby zapewnić swoim kobietom komfortowy nocleg. Sierioża odparował, że Oksy nie jest naszą kobietą, a ponadto w hotelu Hiltona znajdzie nas policja. Jednak mieliśmy większe zmartwienia niż niewygodne leże. Perspektywy były niewesołe. Po jakim czasie kradzież danych i włamanie ulega przedawnieniu? Po paru latach? Chyba nie wytrzymamy tyle w tym grobowcu... Emigrować?

- Jedynym dowodem pobytu Pytajnika w biurze, poza zapisem w rejestrze systemowym, jest ta kieszeń, którą Sierioża wyrwał – stwierdziłem.

- Może by dać psu do wytropienia...

- A psa niby skąd weźmiemy?- Zapytała Oksana - Masz ją jeszcze w ogóle?

- Mam - uśmiechnął się Siergiej sięgając do plecaka - a nawet coś więcej, tylko nie było czasu pokazać...

- Teraz jest czas. Pokaż.

Seba zaprezentował w świetle latarki swą zdobycz. Okazało się, że jego łupem, poza fragmentem garderoby padła również zawartość, a przynajmniej część zawartości kieszeni. Był to zmięty świstek, kwit formatu A-6, wydrukowany na niebieskim papierze. Widniał na nim firmowy nagłówek agencji marketingowej "Psychotech". Formularz zawierał następujące rubryki, wypełnione drukowanymi kulfonami:

 

 

 

 

PSYCHOTECH

AGENCJA REKLAMOWA

ul. Włókiennicza 369, 51-315 Metropolia, tel. 087 658 95 74, fax. 087 658 94 13. www.psychotech.pl

Nazwa Firmy:

Zakład Ślusarski

Właściciel:

Józef Skobel

Branża:

Usługi ślusarskie, dorabianie kluczy,

naprawa zamków

Telefon:

0 87 3289473

Adres:

ul. Szemrana 4, 53-112 Metropolia

Adres www:

Brak

Pozycja w „Panoramie Firm”:

Brak

Inne formy promocji

i reklamy:

Tabliczka w bramie

 

Uwagi:

Klient nie zainteresowany usługami reklamowymi. Wyzwał telemarketera od złodzieja, powiedział, że się zna na takich cwaniaczkach od marketingu i żebyśmy się za uczciwą robotę wzięli.

 

Patrzyliśmy na świstkostrzęp przez dłuższą chwilę. Czyżby to był trop...

- Może to nasz kradziej... - Mruknąłem.

- To ten ślusarz się włamał? - Wysnuła teorię Gwiazda.

Popatrzyliśmy na nią z politowaniem.

- No przecież mógł wytrych dorobić...- Upierała się.

- Niby mógł, ale danymi to raczej byliby zainteresowani menadżery z "Psychotechu". Zbierają informacje o firmach i firemkach takich jak zakład ślusarski pana Skobla, jako potencjalnych reklamodawcach, a że jak wynika z tej notatki, ze swoimi reklamami nie trafiają do klienta, więc widać zainteresowanie ich usługami nie jest duże...

- Więc potrzebują też bazy odbiorców, czyli normalnych ludzi, żeby do nich kierować ofertę reklamodawców... - Kontynuował mój wywód Sierioża.

- I po to posłali hakera do KUSu...

- Sorry very, chłopaki, ale te wasze teoryjki szczerbate są... - Powiedziała Oksana.

- To znaczy?

- Luki mają, jak dziadek w uzębieniu...

- Na przykład?

- Po pierwsze, to, że włamywacz miał w kieszeni firmowy druczek z agencji reklamowej "Psychotech" nie oznacza automatycznie, że to jest jej człowiek...

- A co nam szkodzi sprawdzić? Masz inny trop?

- Sprawdzić? Niby jak? Iść do prezesa i zapytać? A sekretarka nas przepuści? Czy może myślicie, ze to księgują? - Oksy coraz bardziej rozkręcała spiralę sarkazmu.

- A cóż nam ostatecznie pozostało? - Spytał rzeczowo Wierzban.

- To jest tutejszy adres - zerknąłem na nagłówek firmowy - Więc co nam szkodzi pójść tam? Może jakimś cudem się okaże, ze kogoś tam znamy… Masz lepszy pomysł? W KUSie jesteśmy spaleni, w naszych mieszkaniach pewnie już była rewizja i teraz czają się tam antyterroryści...

- Rzeczy osobiste mi przetrzepią.. - Zaniepokoił się Sierioża.

- Pewnie siedzą i moja pornosy komisyjnie oglądają... To jest całe moje życie intymne… Cały posterunek gwałci moja prywatność...

- Ciesz się, ze na razie tylko prywatność - powiedziała Oksanka.

- Zaczaimy się pod "Psychotechem" i będziemy spuszczać łomot każdemu kościstemu drągalowi, który się nawinie..- Wierzban przekonywał ją do naszego planu.

- Aż w końcu któryś się przyzna...

- Wiedzę, ze preferujesz raczej szkolę śledczą a la gestapo, niż Scotland Yardu - wtrąciłem z przekąsem.

- Któryś nie wytrzyma i się przyzna... A jak dobrze złomotamy, to może nawet kilku się uzbiera... - Oblizał wargi Rafał.

- Dobra, może i macie rację. Tak czy inaczej, nie mamy nic do stracenia. Możemy sprawdzić rano - zadecydowała ostatecznie Oksy.

Gdy gryplan na następny dzień był w ogólnych zarysach gotowy, postanowiliśmy nabrać nieco sił. Poukładaliśmy się do snu na tyle komfortowo, na ile to było możliwe. Niestety, pobudka była wczesna. Po jakichś czterech godzinach snu, już nad ranem, obudził nas rozdzierający wrzask Gwiazdy. Posępna gotycka sceneria, pełna zębiastych maszkar rzeczywiście tworzyła pewien specyficzny nastrój, ale jako dojrzali, racjonalni ludzie żyjący na początku dwudziestego pierwszego wieku powinniśmy odrzucać gusła. Natomiast Klara przysięgała, że pojawił się bladosiny duch finansisty Schellera w kruczoczarnym surducie i cylindrze, i miziając ją chłodną, lepko-wilgotną dłonią po twarzy, podsuwał jej do podpisania krwią weksle na jej duszę...

- Duch, duch... Był... Po twarzy miział... - Szczękała zębami Gwiazda.

- Kochanie, te weksle będą niewielkiej wartości biorąc pod uwagę stan twojej duszy... - Powiedział rozbudzony i rozdrażniony Wierzban.

- Święty Augustyn w ogóle pisał, że kobiety nie mają duszy... - Sierioża, choć ateista, ulegając nastrojowi miejsca i przytoczył słowa jednego z ojców kościoła.

- To taki sam cham jak ty był... - Ujęła się dumą Oksy.

- Przeklęte miejsce to jest... Nie można spać... Czuwać trzeba... Przy świecach... Przy świecach... Światło demona odstraszy... - Bełkocząca Klara nie zwracała uwagi na antyfeministyczne przytyki.

- Tak czy inaczej chyba już nie pośpimy - powiedziałem - Za twardo, za chłodno i pełno maszkar, przy czym nie mam na myśli Sierioży...

- Ty amorka też nie przypominasz - odgryzł się Siergiej - nawet z gołą pupką...

- Widziałeś? - Zainteresowała się Oksana.

- Mówię czysto hipotetycznie - zastrzegł Siergiej.

- Fakt, nie pośpimy - ziewnął zrezygnowany Rafał - Marmurowe maszkary to mały problem w porównaniu z wami, przynajmniej nie pyskują i da się kimać... A skoro już żeśmy się obudzili to przebieramy się w cywilne łachy, i w drodze do "Psychotechu" zaliczamy jakiegoś fastfooda, głodny jestem...

 

8. Przekraczamy bramę do luksusu

 

Agencja marketingowo-reklamowa "Psychotech” mieściła się w pofabrycznym budynku przy ulicy Włókienniczej. Imponujące, dziewiętnastowieczne gmaszysko zbudowane było w stylu neorenesansowym przez fabrykanta Ferdynanda Schellera, tego samego, którego duch ponoć namawiał Gwiazdę do wyzbycia się duszy. W krwistoczerwonych, ceglanych murach fabrykant bezlitośnie wykorzystywał uciśnioną klasę robotniczą. Gdy fabrykantów usunięto niczym kurzajkę ze zdrowej tkanki narodu, były tutaj zakłady noszące imię pogromcy kapitalistów, niejakiego Feliksa Dzierżyńskiego. Gdy z kolei Feliks wraz ze swą fantazyjna kompanią stracił na popularności i wylądował na śmietniku historii, fabrykę przebudowano na elegancki biurowiec. Na mosiężnej, lustrznopołyskliwej tablicy przyśrubowanej przy szerokiej gardzieli bramy wygrawerowano nazwy firm mających tu swą siedzibę wraz z krótka oferta ich usług. Wyczytaliśmy, że na przykład dzięki nowatorskiej metodzie rezonansu fal mózgowych można się tutaj pouczyć obcej mowy w szkole języków obcych "MasterMind". Po gimnastyce umysłu mogliśmy z kolei katować ciało w fitness klubie "Stamina", a odpowiedni, estetyczny wygląd skatowanego ciała zapewniało "Studio wizażu i kosmetyki Cleopatra", gdzie "Nasi profesjonalni specjaliści odkryją Twój ukryty czar". Oksana od razu zasugerowała, aby Sierioza się tam udał, bo może nawet on ma czar, tyle, że zbyt głęboko ukryty, na co Seba odgryzł się, że choćby nie wiadomo jak głęboko grzebać, u niej żadnego czaru się nie znajdzie. Na pierwszym piętrze mieściła się agencja "Psychotech", oferująca usługi w zakresie badania trendów ekonomicznych, zdobywania rynków zbytu i kształtowania opinii publicznej. Całość była pełna nobliwego zbytkownego luksusu, i jakoś nie pasowała do przestępczych organizacji. Poczuliśmy się nieswojo.

- Myślicie, że TAKA firma w TAKIEJ siedzibie wynajmuje złodziei? - z powątpiewaniem spytała Gwiazda.

- Na czymś musza zarabiać - filozoficznie odparła Oksy.

- Nie wierzcie pozorom, to tylko zewnętrze... Zupełnie jak z kobietami, faceci patrzą tylko na zewnętrze, a licz się przecież wnętrze...

- To prawda - Nieoczekiwanie zgodził się Sierioża – Wnętrze kobiety jest ważniejsze. Zdrowe wnętrzności i zrównoważona gospodarka hormonalna gwarantują, ze kobiety są stabilniejsze emocjonalnie i daje się z nimi wytrzymać...

- Chodziło mi o charakter, cymbale...

Wierzban nie tracił czasu na jałowe dysputy.

- Jest nas trzech. Możemy spuścić łomot każdemu zgarbionemu chudzielcowi, który się pojawi...

- Wrócił do swej nocnej koncepcji.

- Bez sensu – wtrąciłem - Pierwszy, który się nawinie, narobi wrzasku...-

- Zakneblujemy delikwenta...-

- Poza tym przyjedzie policja i do włamania do KUSu dorzuca nam jeszcze zarzut o pobicie... - Kontynuowałem.

- Pobicie ze szczególnym okrucieństwem - Szparki oczu Rafała błysnęły złowrogo.

- Nie rozumiesz Rafałku, tu trzeba inaczej, żeby dotrzeć do wnętrza, trzeba postępować subtelnie, delikatnie i taktownie... – Zaczęła Gwiazda.

- Jak z kobietą...- Zawtórowała jej druga kobieta,Oksana.

- Musimy pogrzebać, ale ostrożnie... - Zgodziłem się.

- Jeśli masz takie ginekologiczne popędy wobec kobiet, to nie dziwie się, ze żadna cię nie chce... – Bąknęła Oksy.

- Moglibyśmy udawać ich klientów, poważnych biznesmenów... – Wymyśliłem na poczekaniu.

- Poważnych? Ciężko będzie...-

- Poważnych biznesmenów, zainteresowanych zbadaniem opinii publicznej. Zlecimy, żeby zbadali, jaki ludzie mają stosunek do... - Zawahałem się.

- Do stosunku...

- Do naszego nowego produktu....- Zignorowałem obleśne wtręty Sierioży.

- Czyli konkretnie czego? - Próbował ustalić Wierzban. To zasadnicze pytanie pozostało bez odpowiedzi. Do bramy, w której głupio tkwiliśmy na widoku, wszedł, jakże by inaczej, czarnomundurowy ochroniarz. Należało się spodziewać, że tej klasy biurowiec jest strzeżony i nie wystawać jak te siroty bez opieki. Konspiracyjne plany układa się w ukryciu...

- Teren prywatny. Państwo do kogo? - Z podejrzaną grzecznością zagaił czarnomundurowy.

- A do "Psychotechu" - rezolutnie palnęła Gwiazda.

Komisyjnie spiorunowaliśmy ja wzrokiem. Opadły mi górne kończyny, a dolne się pode mną ugięły. Oksy jęknęła, Sierioża złapał się za głowę, a zgrzytnięcie zębów Wierzbana słychać było bardzo wyraźnie. Czy ta idiotka Klossa nie oglądała? Pasowała do skrytych działań jak pięść do nosa...

- W sprawie pracy? - Upewnił się czarnomundurowiec.

- Eee, taaak, jak najbardziej w sprawie pracy...- Rafał pokonał swój szczękościsk. Takiej okazji nie można było zmarnować.

- Od razu widać - uśmiechnął się szeroko ochroniarz.

- Tam zawsze świeżych potrzebują... Na pierwsze piętro proszę...

 

O ile biurowiec z zewnątrz zachował stylowy, pofabryczny charakter, to w środku było koszmarnie. Projektant wnętrz, gdy był dzieckiem, musiał męczyć rybki w akwarium. Na piętrze nie było żadnej ścianki działowej, a całość pociachano taflami szkła na boksy. W boksach były ostrokanciaste siedziska – nie dał się tego nazwać krzesłami – z pochromowanych kątowników i stoliki z pleksiglasowymi blatami. Siedząc przy czymś takim człowiek miał wrażenie, że zaraz się porżnie. Nawet jaskrawe światło energooszczędnych lamp zdawało się wbijać w skórę. Nie było żadnych paprotek, kaktusów czy innej zieleniny, żadnych drewnianych, czy chociażby drewnopodobnych mebli. Zapyziałe biuro KUS-u przy tym wydawało się wręcz przytulne. W przeszklonych akwariach siedziały wbite w marynary i żakiety zasoby ludzkie płci obojga. Bezustannie mamrotali do słuchawkomikrofonów, których kable, niczym smycze przypinały ich do stanowisk pracy. Na biurkach piętrzyły im się, znane nam skądinąd niebieskie formularze, które gorączkowo wypełniali.

- Nasz Siuperwajzer, przeprowadzi z państwem interwju i dokona wstępnej selekcji - Urocza, długonoga i długorzęsa sekretarka wskazywała nam gestem drogę do gabinetu „Siuperwajzera”.

- Następnie przejmie was nasza Trejnerka, pani Kinga Klinga, która da wam przeszkolenie...

Pan Konstanty okazał się młodym, prężnym i jakoś niezdrowo nadaktywnym japiszonem. Z przyklejonym firmowym uśmiechem na lisiej twarzy przypominał nabuzowanego adrenaliną czy amfetaminą agenta-oszusta, sprzedającego cudowny komplet samogotujących rondli wraz z zawartością. Zaraz na wejściu przetaksował nas badawczo rozbieganymi oczyma. Na szczęście nasze „cywilne”, codzienne marynary zachomikowane w plecaku Sierioży od biedy mogły uchodzić za oficjalny strój na rozmowę kwalifikacyjną.

- Aaa nowi kandydaci, witam państwa, świetnie, ekstra, wypas, potrzeba nam świeżej krwi...

- Krwi? A nie pracowników?- Nie skumała metafory Gwiazda.

- Ooo, widzę, że pani z poczuciem humoru, świetnie, ekstra, wypas, potencjał pani ma, klienci to lubią...

- Dziękuję...- Rozpromieniła się Gwiazda. Chyba pierwszy raz ktoś jej zarzucił, ze ma „potencjał”.

- Nazywam się Konstanty Łowczy i jestem tutaj siuperwajzerem, selekcjonerem, trenerem i menażerem sprzedaży...

Istny człowiek renesansu” przemknęło mi przez myśl.

- Macie państwo cefałki?

- Chodzi o CV? – Upewniła się Gwiazda.

- Jak najbardziej…

- Nnnie, wie pan, akurat dowiedzieliśmy się, zupełnie przypadkiem, że państwo szukacie pracowników i tak weszliśmy… To był impuls…- zaczęła kręcić Majówka.

- Proszę mi więc na początek opowiedzieć coś o sobie, taki lid zapodać – Łowczy nadzwyczaj gładko przełknął ten kit.

- Może wpierw pani – jego wzrok spoczął na Gwieździe.

- Nazywam się Klara Gwiazda i mam 27 lat...

- Będę panią nazywać Gwiazdką – słowa Siuperwajzera były raczej stwierdzeniem niż pytaniem.

- Jeśli pomoże mi to w zdobyciu pracy, to czemu nie... – Gwiazda błysnęła ripostą.

- He, he, he, błyskotliwa jesteś Gwiazdko, z figlem, dobrze, ekstra, wypas, klienci to lubią...

- Mam licencjat z administracji. Ostatnio pracowałam w KUSie…

- Kto pracuje w KUSie, ten zyje w luksusie ha, ha, ha... – Zaśmiał się pan Konstanty.

- Nie całkiem – bąknęła Oksy.

- A to pani też pracowała w KUSie? A to zbieg okoliczności...- Zadumał się Siuperwajzer nad pokomplikowanymi ścieżkami przeznaczenia.

- Zaraz po skończeniu ekonomii, dwa lata temu zaczęłam tam pracę i luksusów się nie dorobiłam... Przynajmniej ja... Dlatego zmieniam pracę...- Kontynuowała Oksana.

- Aaa to luksusy przed panią, pani...

- Oksana Maciejewska, ale proszę mi mówić Oksy...

- U nas są perspektywy, dobrze trafiłaś Oksy, potrzebujemy takich ambitnych ludzi z pałerem... Teraz proszę pana o lid…

Seba był następny w kolejce.

- A ja się nazywam Sebastian Rżewski i jestem absolwentem prawa... – Sierioża nie kazał na siebie czekać. 

- I adwokatem pan nie został, jak widać – nie krył zadowolenia pan Konstanty.

- Khem, jaaa szukałem pracy – kluczył Siergiej, aby nie wzbudzać podejrzeń. Dziwne by było, gdyby nagle cała stada byłych KUSowców zaczęły nachodzić jednego pracodawcę.

- I jak dotąd bez powodzenia – Siuperwajzer ze szczęścia pokraśniał jeszcze bardziej. Barwą twarzy przypominał teraz ceglany mur, który miał za plecami. Widać było, że naprawdę się realizuję, pokazując kandydatom w czasie interwju, gdzie jest ich miejsce.

- A pan? – Zwrócił się do Wierzbana.

- Rafał Wierzbowski, lat 33 i też jestem prawnikiem...

- No cóż, nieszczęścia chodzą parami, ha, ha, ha – popisał się „cepowatą” lapidarnością Łowczy.

- Nadprodukcja prawników jak widzę... A do roboty nie ma nikogo... Gdzie pan ostatnio pracował?

- Prowadziłem własna działalność gospodarczą – skłamał gładko Rafał.

- Byłem przedstawicielem prawnym...

- W sadzie? Kogo pan przedstawiał? – Zaniepokoił się nagle pan Konstanty.

- W sprawach z prawem pracy może? Pracowników hipermarketów? Normy BHP czy mobbing?

- Nieee, skądże...- Wierzban zagruchotał gołębio-łagodnie.

- Reprezentowałem poszkodowanych w wypadkach drogowych... –Konfabulował Rafał.

- I co? Zastój w branży? Nie szło wyżyć?

- Poszkodowanych brakło – wzruszył ramionami Wierzban.

- Ludzie za ostrożnie jeżdżą…

- No to miał pan jazdy, ha, ha, ha... – Siuperwajzer miał na wszystko odpowiedź.

- No i pan został...- Zwrócił się do mnie.

- Jestem z wykształcenia socjologiem...- Wyrąbałem zdecydowanie. Gdzieś czytałem, ze w czasie interwju asertywność i jasne wyrażanie myśli są podstawą powodzenia.

- To od socjalizmu? – Upewnił się Łowczy.

- Mniej więcej – nie wyprowadzałem go z błędu.

- Dotychczas pracowałem jako ankieter, potrafię rozmawiać z ludźmi, jestem operatywny i otwarty na nowe wyzwania, więc sądzę, że sprawdzę się w państwa firmie – zgrabnie wyklepałem obowiązkową formułkę.

- No wie pan, dotychczas to się pan za dużo nie wypowiadał, ale może damy panu szansę, może panu więcej czasu potrzeba, nie każdy jest bardzo zdolny... - Pan Konstanty zdobył się na nikły cień wyrozumiałości.

- A czy byłby pan łaskaw określić właściwie zakres naszych obowiązków – taktycznie spytała Wierzban. Rzeczywiście, jeśli blef miał się udać, powinniśmy wiedzieć, o jaką niby pracę się ubiegamy.

- Tutaj to ja jestem od zadawania pytań, psze pana...- Ton głosu Łowczego od razy stał się o dobrych kilka stopni chłodniejszy. Siuperwajzer najwidoczniej preferował raczej potulne kandydatki niż dociekliwych kandydatów, co można było uznać za dowód, ze podziela preferencje większości mężczyzn. Spłoszony Wierzban zamilkł.

- Ależ pan stanowczy – motyloskrzydlaty trzepot rzęs Oksy był bardzo uwodzicielski. Wiedziała, ze jako przedstawicielka płci zwanej piękniejszą, może liczyć na taryfę ulgową w rozmowach z rekinkiem lokalnego biznesiku.

- Czy mógłby nam pan powiedzieć, co będziemy musieli robić, aby był pan z nas zadowolony?

- Mnie by mogła pani zadowolić poza firmą ha, ha, ha... – zarechotał Siuperwajzer bardzo rozśmieszony własnym dowcipasem.

- Ha, ha, ha... – Niechętnie przyznała Oksy.

- Dobre pytanie, widać, że masz potencjał, Oksano, dobrze, ekstra, wypas...- Repertuar pochwał pana Konstantego nie był zbyt bogaty.

- Przecież pytałem o to samo... – Próbował uparcie i nierozsądnie uściślić Wierzban.

- Pana to się nikt o zdanie nie pytał! – Huknął wyraźnie już rozzłoszczony Siuperwajzer.

- Na pana miejsce to ja mam dziesięciu takich kandydatów jak pan! To zależy panu na tej pracy, czy może męczy pana nasze interwju?

Wyraz oblicza Rafała wskazywał wyraźnie, że prawdopodobniejsza jest druga z wymienionych opcji. Jednakże mieliśmy konkretne zadanie – spenetrować „Psychotech” – a skoro pan Konstanty stanowił przeszkodę w tejże penetracji, należało ją wyminąć, pozostawiając inicjatywę naszym koleżankom. Niewyparzona paszczęka Wierzbana mogła pokrzyżować nasze plany.

- Wie pan, chłopcy w pewnym wieku nie bardzo wiedzą jak się zachować, do tego trzeba być dojrzałym mężczyzną z klasą... Uśmiech Oksany, skierowany do pana Konstantego był pełen uwielbienia, nam jednak jawił się jako przesycony jadowitą złośliwością. Wykorzystując sytuację i dominację przesyconego hormonami samca nasza koleżanka używała sobie na nas ile wlezie.

- No ty to umiesz się odnaleźć w każdej sytuacji, Oksy...

- Szybko łapiesz kontakt dobrze, ekstra, wypas klienci to lubią... To ważne, bo elastycznym trzeba być, żeby się w każdej sytuacji odnaleźć, a to nie każdy potrafi… Widzisz, nie potrzebujemy leszczy, szukamy osób przedsiębiorczych, z pałerem, zorientowanych na sukces i agresywnych w dążeniu do celu. Jesteśmy prężna firmą, od niedawna obecną na rynku, która już wyrobiła sobie brand, znaczy pewna markę. Na pewno słyszałaś o nas?

- Eeee, hmmm, tak, oczywiście, że tak – odpowiedziała szybko Majówka. Firmę „Psychotech” zdążyliśmy poznać czytając formularz wyszarpany z kieszeni Pytajnika.

- Dobrze, ekstra, wypas, no więc stawiamy na profesjonalizm, umiejętność działania pod ciśnieniem, zaangażowanie i pełne oddanie się...

- Oddanie się? Komu? – Weszła mu w słowo Klara – Ktoś będzie nas cisnął?

- Oddaniu się pracy i nowym obowiązkom…

- To co konkretnie będziemy robić? – Oksy kuła żelazo póki gorące.

- Zdobywać nowe rynki zbytu, podtrzymywać łączność z obecnymi konsjumerami, określać target...

- Czy jest to po prostu akwizycja przez telefon?- Nasza koleżanka zdefiniowała w końcu meritum.

- Lepszym określeniem jest agresywna polityka sprzedaży z wykorzystaniem multimediów – z godnością zaznaczył urażony pan Konstanty.

- Zaznaczam, ze nie każdy się sprawdza na tym stanowisku, dlatego ważna jest motywacja...

- A co jest właściwie tym produktem?- Drążyła temat Oksy. Ta kwestia uparcie powracała w naszej rozmowie.

- No jak to co… Teraz to cały świat się opiera na informacji… Informacji i pieniądzu… Jakie państwo najczęściej odwiedzacie portale internetowe? – Odpowiedział pytaniem Siuperwjzer.

- Plotkarium.pl – Gwiazda regularnie karmiła się wieściami w rodzaju „ z kim umawia się Paweł Delon”, albo „Monika Broda zerwała zaręczyny”

- Dobrze, ekstra, wypas, widzę, że starasz się być na czasie, łatwo znajdziesz niszę na rynku, Gwiazdko... a Ty, Oksy?

- Mydłoipowidło.pl- Oksy z kolei poszukiwała praktycznych porad jak urządzić pokój zgodnie z zasadami feng szuj, które energo-kryształy działają leczniczo dla zodiakalnych ryb, a które dla skorpionów i czym czyści się pory skórne przy suchej cerze w tym sezonie...

- To też jest prężny rynek – pokiwał z uznaniem głową Łowczy.

- Pan? - Siuperwajzer spojrzał na Sebka.

- Goracelaski.pl – odpowiedział nierozsądnie, aczkolwiek szczerze Sierioża.

- No tak, to od razu widać, ha, ha... – Łowczy nie krył zadowolenia.

- Ale to nie do końca nasz segment marketu, ale może pan więcej czasu po prostu będzie potrzebował... Panowie?

- Interium.pl - starałem się trafić w oczekiwany przez Łowczego segment rynku. Nie wiedziałem, jaki światopogląd ma pan Konstanty, ale mogłem się spodziewać, że jest odmienny od mojego, dyplomatycznie więc nie przyznałem się, że moją stroną startową był „alterglobalista.pl”.

- Wirtualnapolonia.pl - ostrożnie powiedział Wierzban. On z kolei ukrywał swoje militarne hobby, jego startową stroną był „zbrojmistrz.pl”.

- No tak jak się spodziewałem, odpowiedzi standardowe, jakieś bez bigla, brak określonego profajlu, trudniej wam będzie trafić w target...

- Dotychczas trafiałem, w co chciałem...- Zaczepnie mruknął pod nosem Wierzban, co na szczęście uszło uwadze Łowczego.

- Ale mimo to jesteśmy gotowi dać wszystkim państwu, nawet panom, szansę...- Siuperwajzer właśnie okazywał nam swą niezwykłą łaskę.

- Dlatego zostaniecie zatrudnieni juz dziś. Zajmujemy się kreowaniem pozytywnego wizerunku firm w Internecie i poszukujemy biznesmenów, którzy chcieliby się reklamować na naszych stronach. I właśnie waszym zadaniem, jako telemarketerów, będzie zdobywanie od nich zamówień. Zaznaczam, że każdy kejz, znaczy się przypadek jest inny. Więc praca wymaga motywacji. Ale w końcu trudne wyzwania zrobią z nas twardzieli, a niektórym to by się przydało…

Łowczy popatrzył na męską cześć naszej grupy z szyderczym grymasem.

- Zaraz przekaże was trejnerce, pani Kindze. Traktujcie ten dzień jak początek nowej ścieżki kariery...- Uderzył w finale w patetycznie tony pan Konstanty.

- Czy to znaczy, że zostanie zawarta z nami umowa o pracę? Z niepokojem zapytał Sierioża. Rzeczywiście, jeśli w urzędzie skarbowym policja znajdzie informacje, że zostaliśmy zatrudnieni w nowym miejscu to nie pokonspirujemy za długo...

- Umowa o pracę? Niezły dżouk, ha ha ha – parsknął Łowczy.

- Jeśli, powtarzam, jeśli, będziecie mieli osiągnięcia i się sprawdzicie w pracy, to może, powtarzam może, zatrudnimy was na stałe za miesiąc. Wtedy podpiszemy umowę. Pensja telemarketera jest akordowa i zależy od ilości sprzedanych stron...

- A nie od wykonanych telefonów? A co, jeśli klienci nie będą zainteresowani? – Upewniałem się.

- To waszą sprawa jest ich zainteresować. Póki co będzie umowa o dzieło, bez rejestracji... Nie będziemy ponosić kosztów na pracowników, którzy pewnie i tak się nie sprawdzą...

Spojrzał na nas ponownie z niesmakiem Łowczy. Natomiast my popatrzyliśmy na siebie porozumiewawczo. Pomimo arogancji Siuperwajzera i bombastycznej reklamo-propagandy “Psychotechu”, Łowczy tak naprawdę potrzebował leszczy takich jak my, eksploatowanych na lichwiarskich warunkach. W krwisto-ceglanych murach starej fabryki w dalszym ciągu wyzyskiwano klasę robotniczą, ale tym razem, skoro robiono to dyskretnie, bez rejestracji, było to nam, współczesnemu proletariatowi, jak najbardziej na rękę...

 

 

 

9. Trejning sprzedaży kłamstw

 

W kolejnym akwariowatym boksie, czekała na nas szczupła Trejnerka, czyli pani Kinga Klinga. Ze swymi ostrymi rysami, wąsko ściągniętymi ustami i dużymi, błyszczącymi niby porcelanowe kulki oczami przypominała od dawna niekarmioną piranię. Skojarzenie z drapieżną rybą potęgował żakiet i spodnie w srebrzystozielonym, łuskowatym deseniu. Wrażenie było na tyle silne, ze zanim weszliśmy zbiorowo nabraliśmy więcej powietrza do płuc i czujnie się nastroszyliśmy - tak samo muszą zachowywać się nurkowie schodzący do wody pełnej rekinów. Mimo nieprzyjemnego wrażenia, nie czuliśmy się bez szans; lisochytrusowaty Sjuperwajzer, mimo, że złośliwy wobec panów i obleśny wobec pań, okazał się do przejścia. Zależało im na pozyskiwaniu taniej i naiwnej siły roboczej, więc może i ze spotkania z Piranią wyjdziemy cało...

- Witam państwa w drugim etapie selekcji kandydatów na pracowników naszej firmy – zaczęła pani Kinga, błyskając dwoma rzędami śnieżnobiałych, ostropołyskliwych zębów.

- Przeprowadzę psychotrejning z zakresu efektywnych technik sprzedaży i markietingu, dzięki którym poznacie wyrafinowane strategie pozyskiwania konsjumera, czyli klienta i stymulowania popytu...

- Klienci sami nie chcą kupować? - Z głupia frant Sierioża przerwał ten strumień nowomowy, wartko wypływający z gardła Trejnerki.

- Pan żartuje chyba – Klinga ponownie zalśniła garniturem uzębienia.

- Firmy, które nie wychodzą z ofertą do klienta nie liczą się. Moim zadaniem jest właśnie wzbudzić w was agresywne podejście do kupującego...

- Będziemy ich bić, jak nie będą chcieli kupować?- Zastrzygł czujnie małżowinami usznymi Wierzban. Akurat on znał tylko jeden rodzaj agresji.

- Cóż, jest to może jakiś sposób, ale na dłuższą metę nie zda chyba egzaminu – westchnęła Pirania z żalem.

- Duża część naszego targetu, sama z siebie nie docenia perspektyw internetu i gloubal komjunikejszyn...

- Frajerzy...- Spróbowałem podlizuj wobec Trejenrki.

- Nasza firma ma misję, misje globalizacyjną, dlatego chcę, abyście postrzegali pracę w agencji „Psychotech” właśnie jako powołanie, a nie jako źródło utrzymania....

- Jako źródło utrzymania? - Brwi Wierzbana ułożyły się w literę „V”.

- Na tych warunkach na pewno nie będziemy tak postrzegać tej pracy...

- Będziecie awangardą – kontynuowała Klinga ignorując malkontenckie wtręty Rafała.

- Dzięki wam każdy polski szewc, hydraulik i krawiec będzie mógł zrobić karierę w Los Angeles, Barcelonie, Moskwie...

- Polscy fryzjerzy w Paryżu – Oksy zaczęła ulegać retoryce Klingi.

- Polscy pasterze polskich owiec na polskich stepach Mongolii... Znaczy mongolskich - zawtórowałem.

- Polscy kolejarze na kolei transsyberyjskiej...- Sierioża nie pozostawał w tyle.

- Polscy wioślarze na gondolach w Wenecji...- Klara też już zakumała motyw...

- Polscy hydraulicy nawadniający pustynie Sudanu...- rozpędził się Wierzban.

- Nie da rady, hydraulicy wyjechali do Irlandii...- Zgłosiła zastrzeżenia Oksana.

- No to polscy handlarze opium w Afganistanie - nie ustępował Rafał.

Wszyscy byliśmy zachwyceni perspektywami globalizacji.

- Widzę, że nie muszę was przekonywać do znaczenia misji naszej, a teraz i waszej, firmy – ucieszyła się Pirania.

- Zatem przejdźmy do ćwiczeń praktycznych. Jak waszym zdaniem powinna wyglądać rozmowa z typowym polskim smolbiznesmenem?

- Podnosimy słuchawkę, wykręcamy numer...- Zaczął Wierzban.

- Dobrze, dobrze...- Klinga ceniła widać inicjatywę.

- I mówimy smolbiznesmenowi, że jak nam zapłaci, to będzie w internecie jego firmę widać – prostolinijny Rafał nie brnął w meandry negocjacyjne.

- Taka strategia, zwana „dajrekt tu pojnt”, czyli prosto do celu, sprawdza się niestety bardzo rzadko – pokiwała mądrze głową Trejnerka.

- Jednak według naukowych statystyk, w fazie wstępnej powinno się zapytać, czy konsjumer ma już pejdż, i czy jest zadowolony z usług swojego prowajdera...

- A nie byłoby lepiej zapytać, czy ma strone internetową i czy jest zadowolony z usług swojego dostawcy? - Przełożyłem slang marketingowy na ludzki język.

- Niekoniecznie – pokręciła porcelanowymi oczami Pirania.

- Jeśli jest to osoba młoda, wykształcona i otwarta na świat, to według statystyk, użycie profesjonalnego wokabjulery, czyli słownictwa, zwiększa wasze szanse w negocjacjach...

- Jeśli jest to osoba młoda, wykształcona i otwarta na świat, to juz ma swoja stronę w necie i bloga pisze... - Wzruszył ramionami Sierioża.

- Ale na pewno nie robi tego profesjonalnie – nie dała się zbić z pantałyku Klinga.

- A nasza misją jest profesjonalizować wszystko... Wszystko ci się da...

- A jeśli nie jest to młoda, wykształcona i otwarta na świat babcia zupełnie nieprofesjonalnie handlująca pietruszką na nieprofesjonalnym targu? - Oksy też miała wątpliwości.

- To wtedy użycie specjalistycznej terminologii ją przekona, ze ma do czynienia z profesjonalistami...

- A jak nie będzie wiedziała, co to jest pejdż i prowajder?-

- Według statystyk to właśnie w tym wypadku będzie przekonana w największym stopniu o naszym profesjonalizmie.

Popatrzyliśmy na siebie skonsternowani.

- Kto te statystyki robił właściwie? – Zapytałem ostrożnie.

-Profesjonalna agencja badania rynku i opinii publicznej - bez mrugnięcia okiem gładko wyklepała Klinga.

- Profesjonalna?- Upewniła się Gwiazda.

- Jak najbardziej – profesjonalnie kiwnęła głową Pirania.

- No to ja nie mam więcej pytań – sapnęła zrezygnowana Oksy.

- A jak taka babcia powie, żebyśmy się odwalili?- Starałem się przewidzieć wszystkie ewentualności.

- Jako psycholog widzę, że brakuje Ci ducha walki - dokonała profesjonalnej psychoanalizy mej skromnej osoby Trejnerka.

- Jeśli zdarzy się taki przypadek, w co wątpię, należy serdecznie podziękować za rozmowę i życzyć miłego dnia…

- Na „odwal się” mam podziękować serdecznie? Życzyć miłego dnia? – Wierzban widocznie nie znał ewangelicznego nakazu nadstawiania drugiego policzka i miłowaniu bliźniego swego, nawet flugającego...

- Czy to konieczne z tym dziękowaniem?

- Jak najbardziej. Nie należy palić za sobą mostów. Kriejszyn of de wju, czyli kreowanie wizerunku to proces żmudny, umowa nie musi być podpisana za pierwszym razem. W fazie początkowej musimy stworzyć pozytywne konotejszyn, czyli skojarzenia, żeby za 2,3 tygodnie zadzwonić ponownie i przedstawić jeszcze raz ofertę...

- Ponownie?- Zatrząsł się z oburzenia Rafał.

- To chyba już za drugim razem pozytywne konotejszyny się skończą...

- Podstawą profesjonalizmu jest długoterminowe działanie – Klinga na wszystko miała profesjonalną odpowiedź. Groch zdrowego rozsądku rzucany o twardą ścianę profesjonalizmu znów się odbił bez rezultatu...

- Długoterminowe działanie sprawdza się też w tych kajsach, znaczy przypadkach, którzy już maja swoje witryny. Co według was należy zrobić, gdy konsjumer informuje nas, ze ma już stronę?

- Pogratulować mu? – Zaryzykowała Gwiazda.

- Jest to rozsądne posuniecie, bo dzięki temu zyskujemy od razu w fazie wstępnej sympatie naszego targetu...

- Target nie ma być sympatyczny, target ma płacić.. Dużo płacić – oblizał wargi Sierioża.

- Zapłata jest finałowym etapem, najpierw trzeba wzbogacić nasza dejtabajz, bazę danych. Należy spytać o adres strony, czy jest zadowolony z usług dotychczasowego prowajdera i warunki umowy. Codziennie rano będzie otrzymywać formularze, zawierające odpowiednio sformułowane pytania. Odpowiedzi należy wpisać w odpowiednich rubrykach… – Pirania zaprezentowała znany nam już niebieski druczek.

- Czyli trzeba profesjonalnie odczytać formularz...- Dotarła do mnie ta oczywista prawda.

- Ręcznie będziemy te tabelki wypełniać?- Dopytywał Sierioża, którego charakter pisma był skomplikowany równie mocno jak osobowość.

- Ręcznie, pismem technicznym, czarnym tuszem, aby skaner zczytał....

- A nie byłoby szybciej, ekonomiczniej i eeee... Profesjonalniej – Wierzban zająknął sie na tym słowie – wklepać tych danych na klawiaturze kompa? Albo przynajmniej tańszego terminala do systemu informatycznego?

- Taki sprzęt jest drogi i nieekonomiczny, a jego profesjonalizm jest wątpliwy...

- Ach, wątpliwy profesjonalizm komputera...- Westchnęła Oksy. Wynikało z tego, że papirologiczna manufaktura jest wydajniejsza i bardziej opłacalna niż najtańszy komputer z kilkoma wejściami...

- Natomiast formularz ułożyli profesjonaliści z działu badań rynku, więc będziecie opierać się na nim, choć wymagamy, aby wyjść poza formularz, wykazać się inwencją...

- To profesjonaliści z działu badań rynku coś sknocili? – uśmiechnęła się półgębkiem Oksy.

- Przypominam, że każdy kejz jest indywidualny. Każdy ze 160 konsjumerów z którym będziecie negocjować musi czuć, że jest jedynym jedynym w swym rodzaju...

- Aha, czyli każdy z tych 160 ma czuć się tym jedynym – Oksy gładko przełknęła kolejny paradoks.

- Zkonsjumerami jest jak z facetami, każdemu trzeba dąć złudzenie, że jest jedyny – jej bogate życie uczuciowe dawało jej pojęcie o potrzebach konsumentów. Ale nawet ona miała wątpliwości.

- A 160 klientów dziennie? Nie wiem czy dam radę... Skąd ta liczba w ogóle?

- Z rachunku ekonomicznego. Według profesjonalnych statystyk rozmowa powinna trwać około 3 minut, czyli 20 konsjumerów na godzinę, więc po ośmiu godzinach będzie 160... Rachunek jest precyzyjny...

- A co z wyjściem do toalety? A przerwa na śniadanie będzie? Czy mamy mówić z pełnymi ustami i parskać okruchami do słuchawki? – Wierzban był najbardziej rozbisurmaniony protekcjonalizmem kodeksu pracy, co przekładało się na jego roszczeniową postawę.

- Jeśli takie nieprofesjonalne zachowanie zostanie zarejestrowane przez nasz dział kontrolingu, to niestety umowa nie zostanie podpisana. – Ze szczerym żalem oznajmiła Klinga.

- Nam też byłoby przykro – zrobiłem minę zbitego spaniela. 

- Czyli nasze rozmowy... Znaczy negocjacje... Będą podsłuchiwane? – Klara straciła ostatnie złudzenia.

Jak kto podsłuchuje to mu się gnaty rachuje...” Przypomniało mi się stare przysłowie ze szkoły.

- Oczywiście, że tak. Musimy mieć kontrole, i to ścisłą kontrole, nad negocjacjami, dla państwa dobra, oczywiście... Będziemy je monitorować, aby uniknąć ryzyka nieautoryzowanych połączeń telefonicznych, a poza tym będziemy wskazywać błędy, które popełnicie, dzięki czemu wasz wydajność wzrośnie...

Zbytek łaski”, pomyślałem. Poza tym zacząłem się też zastanawiać, co właściwie było poprawne, a co było błędem? Z naszego trejningu wynikało, że wymagano od nas byśmy używali profesjonalnej, anglopodobnej nowomowy, i równocześnie mówili zrozumiale, wzbudzać sympatie swą łagodnością i równocześnie być stanowczym i asertywnym, jak również trzymać się standardowego formularza i równocześnie łamać reguły. Jakby na to nie spojrzeć – czego nie powiemy będzie źle, i Siuperwajzer Łowczy do spółki z Trejnerką Piranią zawsze znajdzie jakiś błąd. Nie wiem czemu, prawdopodobnie wskutek wrodzonego defetyzmu, ale przy tak sformułowanych wymaganiach jakoś nie widziałem perspektyw błyskotliwej kariery w „Psychotechu”. Ale ostatecznie nie o to nam chodziło. Ta agencja była jedynym punktem zaczepienia, i w naszych planach było jedynie przerycie tutejszych nieczystości...

 

Po tym, jakże intensywnym trejningu, długorzęsa i długonoga sekretarka podsunęła nam do podpisania pokrętny dokument, zatytułowany „umowa o dzieło” i zobowiązujący nas do świadczenia pracy, za którą nie gwarantowano nam ani stałego zatrudnienia, ani ubezpieczenia, natomiast wynagrodzenie określono enigmatycznie, jako „uzależnione od osiąganych wyników”. Pirania wskazała nam nasze akwariowe przegródki w pobliżu gniazda szefowstwa. Według Trejnerki dzięki temu ona lub Łowczy będą mogli udzielić nam pomocy w razie nagłej potrzeby. Trudno mi było wyobrazić sobie, co też mogłoby się niby stać i czy chciałbym, aby na przykład Łowczy udzielał mi pierwszej pomocy metoda usta-usta. Było nam to też o tyle nie na rękę, że zamierzaliśmy przeprowadzić dyskretnie parę rozmów z zasobami ludzkimi i wywiedzieć się, czy w karuzeli ciągłych zmian personalnych nie przewinął się wśród szklanych tafli Zgarbiony Pytajnik. Jako nowi, usytuowani najniżej w hierarchii i na początku wyboistej ścieżki kariery, nie mogliśmy jednak żądać innej lokalizacji miejsca pracy. Zresztą na prowadzenie śledztwa nie było czasu. Dla uśpienia czujności Klingi i Łowczego, podsłuchujących negocjacje, należało jednak sprzedać kilka stron. Dostaliśmy karton z tymi nieszczęsnymi niebieskimi formularzami i listę 160 firemek do obdzwonienia. Ogromna większość naszych rozmówców byli to ludzie starej daty, prości i równocześnie nieufni wobec wyrafinowanych technik markietingowych, podejrzanych nowinek technicznych i innych szaleństw współczesnego świata. Najczęściej negocjacje wyglądały tak:

- Dzień dobry, Krystyn Marzec, agencja marketingowa „Psychotech”, czy rozmawiam z panem Janem Kapciem, właścicielem zakładu szewskiego?

- A o co chodzi?

- Czy pana przedsiębiorstwo ma własna stronę internetową, na którą klienci mogliby wejść i poznać pana ofertę?

- A po co się pan pyta? Ja się pana pytam, czy pan chodzi na stronę? Rodzicie nie uczyli, że o takie rzeczy się nie pyta?

- Proszę pana doszło do pewnego nieporozumienia, mnie chodziło mi o stronę internetową... A czy posiada pan komputer?

- A nie, to wnuk ma, ale to nic dobrego, bo się nie uczy, tylko siedzi i oczy se psuje...

Ponieważ wymagano od nas nawiązywania dobrych relacji z klientem, należało okazać zainteresowanie i przyznać ze współczuciem:

- Rozumiem, rzeczywiście ma pan racje, młodzi ludzie obecnie spędzają zbyt dużo czasu przez ekranem (gardziłem sobą, gdy to mówiłem). Ale internet to nie tylko rozrywka (tu należało mówić mądrym, pedagogicznym tonem, aczkolwiek nie protekcjonalnie). Internet zapewnia dostęp do przeróżnych informacji..

- Panie, ja tam nie wierze w te internety i te informacje, one to wszystkie kłamiom w tym telewizorze...

Należało więc kontynuować wykład na temat dobrodziejstw globalnej sieci www.

- To nie do końca wygląda w ten sposób, w jaki raczył pan to przedstawić. Wspomniał pan o telewizji, w internecie natomiast odnajduje pan jedynie te informacje, których pan potrzebuje...

- Panie, ja to wszystko wiem i ja nie potrzebuje żadnych informacji...

Gdy rozmówca jasno określał, ze nie potrzebuje żadnych informacji, to najrozsądniejszym byłoby uznać jego wolę jako decyzje wolnej, suwerennej jednostki. Kłopot polegał jednak na tym, ze nigdy nie było wiadomo, czy akurat ten jakże pasjonujący dialog pomiędzy światłym rzecznikiem informatycznego postępu a konserwatywną poczciwiną nie był monitorowany, więc trzeba było gimnastykować się dalej na słuchawce. „Psychotech” stawiał na ilość klientów, nieustępliwość telemarketera i zmęczenie rozmówców, dlatego z uporem maniaka rozwiewaliśmy zabobony o przestrzeni wirtualnej. Jeśli dotychczasowe argumenty nie zadziałały, próbowaliśmy roztoczyć wizje bardziej wymiernych korzyści...

- Jeśli pan będzie miał stronę w internecie, będzie pan mógł sprzedawać swoje buty w innych miastach, a nawet za granicą...

- Za granica? Znaczy się w Niemczech, na ten przykład?

- Sadzę, ze nawet w całej Unii Europejskiej…

- Ta unia to nic dobrego... Te Niemce to nas okradają...

Był to bardzo niebezpieczny moment rozmowy, gdyż z jednej strony należało zgodnie z profesjonalnie ułożoną instrukcją okazać zrozumienie i zainteresowanie, równocześnie jednak rozmowa nie mogła zboczyć na nośny temat, jakim są kradnący masoni, Żydzi, Niemcy, a nawet Rosjanie z tej Unii Europejskiej... Po paru rozmowach wypracowałem sobie sposób na wybrnięcie z tego dialogowego patu, umiejętnie wykorzystując równocześnie fobie mego, wijącego się jak robak na haczyku, rozmówcy.

- I właśnie chodzi o to, żeby na nich zarabiać – odpowiadałem konfidencjonalnym tonem – Ci Niemcy będą kupować pana buty i dobrze zapłacą.... Mają z czego, bo tyle nakradli... – Błysnąłem monetą Euro przed oczyma rozmówcy.

- Panie, ja to się nie znam, ale ja to myśle, że oni to te buty u swoich kupować będą...

Taka, skądinąd trafna diagnoza protekcjonalizmu Europejczyków wymagała powrotu do ojczyzny.

- Ale w Polsce też ludzie będą oglądali pana buty na tej stronie...- Argumentowałem.

- Panie, wiesz pan co... – Zwykle zaczynał sapiąc do słuchawki rozdrażniony już klient.

- Pan to na przynente do mnie dzwonisz, pan chcesz piniondze wyciągnąć, ja to w ogóle nie potrzebuje tego pana internetu...

Ponieważ wprost zaprzeczyć nie mogłem – ostatecznie usługi „Psychotechu” były płatne – ponownie uciekałem do dyplomatyczno-markietingowych kruczków i zwodów.

- Proszę pana, oczywiście chodzi nam o zawarcie transakcji, ale jestem przekonany, ze pieniądze, jakie pan zainwestuje w stworzenie strony internetowej będą świetną inwestycją w promocję pańskiej firmy...

- A daj mnie pan spokój...- Tu zwykle nasz smallbiznesmen się rozłączał, tracąc okazje do podbicia swymi butami globalnego rynku. Niekiedy okraszał też finał naszych negocjacji kilkoma soczystymi epitetami skierowanym pod adresem moich pracodawców, mnie, a nawet mojej matki...

Wszystkie przeprowadzone przez mnie rozmowy przypominały grę w tenisa ze ścianą - bez względu na to, jak mocno i z jaka „zmyłką” się serwowało, „ściana” pozostawała niewzruszona i zawsze odbijała piłkę. Przerwanie owej bezsensownej konwersacji nie wchodziło w grę, non stop wisiało nad nami ryzyko kontroli. Praca miedzy młotem szefostwa a kowadłem klienta naprawdę nie dawała żadnego komfortu psychicznego, nie mówiąc już o efektach czy korzyściach finansowych. Niesienia kagańca informatyzacji, rozjaśniającego mroki naszego rodzimego smallbiznesu było orką na ugorze. Pod koniec mojego pierwszego dnia pracy bilans był następujący: Wykonanych 130 telefonów, z czego 121 odmowy, 3 kurtuazyjne odpowiedzi typu „wie pan, może kiedyś w trudnej do określenia przyszłości, ale nic nie obiecuję...” i 6 odpowiedzi, krótkich i na swój sposób lapidarnych, których nie zacytuję, aby nie obniżać standardów kultury języka. Osiągnięcia moich przyjaciół również nie były imponujące, aczkolwiek pewne połowiczne sukcesy osiągnęła Oxy. Po usłyszeniu jej głębokiego, przesyconego erotyczna wibracją altu podobno kilku rozmówców zaproponowało jej rande-vous, wypytując też o szczegóły jej anatomii i ubioru, ze szczególnym uwzględnieniem bielizny. Pewien najbardziej zdeterminowany delikwent zaproponował, ze wykupi witrynę www jeśli Majówka spędzi z nim noc. Oksy nie była jednak zainteresowana zawarciem transakcji na takich warunkach, więc nawet ona nie mogła się pochwalić wymiernymi efektami. Dlatego ton pierwszej „odprawy” był chłodny.

 

10. Półkonkretne półpropozycje

 

Pirania, na wieść, że nie zawarliśmy żadnych transakcji przestała prezentować swój ostrozębny uśmiech.

- Proszę państwa, to oczywiste, wasza sprawność jako nowicjuszy w pozyskiwaniu klienta jest niższa – wycedziła.

- Ale nie będę ukrywała, że zawiedliście moje oczekiwania. Jeśli ten trend się utrzyma, to jak wyobrażacie sobie państwo dalsza karierę w naszej firmie?

Na tak postawione pytanie żadne z nas jakoś nie było w stanie udzielić rozsądnej odpowiedzi. Należało więc improwizować.

- Możemy sprzątać – zaproponowałem mężnie. Sprzątanie byłyby chyba dużo rozsądniejszą pracą, niż niepokojenie bogu ducha winnych biznesrzemieślników.

- Pan chyba nie jest poważny panie Krystynie…- Nie wiem na podstawie jakich przesłanek Klinga wyciągnęła ten krzywdzący wniosek. Widać nie podzielała mojej opinii.

- Wiem, że ten dzień nie był szczęśliwym ani udanym dniem – zaczął eufemizować Sierioża.

– Ale zawsze marzyliśmy o pracy w agencji marketingowej…

Eufemizowanie Sierioży zamieniało się w ordynarne kłamstwo.

- W to nie wątpię – Klinga nadzwyczaj łatwo przełknęła ten kit.

- Operujemy wirtualnymi danymi, ale rozumie pan, ze nas interesują efekty… Jak najbardziej wymierne efekty…

- Ach, efekty mają być wymierne – zatrybiła Gwiazda.

– A nie wirtualne… - uściślił Sierioża – wirtualne to są dane….

Nawiasem mówiąc nie wiadomo było, jakie ma być nasze wynagrodzenie – wirtualne czy wymierne…

- A skoro tak hmmm… średnio nam idzie werbowanie tych klientów, to może sprawdzilibyśmy się przy zdobywaniu innych danych? Jakiego typu informacje byłby dla państwa interesujące? - Zapytałem pokornie z niewinna miną, robiąc spanielowate oczy. Zaintrygowani przyjaciele zastrzygli czujnie uszami…

- No cóż, może…- porcelanowe oczy Piranii skierowały się w stronę ceglanego sklepienia. Zastanawiała się nad czymś przez chwile, albo przynajmniej przekonywająco udawała zastanowienie…

- Kilkoro z państwa pracowało w KUSie, prawda?

- Prawda – bąknęła Oksy - A ma to jakieś znaczenie? - Rolę głupiej blondynki rodem z szowinistycznych dowcipów zawsze grała koncertowo, mimo, że zwykle była szatynką lub brunetka, zależnie od nastroju i dostępnej farby do włosów.

- I mieliście państwo dostęp do informacji o ludności, prawda?- Uśmiech Klingi był enigmatyczny do entej potęgi.

- I wiecie, jak pracować przy obróbce danych i jakie są wymogi ustawy o danych osobowych, a także, jakie są stosowane zabezpieczania w KUSie?

- No tak…- poczciwie przyznała Klara-niezdara. W odróżnieniu od Majówki, w jej wypadku naiwność mogła nie być udawana.

- I co z tego?

Trejnerka uśmiechnęła się chytrze.

- Stara zasada profesjonalistów od sprzedaży głosi, ze kot pilnujący jednej dziury zdycha z głodu.

Zacytowała kolejny fragment podręcznika marketingowców. Tym razem była to chyba jakaś „mądrość wschodu”…

- Kluczem do sukcesu jest dajwersyfikejszyn, czyli podzielenie i zróżnicowanie źródeł, z których czerpiemy konkretny towar…

- Ahaaa - jak na komendę westchnęliśmy z nabożnym podziwem.

- Normalnie łał… – wyraził indywidualnie swój podziw dla przenikliwości specmarkietingowców Sierioża.

- Ale co to ma wspólnego z pracą w KUSie?- Uśmiechając się jeszcze chytrzej próbował podpuścić Klingę do sformułowania jakichś konkretnych kryminalnych propozycji. Niestety, Trejenrka mimo piraniowatego wyglądu tudzież charakteru, nie rzuciła się łapczywie i ślepo na przynętę. Zniecierpliwiona i zdegustowana nasza niedomyślnością sapnęła boleśnie, spojrzała na ciekłokrystaliczny monitor swego komputera i nacisnęła energicznie kilka klawiszy.

- Kompletujemy również dane nie tylko firm, ale również zwyczajnych osób. Interesuje nas szczególnie wiek, ilość dzieci, wykształcenie i stany…

- Stany? Zjednoczone?

- Stan majątkowy, stan cywilny i stan zdrowia… - czytała Klinga z ekranu.

- Muszę równocześnie zaznaczyć, ze taki komplet informacji na temat jednego konsjumera jest dla nas wart 4 złote, wiec, jeśli ma to być opłacalne, potrzebne będzie co najmniej kilkaset takich zestawów miesięcznie…

- Co ma być opłacalne? – Dopytywała Gwiazda.

- Ja państwa do niczego nie namawiam, żeby nie było nieporozumień – odpowiedziała pozornie bez sensu Pirania.

- Ale państwa dzisiejsze osiągnięcia, a raczej ich brak nie są szczególnie imponujące, a skoro polegliście na sprzedaży tak selfselling, czyli samosprzedawalnego produktu jak witryny netowe to czarno to widzę… A skoro pracowaliście z danymi… Powtórzyła raz jeszcze.

- A więc jak zrobimy to, co nam pani mówiła… - zaczął Wierzban.

- Powtarzam, ja państwu nic nie mówiłam! – Pirania błysnęła z furią porcelanowymi oczami.

- No więc jak zrobimy to, o czym pani nie mówiła, że nas nie namawiała do tego…- zaczął się plątać w logicznych dwuznacznościach prostolinijny Wierzban.

- To jest pewna szansa, ze zatrudnimy państwa na stałe…- wydusiła z siebie w końcu pewien półkonkret Trejnerka. Zerknęliśmy na siebie dyskretnie. Mechanizm demoralizacji i werbowania na ciemna stronę mocy już poznaliśmy, niewykluczone, ze ekspresowo przebyliśmy dokładnie tą samą wyboistą ścieżkę, która podążał swego czasu Zgarbiony Pytajnik. Do pełni szczęścia i kompletnej układanki brakowało nam tylko jeszcze konkretów, dowodów, adresów i kontaktów…

 

11. Zostajemy po godzinach

 

- To już normalnie nienormalne się robi – z troską powiedziała Gwiazda.

- Łamanie prawa wchodzi nam w krew.. Recydywa to się nazywa… W CV będę wpisywać nową umiejętność - włamywanie się do biur…- zrzędziła leżąca Oksy, skulona embrionalne na półce obok puszek z pasta do podłogi.

Siedzieliśmy stłoczeni w składziku pod schodami, gdzie personel sprzątający składował sprzęt roboczy i środki czystości. Poza toaletą, odwiedzaną przez pracowników, było to jedyne na tym piętrze pomieszczenie o nieprzezroczystych ścianach, gdzie można było się ukryć. Tą ciasną kapciorę wypatrzył bystrooki Wierzban, gdy opuściliśmy akwarium Piranii po usłyszeniu jej nie złożonej propozycji. Po tym wieloznacznym dialogu błyskawicznie zawarliśmy milczące porozumienie. Należało się whakować do kompa Trenerki i znaleźć źródła danych z których korzystała w czasie odprawy. Natomiast, jeśli dostęp byłby niemożliwy, byliśmy gotowi wymontować twardodysk, a ostatecznie, gdyby nie było czasu na majsterkowanie, ukraść cały komputer. Tkwiliśmy więc w przytłaczającym, klaustrofobicznym i zakurzonym szafko-pokoiku, gdzie czekaliśmy na wyjście ostatniego z telemarketerów, zdecydowanie zbyt długo trzymanych na smyczach po godzinach pracy. Nasza cierpliwość była wystawiona na trudna próbę, dzień pracy strasznie się przedłużał. Najwidoczniej inni telemarketerzy, nawet bardziej doświadczeni, również mieli problemy z osiągnięciem wyników dziennej sprzedaży ustalonej przez Siuperwajzera za pomocą profesjonalnych statystyk. Ostrożnie wyjąłem zdrętwiała rękę spod siedzenia Sierioży - na co ten zareagował oburzonym „odwal się zboczku”- i spojrzałem na zegarek. Dochodziła dziewiętnasta. Od siedemnastej Oksana i Sierioza zdążyli parę razy wygłosić przydługi monolog o szkodliwości wstrzymywania moczu.

- Przestańcie biadolić, dzielnym trzeba być, a nie miętkim…

Próbował dodać im otuchy Wierzban, wkomponowany pomiędzy kanciastą froterkę i baniasty brzuchol odkurzacza. Tkwił w wymuszonej pozycji lotosu za zasłoną z brudnych ścierek, które niczym kurtyna jarmarcznego teatru zwisały z niskiego sufitu, skutecznie tłumiąc jego szept. Z siedząca na mym grzbiecie Klarą byliśmy najbliżej drzwiczek, obserwowaliśmy więc przez szparę pociętą szklanymi taflami halę. Doszedłem do wniosku, iż mieliśmy naprawdę dużo szczęścia, że naszą pierwszą „odprawą” zajęła się łagodniejsza Pirania. Pantomima, jaką widzieliśmy w akwarium Łowczego, była niezwykle wymowna i warta wystawienia na deskach najznamienitszych teatrów. Gdy kolejny ledwo żywy telemarketer stawał przed obliczem jego niemiłościwie panującej szefoskości i składał daninę z wypełnionych formularzy, Siuperwajzer najpierw bardzo wysoko unosił brwi, a następnie układał je w gniewną błyskawicę. Potem zaczynał się śmiać, jedną ręką trzymając się za brzuch w okolicach intensywnie pracującej przepony, a drugą waląc rytmicznie w blat biurka. Było to wszystko doskonale widoczne, ponieważ postać podwładnego wówczas się kurczyła, malała, tak, aby zajmować swa plugawą istota jak najmniejsza objętość biura pana Konstantego. Gdy Łowczemu w końcu przestawało być wesoło, telemarketerowi robiło się jeszcze smutniej. Płonąc świętym oburzeniem, Siuperwajzer eksponował migdałki w niemym – niemym dla nas, odizolowanych kilkoma taflami szkła – krzyku. Poza tym ciskał się, gestykulując niczym Fuhrer na zebraniu partyjnym. Audiencję kończył zwykle zamaszysty gest a la „Sieg Heil”, którym szef wskazywał przytłoczonemu podwładnemu wyjście…

W końcu, około dwudziestej miała miejsce finałowa odsłona tego dramatu. Ostatni z pracowników wyszedł z boksu Łowczego z grobowa miną. Wyraźnie zrelaksowany po tak intensywnym oczyszczaniu się z negatywnych emocji, Siuperwajzer wyłączył komputer, wstał, przeciągną się i wyszedł z biura. Na całym piętrze nie było nikogo poza nami.

Dałem kuksańca Sierioży. Nie znaliśmy godzin pracy sprzątaczek, wiec trzeba było działać szybko. Cali zesztywniali, ogarnięci apatyczna drętwotą, kolejno wypełzaliśmy ze schowka. Rozprostowaliśmy się, zrobiliśmy parę ćwiczeń przywracających krążenie krwi i jasności umysłu, kto musiał załatwił długo wstrzymywane potrzeby fizjologiczne i byliśmy gotowi do akcji. Zgodnie z ustalonym w szafko-pokoju planem, Gwiazda zaczaiła się przy oknie wychodzącym na podwórze, skąd miała wypatrywać wchodzących do budynku sprzątaczek i innych ewentualnych zagrożeń. Takie samo zadanie miał Sierioza, wyglądający przez okno na ulicę. Wierzban warował przy drzwiach na klatkę schodową prowadząc profilaktyczny nasłuch, ponieważ przynajmniej jeden ochroniarz pozostał w dyżurce w bramie, istniało więc ryzyko, że zamiast przechrapać cała noc, jak pan bóg przykazał, przyjdzie mu do głowy obchód. Ja z Majówką mieliśmy spenetrować komputer Klingi, a gdybyśmy jednak tam nie znaleźli interesujących informacji, pozostawał jeszcze do rozpracowania komputer Łowczego. Oksana zabrała się raźno do penetrowania. Po włączeniu maszyna spełniła nasze pesymistyczne przypuszczenia, czyli władczo zażądała hasło umożliwiającego dostęp do zawartości dysku. Nie na darmo jednak byliśmy pracownikami biurowymi z kilkuletnim stażem. Obowiązujące w KUSie reguła zapisywania hasła do kompa dla współpracowników była uniwersalna dla wszystkich biurw, a Klinga, choć stanowiła przypadek korporacyjnej odmiany biurwy, nie stanowiła wyjątku. Świstek z czymś, co wyglądało na hasło z bezczelną ostentacyjnością tkwił w kubku z długopisami. Oczywiście nie było pewności, czy to jest hasło, nie potrafiliśmy sobie jednak wyobrazić innego znaczenia słowa „Sezam 7”. Chyba nie była to notatka z przypomnieniem, ze miała kupić sezamki o siódmej… Wyniki naszej subtelnej analizy dedukcyjnej okazały się trafne. Komputer Klingi przełknął „Sezama 7” z sympatycznym pliąknięciem, mruknął pół tonu wyżej dysko-napędem i błysnął trawiastym pulpitem, na którym zażółciły się rumiankowym blaskiem ikony folderów. Włamaliśmy się do systemu.

 

12. Droga przez megabajty tajemnic

 

Przez chwile gapiliśmy się na podpisy po folderami. Od razu odrzuciliśmy „fotki”, „gry”, „filmiki” i „muzę”. Różnica zdań pojawiła się przy folderze „syfy”. Oksana stwierdziła, ze mimo nieapetycznej nazwy, nawet w syfach można znaleźć jakiś smakowity kąsek. Dodała też, ze według jej kuzyna, archeologa badającego starożytne cywilizacje, śmietniska są skarbnica wiedzy w myśl maksymy „pokaz mi swoje syfy, a powiem ci, kim jesteś”.

- Nie jesteśmy tutaj po to, żeby gmyrać w syfach Klingi i dowiadywać się kim ona jest, nie mamy na to czasu – odparłem.

- Jej poplątana psychika nie jest ważna w tym momencie. Widzisz przecież, ze na sto procent trzeba będzie przejrzeć „respondentów”, „kontakty”… – próbowałem wyłowić newralgiczne nazwy w rozsypanych po pulpicie folderach - O proszę, „faktury” tez mogą być interesujące…

- Myślisz, ze w rubryce „wydatki” maja tam wpisane „honorarium dla złodziei”? –Majówka zrobiła się zgryźliwa, gdy odrzuciłem jej pomysł. Ona chyba naprawdę bardzo chciała pogrzebać w tych „syfach”.

Kliknąłem na folder „Respondenci”. Był to tabelowy spis osób, w którym poza personaliami i danymi znaleźliśmy w ostatniej rubryczce komentarze typu: „Nie lubi marketów”, „Otwiera tylko ankieterkom, przepędza facetów”, „Demencja, wszystko kupi”, „Rentę dostaje dziesiątego”, „Kupi każdy kosmetyk”, „ Fleja - nie bierze żadnych środków czystości”… Opisy te, mimo lakoniczności, miały niekiedy nawet duże walory literackie. Stanowiły być może ułatwienie w znojnej i niebezpiecznej pracy ankietera/akwizytora, były też dramatycznym świadectwem zdarzeń, jakie trafiały się desperatom wykonującym ten zawód. Jak inaczej należało rozumieć komentarz typu „Szczuje psem”, albo „Obnaża się – nie posyłać dziewczyn”? Zwróciłem uwagę, ze na liście było ponad siedem tysięcy nazwisk.

- Niby dużo – przyznała Oksana – ale jak na ośmiuset tysięczne miasto to właściwie mniej niż jeden procent populacji, więc chyba ciągle maja apetyt na więcej „duszyczek”, szatany… - Majówka dostrzegła diaboliczny wymiar niecnych działaniach „Psychotechu”.

- A jeszcze cześć się dezaktualizuje… Albo się obnaża i szczuje… Więc szukają nowych jeleni... Sprawdź „zleceniodawcy”…

Posłusznie kliknąłem na wskazany folder. Tam z kolei znaleźliśmy multimedialne prezentacje firemek o ciekawych nazwach i jeszcze ciekawszej ofercie. „Mekong-trade”, importer przyrządów do masażu chińskiego, producent pitnej wody perfumeryjnej „Feromone”, czy też wytwórca uniwersalnych elastycznych zabawek dla dzieci i zwierząt „Gumiświat”, z racji małej użyteczności swego asortymentu niewątpliwie musiały dużo inwestować w marketing i reklamę. Im dłużej przeglądaliśmy ten folder, tym większy był nasz podziw dla ludzkiej pomysłowości, nakręcanej równocześnie żądzą zysku i obawą przed plajta. Okazywało się, że reklamować i sprzedawać można wszystkie, nawet najbardziej niesamowite i najmniej potrzebne rzeczy, takie jak „naszybne fototapety”, „naklejki antyodbalskowe na tablice rejestracyjne”, czy „antyalergiczne materace korygujące wady postawy”. Moje szczególne zainteresowanie wzbudziła „biobielizna stymulująca rozwój muskulatury”, Oksana z kolej była zachwycona perspektywą wyleczenia swej krótkowzroczności dzięki „okularom multiogniskowym”. Nie znaleźliśmy co prawda producenta kamienia filozoficznego, ani importera eliksiru wiecznej młodości, ale może wynikało to z tego, ze dosyć pobieżnie przejrzeliśmy listę…

Następny folder, „Kontakty” składał się z trzech list. Pierwsza z nich, „Klienci”, był to spis telefonów do właścicieli egzotycznych firm, nazwy drugiej „Telemarketerzy” i trzeciej, „Ankieterzy/akwizytorzy” jasno określały zawartość plików. Przejrzeliśmy dwie ostatnie. Telemarketerów było siedemdziesięcioro, czyli mniej więcej tyle, ile widzieliśmy dziś na sali zasobów ludzkich poupychanych w szklanych przegródkach. Natomiast w „Akwizytorach” znaleźliśmy czterdzieści nazwisk. Lektura obu tabel niczego nam nie rozjaśniła, żadne z biurowyrobników „Psychotechu” nie było nam znane z nazwiska. Wydawało się, że w naszych poszukiwaniach utknęliśmy w martwym punkcie. Desperacko zaczęliśmy grzebać w następnym folderze, „Fakturach”. Wydatki „Psychotechu” obejmowały pensje dla zatrudnianych na stałe pary sprzątaczek, pary komputerzystów i pary sekretarek. Osobna kategorie stanowiły opłaty „za wynajem powierzchni biurowych” i „materiały biurowe”. Natomiast prawdziwą kopalnią wiedzy o podziale przychodów w firmie był plik „lista wynagrodzeń”. Nie było informacji o zarobkach menadżmentu, ale może to i lepiej, ponieważ zawiść bywa podobno bardzo szkodliwa dla zawistników. Były tam natomiast zapisane wypłaty „za sprzedaż bezpośrednią i „za usługi telemarketingowe”. Zdążyliśmy się zorientować, że nie należało się spodziewać kokosów przy świadczeniu tychże usług. Moje przeczucia okazały się prorocze, była tam ukryta perełka, a właściwie dwie perełki, jeśli chodzi o ścisłość. Perełki rozbłysły dwiema kwotami - około siedmio i sześciotysięcznymi - wypłaconymi niejakim Mariuszowi Cwankiewiczowi i Ryszardowi Chachmętskiemu za „aktualizacje bazy danych”. Zapis ten odnaleźliśmy w pliku „zlecenia jednorazowe”. Co więcej, obie te transakcje miały miejsce przedwczoraj, czyli dzień po wyhakerowaniu danych KUSowskich. Spojrzałem z tryumfem na Oksy. W ciemności jej twarz podświetlona trupiosinym światłem monitora przypominała zwłoki nie pierwszej świeżości. Jednak jej oczy intensywnie lśniły i nie było to tylko blask ekranu. Zrobiliśmy kolejny duży krok w kierunku rozwikłania zagadki i oczyszczenia naszego dobrego imienia.

- Wejdź w wyszukiwacza i niech wyniucha wszystkie detale o tym Cwankiewiczu i Chachmętskim… - poleciła, nie spuszczając wzroku z monitora. Wybrałem z „menu” polecenie „wyszukaj” i wpisałem „cwankiewicz”. Komputer ochoczo zaczął dzielić się z nami cała swoja wiedzą na temat tejże persony. Po raz pierwszy Cwankiewicz pojawił się w firmie w zaszłym roku, o czym wyczytaliśmy z zarchiwizowanej, zeszłorocznej listy płac. Po całym miesiącu pracy, jako telemarketer zarobił prawie sześćset złotych, zatem jakaś nadzwyczajną siłą perswazji się nie wykazał. Zrobił więc drugie podejście w następnym miesiącu, pracując dla odmiany jako ankieter/akwizytor. Na tym stanowisku wyszarpał z kolei nieco ponad pięćset złotych, potwierdzając swój antytalent marketingowy. Po raz trzeci i ostatni otrzymał wynagrodzenie przedwczoraj i biorąc pod uwagę wysokość kwoty, dowiódł prawdziwości przysłowia, że „do trzech razy sztuka, ten znajdzie, kto szuka”… Podobnie było z monsieur Chachmętskim. Różnica polegała jedynie na kolejności piastowanych stanowisk: Chachmętski najpierw był ankieterem/akwizytorem, potem telemaketerem i czasie współpracy z „Psychotechem”- jego nazwisko po raz pierwszy pojawiło się w zapisach na początku tego roku. Kwoty zarobków różniły się nieznacznie.

- Ale jest ich dwóch - zadumała się Oksy – obaj się włamali do nas?

- Nie sądzę – odparłem – gdyby to było honorarium za ten sam zestaw danych, zapłacono by albo jednemu, i potem by się podzielili, albo po równo i w tym samym czasie. Tylko jeden z tych gostków to nasz Zgarbiony Pytajnik, ten drugi zdobywa dane skądś indziej… Obu będziemy sprawdzać…

- Drukuj to, i zapisz dodatkowo na jakieś CD...

- A mamy jakieś? - Moje pytanie jak zwykle było bardzo rzeczowe i trafne.

- No to na co czekasz, szukaj, szukaj – Oksy wydała mi komendę kierowana zwykle do psów tropicieli. Nie było jednak czasu unosić się honorem. Zacząłem grzebać w szufladzie, gdy nagle…

Bulgot popularnego komunikatora Pla-pla podrzucił nas no dobre pół metra w górę. Spojrzeliśmy przerażeni na ekran. W prawym dolnym rogu wykwitł jaskrawożółty dymek, informujący uprzejmie, że

 

 

 

 

 

 

Gdy przemierzaliśmy megabajty zapisów Klingi, byliśmy zbyt zaabsorbowani, aby zauważyć, że uruchamiając system automatycznie włączyliśmy również Pla-plę. Cały Internet mógł sobie zobaczyć, że oto ktoś „siedzi” nocą na kompie Klingi. „Szefunio” gapiący się teraz w ekran w domowym zaciszu zagadał słowami:

 

 

SZEFUNIO PISZE:

 

lachonku, o tej porze jeszcze w biurze? nocne nadgodziny? przyjade i wydam ci pare sprosnych poleceń sluzbowych

 

 

Póki co, Łowczemu na szczęście nie przyszło do głowy, że ktoś mógłby być na tyle bezczelny, aby po nocach dokonywać nieautoryzowanego transferu informacji z kompa Klingi.

- Od razu wiedziałam, ze taka babka mogła dostać taki etat od takiego młotka tylko w taki sposób – Oksy wycedziła swoje przypuszczenia, po czym coraz bardziej spanikowana warknęła do mnie z niemiecka.

- No szukaj, kuźwa, szukaj, sznela, sznela…

- Odpisz mu, bo zaraz zacznie coś podejrzewać i jeszcze zadzwoni do niej na komórę…- odparłem gorączkowo, trzęsącymi się rękoma wywalając cała zawartość szuflady na podłogę. Niestety, nie było tu żadnych nośników informacji do nagrania… Tymczasem Oksy drżącymi dłońmi wklepała sylabizując głośno:

 

 

JA PISZĘ:

 

wpadlam jedno pismo druknac, ale zaraz ide

 

 

Gdy wypatrywała odpowiedzi zaokrąglonymi strachliwie oczyma, moje żarliwe poszukiwania zostały w końcu nagrodzone. Nagroda był nowiuteńki CD-rom, jeszcze w dziewiczo-fabrycznym opakowaniu, spoczywający na dnie dolnej, opróżnionej na samym końcu szuflady. Gdy wkładałem płytkę do lubieżnie wysuniętej nagrywarki, „Szefunio” przesłał następny komunikat:

 

 

SZEFUNIO PISZE:

 

zrobimy to raz w biurze, motel mi sie znudzil, niezle będzie

 

 

- Nie no, zaczynam wpadać w kompleksy na tle seksualnym – westchnęła Oksy – w tym biurze też jakieś nocne schadzki, domów ludzie nie maja, co to jest, biuro czy burdel…

- Jak nie przybędzie mieszkań, to po domach się będą seksualnić… - Odparłem.

- Po bożemu nie po biurowemu…- Przyznała Oksy.

- Odpisz mu, ze czekamy, niech ma radochę…- Podpuściłem koleżankę, która niewiele myśląc wpisała, błyskawicznie przebierając palcami po klawiaturze:

 

 

JA PISZĘ:

 

czekamy

 

 

 

- Jacy „my” patafianko… - Zasapałem - przecież piszesz jako jedna osoba…

Podobne wątpliwości miał Łowczy, który przysłał komunikat:

 

 

SZEFUNIO PISZE:

 

my?

 

 

- Wymyśl teraz coś bystro, żeby go uspokoić, bo zacznie podejrzewać… I dawaj myszkę… – Powiedziałem Oksanie, równocześnie rozpoczynając procedurę kopiowania danych. Oksana, zainspirowana moim poleceniem, odpisała Łowczemu:

 

 

JA PISZĘ:

 

my - ja i moja myszka

 

 

Tak odważnie sformułowane wyznanie nie mogło pozostać długo bez odpowiedzi. Dosłownie po paru sekundach pojawił się komunikat od Łowczego:

 

 

SZEFUNIO PISZE:

 

bede za 10 min

 

 

i jego status zmienił się na:

 

 

SZEFUNIO JEST NIEDOSTĘPNY

 

 

- Matko boska, kopiuj i zwiewamy, on tu naprawdę jedzie…- wymiauczała Oksy.

- Nie trzeba było go myszką wabić…- przypomniałem.

- To po co mówiłeś „dawaj myszkę”? I to takim brutalnym tonem?

Procedura kopiowania była w toku, kompowi się nie spieszyło, co było o tyle zrozumiałe, ze to nie jego Łowczy miał nakryć za parę minut. W stresie impulsy przeskakują pomiędzy synapsami dużo szybciej i w mniej kontrolowany sposób, co rodzi genialne, ale i idiotyczne idee. Tak było i tym razem.

- Czekaj – zaświtało mi – A może na miejscu byśmy wyselekcjonowali podejrzanego?

- To znaczy? – Oksy spojrzała na mnie z kompletnym brakiem zrozumienia mych światłych idei.

- Skoro Łowczy jest na tyle uprzejmy, ze sam się tutaj pofatyguje, to może i zechce udzielić nam informacji, który z naszych dwóch podejrzanych zadziałał w KUSie…

- Pogięło cię? – Wytrzeszcz jej ładnych niebieskich oczu osiągnął apogeum.

- Chcesz go.. Jego... Przecież nie powie…- Jąkała się.

- Jak zobaczy nas trzech, zdeterminowanych w półmroku i bez świadków, to powie… Grunt to presja psychologiczna… Mniej lub bardziej subtelna…

Majówkę zatkało kompletnie. Nie czekając na jej odetkanie wybiegłem z boksu Trejnerki i gestem przywołałem resztę brygady. W telegraficznym skrócie opowiedziałem im o naszych osiągnięciach i moim zuchwałym planie. Męska cześć zespołu, nie ukrywała entuzjazmu.

- Raz w ryj, drugi raz z kopa w orzechy…- Wierzban na poczekaniu ułożył precyzyjny plan.

- Zobaczymy, jaki to twardziosz w pozabiurowej, uczciwej walce, jak nie jest Siuperwajzerem…

- Siuperwajzer za dyche… „Pan to chce u nas pracować, czy może męczy pana nasze interwiu?” – Jak widać, stan męskiego ego Sieriozy jeszcze nie uległ poprawie po traumie rozmowy kwalifikacyjnej.

- Chłopaki, nie bądźcie mimozy, on nawet momentami próbował miły być… Dowcipny…- Zaczęła Gwiazda.

- Miły?! – Pełen oburzenia zgodny szeptokrzyk Wierzbina i Sieriozy wykluczał jakiekolwiek dyskusje na temat walorów Łowczego jako szefa.

- Próbował, tylko mu tak średnio wychodziło – próbowałem wypracować jakiś kompromis – zależy, wobec kogo bywał miły… Jak się ślinił do ciebie, to na pewno…

- Jeszcze wam mało? – Odetkała się w końcu Oksy, która w międzyczasie do nas dołączyła – Wy i te wasze urażone ambicje.. Ta wasza głupia żądza odwetu… Pójdziemy do więzienia…

- I tak warto, jak się mu strzeli, przynajmniej będzie wiadomo, za co… - Perspektywa spędzenia jakiegoś czasu za kratami zdawała się jakoś mniej przerażać Wierzbina. Albo był bardziej odważny, albo jego ego było mocniej zranione…

- Do więzienia pójdziemy, jak nie wydusimy od niego odpowiedzi na parę zasadniczych pytań…

- Tylko psychicznie? Jakich pytań zasadniczych? Chyba nie po sens życia? Wy się po prostu i po chamsku zemścić chcecie…

- Zemścić?- Sierioża zamienił się w dwunożne zaskoczenie.

- Niby za co zemścić? Zemsta jest imperatywem ludzi małego formatu… - ton Sebka stawał się patetyczny – Mylisz się… Nasze intencje są inne… Zdecydowanie inne… Chcemy tylko poznać prawdę… Nami kieruje pasja poznawcza…

- Poznanie jest rzeczą szlachetna…- Uderzyłem w ten sam ton.

- Właśnie dlatego większość odkrywców i badaczy to faceci… Wierzban zmiażdżył dziewczyny pełnym dezaprobaty spojrzeniem.

- A prawda nas wyzwoli… Od zarzutów brukających nasze dobra imię… - dokończył Sierioża.

Zagdakane i zrezygnowane dziewczyny zamilkły. W końcu mieliśmy przewagę liczebną – co trzy wygadane gardła to nie dwa…

- Dobra, to skoro jesteśmy już jednomyślni, to rozstawiamy się – instynkt wodzowski Rafała nie kazał na siebie długo czekać.

- Dziewczyny - do składziku, mogą być drastyczne sceny przy wywieraniu presji, Sierioża, ty zaczaisz się za biurkiem Trejnerki, a my – spojrzał na mnie - czatujemy za biurkami po obu stronach wejścia. Zastawiamy włączony monitor, to światło go zwabi jak ćmę i jak wejdzie, Seba naskoczy na niego zza biurka, a my odetniemy mu drogę… Weźcie przylepiec, może trzeba będzie obezwładniać... Zdecydowanym ruchem sięgnął po rolkę szerokiego taśmolepca leżącego na najbliższym blacie.

- Ćma złapie się na lep…- oblizał wargi Sierioza.

 

13. Szklana pułapka

 

Nie czekaliśmy długo na Łowczego. Gnany chucią i potrzebą przekazania materiału genetycznego w gibkie ciało Klingi, wszedł do biura już po paru minutach odkąd ustaliliśmy choreografie przyszłych zdarzeń. Stanął przez chwile w wejściu do mrocznej hali, rozjaśnianej jedynie wpadającym przez fabryczne okna mdłym światłem latarni. Niczym latarnia morska, wskazująca drogę zbłąkanemu żeglarzowi, przywoływał go poprzez szklane ściany słaby błysk monitora. Tym razem jednak latarnicy kierowali zbłąkanego żeglarza prosto na ostrą rafę… Łowczy zaczął iść w stronę migotliwego światła. Ukryty w mroku pod blatem, obserwowałem go zza podbiurkowej szafki. Skradał się na ugiętych nogach, krokiem powolnym, acz pewnym, lekko schylony, niczym dziki kot podążający tropem gubiącej krew łani. Gdy mnie mijał usłyszałem jego mruczenie.

- Kizia-mizia się chowa przed panem… Swoim panem… Pan się gniewa… Skarci kizię… Kizia będzie tresowana… Będzie robić, co pan powie…

Charakter fantazji pana Konstantego jasno dowodził, że nawet w najintymniejszych chwilach, gdy statystyczna większość ludzi okazuje sobie czułość i delikatność, Łowczy pozostawał apodyktycznym, sadystycznym Siuperwajzerem. Tym razem jednak to nie jego, a nasze fantazje miały się spełnić… Łowczy powoli rozpinając pasek wszedł do akwarium Trejnerki, które w tym momencie stało się dla niego szklaną pułapka. Jako, że miał niewiele wspólnego z Brucem Willysem, jego szanse na ucieczkę były mniej niż marne. Z rozpiętymi spodniami stanął przed biurkiem i stanowczo zapytał ukrytego pod blatem Sieriożę:

- Kizia-mizia wyjdzie sama, czy pan ma kizię stamtąd wyciągnąć i skarcić?

Sierioza, jako raczej zdyscyplinowany pracownik, wyszedł sam. Łowczy zastygł z mało inteligentnym wyrazem twarzy i wpółotwartą jama gębowa. Wraz ze szczęką opadły mu ręce i spodnie, leżące teraz u jego stóp. Rzeczywiście, naszemu koledze brakowało dużo uroku do Klingi, na swój sposób bardzo atrakcyjnej. Gdy zamiast oczekiwanej seksownej kobiety rozochoconemu samcowi pokaże się Sieriożę, może to doprowadzić do impotencji zarówno seksualnej, jak i intelektualnej.

- To pan będzie tresowany… I pan zrobi wszystko, co powiemy – Sierioża dokonał drobnej korekty planów Łowczego.

- Prawdę o Cwankiewiczu i Chachmęciarskim powie pan sam, czy mamy pana skarcić? –Rafałowi stojącemu ze mną w drzwiach gabinetu również spodobał się styl wypowiedzi Siuperwajzera. We wzroku Łowczego dostrzegłem błysk zrozumienia i nagła panikę. Na dźwięk wymienionych przez Wierzbana nazwisk, facet dużo tracąc ze swej władczości i asertywności. Proces rozpadu tak zwanej silnej osobowości bywa niekiedy bardzo gwałtowny, to tylko kwestia warunków.

- Czego? Czego tu, ku…a? - Histerycznie zapytał nasz pan Konstanty, wykazując poważne braki towarzyskiej ogłady.

- Przybyliśmy porozmawiać… To znaczy ponegocjować…- Odwołałem się do podstaw naszego trejningu.

- Co prawda ten kejz, znaczy przypadek – przypomniałem skwapliwie- będzie trudny, ale jak pan zauważył, trudne wyzwania, czynią z nas twardzieli… A nam by się to przydało… - Zgodziłem się z wyrażaną kilka godzin temu tezą Łowczego, aby wzbudzić sympatię już w początkowej fazie negocjacji.

- Spie…ć, k…a mać! – Mimo zrymowania, odpowiedź Łowczego nie wyróżniała się wartościową zawartością. Uderzył równocześnie piąstką w blat biurka, co przy opuszczonych spodniach dało dosyć humorystyczny efekt.

- Zapodałbyś jakiś lid o danych z KUSu…- Zaproponował Sebek.

Siuperwajzer najwidoczniej nie zamierzał się dzielić swa wiedzą na temat funkcjonowania firmy, rzucił się desperackim ruchem na przezroczysta ścianę gabinetu. Stare przysłowie głosi, ze głową muru nie przebijesz, jednak czerep Łowczego okazał się wystarczająco twardy do rozbicia szklanej przegrody. Głośny, czystoszklany brzdęk odbijał się echem od ceglanych ścian i labiryntu przezroczystych tafli. Nogi Siuperwajzera pozostawały spętane plączącymi się przy kostkach spodniami, przez co nawet po przebiciu się na zewnątrz szanse ucieczki były nikłe. Ponadto cena za pokonanie opornej materii była wysoka - Łowczy po kontakcie z szyba stracił kontakt z rzeczywistością. Z wypiętym groteskowo odwłokiem w pasiastych slipach, leżał nieprzytomny u naszych stóp w gwiazdozbiorze migoczących odłamków szkła. Patrzyliśmy na niego skonsternowani. Liczyliśmy się z tym, ze będzie się szarpał i trzeba go będzie obezwładnić, w głębi ducha byliśmy nawet gotowi do brutalnej i nieuczciwej walki, nie spodziewaliśmy się jednak, ze Łowczy będzie na tyle uprzejmy, aby się samemu znokautować. I to wszystko na niewinne pytanie o dane z KUSu…

Dziewczyny, wywabione z kapciory brzdękiem roztrzaskanej szyby, również stały oniemiałe tym widokiem.

- Czy on nie żyje? – Płaczliwie zapytała Klara.

- To teraz na pewno nic nie powie… A może wystarczyło poprosić…

- Nie gadaj kocobołów!- Zdenerwowałem się - Facet się rzucił sam…

- Sam to sobie zrobił? I spodnie też ściągnął?

- No przecież nie myśmy go odspodniowali…

- A kto was tam wie… - Oksana miała wątpliwości.

- Spodnie opuścił bo chciał zaatakować Klingę.. A na szybę sam się rzucił się na sam dźwięk nazwisk naszych podejrzanych, widać ze ma sumienie zbrukane złymi uczynkami.. – Oczerniając Łowczego, próbowałem wybielić nas.

- Subtelne to wasze wywieranie perswazji, aż żeby bolą…- z niesmakiem stwierdziła Majówka.

- Ale czy on żyje? – Nie przestawała łkać Klara.

Sierioża nachylił ostrożnie i jakby z obrzydzeniem się nad bezwładnym zezwłokiem.

- Krwawić nie krwawi.. – Stwierdził po pobieżnych oględzinach.

- A czy pulsuje?

Seba przyłożył dwa palce do szyi Łowczego, gdzie według wszelkiego prawdopodobieństwa powinny znajdować się tętnice.

- Ma puls – powiedział po chwili – Dziwne… Łajza bez serca, a ma puls…

- Czachę ma całą? – Zapytałem. W końcu interesowała nas jej zawartość.

Sierioża ostrożnie zaczął obmacywać czerep poszkodowanego. Siuperwajzer jęknął i zaczął coś mamrotać. Jedyne, co się dało usłyszeć w tym półprzytomnym bełkocie to to, że nie chce być więcej bity po głowie…

- Co to jest kurde, konsylium lekarskie w Ciechocinku? – Poirytował się w końcu Rafał.

- Mieliśmy go przesłuchiwać, i braliśmy pod uwagę opcję, ze go obezwładnimy, a że sam się usłużnie obezwładnił, to chyba nam wysiłku oszczędził… Sadzamy go i kleimy… - przysunął biurowe krzesło i wyjął z kieszeni rolkę taśmy klejącej.

Po paru minutach nasz niedawny przełożony był podobny do muchy omotanej pajęczą siecią. Przykleiliśmy kolejno do krzesła jego tułów, kończyny górne i dolne, a Wierzban profilaktycznie zakleił mu usta. Jakoś nikt nie zdobył się na to, żeby podciągnąć mu spodnie. Dziewczyny kategorycznie odmówiły „manipulowaniu przy rozporku tego obleśnego warchlaka”, natomiast nam, jako facetom, tym bardziej się do tego nie spieszyło. Gdy Siuperwajzer odzyskał przytomność popatrzył na nas zamglonym, cielęcym wzrokiem.

- Mhmhmmm, mammmhmmm?- Zapytał przez nos.

- Cóż, na trejningu nas uczono, że w początkowej fazie negocjacji należy wzmocnić swoja pozycje negocjacyjną, wiec wzmocniliśmy…. Wystarczająco wzmocniliśmy? - Upewniłem się.

- Yhmmmhmy, emmy, mmmy..- Łowczy miał jakieś nieuzasadnione wątpliwości.

- Staramy się jak możemy, ale gdzież nam, takim… Jak pan to raczył określić? Takim leszczom do takiego negocjatora jak pan… Takiego starego wyżeracza… - Chrząknął skromnie Sierioża.

- Hmhmhmmm, ymyhmmy hmmm..- Nie ustępował Siuperwajzer.

- Rozumiemy, pana wątpliwości, ale jak nam powiedział całkiem niedawno pewien rekin biznesu, „elastycznym trzeba być, żeby się w każdej sytuacji odnaleźć”… No to jesteśmy elastyczni, i wreszcie jakoś zaczęliśmy się odnajdywać… A pan nie? - Zaniepokoił się Sierioża.

- Czy może meczy pana nasze interwiu? – Rafał nie mógł się powstrzymać od zadania tego pytania.

- Hmhmmmm, mmhymm… - z rezygnacja przyznał Łowczy. 

- Monotonny pan jesteś… Banalny i standardowy… Bez bigla jakoś - westchnąłem.

- Odknelbuj go – powiedziałem do Wierzbana.

- A jak strzyknie jadem?

- Nie strzyknie… Przeprowadzimy negocjacje… Jak z formularza…

Wierzban jednym gwałtownym szarpnięciem zerwał taśmę klejąca z twarzy Łowczego.

- Jaaaaa!!!- Wrzasnął z bólu nasz jeniec.

- S….syny p….ne! Czego tu! - Wycharczał, ledwo człapiąc zdrętwiała szczęką.

- Jak to czego… Informacji… Mówił nam niedawno pewien mundrek, że „ teraz to cały świat się opiera na informacji”…

- „Informacji i pieniądzu”…- uściślił Sierioża.

- Łajzy!!! Natychmiast mnie rozwiążcie… To polecenie służbowe, bo was zwolnię….

Po początkowym szoku Łowczy próbował żałośnie kontratakować. Niewykluczone, że pod wpływem stresu jego psychika ponownie zaczęła tracić kontakt z rzeczywistością. Może znów mu się zaczęło wydawać, że jest strasznie ważnym i groźnym Siuperwajzerem…

- Jak chcesz nas zwolnić, skoro jesteśmy zatrudnieni na „umowę o dzięło”, więc praktycznie rzecz biorąc nie jesteśmy zatrudnieni wcale…- Sierioża jako elokwentny prawnik potrafił w przystępny sposób wytłumaczyć praktyczne konsekwencje danych rozwiązań prawnych.

- I wcale was nie zatrudnię!!! Jesteście niczym! Leszcze! - Zaczął się ciskać, na tyle na ile pozwalały mu lepkie więzy.

- Miernoty! Dupki! Jesteście kaką kapitalizmu! To branża dla bystrzyków!

- Sprzedawanie ludziom czegoś, czego nie potrzebują ani nawet nie chcą jest idiotyzmem – powiedziała w miarę spokojnie, choć drżącym głosem Gwiazda.

- Sama jesteś idiotka! Gary myć! Loda robić! A nie do marketingu! - Wywrzaskiwał. Czuły na punkcie dobrego imienia Klary, Wierzban nie wytrzymał i z głośnym trzaskiem strzelił z otwartego plaskacza w tą rozdartą japę. Jako stały bywalec siłowni, nasz kolega miał raczej ciężką rączkę. Głowa ponownie ogłuszonego Siuperwajzera odskoczyła w tył z chrupnięciem w okolicach karku, po czym opadła bezwładnie na piersi. Rafał spojrzał z niedowierzaniem na swoją kończynę schował ją jakby ze wstydem do kieszeni. Choć wyrywny do bitki, obijanie skrępowanych jeńców wyraźnie nie było jego specjalnością.

- Co robisz, Rafał, brutalu, uszkodzisz człowieka…- powiedziała Gwiazda, jak zawsze złotoserca, nawet dla łajz. 

- Człowieka? Jakiego człowieka?- Zgłupiał Wierzban.

- Znaczy, nadgarstek sobie uszkodzę?

- Palant – określiła Oksy - To tak wygląda ta wasza „subtelna presja psychiczna”?

- To po co prowokował… Jednak strzyka jadem - tłumaczył się Rafał.

Stosunek Sierioży do naszego więźnia był bardziej utylitarny niż humanitarny.

- Jak trwale uszkodzisz nasze źródło informacji to niczego się nie dowiemy…. Obyś go na dobre nie zresetował… Jak formatujesz kompa to też z piąchy?

- Zdarza się…- przyznał mężnie i wstydliwie Wierzban.

- Eee! Panie Konstanty! Obudź się pan! - Potrząsnąłem Łowczym.

- Trzego chszesz, lesztszu….- Bełkotliwie spytał Siuperwajzer powoli wracając do życia.

- Mów pan, kto ze KUSu dane ukradł… Cwankiewicz, czy Chachmęciarski? Wyście mu zlecili kradzież tych informacji? Przeszedłem od razu do konkretów.

- Rwij kamasze, pedale…- Łowczy uparcie pozostawał dyskretny.

Moje nerwy puściły, podobnie jak wcześniej Rafałowi. Trzasnąłem Siuperwajzera pięścią z drugiej strony. Jego głowa znów odskoczyła, ale tym razem nie stracił przytomności. Obiecałem sobie solennie w duchu, że jeśli wyjdziemy z tego wolni zapiszę się na siłownię, a jeśli nie, będę codziennie robił pompki w celi. Równocześnie jednak poza bólem zbitych kłykci poczułem, że jednak nie teges… Facet mnie chamsko sprowokował, ale chyba mimo wszystko nie powtórzę tego drugi raz. Poczułem spóźnione, ale jednak skrupuły. Ostatnio uderzyłem z całej siły człowieka w twarz w drugiej klasie podstawówki, gdy niejaki Wrzelak z czwartej B zajrzał pod sukieneczkę blond Marty, w której podkochiwała się cała męska część naszej klasy. Miało to daleko idące skutki - Wrzelak, mimo, że dwa lata starszy, padł ogłuszony, mnie wpadła na koniec roku nieodpowiednia z zachowania, a mama wpadła w popłoch, ze rosnę na kryminalistę. Była, co prawda, pewnego rodzaju osłoda tych nieprzyjemności, przez parę następnych tygodni blond Marta dzieliła się ze mną drugim śniadaniem i pozwalała się trzymać za rączkę na korytarzu. Od tego czasu jednak nikogo więcej już nie trzepnąłem, zdarzyło mi się za to niestety dostać po pysku. W żmudnym procesie wychowawczym wytrzebiono ze mnie wrodzoną każdemu samcowi krwiożerczość, która czasem by się przydała, życie byłoby może niekiedy prostsze… Łowczy tymczasem zanosił się charkotliwym rechotem, albo może raczej rechotliwym charkotem.

- Ciule… Lewusy… Bijecie jak cioty... Skoczyć mi możecie i się pobujać… Wszyscy po kolei… Wylądujecie w pierdlu i wam każdy otwór tam przekalibrują… A takie ładne chłopaczki i dziewczynki będą miały wzięcie... - Upajał się tą myślą spluwając krwią.

Tak sugestywnie przedstawiona wizja i tępy upór Łowczego zasiały ziarno wątpliwości w naszych sercach. Dyskretnie dałem reszcie znak oczyma. Jak uczy historia, parlamentarne pitolenie nie sprawdza się w sytuacji zagrożenia, gdy trzeba podejmować szybkie decyzje. Ale Łowczy był solidnie związany, a noc była jeszcze młoda, więc mieliśmy czas. Trzeba było odbyć krótką naradę.

 

14. Inscenizujemy thriller i co z tego wynikło

 

Nie da rady, facet wyczuł, że mamy skrupuły i miętkie serca i nic mu tak naprawdę nie zrobimy, nawet takiemu owsikowi jak on. Dlatego chojrakuje... – Podsumowałem całą sytuacje.

- Ręcznie regulujecie mu zgryz i sadzisz, że on czuje się bezpieczny? – Powątpiewała Oksy.

- Nie o to chodzi. Dostał w zęby, bo nas sprowokował, ale tak na zimno to jakoś nie teges... Choć jest mendą, sadystą i burakiem... Ale okrutnikiem chyba trzeba się urodzić... – Pokiwał głowa Wierzban, przyznając mi rację.

- Szkoda, że nie wzięliście poprawki na wasze mięciutkie serduszka ZANIM żeście go złapali… - burknęła Oksana.

- To wyszło w praniu, ale możemy popracować nad odmiękczeniem naszych serc – zaproponował Rafał, ale jakoś tak bez przekonania.

- To kwestia czasu, w końcu gościu pęknie... Skoro nie chcemy go bić, to może go gdzieś zamkniemy i potrzymamy bez jedzenia ze dwa dni... Może nie umrze, a coś wyklepie za kawałek kiełbasy... Jakbyśmy mu pokazywali z daleka, taki pachnący, to by się złamał – przełknął ślinę wygłodzony Sebastian.

- Pogrzało was od początku... Po cośmy go wiązali... Jak nas złapią to powiem ze to wasz pomysł był… – Klara zaczęła płaczliwym głosem wyrzucać swoje pretensję.

- Gdzie go chcecie trzymać? W grobowcu Schellera?

- Można by go w trumnie zamknąć... To by było mocne... - Zastanowił się Sierioża. Jemu też brakowało pomysłów, snuł więc coraz fantastyczniejsze projekty.

- A jakby jeszcze szczura wpuścić.. Długo by nie wytrzymał...

- Szczur? Czy Łowczy?

- Sam nie wiem – westchnął z rezygnacja.

- Słuchajcie, zabrnęliśmy za daleko – zacząłem – najpierw włam do KUSu...

- To była tylko nocna inspekcja...- Przerwał Siergiej.

- Znieważanie policjantów zza zamkniętych drzwi...

- E tam znieważanie... To była wymiana zdań – obruszył się Wierzban.

- A teraz kolejny włam, kidnaping i męczenie... Skoro mamy tak zapaskudzone konto, to teraz to już musimy jakoś od niego wyciągnąć, który z tych dwóch jest naszym Pytajnikiem, żeby przedstawić policji pełną rekonstrukcje wydarzeń...

- Pełna rekonstrukcję? A sami nie będą rekonstruować? Od tego chyba są?– Wiara Klary w sprawność naszych organów ścigania była rozczulająca.

- Jest tanie państwo, cięcia budżetowe i braki personelu, więc najprościej będzie zwalić na nas, poprawić wykrywalność, a Caryca wtedy będzie miała podkładkę, aby nas wyrzucić... – Wierzban, znający policyjne realia, nie miał złudzeń.

- Przyłożyliby się, gdyby to było coś poważniejszego, morderstwo na przykład..

- Szkoda, że jednak ten Byku przeżył..- Zadumał się Sierioża.

- Więc co robimy? – Zapytałem. Zapadło milczenie.

- Głosujemy - po dłuższej chwili zaproponował Rafał.

- Opcje są dwie. Albo dalej hmmm... wywieramy presje na naszego rozmówcę, choć szczerze mówiąc nie bardzo wiem teraz jak, albo dajemy dęba i na własną rękę, sami szukamy obu, Cwankiewicza i Chachmętkiewicza...

- Oni też nic pewnie nie powiedzą sami, bo niby, czemu mieli by to robić...- Mruknęła posępnie Oksana – Ich też będziemy nieudolnie męczyć? Coraz lepiej, może salę tortur wynajmiemy...

Jak można się było spodziewać, opcja radykalniejszych jastrzębi w składzie Wierzban i Siergiej, mimo wątpliwości, optowała za kontynuowaniem perswazji, natomiast ugodowe stronnictwo gołębi, czyli Oksy i Klara, głosowało za jak najszybszym opuszczeniem biura. Wszyscy popatrzyli na mnie wyczekująco, a ja odwzajemniłem spojrzenie. Niewyspani, zestresowani, życiowo wymiętoszeni, średnio piękni trzydziestoletni. Jeszcze do końca nie przeżuci, ale widać było, ze proces rozkładu powoli się zaczynał. Dziewczyny niby ładne, ale zmęczone codzienną biurową “orką”, z rysami wyostrzonymi ciągłym stresem, rozczochrane i bez makijażu, powoli upodobniały sie do Brygidy, Suchej, Elżuni i innych KUS-owskich biurozmór. Popracują tam jeszcze trochę i zgorzknieją do reszty, przerzucając zakurzone dokumenciska, pielęgnując pretensje do całego świata i obrabiając cztery litery swym bardziej udanym bliźnim. Wierzban i Sierioża mieli coraz więcej siwych nitek i coraz bardziej malownicze zatoki nadczolne w linii brzegowej owłosienia, a dwudniowy zarost nadawał im ciut cieciowatego wyrazu. Pewnie ja wyglądałem niewiele lepiej... Nasza frustracja jest tak widoczna, że nawet skrępowany jak prosię Siuperwajzer nas się nie boi. Łowczy niestety miał rację, mogliśmy wskoczyć i się pobujać tam i nazad, a i to nie za szybko. Rozdyskutowani nibyinteligenci, miotający się to w jedną, to w drugą stronę w gąszczu naszych małych problemików, zaszczuci przez różnego autoramentu zawodowych macherów od losu. Przez te nasze niewydarzone skrupuły nawet oprawcami nie byliśmy udanymi - mamy obezwładnionego schwarzcharaktera i każdy z nas boi się, że go skrzywdzi, więc zaczynamy się bawić w parlament. Jesteśmy na przemiał, nie odbiliśmy się jak należy od trampoliny życia, i pewnie spadniemy na pysk... Jakie my właściwie mieliśmy atuty? Może i zachowaliśmy trochę “wewnętrznego dziecka”, byliśmy niby jeszcze z jakimś wdziękiem i fantazją, ale twardą sztuka życia mieliśmy opanowaną na ocenę najwyżej mierną... Nie to co wilcze spece od markietnigu... Chociaż właściwie... Każda sztuka, więc sztuka życia także, opiera sie na iluzji, a my z naszą wyobraźnią i skłonnością do improwizowania i wygłupów, moglibyśmy ładnie “sprzedać” naszą frustrację jako determinację...

- Nie ma opcji “wstrzymuję się”, albo jest się z nami albo przeciw nam... - Starą maksymą bolszewików Wierzban przerwał moje estetyczno-akademickie rozważania. Po jego ostatnich skrupułach zabrzmiało to raczej zabawnie niż groźnie.

- Łowczy nie puści farby ot tak, jeśli będziemy dalej taką partyzantkę uprawiać. Musi wiedzieć, ze jesteśmy desperados amigos...- Zacząłem.

- No i? - Ostrożnie zapytała Oksanka.

- No i potrzebna będzie pewna inscenizacja.. Zrobimy tak...

 

- Czy ty kuźwa jesteś nienormalny? Porąbany! Idiota! - Ze łzami w oczach krzyczała Gwiazda da Wierzbana.

- Milcz kobieto, puchu marny! - Odwarknął Rafał, niosąc z aneksu kuchennego elektryczny czajnik pełen kranówy.

- Na początek będzie wrzątek, a Kostek poczuje, jak się zagotuje...- Nucił z wtyczką w ręku.

- Trzeba będzie odłączyć tego kompa... Zgraliście już wszystko, co mieliście zgrać?- Spytał rzeczowym głosem, szukając elektrycznego gniazdka.

- Przecież zgodnie z planem strzeliliśmy go w uzębienie, a on nic nie powiedział... Może naprawdę nic nie wie... - Apelowałem do rozsądku kolegi, trzymając sie za niby rozbity nos - opanuj sie cymbale...

- Planów nie można się kurczowo trzymać, trzeba być elastycznym i improwizować – przypomniał mi markietingowe mundrości Sierioża.

- Poza tym właściwie tu już nie chodzi o to, czy coś wie, czy nie. Tamtych sie odnajdzie tak czy inaczej i potraktuje tak samo.. Po kolei... A tutaj to prywatne rachunki wyrównujemy, za ten kurs przysposobienia do wilczego kapitalizmu, który nam ten kolo zafundował... Sam zresztą chciałeś to przegłosować i przegraliście głosowanie, więc decyduje większość... Demokracja rulez... Zaraz dowiemy się, co najbardziej boli, to nam czasu oszczędzi przy przesłuchiwaniu tamtych... Czas to pieniądz... Masz te zszywki?- Sebek zwrócił się do Oksy

- Mam tylko spinacze i temperówkę – odpowiedziała, przeglądając wysypaną na podłogę zawartość szuflad – ale to się pewnie nie przyda...

- A jaki kaliber temperówki? Na palec wejdzie?

- Za cienka.. Na ołówek najwyżej...

- To może go na żywca obrzezamy...

- Ale to i tak ja bym tego nie zrobiła...- Zastrzegła Oksana – Nawet w gumowych rękawicach...

- A może by jeszcze w kompie poszukać? - Zaproponowałem przez nos.

- A może byś sie zamknął w końcu? - Sierioża odpowiedział nieuprzejmym pytaniem – za dużo dyskutujesz...

Prowadząc ten pasjonujący dialog, ani razu nie zwróciliśmy się bezpośrednio do Siuperwajzera. Początkowo był zaskoczony, gdy po naszej krótkiej naradzie zamiast na niego zaczęliśmy wrzeszczeć na siebie nawzajem. Jego zdziwienie osiągnęło apogeum, gdy zacząłem sie szarpać z Wierzbanem, który ostatecznie udał, że daje mi fangę w nos. Notabene moim zdaniem Rafał udawał, że udawał zadawanie tego bratobójczego ciosu, nie musiałem bowiem udawać, że świeczki stanęły mi w oczach. Łowczy obserwował nas z mieszaniną zaciekawienia i niesmaku, a w pewnym momencie stwierdził:

- Co, leszcze, myślicie, że całą ta szopka zrobicie na mnie impreszyn? Za miętcy w kroczu jesteście... - Drażnił nas kalumniami, komisyjnie przez nas ignorowanymi. Wyglądało to tak, jakbyśmy uznali dyskusję z nim za bezcelową, skoro wszytko już było postanowione. Zamiast odpowiedzi, usłyszał pociągającą nosem Klarę.

- Normalnie nienormalni – chlipała – Rafałku, kochanie, proszę cię, opamiętaj się! Przecież mieliśmy mieć dziecko... W więzieniu ma sie rodzić? A jak poczniemy? Przez kratę? A jak nie będziemy mieli sąsiednich cel?

- Dziecka nie będzie – twardo oświadczył Wierzban - Trudno... A skoro my przez niego nie będziemy mogli mieć, to ten gnojojad też nie... Z jajkami na twardo sie nie da.... - Zaśmiał się złowrogo, podłączając czajnik do prądu.

Gdy uruchomił to urządzenie, a Sierioża w milczeniu zaczął na marmurowej popielnicy ostrzyć nożyk do otwierania kopert („Żeby lepiej wchodził...”), monolit Siuperwajzerowej pewności nieco skruszał. Miętkie serce nie chroni przed poluzowaniem dekla w skomplikowanej psycho-maszynerii, poddanej dużemu stresowi. Ostatecznie nawet największy mięczak może zwariować.

- Ej pogrzało was?- Kolejna zaczepka Łowczego pozostała bez riposty. Z zaciętą miną Seba dalej krzesał iskry z kamiennej popielnicy, a czerwono-iskrzące ślipie diody w czajniku patrzyło wyczekująco na pana Konstantego. Poza zgrzytem metalu na marmurze, pochlipywaniem Gwiazdy i moim pociąganiem przez nos panowało pełne napięcia milczenie...

- E, przychlasty... Powiedzcie coś... - Jedyną odpowiedzią na tak sformułowane polecenie było złowrogie bulgotanie wody powoli osiągającej temperaturę wrzenia.

- No mówcie coś, geje... Dacie mi po pysku?- Zabrzmiało to prawie jak prośba.

Termostat wyłączył czajnik z głośnym pyknięciem, iskrzące ślipie zgasło, a Rafał wstał i podszedł do stolika. Ja również podniosłem się z udanym trudem i podszedłem do skrępowanej ofiary. Oparłem się ciężko na oparciu krzesła. Wierzban wziął czajnik. Z pozbawioną wyrazu, maskopodobną facjatą bezduszny terminator uniósł naczynie pełne wrzącego bólu. Co prawda do filmowego pierwowzoru brakowało mu nieco postury, ale w tym półmroku efekt i tak był niezły.

- Nie zrobisz tego – powiedziałem stanowczo obowiązkowym stylem ekranowego twardziela, mocno akcentując spółgłoski.

- Ciągnij smugę, Krystek... – Odpowiedź mojego kolegi utrzymana była w tej samej poetyce. Dzierżył czajnik nad gołym, niezdrowo bladym udem bezbronnego jeńca. Złapałem Rafała za drżące przedramię, uważając, aby nie uronić niebezpiecznej cieczy...

  • Ostrzegam cię, młotku... - wycedziłem.

W innych okolicznościach za tą scenę mielibyśmy murowanego oskara. Niestety, mieliśmy tylko jednego widza, za to żywiołowość jego reakcji świadczyła o wyjątkowych walorach naszej gry aktorskiej.

- Kuźwa, gościu, nie rób tego! - Krzyknął histerycznie Siuperwajzer. Z oczywistych względów nie znał scenariusza, dlatego zamiast załamać się psychicznie i zdradzić swój sekret zaczął po amatorsku i nieumiejętnie improwizować. Szarpnął się nagle wraz z całym krzesłem, a potem to już była reakcja łańcuchowa o niekontrolowanym przebiegu. Szarpnięte krzesło, o które się opierałem, szarpnęło mną, ja szarpnąłem ramieniem Wierzbana, który z kolei szarpnął czajnikiem, wylewając sobie na nogę coś koło połowy szklanki gorącej wody... Choć właściwe nie wszystko się zmarnowało - parę kropel poleciało też na udo Siuperwajzera.

- Aaaa! – Łowczy osiągnął górne „c” bez najmniejszego trudu i żmudnych ćwiczeń.

- Jezus! - Odwołała się do zbawiciela Gwiazda.

- Kur...!- Wierzban, jako ateista, nie odwołał się do zbawiciela.

- Ja pier..e!- Ja, jako ekspresywny egocentryk, przedstawiłem swój stosunek do zaistniałej sytuacji.

- Kretyni – Sierioża, jako wieczny krytykant, skwitował nasze działania w ten sposób.

- Pogrzało cię? Miałeś go tylko postraszyć! – Oksy, jako plotuch, niedyskretnie zdradziła szczegóły naszego planu.

- Co żeś szarpnął? – Zwrócił się do mnie Wierzban – Poparzyłem się przez ciebie, palancie!

- A co żeś nad nim trzymał! – Oburzyłem się - Ja nie szarpłem, on szarpnął!

- Co żeś szarpnął? – Rafał dalej szukał winnego – Żeś mnie poparzył...

- Bardzo pana boli? - Zapytała Łowczego z troską Gwiazda.

- Myśmy nie chcieli... Chcieliśmy pana nastraszyć tylko... Nie będzie blizn, niech sie pan nie martwi... Zaraz to panu czymś posmarujemy... Gdzie jest apteczka?- Zaofiarowała się dobroduszna Klara.

- Nie!!! - Miauknął panicznie pan Konstanty - nie róbcie mi już nic, zostawcie mnie w spokoju...

- Ja panu pomogę, niech sie pan nie boi, nie będzie juz wrzątku...

- Ej kurde, a ja to co? - Zapytał poirytowany tą troska Wierzban.

- Dla mnie to nie ma apteczki? Na mnie sie więcej wylało...- Dodał z goryczą

- Przez spodnie mniej czuć... - Odpowiedziała Gwiazda.

- Jak to mniej czuć?!

- A w ogóle to sam żeś sobie zagotował... Znaczy zgotował ten los... - Gwiazda okazała jakoś nieczuła na cierpienie swego faceta. Chyba nie warto być dobrym dla niektórych dziewczyn...

- My nie jesteśmy tacy, zaraz to panu poleję jakimś lekarstwem albo zimna wodą... - Ponownie się zwróciła do Siuperwajzera.

- Nie lać... Nic nie róbcie… To Cwankiewicz, Cwankiewicz miał kogoś w KUSie, kto mu to nagrał... Nie wiem, kogo... Ściągnął stamtąd te dane do naszej bazy... Nie lejcie mnie już niczym... Powiedziałem, co chcieliście wiedzieć, a teraz stąd idźcie... - Wydyszał dławiony bólem i strachem Łowczy.

Popatrzyliśmy na siebie zakłopotani. Wyszło to głupio i paskudnie, ale wskutek nieprzewidzianego urealnienia naszej inscenizacji, udało nam się zdobyć następny fragment układanki. Staliśmy dalej niezdecydowani nad Łowczym jak kat nad dobra duszą.

- Po tych paru kropelkach coś sie życzliwszy zrobiłeś... - Mruknął zjadliwie Sierioża.

- Życzliwiec instant.. Ciekawe, co by było jakby jeszcze z pół litra dolać... Matka Teresa?

- Nie pierdacz głupot! - Zgasił go Wierzban.

- Rozwiązać cię nie możemy, ale poluzujemy ci więzy. My byśmy sami tego nie zrobili, ale żeś niepotrzebnie szarpnął... - Przypomniał po raz kolejny, z nutą skruchy w głosie.

- Wiem, że byście tego nie zrobili, sami nic nie dacie rady zrobić... Ja się was nie boję, boję się tylko mieć z wami do czynienia... Bo znów coś odwalicie przypadkiem... Dlatego idźcie stąd...

- Cóż – podsumowałem – Więc może lepiej dla pana by było nie mieć z nami w ogóle do czynienia... Spadajmy...

 

16. Obława na hieny cmentarne

 

Po ostrożnym przemknięciu pod oknami dyżurki, w której pochrapywał ochroniarz, zmęczeni wróciliśmy do naszej cmentarnej kryjówki. Co prawda, kuśtykający Wierzban chciał iść od razu do Cwankiewicza i „dać mu w lampę”, bardziej zachowawcza Gwiazda z kolei nalegała, abyśmy udali sie na policje i sami szczerze wyznali ogrom naszych grzechów. Po ostatnich ekscesach z Łowczym jednak żadne z nas nie kwapiło się do następnych aktów okrucieństwa, mniej lub bardziej zamierzonych, a z kolej przedstawiciele organów ścigania, jak wspomniał Wierzban mogliby wyciągnąć nieodpowiednie wnioski z niepełnej i surowej wersji wydarzeń. Dlatego ostatecznie wygrała wersja, za którą optowałem ja z Oksana i Sebastianem. Żadne z nas nie spieszyło się z powrotem w domowe pielesze. O ile zaniepokojone rodziny wyczekiwały jedynie na Sierioże i Oksy, to najprawdopodobniej na nas wszystkich z wytęsknieniem czekała policja. Postanowiliśmy więc wrócić do grobowca, a decyzje o tym, co zrobimy, odłożyliśmy do rana. Byliśmy zmęczeni i parę godzin odpoczynku, nawet w mało komfortowych warunkach, było jak najbardziej wskazane. Przecisnęliśmy sie przez kratę i poukładaliśmy do snu. Niestety, kolejna noc spędzona na cmentarzu miała przynieść następny, niepożądany i ze wszech miar gorszący epizod tej historii. Bladym świtem, z głębokiego, grobowego snu wyrwał nas gniewny skrzek. Oburzona emerytka, w gustownym moherowym nakryciu siwej głowy, wczepiła się szponami w kratę i wrogo się w nas wpatrywała, blokując jedyne wyjście.

- Co wy tu robita, czego wy tu śpita, tu cmyntarz jest... - Poinformowała nas mało życzliwym skrzekiem.

- My śpimy? A skąd? - Jeśli zdziwienie Gwiazdy miało na celu przekonanie babiny o naszej niewinności, to nie był to skuteczny wybieg. Mimo zaawansowanego wieku, babina wyciągała trafne wnioski obserwacji.

- Widze, że śpita, nie róbta ze mnie głupiej!- Zdenerwowała się jeszcze bardziej.

- Pani Weroniko! Pani Marylko! Tu jakieś włóczengi som...- Zaskrzeczała w stronę nagrobków. Na ten zew raźno przydreptały następne cmentarne babiny. Wyższa z nich, posępna i chuda, postukiwała rytmicznie i gniewnie metalowa laska, druga krąglejsza, dźwigała reklamówkę wypełniona po brzegi nagrobnymi zniczami. Podobnie jak pierwsza, obie nosiły kudłatopuszyste, pastelowe berety. Był to niewątpliwie cmentarny podgatunek moherówek. Zwykle jego przedstawicielki nie są specjalnie groźne dla otoczenia, w odróżnieniu od moherów-społeczników, piętnujących za pomocą różnego rodzaju komitetów swoich mniej moralnych i bardziej rozrywkowych bliźnich, media-moherów, bardzo głośno emitujących ze swych radioodbiorników ewangelizacyjne treści, czy też w końcu moherów koncepcyjnych (antyantykoncepcyjnych), wykupujących latem w letniskowych miejscowościach cały zapas środków antykoncepcyjnych z lokalnych sklepików. Podgatunek cmentarny charakteryzuje sie jednak silnie rozwiniętym terytorializmem, i w obronie własnego rewiru jest zdolny do bardzo agresywnych zachowań. Pamiętam, jak swego czasu dwie z takich moherówek przepędziły mnie z cmentarza, na którym szukałem inspiracji do mych dekadenckich i melancholijnych sonetów.

- To nie włoczegi som...- Stwierdziła rzeczowo piskliwym głosem wyższa, nerwowo stukając laska w marmurowe schody grobowca.

- Kościelny dziś mówił po mszy, że z grobów znicze i wińce ginom... To som złodzieje...

- Hieny cmentarne...

- Pani trzyma te kratę, żeby nie uciekły...

- Pani Gieniu! Panie Klemens! Hieny żeśmy złapali!

- Drogie panie, to nieporozumienie... Po co fatygować panią Gienię i pana Klemensa.. - Próbowałem łagodzić sytuację.

- Puście nas, my już sobie pójdziemy...

- Nigdzie nie pójdzieta – oświadczył przybyły właśnie korpulentny i zażywny pan Klemens. Na widok półspiącej i ponętnej Oksany, wyglądającej zza katafalku z opuszczonym bluzeczkowym ramiączkiem, pan Klemens stwierdził ze znawstwem:

- To antykrysty som, gzili siem w grobowcu, orgie tu urzondzajom, czarne msze robili...

- Jezus Maria!

- Satanisty w naszej parafii!

- Ojcze przenajświętszy! Gzili sie na grobie!

- Srom i wstyd!

- Proszę państwa to naprawdę nie tak...- Zacząłem, ale nie było mi dane dokończyć.

- Kary na takich nie ma!

- Orgie robiom!

- Niczego nie uszanujom!

- Gdzie policja?!

- Nie policja! Tu egzorcysta potrzebny!

- Na co egzorcysta, sami z nich szatana wypędzim, w radiu mówili jak...

Ten rwetes wywabiał spomiędzy pomników następnych emerytów płci obojga. Teraz jedyna droga ucieczki była odcięta przez spory tłumek moherów płci obojga. Sytuacja robiła się dramatyczna.

- Wyrywamy – Sierioża dał znak Wierzbanowi.

- Dziewczyny w środek, miedzy nas, odchyl kratę i przebijamy sie...

- Chcesz sie szarpać z emerytami? - Spytałem z niesmakiem.

- Nie chcę, ale muszę... Będziemy sie przepychać łokciami, nie pięściami... Mamy inne wyjście?

Rzeczywiście, nie było czasu do stracenia. Rafał chwycił za kratę, jednak kilka drapieżnoszponiastych rąk i jeden haczykowato zagięty uchwyt laski przyciągnęły go do prętów i zaczęły dusić i szarpać, tłukąc bezlitośnie o zardzewiałe żelazo. Złapaliśmy kolegę za nogi i unikając szponiastych kończyn, z niemałym trudem odciągnęliśmy go od kraty. Roztrzęsiony i na wpół uduszony, łapczywie chwytający powietrze Wierzban znalazł się między nami. Brakowało mu fragmentów koszuli i kępki włosów, a na twarzy miał siny ślad po żelaznym liściu akantu, jakimi przyozdobiono kratę. Oburzeni emeryci bez wytchnienia potrząsali tymi kilkoma marnymi, zardzewiałymi prętami, dzielącymi ich od upragnionych grzeszników do nawrócenia. Bywalcy cmentarzy nie znali co prawda patentu na uchylenie kraty, ale wizja chałupniczo przeprowadzanych egzorcyzmów dawała im wiele motywacji, a nam nie dawała wiele czasu.

- Zanim nas dopadną, chcę, żebyś wiedział, ze zawsze cie kochałam, Rafałku... - W obliczu nieuniknionego Klarze zebrało się na wyrażanie najintymniejszych uczuć.

- Żywcem nas nie wezmą – oświadczył stanowczo Sierioża, podnosząc z leżących na posadzce śmieci ułamany drzewiec od krzyża. Jako zatwardziały ateista, ogromnie bał się inkwizycji. Rozejrzałem się rozpaczliwie. I wtedy, w mrokach grobowca, spłynęło na mnie oświecenie. Było to światło poranka wpadające przez gotyckie, przypominające trzylistną kończynę, ozdobne okienko nad katafalkiem. Przypomniałem sobie szybko, jak wygląda z zewnątrz bryła kaplicogrobowca. Jeśli udałoby się nam przecisnąć przez ten otwór, znaleźlibyśmy się na galeryjce, swego rodzaju balkonie, gdzie mniej więcej na wysokości dwóch metrów stały marmurowe anioły i maszkary. Tam będziemy mieli większe pole manewru niż w ciasnym portalu grobowca, więc dzięki naszej zwrotności i szybkości, może uda nam się wymanewrować inkwizycyjnych prześladowców.

- Włazimy na katafalk... – Wydałem polecenie moim gwałtownie tracącym ducha kolegom.

- I wężowatym ruchem przeciskamy sie przez ten otwór – wskazałem drogę na swobodę.

- Patrzcie, ludzie coś kombinujom, antykrysty!- Rozległo się zza kraty.

- Pewnie znowu siem bedom gzić! Na naszych oczach! - W tej wypowiedzi dało sie usłyszeć coś na kształt nadziei.

- Szatany!

Nie zważając na rozsierdzonych emerytów, pobiegliśmy w głąb katakumb, gdzie po śliskogładkim nagrobku kolejno wspięliśmy się do zbawczego okienka. Oczywiście moherowy aktyw w postaci trójki emerytów przycwałował pod galeryjkę, był to jednak jedynie najżwawszy peleton, reszta z racji ograniczeń motorycznych potrzebowała nieco czasu na obejście kaplicy. Na mój znak równocześnie zeskoczyliśmy z ponad dwumetrowej wysokości i gdy po krótkiej szarpaninie udało nam sie oswobodzić ponownie schwytanego Wierzbana, uciekliśmy w las krzyży, klucząc pomiędzy grobami. Ścigały nas skrzekliwe krzyki emerytów i rzucane z impetem znicze...

 

17. Przeprowadzamy wywiad środowiskowy

 

Przepędzeni z cmentarnej kryjówki, pełni zmęczenia i rezygnacji, powoli człapaliśmy w stronę mieszkania Cwankiewicza. O ile Siuperwajzer przekonał nas, że nikt dobrowolnie, nawet po przedstawieniu oczywistych dowodów, nie wyzna swych win bez użycia siły, o tyle przykra historia z moherowym aktywem utwierdziła nas w przekonaniu, że jakakolwiek próba wyjaśnienia skomplikowanych okoliczności jest z góry skazana na niepowodzenie. Teraz wszyscy zgadzaliśmy się z Rafałem, że gdyby przedstawić policji naszą, ciągle niekompletną wersję zdarzeń - nie wiedzieliśmy wciąż, kto był KUS-owskim kretem - policjanci nie fatygowaliby się i jako głowni podejrzani znów znaleźlibyśmy się za kratami, zza których ucieczka byłaby daleko trudniejsza. Nawet gdyby udało sie odnaleźć Cwankiewicza i udowodnić mu włam do KUS-u, mógłby on, przyciśnięty do więziennego muru, w odwecie wskazać nas jako swych pomagierów w kradzieży danych i dewastacji biura, przy czym akurat drugi z tych zarzutów byłby niestety jak najbardziej uzasadniony. Postanowiliśmy zatem bez zbędnych ceregieli znaleźć Cwankiewicza i wyegzekwować od niego niezbędne informację, zanim przekażemy spraw policji. Nauczeni doświadczeniem z torturowanym Łowczym baliśmy się co prawda tego wywierania nacisku, zdecydowaliśmy jednak po prostu z większa dozą ostrożności udawać okrutników, aby nic nikomu się nie stało. Plan był następujący: Do drzwi zadzwoni Gwiazda, która nie brała udziału w zasadzce w biurze, nie było więc ryzyka, ze Cwankiewicz ja rozpozna. Miała tez największe szanse, jako dziewczyna i osoba budząca zaufanie swym poczciwym obliczem – ja, Sierioża i Wierzban odpadliśmy w przedbiegach, jako faceci z interesującymi fizjonomiami, na których jednak ktoś uprzedzony mógłby się niesłusznie dopatrzeć złych zamiarów. Gdy będą otwarte drzwi, wykorzystując nasza przewagę liczebną i wole walki obezwładniamy Cwankiewicza, krępujemy go, po czym odgrywamy spektakl „okrutnicy z wrzątkiem”, choć Sierioża upierał się, żeby dla odmiany straszyć go porażeniem prądem z elektrycznego gniazdka. Ważne było, aby mimochodem wspomnieć, że uzyskaliśmy informacje o jego udziale w kradzieży z „Psychotechu”, co miało przekonać Cwankiewicza, że Łowczy zdradził i pozbawić go ducha oporu. Potem pozostawiamy obezwładnionego jeńca i udajemy się do KUSu, gdzie z kolei informujemy naszego „kreta”, że Cwankiewicz zdradził, wiec niech się lepiej przyzna publicznie i po dobroci... Torturowania w KUSie nie planowaliśmy, choć biorąc pod uwagę zaszłości z co poniektórymi, chyba mielibyśmy mniejsze skrupuły... Według planu po wywleczeniu kreta na światło dzienne i oczyszczeniu nas z zarzutów, przy aplauzie biurorobotników zostalibyśmy nagrodzeni specjalnymi premiami, a może nawet odznaczeniami, gustownie pasującymi do naszych heroicznych sylwetek...

Były jednak dwa „ale”. Po pierwsze - nie wiadomo było, czy Cwankiewicz, a potem kret, uwierzą w nasz bezczelny blef. Po drugie - istniało ryzyko, że Cwankiewicz mieszka z jakąś niekreśloną liczba krewnych lub współlokatorów. Przy prześladującym nas pechu można się było spodziewać matki i ciotki z muskularnym ojcem i wujem, tudzież bratem i kuzynem do kompletu... W tej sytuacji Gwiazda miała wywabić jakoś Cwankiewicza - nikt jednak nie bardzo wiedział, czym go wywabiać, Klara z Wierzbanem oświadczyli bowiem stanowczo i zgodnie, że występowanie w charakterze przynęty jest dla niej uwłaczające. Poza tym Cwankiewicz pewnie wolałby być wabiony we własnym mieszkaniu, a nie wywabiać się na zewnątrz… Ostatecznie postanowiła, że w takiej sytuacji powie, że zaszła pomyłka, grzecznie przeprosi i zda raport, czy podejrzany przypomina choćby posturą Zgarbionego Pytajnika.

Pod adresem Kręta 6, który wyczytaliśmy z kompa Trejnerki, był szarobetonowy łamaniec z wielkiej płyty. Do tego mrówkowca, określenie „wieżowiec” nie pasowało z tej prostej przyczyny, że w odróżnieniu od wieży budynek ten był dłuższy niż wyższy. Ku naszej uldze okazało się, że informacje „Psychotechu” były precyzyjne. Pod numerem 66 w spisie lokatorów widniało nazwisko „Cwankiewicz”. Gdy przez domofon Klara pokornym głosem nakłamała jednej z mieszkanek, że roznosimy ulotki - uwierzyła dopiero czwarta - znaleźliśmy się na klatce schodowej. Zaczailiśmy się na schodach za zakrętem korytarza koło windy. Gwiazda zadzwoniła.

- Kto tam? - Zza drzwi rozległ się głos jakieś starszej pani. Nasze najgorsze oczekiwania zaczęły się spełniać; Cwankiewicz nie mieszkał sam.

- Dzień dobry, czy zastałam Mariusza Cwankiewicza? - Grzecznie i niewinnie zapytała Klara.

- A kto się pyta?

- Nazywam się Marta Kowalska i jestem koleżanką Mariusza... - Tą kwestię Gwiazda miała przygotowaną.

- Koleżanka? Jaka koleżanka? Skąd koleżanka?- Starsza pani, podobnie jak jej krewniak również próbowała gromadzić jak najwięcej danych, choć nieco innego rodzaju. To chyba było rodzinne...

- Ze szkoły – gładko skłamała Gwiazda. Zgodnie z założeniami, Cwankiewicz chadzał kiedyś do jakieś szkoły i najprawdopodobniej miał tam jakieś koleżanki. Żeby tylko ta pani nie zaczęła pytać, z jakiej szkoły...

- Mariusza nie ma – oświadczyła pani przez zamknięte drzwi, łypiąc badawczo przez wizjer.

- A gdzie jest? - Po dłuższej chwili zapytała Klara.

- No jak to gdzie, w pracy...- Starsza pani, rozdrażniona niedomyślnością Gwiazdy dała upust irytacji.

- A gdzie on teraz pracuje? Bo ja nie wiem, myśmy się dawno nie widzieli...- Zaczęła się tłumaczyć ze swej ignorancji Klara.

- W Hipersamie na Milionowej – odpowiedziała pełnym godności głosem starsza pani.

- Jest zastępca kierownika stoiska...

- Pani Steniu! Pani nie otwiera!- Rozległo sie nagle zza sąsiednich zamkniętych drzwi.

- Tu na schodach się jakieś kryją! Ja ich widzę!

Rzeczywiście, szklany, wyłupiasty wizjer w drzwiach z wizytówką „Szpionowicz”, błyskał na nas oskarżycielsko i badawczo już od dłuższej chwili.

- Jak pani mówi, pani Heniu?- Próbowała ustalić pani Stefania Cwankiewicz.

- Pani nie otwiera, mówię! Ja już na policje dzwonię!- Zapowiedziała pani Henryka Szpionowicz.

- Co pani robi?

- Czy to uciekanie się nigdy nie skończy...- Z ust Oksany padło pytanie retoryczne.

- Taki już nasz los, zawsze w odwrocie...- Filozoficznie odparł Siergiej.

- Zwiewajmy – pragmatycznie mruknął Wierzban. Pragmatycznie zwialiśmy.

 

18. Łapiemy okazję na wyprzedaży

 

Hipersam na Milionowej był pozbawionym architektonicznej iskierki prostopadłościanem z kolorowanej na żółto blachy falistej. Wieloma takimi klockami upstrzyły nasze miasto marketsieci podczas ekspansji handlowych. Jedynym elementem jakoś urozmaicającym ten niemiłosiernie pozbawiony finezji, pudłowaty budynek były umieszczone na ścianach jaskrawokrzykliwe bilboardy, wrzeszczące o kolejnych „megaokazjach”, „superpromocjach” czy „hiperobniżkach”. Gdy szliśmy Milionową w stronę sklepu, stojące po obu stronach ulicy billboardy informowały nas właśnie nachalnie i męczliwie, że „Tylko idiotów nie ma na dzisiejszej megawyprzedaży”. Ludność naszej metropolii wykazała się wysokim poziomem inteligencji i niskim poziomem idiotyzmu. Na rozległoprzestrzennym parkingu Hipersamu kłębił sie niespokojnie tłum czekających na otwarcie podwojów tej krainy wszelkiej obfitości i szczęścia. Reguły psychologii tłumu są bezlitosne - tak duża liczba homo consumerus przypadających na jeden metr kwadratowy musi prowadzić do podwyższenia wskaźnika negatywnych emocji. Ludzkie morze było rozfalowane coraz bardziej, aż w końcu zaczęły na nim pojawiać się spienione, agresywnie porykujące bałwany. Natomiast ochroniarzy z żółtym nadrukiem REDUTA stało zaledwie kilku u kwadratowego wejścia. Nie trzeba było być wybitnym strategiem, aby od razu ocenić, że heroiczni ochroniarze nie mają najmniejszej szansy na zapewnienie choćby minimalnego porządku. Najwidoczniej organizatorzy „megawyprzedaży” niskie ceny ubrań, sprzętu RTV i innych owoców dobrobytu osiągnęli miedzy innymi poprzez obcięcie kosztów ochrony, co było posunięciem tyleż śmiałym, co nierozsądnym. Ta batalistyczna scena była naprawdę godna pióra poety...

 

Przeciw nim sterczy czarna, wąska, zaostrzona,

Jak głaz brodzący morze, z “Reduty” ochrona.

Dwunastu było ochroniarzy, plakietkami świecą;

I nie tyle prędkich słów gniewne usta miecą,

Nie tyle przejdzie uczuć przez duszę w rozpaczy,

Ile w nich leciało flugów i gróźb od tych pieniaczy.

 

Przełamując falę i lęk, zaczęliśmy się przepychać łokciami przez ciżbę. Przedzierając się przez wzburzony tumult, przyszło nam odeprzeć niezliczona ilość werbalnych ataków typu: „Gdzie sie pchasz, chamie?”, „Pan tu nie stał”, „ Czego tu, nie przyj pan”, „ Co się na mnie kładziesz, zboczeńcu”, „ Nie widzisz żulu, że ta pani o kulach jest?”, „Ja z dzieckiem jestem, ciulu niemyty”. Jak przez mgłę przypomniałem sobie, jak w czasach błędów i wypaczeń poprzedniego ustroju mama torowała sobie mną drogę w kolejce do mięsnego, nie sądziłem jednak, że koło trzydziestki, w epoce wolnego rynku, przyjdzie mi ponownie zmierzyć się z traumami wieku dziecięcego. Podczas tej szarpaniny nie obyło się bez poważniejszych ekscesów. Poza banalnymi omdleniami i zawałami mijaliśmy w pewnej chwili kobietę, która miała prawdziwe lub umiejętnie symulowane odejście wód płodowych. Pracując rytmicznie łokciami, jak czwórka ze sternikiem - tą funkcje pełnił drągalowaty Wierzban, który widział wejście i nawigował – dostaliśmy się w końcu do bram oblężonego sklepu. Dotarliśmy w ostatniej chwili, bowiem gdy automatyczne drzwi otwarły sie z chciwym cmoknięciem hydraulicznych tłoków, kruchy kordon ochroniarzy pękł jak zapałka pod naporem ludzi. Niesieni wściekłym przybojem, mogliśmy jedynie, niczym surferzy, utrzymywać sie na grzbiecie fali, natomiast kierowanie naszym ruchem wykraczało było już niemożliwe. Walczącą o haust powietrza Oksanę, prąd wpuścił w inny kanał. Zdążyłem chwycić kolegów, i póki co trzymaliśmy się razem. Czoło fali, wraz z kilkoma kupującymi, rozbiło sie na rafie kas, a my zostaliśmy porwani przez spiętrzony rwący nurt, skanalizowany pomiędzy regałami ze sprzętem gospodarstwa domowego. Nieludzko rycząc ludzki potok nie stracił impetu, a nawet przyspieszył, spiętrzony w ciasnej przestrzeni między regałami. Najwidoczniej dotarliśmy do strefy jakichś nadzwyczaj korzystnych obniżek...

- Na jedenastej! Patrzcie! - Przez ryk tłumu dotarł do mnie głos Wierzbana.

- Na czyjej jedenastej?! - Odkrzyknąłem.

- Na komputerach! - Wierzban wskazał brodą mijane właśnie stoisko ze sprzętem elektronicznym.

- W czerwonym!

Wśród fal kupujących, ubrani w czerwone firmowe kubraki, unosili się podobni morskim bojom sprzedawcy. Tworzyli coś na kształt kordonu wokół swego kramu. Bezskutecznie próbowali okiełznać rozszalały żywioł i wprowadzić jaki taki ład w dystrybucję elektronicznych skarbów. Wśród nich, wyróżniał się posturą głównodowodzący tym szańcem kierownik stoiska. Gdy wydawał polecenia podwładnym, gestykulując zamaszyście długimi rękoma, przypominał pokraczny wiatrak. Od pierwszego spojrzenia na jego charakterystyczna sylwetkę nie było wątpliwości – to był Zgarbiony Pytajnik.

- Bierzemy go! - Zakomenderował Wierzban. Trzymając się kurczowo, aby nie doszło do następnych strat w ludziach, zaczęliśmy przedzierać się w stronę elektronicznego kramu. Niestety, jako czteroosobowa zwarta grupa, odcinaliśmy się od tła szarpiących się indywidualnie i bezładnie kupujących. Uwagę Pytajnika przykuł wystający Rafał, którego odmaskowioną facjatę widział podczas feralnej zasadzki. Na ptasiej twarzy Cwankiewicza odmalowało się zaskoczenie szybko przechodzące w desperację. Straceńczym zrywem rzucił się w kipiel. Swymi wiatrakowatymi ramionami rozgarniał odmęty ludzkiego morza, poruszając się raz żabką, raz kraulem, a większe kłębowiska kupujących pokonywał stylem motylkowym.

- Te! Czekaj no! - Zawołał za nim bezsensownie Wierzban, wężowym zwodem wślizgując się pomiędzy dwóch kupujących, rozszarpujących w morderczej walce kartonową pakę komputerowej klawiatury. Przedzieraliśmy się za nim z determinacją w stronę nie mniej zdesperowanego Pytajnika, szkarłatno-jaskrawym kubrakiem wyróżniającego się wśród klienteli. Cwankiewicz przebijał się w stronę artykułów spożywczych, gdzie tłum zdawał się być nieco rzadszy...

- Dajemy, dajemy! – Dyszał czujący krew ofiary Sierioża.

- Pracuj, pracuj! - Poganiałem Wierzbana, torującego drogę. Jako znający marketowe realia weteran niejednej wyprzedaży, Cwankiewicz kluczył i zygzaczył, instynktownie wymijając najbardziej skotłowane rewiry. Niestety, nam zabrakło tej umiejętności i znaleźliśmy się nagle wśród zwartych w bezpardonowych zmaganiach nastoletnich fanów gier komputerowych. Owe półdzieci na co dzień toczyły krwawe wojny w internecie, w realu jednak również wykazywały się bezprzykładnym okrucieństwem. Gdy wpadliśmy w wir kręcący się wokół bezcennej konsoli video, jakiś pryszczaty okularnik rozbił mi łokciem nos, Sierioża stracił rękaw, gdy strząsnął z siebie wrzeszczącego blond cherubinka, a zajadły piegowaty rudzielec dosiadł Gwiazdy i się rozanielił... Ten głupkowaty wyraz rozanielenia starła mu dopiero z cętkowanego pyszczydła pieść Wierzbana. W końcu, po utracie krwi, czci niewieściej i fragmentów odzieży wyrwaliśmy się z tumultu. Cwankiewicz tymczasem wykorzystał bezcenna przewagę uzyskaną dzięki rozwydrzonym nastolatkom i uciekł w marynaty. Na szczęście, gdy roztrącał opóźniających jego bieg kupujących, pozostawiał po sobie wyrąbana ścieżkę. Gwiazda została w tyle, a dystans między nami a uciekającym zaczął się radykalnie zmniejszać. Rozgorączkowany Pytajnik widząc, że traci przewagę sprawił nam jeszcze jedną nieprzyjemną niespodziankę. Wskoczył do oprętowanej kabiny wózka widłowego i ruszył na nas. Błyskający ostrzegawczo-żółtymi sygnalizatorami, warczący silnikiem piekielny wehikuł zajmował cała szerokość alejki, nie pozostawiając nikomu drogi ucieczki po bokach. Powoli, acz nieubłaganie, spiętrzał bezładną kupę kupujących, spychając ich w nasza stronę. Ludzie przeraźliwie wrzeszczeli próbując uciec z toru infernalnej machiny, jednak nie było odwrotu w skłębiony ciasno, zbity tumult. Coraz bliżej i bliżej widziałem twarz Cwankiewicza, zanoszącego się opętańczym śmiechem. Jego gębę rozświetlały rytmiczne, pomarańczowożółte rozbłyski sygnalizatora, podobne do piekielnych ogni...

- W górę! Na regał właźcie! - Krzyknął rozpaczliwie, aczkolwiek całkiem rozumnie Sierioża.

Napędzani adrenaliną zaczęliśmy wspinać się po marketowych półkach, niszcząc efekt pracy merchendiserów, którzy z dbałością poukładali towar według barwy i rozmiaru. Cwankiewicz szarpnął jakaś dźwignię i masywny hydrauliczny tłok posłusznie uniósł w górę wózkowe widły z transportową europaletą i kurczowo do niej przywartą trójką wrzeszczących ludzi. Prowadnica, na której poruszały się widły przystosowana była do ładowania towarów na wszystkie, także i te najwyższe półki, dlatego nawet pod samym sufitem nie byliśmy bezpieczni. Cwankiewicz raz po raz szarżował pojazdem na regał i próbował nas strącić swym spanikowanym ładunkiem. Za każdym takim ciosem cała, niby solidna konstrukcja, na której staliśmy trzęsła się niemiłosiernie. Półka uciekała nam spod stóp, padaliśmy jak kręgle trafione podkręcona kulą. Spadające słoiki z warzywnymi przetworami eksplodowały feeria barw na podłodze lub głowach stłoczonych klientów. Ten batalistyczno-spożywczy spektakl poddał mi pomysł na godny odwet.

- Ogórami go! - Krzyknąłem do kolegów, ciskając słoikiem z korniszonami.

Zaczęliśmy naparzać w oprętowaną kabinę słoikami. W większości były to ogórki w occie, Wierzbanowi natomiast trafiła się marynowana papryka, wybuchająca czerwienią na osłaniających Cwankiewicza kratach. Nasz prześladowca, ukryty za osłonami, nic sobie jednak nie robił z warzywnych pocisków. Kątem oka zauważyłem nadciągająca z odsieczą kawalerię. Czarnogranatowi policjanci z oddziału prewencji, wezwani do opanowania ogarniętego zakuposzałem tłumu, musieli stawić czoła zupełnie nowemu zagrożeniu. Zbliżali się ukryci za tarczami i pleksiglasowymi przyłbicami hełmów.

- Jesteś otoczony, nie masz szans!!! - Wzmocniony megafonicznie głos oficera policji przebił się przez kakofonię krzyków i warkotu motoru - Wyłącz silnik, wyjdź z kabiny i podnieś ręce do góry... I opuść widły z zakładnikami...

Cwankiewicz zakręcił raźno kierownicą i iście kawaleryjska szarżą rozbił ładnie ustawiony dwuszereg ciężkoopancerzonych cyborgów w policyjnych uniformach. Funkcjonariusze rozsądnie rozpierzchli się wśród kupujących. Jednego z policjantów, o najmniejszym szczęsciu i najgorszym refleksie, Cwankiewicz dołączył do swej kolekcji porwanych na palecie nieszczęśników. Gwałtownie oderwany od podłogi stróż prawa, wierzgając w powietrzu nogami, poinstruował oszalałego wózkowego: Opuść! Za pobicie policjanta pięć lat!

- To ostatnie ostrzeżenie! Będziemy strzelać! - Megafon potęgując słowa oficera wyogromnił też narastającą w jego głosie panikę.

Przykład Niemiec z obu wojen światowych dobitnie ukazuje, że walka na dwa fronty, bez szybkiego pokonania jednego z przeciwników jest skazana na sromotną porażkę. Nie wiem, czy Cwankiewicz nie studiował wystarczająco uważnie historii, czy też, co bardziej prawdopodobnie, poniesiony amokiem i 500 konnym silnikiem przestał się liczyć z czymkolwiek. Być może w tej beznadziejnej sytuacji, odezwał się w nim, jak w rannym bizonie, samobójczy zew walki do samego końca. Gdy wściekle atakował policjantów, zyskaliśmy chwilę wytchnienia. Regał już nie tańczył pod naszymi stopami, mogliśmy więc celować dokładniej. A było w co, bowiem Cwankiewicz, manewrując gwałtownie wózkiem co chwila odsłaniał nieosłonięte kratami boki kabiny. W końcu, po zużyciu paru opakowań przetworów, Sierioża trafił w dziesiątkę. Ciśnięty przez niego słoik pikli warzywnych w pikantnej zalewie roztrzaskał sie na czerepie furiata. Co prawda furiat ogarnięty wolą walki jedynie się otrząsnął po tym ciosie, jednak zalewa konserwująca musiała być naprawdę ostra. Cwankiewicz, polany płynną przyprawą, zaczął nagle boleśnie ryczeć i rozpaczliwie trzeć oczy dłońmi. Jego wehikuł bojowy, wpadł z impetem na piramidę puszek z pomidorami konserwowanymi i osiadł w niej na podwoziu, kręcąc bezsilnie kółkami nad podłogą. Brodzący w krwistej mieszaninie puszkowanych pomidorów policjanci wywlekli zwijającego sie konwulsyjnie wariata z kabiny...

 

19. W aureoli bohaterstwa

 

Tłum klientów, dotychczas napędzany jedynie megaobniżką, w naszych skromnych osobach znalazł nowy przedmiot kultu. Podawani z rąk do rąk, byliśmy niesieni ponad głowami rozemocjonowanych ludzi. Po drodze dotykano nas niczym relikwie, całowano, a nawet szczypano, i generalnie żarliwie okazywano podziw i uznanie.

- Celny rzut chłopie!

- Takich nam trzeba!

- Aleście mu dali!

- Bohaterzy!

- Macie zniżkę u nas! Na cały sezon! - Zadeklarował jakiś facet w garniaku, pewnie jeden z kierowników działu sprzedaży.

- O takich to się teraz tylko w książkach pisze! - Wykrzykiwał kierownik stoiska księgarskiego.

- Macie jaja chłopcy! - Poinformowała o swych spostrzeżeniach sprzedawczyni z nabiałowego.

- I ikrę! - Dodała ekspedientka ze stoiska z kawiorem.

Jedna z niosących mnie pań w średnim wieku zaczęła mi krzyczeć do ucha o swej córuni, z którą „taki ładny chłopiec” miałby szansę na udane potomstwo... Nie miałem jednak czasu na rozważenie tej, skądinąd interesującej, propozycji. Unoszony ponad morzem głów, dostrzegłem policjantów konwojujących skutego już Cwankiewicza, którzy chronili go równocześnie przed rozszarpaniem na sztuki przez złaknionych krwi ludzi. Nasz jedyny trop wymknął nam się z rąk... Znalazły się też nasze dziewczyny. Gwiazda rzuciła się na szyje Wierzbana z okrzykiem „mój ty bohaterze”, a Oksy, jak to Oksy, z przyganą stwierdziła „Mieliście go tylko dyskretnie złapać, ale zachciało się kowbojszczyzny…”

Wbrew naszej woli przeniesiono nas przed oblicze głównodowodzącego oficera policji. Był to wysoki, na oko czterdziestoletni facet, chyba major.

- W imieniu własnym i całej policji składam serdeczne podziękowania za pomoc w ujęciu groźnego przestępcy i gratuluję odwagi, trzeźwości umysłu i obywatelskiej postawy! - Wyrąbał patetycznie „chyba major” i zasalutował. Rząd stojących za nim policyjnych pancernych cyborgów jak na komendę trzasnął obcasami i równocześnie uniósł dłoń do przyłbiastych hełmów.

Upaprani zalewami z marynat, w odzieży poszarpanej podczas wszystkich dotychczasowych awantur, staliśmy z niespecjalnie inteligentnymi gębami przed szeregiem policjantów. Jeszcze parę godzin temu byliśmy wyjętymi spod prawa banitami, kryjącymi sie po jakichś cmentarnych dziurach uciekinierami, ściganymi przez KUS, policje i nekromoherów. A teraz... Doprawdy, trudno było nadążyć za kołem fortuny, tak koślawo wirującym na zwichrowanej piaście naszego losu... Niby zawsze wiedzieliśmy, że jest nam przeznaczona sława i chwała, ale nie spodziewaliśmy się, ze w takich okolicznościach... Błysk fotoflesza przywrócił nam jaką taką przytomność umysłu.

- Nooo, my się staramy... Z całych sił...- Zacząłem.

- My zawsze ten, no... Na wezwanie... I w ogóle...- Plącząc się Wierzban nie doprecyzował, na czyje wezwanie my zawsze „ten, no”.

- My mamy te, no... Jak to się mówi... Ideały... – Stremowany Sierioża zaczął kłamać jak z nut.

- Panowie – przemówił ponownie „chyba major” - Na posterunku...

- Na posterunek?! - Spanikowała Klara.

- Po co zaraz na posterunek...

- Na posterunku w obronie życia i zdrowia obywateli zachowaliście się godnie, a teraz prosiłbym was o udanie się ze mną na komendę... Oczywiście wraz z towarzyszącymi paniami...

- Z nami? My tak przypadkiem tu stanęłyśmy, nie jesteśmy z tymi panami... – Na solidarność Oksy nie należało liczyć.

- Celem złożenia zeznań... – „Chyba major” zignorował protest naszej koleżanki.

 

20. Policmajster odkrywa karty

 

Według dyskretnie i błyskawicznie ustalonej w radiowozie wersji zdarzeń byliśmy przeciętnymi, praworządnymi, a nawet bogobojnymi obywatelami, którzy wybrali się na wyprzedaż. Z zupełnie dla nas niezrozumiałych przyczyn jeden ze sprzedawców zwariował i w szale i wózku widłowym zaatakował znienacka innych praworządnych i bogobojnych kupujących. Wspólnymi siłami, powodowani jednym impulsem spontanicznie daliśmy odpór tej agresji. Nie znaliśmy tego pana, a nazwisko Cwankiewicz nic nam w ogóle nie mówi.

Łowczego się nie baliśmy. Gdyby zeznał, że został zlepiony, a potem torturowany psychicznie i fizycznie – nieważnie czy było to zamierzone, czy nie – zgnilibyśmy w najciemniejszym lochu. Jednak musiałby wtedy zdradzić dociekliwym policjantom, jakie to informacje od niego wymęczyliśmy, a tym chyba z oczywistych względów nie chciałby się chwalić. Podobnie było z Cwankiewiczem. Gdyby zeznał, że uciekał przed nami, bo rozpoznał w nas ścigających go biurowych fajterów, poznanych w dosyć nietypowych okolicznościach, dołożyłby do swej długiej listy przewin kolejny punkcik. Liczyliśmy na to, że nie będą nas prześwietlać dokładniej, więc może w dzisiejszych bohaterach nikt się nie dopatrzy przedwczorajszych podejrzanych i wczorajszych włamywaczy. W końcu przy tak wysokim wskaźniku przestępczości w naszym mieście, gdy tak niewielu policjantów musiało zajmować się tak wieloma bandziorami, żaden funkcjonariusz nie wie wszystkiego o sprawach prowadzonych przez kolegów, nawet z tej samej komendy. Mieliśmy tylko kłopot z ustaleniem odpowiedzi na prozaiczne pytanie o miejsce pracy. Gdybyśmy wspomnieli o KUSie, ktoś mógłby nas z czymś skojarzyć... Postanowiliśmy więc profilaktycznie konfabulować na temat naszego zatrudnienia. I tak ja zostałem utrzymującym się z prywatnych lekcji korepetytorem, Oksanka ze swą wiedzą odnalazła się jako programistka pracująca na własny rachunek, a Klara wykonywała jakieś nieokreślone zabiegi kosmetyczno-pielęgnacyjne w domu klienta. Sierioża zdecydował się na udzielanie porad prawnych we własnym zakresie, a Wierzban wcielił się w rzutkiego handlowca, potrafiącego wszystko wszystkim sprzedać...

Konwojujący nas „chyba major” zaprowadził nas do przytulnego sekretariatu nieobecnego obecnie komendanta, gdzie nieco spokojniejsi czekaliśmy na owego funkcjonariusza, który miał nas przesłuchać. Przyjęto nas z honorami, choć oczywiście honory były na miarę naszych skromnych person. Siedzieliśmy pozapadani w masywnych fotelach, obejmujących nas łagodnym uściskiem niczym kokony. Ładna umundurowana brunetka, marzenie każdego niegrzecznego chłopca czekającego na klapsa, zaproponowała nam ciacho, kawę i herbatę. Było nawet sympatycznie na tym posterunku... Do czasu przynajmniej… Spośród kilkuset policjantów służących w tym garnizonie do spisania naszych zeznań oddelegowano, jakże by inaczej, inspektora Zimnego. Gdy wszedł, na nasz widok uśmiech upodobnił jego pociągłą twarz do księżyca w pełni.

- Oooo, witam państwa serdecznie... Mam tu pełny skład, jak widzę... Czyli już nie będę musiał szukać...

Sparaliżowani strachem zesztywnieliśmy w miękkich kokonowatych siedziskach. Wszystko przepadło. Wszystkie nasz knowania, plany i konfabulacje okazały się niepotrzebne. Perspektywa gnicia za kratami przestała być jedynie jedna z możliwych opcji, stała się pewnością. Za chwile wykopią nas z miękkich foteli i usadzą na twardym, pewnie jeszcze sękatym zydlu w ciemnym lochu, będą świecić lampą po oczach i zacznie się zadawanie pytań... A nawet ciacha nie zdążyliśmy spróbować.... Może da się w kieszeń schować na później...

- Coś nie tak? – zaniepokoił się Zimny – dlaczego państwo milczycie?

- Czy... Czy mogę wziąć ciacho? – Ta jedna myśl zdominowała moja nadwyrężoną psychikę. Może przysługuje nam ostatni akt łaski przed strąceniem w mroczną czeluść...

- Ależ proszę, proszę się nie krępować...- Roześmiał się policjant, przysuwając talerz.

- W trudnej sytuacji zachowaliście się tak brawurowo... A teraz proszę, jacy skromni... - Jeśli nawiązywał do demolki w biurze to byłby to z jego strony szczyt psychicznego okrucieństwa. Ale może chodziło mu o Hipersam?

- Wie pan – wykrztusił Wierzban – nasze ostatnie spotkanie... W sprawie tamtej sprawy....

– A właśnie, w sprawie tamtej sprawy sprawa się nieco pogmatwała, zaistniały nowe okoliczności i właśnie mam państwu parę rzeczy do opowiedzenia...

Zaczęliśmy na siebie zezować z zaskoczeniem. Wyrachowana psychogra Zimnego była coraz dziwaczniejsza. On chyba lubi się tak sadyścić... Zanim nas zamknie, będzie rekonstruował przy nas nasze wykroczenia i może oczekuje, abyśmy dobrowolnie, jak ostatnie łosie, sami na siebie wydali wyrok. Pastwi się jak Hamlet nad królem Klaudiuszem... Jakoś tak nagle mi sie przypomniały słowa:

 

Choć ryczy z bólu ranny łoś,

Biurowy kret się śmieje,

Nas wsadzą, wymknie się ktoś.

Tak to się zwykle dzieje.

 

Tak to chyba mniej więcej brzmiało u Szekspira...

- Wyobraźcie sobie państwo, że w czasie weekendu znów się ktoś włamał do KUS-u...- Zaczął Zimny.

- T,t,tak?- Sierioża bąknął dyplomatycznie i ogólnikowo.

- Taka bezczelność... – Oksana w tej stresującej sytuacji nie straciła płynności wymowy.

- I ponownie używając pańskiego komputera – policjant spojrzał na Sieriożę – próbował dokonać nieautoryzowanego transferu danych...

- Znowu mojego?- Obruszył się Seba – się uwziął... Na niewinna jednostkę... - Gorycz z jego głosu poruszyłaby kamień.

- Jednak coś im przeszkodziło...

- Im?

- Właśnie, widziano kilkoro włamywaczy uciekających z obławy...

-Obławy?

- Tak, moi funkcjonariusze dostali polecenie, aby pozostawać w gotowości w pobliżu budynku KUSu, ponieważ jak ustalili nasi informatycy, za pierwszym razem skopiowano jedynie niewielką część bazy danych, można się było zatem spodziewać ponownej wizyty. Aby go nie spłoszyć, nie czekaliśmy w bezpośrednim sąsiedztwie KUSu. Z kolei w budynku nie mogliśmy zastawiać zasadzki, oczywiste było, że pracownik współpracującyh z hakerem, gdy zaobserwuje policjantów zostając, na przykład, po godzinach, ostrzeże intruza. Poza tym musielibyśmy mieć zezwolenie dyrekcji, a to też wiązało się ze zdradzeniem naszych planów. Dlatego nasi funkcjonariusze byli w pobliżu, zwracając dyskretnie uwagę na wejścia...

- Tylko wejścia? – Zapytał napięty Wierzban. Jeśli policjanci pilnowali jedynie wejść to nasze wtargnięcie przez okno na umywalnię, znajdującą się w innej części budynku mogło pozostać niezauważone. Przypomniała mi się marketingowa mundrość Klingi: Kot pilnujący jednej dziury umiera z głodu.

- Tak, wejścia. Budynek jest rozległy, a my nie mamy wiele funkcjonariuszy. W każdym razie nie wiadomo, ani kiedy, ani którędy na teren biura weszła ta grupa przestępcza...

Do listy naszych przezwisk poza „yntelygencikami”, „leszczami” i „dewiantami” mogliśmy jeszcze dorzucić „grupę przestępczą”...

- Grupa przestępcza, złożona z kilku osób, które podczas kopiowania danych z niezrozumiałych względów zaczęły demolować biuro, niszcząc mienie na duża kwotę...

- A to wandale... - Na zestresowanej twarzy Sierioży pojawił się jakby cień półuśmiechu – na duża kwotę, mówi pan?

Wiem, że było to niskie uczucie, ale mnie również informacje o dewastacji KUS-u jakoś poprawiały humor.

- Tak, sądziliśmy nawet, że była to nieudolna próba zatarcia śladów. Tacy przestępcy nie są zwykle stabilni emocjonalnie ani zbyt wyrafinowani intelektualnie...

Chrząknęliśmy. Facet nam wrzuca, a my nie możemy mu nawet zaprzeczyć.

- Ochroniarz zeznał, że słyszał strzał, a nasi eksperci od balistyki odkryli ślady gazów prochowych. Niestety, nie odkryto ani pocisku, ani śladów krwi...

Jakoś nie podzielałem rozczarowania Zimnego z tego powodu.

- Może kula przez okno wyleciała? – Zaproponowałem wyjaśnienie. Niech się pomęczą weryfikując księżycowe hipotezy. Zimny spojrzał na mnie z zainteresowaniem.

- Ciekawy pomysł, tym bardziej, ze według ustaleń ekspertów strzał oddano w pobliżu parapetu...

Rozgadany inspektor snuł swą opowieść tak sugestywnie, że miałem wrażenie jakbym przy tym był... Prawie, że czułem ten strzał... To pewnie ta moja rozbuchana wyobraźnia...

- Ten strzał to kolejny z wielu dziwnych i trudnych do wyjaśnienia aspektów tej sprawy. Według jednej z dosyć karkołomnych hipotez, podczas włamania gangsterzy zaczęli załatwiać swoje porachunki, być może była to kłótnia o kobietę. W czasie pościgu w budynku funkcjonariusze zaobserwowali w półmroku pomiędzy przestępcami wyzywająco i perwersyjnie ubraną kobietę, niewykluczone, że prostytutkę należącą do jednego z nich... 

Oksana zaczęła się mienić kolorystycznie na twarzy. Widać było gołym okiem, że chętnie by obaliła ustalenia tego tytana dedukcji. Przynajmniej w paru punktach.

- Sprawcy następnie zabarykadowali się w podziemiach biura, skąd uciekli przez piwniczne okienko, po drodze demolując również archiwum...

- A czy podczas pościgu... Rozpoznano ich?- Przełknął ślinę Sierioża.

- Choć poza funkcjonariuszami policji, widział ich również pracownik ochrony, nie potrafił jednak zidentyfikować zamaskowanych przestępców, w dodatku uciekających w półmroku. Natomiast, co do pozostawionych śladów to oczywiście znaleźliśmy odciski palców, między innym państwa...

Wyraźnie poczułem, jak moje serce odmówiło dalszej pracy...

- Co jest oczywiste z tego względu, że pracujecie w tym biurze...

Moja pompka po chwili wahania zaczęła ponownie realizować dotychczasowe zadania. Będę się musiał wybrać do kardiologa, koło trzydziestki chyba trzeba już. I przy tym trybie życia... Zimny tymczasem dalej taksował nas tym swoim przenikliwym wzrokiem. Czemu ten facet opowiada o takich detalach? Z uwagi na dobro śledztwa nie powinien chyba zdradzać takich tajemnic... A nas ścigają za parę zestawów danych osobowych.

- No to szkoda, że nie ich nie złapano... – Westchnęła ze źle skrywaną ulgą Oksana.

- I to mimo tego, że ta... Grupa przestępcza włamała się po raz drugi do tego samego budynku, a policjanci zasadzili się w zasadzce... - Dodała z jeszcze gorzej skrywaną złośliwością. Zimny w odpowiedzi uśmiechnął się i był to uśmiech, który zdecydowanie mi się nie podobał. Mieszanina ironii, pewności siebie i jakby też czegoś na kształt... No właśnie, czego? Czyżby sympatii? Kiedyś, gdy byłem brzdącem, mój stryjo Apolinary, zapalony myśliwy, opowiadał, że każdy myśliwy, na swój perwersyjny sposób, w głębi duszy kocha zwierzynę, którą ubija. Stryjo z podobnym uśmiechem opowiadał o zastrzelonych przez siebie sarenkach i jelonkach. Tego typu przejaw nieodwzajemnionej miłości ze strony policmajstra naprawdę postawiłyby nas w niezręcznej sytuacji...

- Nosił wilk razy kilka, poniosą i wilka, w końcu na złodzieju czapka gore, więc co się odwlecze, to nie uciecze, bo oliwa nieżywa, ale sprawiedliwa...

Ten recital przysłów w wykonaniu Zimnego sprawił, że cała wataha wilków poczuła wyraźnie gorejące czapki... A na plecach pot gęsty jak oliwa nieżywa...

 

21. Słowna szermierka na dywaniku

 

Po spisaniu naszych zeznań a propos hipermarketowej bitwy, mimo, że wcale o to nie prosiliśmy, Zimny zadeklarował, że w poniedziałek złoży osobiście pochwałę w gabinecie oberbiurwy. Na moją uwagę, że może w tym celu wykorzystać wynalazek niejakiego Bella, odparł z tym swoim irytującym uśmieszkiem, że gratulacji i pochwał nie wypada przekazywać telefonicznie. Chociaż zgodnie stwierdziliśmy, że chcemy pozostać skromnymi, bezimiennymi bohaterami, inspektor był nieugięty. Uparł się, że złoży osobiście te gratulacje, przypominając, że "podczas ostatniej rozmowy pani Katarzyna nie wyrażała sie o was w hmmmm... Superlatywach". Naczelniczka nas nie lubiła, a Zimny wyraźnie coś knuł, więc skoro wszyscy byli przeciwko nam - to wcale nie jest mania prześladowcza - to woleliśmy znać przynajmniej przebieg tej rozmowy. Postanowiliśmy więc ostatecznie iść z nim. Poniedziałkowym rankiem, gdy wchodziłem na dziedziniec KUSu, natknąłem się na policyjny radiowóz, z którego wysiadał inspektor. Gdy się z nim witałem, w oknach biura wykwitły różnokolorowe łepki obserwujące nas z natarczywa ciekawością. Łepki podrygiwały żywo, najprawdopodobniej więc nasze serdeczne koleżanki pracowicie plotły poplątane ploty, których rozplątywanie i wyjaśniania zajmie nam pewnie z dobrych parę lat. Teraz to nas na pewno zadziobią... W sekretariacie naczelniczki spotkaliśmy czekających już z nieszczególnymi minami moich kolegów i Marylę Strażnik, czyli Lilkę-Marylkę, zwaną tak z racji jej codziennej kreacji lila-róż, a także miłego nastawienia do wzywanych na dywanik pracowników. Poczciwa ta osoba miała zwyczaj częstowania uspokajającą melisową herbatką oczekujących na audiencję u Carycy, a ponieważ naczelniczka zwykła nieco przetrzymać pod drzwiami każdego delikwenta by nieco skruszał, wystarczyło czasem czasu na dwie szklanki tonującego emocje napoju i relaksująca pogawędkę o jakichś codziennych pierdółkach. Po audiencji pani Marylka proponowała natomiast sponiewieranym nieszczęśnikom czekoladkę ze swej lila-bombonierki. Pomagało to co prawda tyle, co umarłemu kadzidło, niemniej jednak był to jeden z niewielu serdecznych gestów, jakich można było oczekiwać w biurach KUS-u. Jako starzy bywalcy gabinetu oberbiurwy byliśmy z Marylką po imieniu.

- Grupowo dziś? Zbiorowy opitol poweekendowy za brak normy? - Zapytała rzeczowo, gdy wkroczyłem w asyście Zimnego do jej królestwa.

- I tak i nie – odparł nasz konwojent - Inspektor Zimny z komendy wojewódzkiej policji. Przyszedłem, aby opowiedzieć o wyczynach tych państwa, a także zamienić parę słów z panią Carycą...

- Z policji? - Przestraszona Lilka-Marylka spojrzała na nas z troską. Z racji swego stanowiska zdarzały jej sie różne przypadki, pierwszy raz chyba jednak były w to zamieszane stróże prawa.

- Ja znam tych państwa, oni tego na pewno nie zrobili...- Poczciwa kobiecina zaczęła nas żarliwie bronić, nie precyzując, czego niby żeśmy nie zrobili.

- Jak to nie? Przecież wszystko opowiedzieli mi na komendzie...

- Oj dzieci... Co wyście narobiły?.. Tak sobie życie zmarnować... - Poczciwa pani Marylka załamała ręce nad naszym losem.

- Aa, o to pani chodzi... Proszę sie nie martwić, ja nie w sprawie tego włamania, choć przy okazji porozmawiam też na ten temat z panią Carycą... - zaczął ją uspokajać Zimny. 

Zaanonsowani przez nieco zdezorientowaną sekretarkę weszliśmy do rozległego gabinetu oberbiurwy, określanego niekiedy smoczą jaskinią. Moim obiektywnym zdaniem było to o tyle nietrafne, że naczelniczka póki co nie kazała sobie składać ofiar z dziewic, tylko pracowników opóźniających się ze złożeniem miesięcznej daniny. Nasza przełożona swoim zwyczajem siedziała za masywnym biurkiem, usytuowanym na dodającym jej wysokości i majestatu postumencie. Dzięki temu podwyższeniu było jej łatwiej ciskać gromy na biurowyrobników. Na nasz widok jej nozdrza odruchowo zadrżały.

- Witam panią - wesoło zagadnął Zimny - Pozwoliłem sobie odwiedzić panią wraz z pani podwładnymi... - Mina Carycy wyraźnie mówiła "A ktoś cie o to prosił, gościu?”.

- Jak się cieszę, że państwa widzę...- Serdeczny uśmiech z zaciśniętymi szczękami jest trudny, ale naczelniczka opanowała ów grymas.

- A czemuż zawdzięczam ten zaszczyt? - Spytała od niechcenia.

- Otóż pani podwładni wydatnie pomogli nam w ujęciu pewnego przestępcy... - Również od niechcenia odpowiedział policjant.

- Ach tak... Cóż, skoro nie wykazują sie przy wydawaniu odpowiedniej liczby decyzji administracyjnych, dobrze, że sprawdzają się współpracując z innym służbami…

Wyrobnictwo w biurach KUS-u Caryca też uznawała za służbę, co było o tyle trafne, że trzeba było jej służyć.

- A jakiegoż to przestępcę ujęli?

- Niejakiego Cwankiewicza. Mariusza Cwankiewicza - Zimny przedstawił naszego szwarccharaktera pełnym imieniem i nazwiskiem. Mówiąc o podejrzanych zwykle używa się inicjałów w telewizji...

- Cwankiewicza, powiada pan... A jakiż to okropny czyn popełniła ta zbłąkana owieczka? Ukradł paczkę cukierków z hipermarketu? - Zadrwiła Caryca. Nie byłoby chyba osiągnięcia, którego oberbiurwa nie próbowałaby zdeprecjonować tylko dlatego, że było naszym sukcesem.

- Było znacznie gorzej, choć akurat z hipermarketem pani trafiła. Zatrzymany nie ograniczył się jednie do kradzieży, miał więcej fantazji. Zdemolował połowę asortymentu i kilkoro kupujących...- w paru rzeczowych zdaniach Zimny zrelacjonował przebieg zajścia.

- Hmmm, no taak... – Naczelniczka podrapała się czerwonym szponem po podgardlu.

- Mogłam się spodziewać, że akurat ci moi podwładni ze swą nieokiełznaną fantazją potrafią wypełnić sobie weekend wieloma wrażeniami... - Biedaczka nawet nie wiedziała, jak trafne są w tym momencie jej domysły. Ten weekend aż kipiał. Nie trafiła tylko z ta fantazją - żadne z nas by tego nie wymyśliło.

- W końcu, jak się nie ma dzieci i związanych z nimi obowiązków, można sobie pozwolić na różnego rodzaju... Ekscesy...- Zaczęła starą gadkę.

- Jeśli obywatelska postawa jest ekscesem, to rzeczywiście nie każdy sobie może na nią pozwolić...- Wypaliłem. Narastająca gwałtownie wściekłość pozbawiała mnie instynktu samozachowawczego. Wiem, że było to niedyplomatyczne, ale przez czerwoną mgłę zasnuwająca oczy przestałem dostrzegać niuanse kurtuazji. Czerwony szpon przestał czochrać otłuszczone podgardle.

- Jest pan jak zwykle bezczelny, panie Marzec - stwierdziła sucho naczelniczka - Co oczywiście będzie miało swój skutek przy przyznawaniu premii...

- To prawdopodobnie następstwo ostatnich traumatycznych przeżyć - Inspektor próbował zręcznie ratować mój budżet, robiąc ze mnie niezrównoważonego wariata. Nawet nie musiał się za bardzo starać właściwie...

- Pozwoli pan, ze to ja będę oceniała osobiście osiągnięcia moich pracowników... - Jeszcze suszej powiedziała naczelniczka. W swoim gabinecie nie dzieliła się władzą z nikim, nawet policją.

- Oczywiście, pod warunkiem, że będą jakiekolwiek osiągnięcia... Właśnie, a propos osiągnięć... Co pan dotychczas ustalił w sprawie włamania, to znaczy włamań do biura? Czy może czekacie panowie na następne? Bo wie pan, może pan będzie zaskoczony, ale moi pracownicy przestają się czuć bezpiecznie...

Caryca miała stuprocentową słuszność w tym momencie. Poczucia bezpieczeństwa w KUSie nigdy nie miałem...

- Pracujemy nad tym intensywnie. Nasi informatycy ustalili, że po pierwsze haker miał wykształcenie informatyczne i potrafił układać programy...

- Ustalenie tego faktu zajęło policjantom dużo czasu? - Zaszydziła Caryca.

- Ważne jednak jest to, że haker współpracował z kimś zatrudnionym tutaj, kto dostarczył mu kopię oprogramowania zabezpieczającego. Bez tego nie dałby rady napisać odpowiedniego robaka penetrującego system...

- Czyli policja wciąż kręci się w kółko, ustalając to, co już było wiadomo od początku... A ustalono przynajmniej, w jakiś sposób uzyskała ten włamywacz dostęp do zastrzeżonych danych? W ogóle to myślałam, że dowody wskazywały na konkretne osoby... - Caryca spojrzała na nas wymownie. Mówienie przy kimś tak, jakby był nieobecny było jednym z ulubionych chwytów jej złośliwej retoryki.

- A właśnie, że niekoniecznie...- Przekornie odparł Zimny. Łącznie z naczelniczką spojrzeliśmy zaskoczeni na policjanta. Czyżbyśmy to jednak nie my byli głównymi kandydatami do osadzenia w areszcie?

- Co pan ma na niby myśli? Chyba powinnam być informowana na bieżąco o podejrzeniach dotyczących moich podwładnych, abym mogła reagować... Odpowiednio odsuwać obciążone osoby od odpowiedzialnych obowiązków... - Odpowiedziała oburzona oberbiurwa.

- Pozwoli pani jednak łaskawie, że póki co treść ustaleń zachowam w tajemnicy ze względu na dobro śledztwa. Mnie tez obowiązują pewne procedury, proszę pani...- Inspektor gwałtownie i stanowczo uciął dyskusję. Facet postępował co najmniej dziwnie. To, że teraz cenzurę wprowadził, wynikało na pewno w jakimś stopniu z arogancji naczelniczki, choć jako szefowa tego biura powinna wiedzieć pewne rzeczy choćby dlatego, że mogłaby pomóc przy selekcji podejrzanych. Ale czym kierował się Zimny, gdy nam wyklepał detalicznie wszystko z najdrobniejszymi szczegółami?

 

22. Powrót do „normalności” i normy

 

Tak jak oczekiwałem, gdy po oziębłej audiencji wkroczyłem do referatu, moje drogie koleżanki wzięły mnie w obroty. W zeszłym tygodniu hipotezy nie były jeszcze potwierdzone, co powstrzymywało urzędniczki na dystans. Ograniczały się jedynie wymieniania uwag półgłosem po kątach, patrząc za nami z dezaprobatą. Natomiast fakt, że dziś ponownie pojawiłem się w towarzystwie policjanta był tym elementem układanki, który stworzył logiczną całość w żadnych sensacji umysłach. Biurozmory obsiadły mnie całym stadem, zasypując gradem pytań:

- Wypuścili was?

- Ile zapłaciliście?

- W jednej celi was trzymali czy osobnych?

- To ty uderzyłeś Byka? Młotkiem czy czym?

- A jak sie włamaliście?

- A długo uciekaliście?

- A jak was złapali?

- A na posterunku was bili? Bo ja słyszałam, że biją...

- Ale to chyba jak udowodnią...

- Nieee, właśnie jak się nie da udowodnić, żeby się przyznał...

- A dali jeść?

- A po co to zrobiliście?

- A nie wstydziliście się?

- Wsadzą cię z powrotem? Przyszedłeś tylko po rzeczy? - z nadzieją zapytała Brygida.

- Tak, będą mnie tylko do pracy wypuszczać, a potem wsadzać z powrotem do więzienia...- Odparłem lekko poirytowany. Żadnej nawet przez myśl nie przeszło, że może jestem niewinny, psiakrew...

- Nie wasza brocha w ogóle... - zacząłem się opędzać od harpii.

- Ale nie musisz być niegrzeczny... - Upomniała mnie urażona Elżunia Majcher.

- My się w ogóle możemy nie odzywać... – Ta obietnica Irenki Pilak była niestety bez pokrycia.

- Jak nie chcesz z nami rozmawiać to przymusu nie ma... - Strzeliła focha Marzenka Gwóźdź.

- Nam nie zależy...

- Tak czy siak, my wiemy, że jesteś zamieszany...

- I w ogóle nie będziemy sie z tobą kontaktować...

- Nie rozumiem, czemu pani naczelnik w ogóle kazała nam z tobą siedzieć...

- Bedzie w końcu cisza w tym kurniku, czy nie?! - Zapytałem o dobre pół tonu głośniej. Zgodnie z mym subtelnie wyrażonym życzeniem, zapadła cisza. Ale tylko na chwilę.

- Bądź łaskaw się uspokoić i zachowywać kulturalnie – przejęła inicjatywę Brygida, jako najstarsza stażem i stanowiskiem.

- W twojej sytuacji, gdy jesteś podejrzany takie zachowanie nie jest rozsądne - dodała surowo.

- Jaki znowu podejrzany... - Zacząłem pojednawczo, ale nie dane było mi dokończyć.

- No i jakość twojej pracy jest niestety kiepska. Na biurku masz wnioski z błędami, masą błędów, więc bądź łaskaw je poprawić, trzeba tam będzie poustalać parę rzeczy... - Wskazała na pokaźną kupę teczek.

Biurorobotnice poirytowane moją aspołecznością i niechęcią do dzielenia się pikantnymi szczegółami z mej burzliwej biografii rozeszły się do stanowisk pracy. Z poobrażanymi minami pousiadały na swych grzędach, poprzysuwały sobie talerzyczki z serniczkiem i pierniczkiem, zamieszały kawusię tudzież herbatkę, dzyńdzając przeraźliwie łyżeczkami o brzegi filiżaneczek i powsadzały noseczki w monitorki. Było mi to jak najbardziej na rękę. Po weekendowym kołowrocie osobliwych drakoprzygód potrzebowałem przynajmniej pozorów spokoju i normalności, nawet, jeśli ta normalność była smutnoszara, burochropowata i ogólnie ciężkoznośna. Starając się zachować jak najbardziej pokerowy wyraz twarzy, jakby nigdy nic włączyłem kompa i zacząłem przegryzać się przez poprawki Brygidy. Nie wierzyłem Wierzbanowi, że zabiera ona wnioski do opracowania do domu, ale to też okazało się to prawdziwe. Widać było, że nie próżnowała przez weekend. Moja korektorka, zamiast poświęcić wolny czas na naprawę kulawych relacji z małżonkiem, sport czy jakiekolwiek hobby, rzeczywiście cały swój potencjał inwestowała w radosną twórczość biurokratyczną. Mimo codziennego biadolenia na jarzmo biurokracji, papierzyska były całym jej życiem i innego nie potrafiła sobie chyba nawet wyobrazić. W pierwszym wniosku nakazywała mi potwierdzania listy płac wystawionej przez dyplomowanego księgowego, którego pieczęć z parafką widniały obok stempla dyrektora przedsiębiorstwa z adnotacją, że ów księgowy jest upoważniony do zajmowania się wszelkimi sprawami płacowymi w tej instytucji. Mimo, że zgodnie z odgórnymi przepisami wymóg chomikowania dokumentów płacowych obejmuje dwadzieścia lat, po czym oddaje się je na przemiał, w następnym wniosku musiałem wyegzekwować z archiwum zaświadczenie, że listę płac z siedemdziesiątego trzeciego oddano na makulaturę. W kolejnej teczce był prikaz wymęczenia potwierdzonego notarialnie zaświadczenia, że petent był jedyną osobą odpowiedzialną za sprawy kadrowo płacowe podczas prowadzenia swej jednoosobowej działalności gospodarczej. We wniosku było też już nasze, KUSowskie potwierdzenie z wydziału płatności, że ta działalność naprawdę była jednoosobowa, ale petent nie oświadczył tego osobiście i pisemnie. Moją szczególną pasję wzbudziła notatka z następnego wniosku o treści: „Trzeba zadzwonić, czy jak był w wojsku wypłacali mu żołd i niech przyślą potwierdzenie”. Nie słyszałem, żeby polscy żołnierze, niczym najemnicy w bananowej republice afrykańskiej, musieli sami sobie zrabować wynagrodzenie, ale może coś mi umknęło. Ciekawe, czy od takich zrabowanych pieniędzy odprowadzaliby składki na ubezpieczenie... Pewnie to też Brygida kazałaby potwierdzać na piśmie... Poza tym, zgodnie z przepisami, zatrudnieni przez pewne resorty, między innymi armię, mieli automatem zapewnione ubezpieczenie, ale moja przełożona, jakże by inaczej, wolała się upewnić. A fakt, że miałem do naliczenia daną liczbę wniosków, z której to potem mnie rozliczy naczalstwo, najwidoczniej uszedł czujności Brygidy. Z kolei, gdy swego czasu Wierzban pod jej komendą był w plecy z normą ilościową, korektorka naskarżyła na “niską jakość jego pracy”. Nie było więc pola manewru... Panowała niezręczna, pełna tłumionej ciekawości i irytacji cisza. Dziewczyny, co chwila zezowały w moją stronę wyczekująco zza monitorów, a mnie coraz trudniej było zachować spokój na obliczu, gdy zapoznawałem się z kolejnymi zaleceniami mojej przełożonej. Zresztą nie tylko ja dostrzegałem idiotyzm jej idei. Podczas telefonicznej rozmowy z owym nieszczęsnym petentem, prowadzącym swego czasu jednoosobową działalność gospodarczą, dowiedziałem się, że jestem „komunistyczną, czerwoną pijawką ze złodziejskiego molocha” i że „zawracam dupę porządnym, ciężko pracującym ludziom”. Dodał też, że „Skoro jestem w pełni władz umysłowych, i sam prowadzę firme, to chyba trzymam kase w mojej firmie, nie? W końcu po to się chyba prowadzi firme, nie?”, co oczywiście skwapliwie potwierdziłem. Rozumiałem co prawda jego złość, mimo to, pod komendą Brygidy, musiałem jakoś go przekonać, aby dostarczył to potwierdzenie oczywistego faktu.

- Niestety, zgodnie z przepisami, jeśli pan nie złoży tego oświadczenia, nie będzie można zaliczyć panu tych dochodów... - Postraszyłem go sankcjami finansowymi.

- A tylko spróbuj gościu nie zaliczyć... To się tam wybiorę i ktoś gonga zaliczy... - On z kolej postraszył mnie sankcjami innego typu. Przez ułamek sekundy zastanawiałem się, czy dotrzymałby słowa, gdybym wskazał Brygidę jako sprawczynię tej absurdalnej sytuacji... Gdyby to jakoś sprytnie rozegrać...

- Proszę pana, w ten sposób niczego pan nie zyska... - w dalszym ciągu próbowałem dyplomacji.

- Jak ja nie zyskam, to ty zyskasz limono podbite, a ząbki za to stracisz...

- Bardzo pana proszę o doręczenie zaświadczenia, że był pan jedyną osobą odpowiedzialną za płace w pana firmie...

- Gościu, kurde, tłumacze ci, sam osobiście prowadziłem te działalność, tak jak tam jest napisane, se przeczytaj, i płaciłem składki na takie czerwone pijawy jak ty, co też tam macie zapisane, na księgowa mnie nie było stać, bo jakby było mnie stać, to by był jej podpis, poza tym w ogóle nikogo nie zatrudniałem, bo na własny rachunek robiłem, to jak myślisz, jeśli ty w ogóle, kurde, myślisz, kto był odpowiedzialny ze pieniądze w mojej firmie? A teraz każesz mi pisać oświadczenie, dygać na pocztę i posyłać...

- Jeszcze po drodze do notariusza trzeba iść, żeby potwierdził notarialnie...- Zastrzegłem, żeby nie mówił, że był niedoinformowany. Może go i doinformowałem w tym momencie, ale przy okazji wkurzyłem jeszcze bardziej...

- No cie pogięło, ty kałmanawardze, ty!!! - Wcześniej mówił podniesionym głosem, a teraz ryczał przez telesłuchawkę tak głośno, aż nie mogłem jej utrzymać przy mej wrażliwej małżowinie usznej.

- Co ty se, kuźwa, myślisz!!! Ja nie mam jakby nic lepszego do roboty!!! Musze przecież dalej pracować na pijawy...

- Czyli mam przez to rozumieć, że pan odmawia złożenia tego zaświadczenia? - Należało chyba powoli przechodzić do sedna. Mój rozmówca udzielił mi odpowiedzi na to pytanie, a potem w słuchawce rozległ się ciągły sygnał przerwanego połączenia. Ponieważ ostatni wyraz nie stanowił jednoznacznej odpowiedzi, zastanawiałem się czy nie spróbować zadzwonić jeszcze raz z prośba o doprecyzowanie, czy to znaczyło “tak”, czy “nie”...

Z kamiennociężkim westchnieniem rozłączyłem się i zacząłem wypełniać odpowiedni druczek notatki służbowej, relacjonującej tą pouczającą rozmowę. Aby uniknąć dalszych nieścisłości i poprawek, zapytałem grzecznie Brygidę:

- Czy w notatce mam także odnotować, że ten ubezpieczony prowadzący działalność kazał nam się wszystkim... - Tu przytoczyłem literalnie zwrot użyty przez elokwentnego płatnika składek. Na wieść o takiej reakcji krnąbrnego petenta, moja przełożona spąsowiała, po czym odparła:

- Nie musisz być ordynarny... W ogóle to musiałeś cos źle powiedzieć, skoro ten pan nie zrozumiał... - Oczywiście możliwość, że jej polecenie było idiotyczne, co zresztą trafnie zdiagnozował petent, nie wchodziła w grę – to ja coś źle powiedziałem, a on nie zrozumiał. I do tego to ja byłem ordynarny.

- Przecież słyszałaś, co mówiłem, mogłaś skorygować, jeśli coś się nie zgadzało... – Odparłem sprytnie.

- Ale widocznie sens był inny... Przecież to było dla jego dobra... Żeby mu zaliczyć...- Brygida pozostawała niepocieszona faktem, że podły świat, głupi petent i krnąbrny podwładny nie zrozumieli jej, jakże szczytnych intencji – Jak to jest, ze mnie nigdy ubezpieczony tak nie odpowiedział...

- Może wynika to z tego, że sama nigdy z nimi nie rozmawiasz i ja muszę informować ich o twoich poleceniach... - Nieśmiało wysnułem hipotezę.

- Nie bądź złośliwy! – Ton jej głosu stwardniał radykalnie. Spod maski niezrozumianej przez nikogo, złotosercej biduli wyłoniła się znienacka waleczna lwica.

- Czy ty zawsze musisz wszystko komplikować!?

- Ja? Komplikować? – Na takie dictum ja z kolei zacząłem tracić balans emocjonalny.

- Przecież to był twój pomysł, żeby ponownie potwierdzać potwierdzone potwierdzenie... Ja bym na to nie wpadł... – Akurat w tej chwili moja samokrytyka była szczera, trzeba było być Brygida żeby wymyślać coś takiego. Z mą dużą, ale jednak ograniczoną fantazją nie wzniósłbym się na taki poziom abstrakcji.

- Widzę, że nasza współpraca naprawdę będzie trudna – stwierdziła zimno moja korektorka – ostrzegano mnie zresztą, ale chciałam mimo wszystko dać szansę...

- Szansę? Niby komu? A jakiejże to treści były te ostrzeżenia? Czerwona mgła po raz drugi tego dnia zaczęła zasnuwać mi pole widzenia. Pomoc okulisty będzie chyba niezbędna...

- Ostrzeżenia były kierowane do mnie, nie do ciebie, więc doprawdy nie powinno cię to interesować... - Wyniosły fochogrymas subtelnej księżniczki posiniaczonej ziarnkiem grochu wypadł bardzo zabawnie w oprawie blondtrwałej strzechy. Ale mnie nie było do śmiechu w tym momencie i tym nastroju. Wiedziałem, że stado poczuło już krew i będzie szarpać dalej żywe mięso, dopóki nie zostawi gołego szkieletu. Natura nie znosi próżni, a biuro ciszy, więc można się było spodziewać, że ten incydencik będzie przysłowiowym kamyczkiem wywołującym lawinę. Trzeba się było przygotować do następnego starcia. Dzięki mej niezłomnej sile woli w ciągu mniej więcej trzech minut rozwiałem przedoczną czerwona mgłę i używając technik medytacji relaksacyjnej doprowadziłem moje podniesione ciśnienie krwi do normy. Inicjatorką dalszych słownych igraszek była Marzenka Gwóźdź.

- Nie jest dobrze, gdy ktoś pozostaje zbyt długo kawalerem. Potem się z tego robi brak równowagi psychicznej... Stwierdziła, nie zwracając sie do nikogo konkretnego. No tak, mój pomysł na życie był po pierwsze nie do zniesienia, a po drugie był też świetnym pretekstem do prowokacji...

- To chyba odwrotnie jest, jak ktoś nie ma równowagi psychicznej, to właśnie wtedy pozostaje zbyt długo kawalerem... – Elżunia Majcher podchwyciła zręcznie wątek.

- Niektórzy po prostu pomyślą, zanim podejmą jakaś decyzję, aby potem nie tkwić w bagnie smutnej codzienności... Podzieliłem się również mymi refleksjami na temat życia w stadle rodzinnym.

- Niektórzy za dużo myślą...- Wtrąciła Brygida.

- A niektórzy wcale...- Odpowiedziałem szybko. W końcu mamusia mnie uczyła, że niegrzecznie jest kazać komuś długo czekać na odpowiedź... Cisza, która zapadła po tej ripoście była jeszcze niezręczniejsza od poprzedniej.

- Krystynie, ponownie cię proszę, abyś był łaskaw się nie zapominać – drżącym głosem upomniała mnie przełożona – Ja mówiłam ogólnie, nie personalnie...

- No wiem.. Ja też... - Zarzekłem się – Ja w ogóle zawsze mówię bardzo ogólnie... Nie śmiałbym personalnie... Nawet nie umiem, bo nie wiem, co to znaczy “mówić personalnie”...

Brygida jednak, na własną zgubę, zamierzała w dalszym ciągu propagować swój światopogląd.

- Nam chodziło o to, że każdy mężczyzna potrzebuje kobiecej ręki...

- Akurat ręka nie jest tą częścią kobiety, której najbardziej potrzeba mężczyźnie, ale niektóre kobiety tego nie rozumieją, co prowadzi do nieporozumień...- Chamstwo tego twierdzenia było na tym samym poziomie co komentarz o “mężczyznach potrzebujących kobiecej ręki”. W końcu, jeśli wejdziesz między wrony, musisz krakać jak i one, bo ci kruk oko wykole... Czy jakoś tak...

- Niektórzy jednak na zawsze będa samotni... - z westchnieniem rzuciła niby mimochodem w przestrzeń korektorka.

- Lepiej być samotnym niż nieszczęśliwym – ja też rzuciłem niby mimochodem w przestrzeń. Niestety, przestrzeń w naszym pokoju była coraz bardziej zatłoczona tymi rzucanymi od niechcenia uwagami, więc musiało dojść do kolizji...

- A kto według ciebie jest nieszczęśliwy? – wzorzec szczęścia, Brygida Maciejewska, zaczęła powoli tracić swą szczęśliwość.

- Na przykład mąż, którego żona gotuje mu zupę rybną, której nie znosi... Pewnie ościstą do tego...

Odpowiedziałem z satysfakcją. Wszelkie podobieństwo do osób z naszego biura i sytuacji z piątku było oczywiście najzupełniej przypadkowe i niezamierzone...

- Jesteś po prostu ordynarnym chamem – Brygida powiedziała to podniesionym głosem. Teraz już nie kryła irytacji. Prowokowała, kombinowała, a jednak sama dała sie wytrącić z równowagi...

– Ja myślę, że ty to jesteś agresywny wobec kobiet, bo jesteś impotentem – pomyślała z kolei na głos Elżunia Majcher.

- Gdy patrzę na ciebie, to rzeczywiście, jestem impotentem – przyznałem zgodnie. Dziewczyny zamilkły skonfundowane, z powrotem wściubiły kinolki w monitorki, zerkając na mnie niekiedy z ostentacyjnym niesmakiem. A ja tymczasem byłem z siebie dumny. Wiedziałem, że kręcę sobie bata na własny tyłek, bo niewątpliwie moje drogie koleżanki nie omieszkają się poskarżyć dyrekcji. Ale poczucie triumfu było silniejsze. Treningi w pyskówkach z Suchą i spółką jednak robiły swoje. Potrafiłem się opanować, rozwiać czerwoną mgłę przedoczną, błyskawicznie wymyślałem riposty i wynajdywałem czułe, osobiste punkty. Podobnie jak moje drogie koleżanki, nie miałem także już owych niepotrzebnych skrupułów, przed walnięciem w taki czuły punkt. Może i to biuro było intelektualnym rynsztokiem, ale potrafiłem już w nim brodzić i była szansa, że nie utonę w tym mętnym mentalnym odmęcie... Postanowiłem podzielić się moja satysfakcją z resztą kompanii. Wywołałem ich przez komunikator na papierosa...

 

23. Łapiemy trop

 

- Też masz się czym chwalić – podsumował Wierzban moje nieskromne przechwałki. A Sierioża, ziejąc z paszczęki tytoniowym dymem, dodał cytat ze swego ukochanego Nietschego:

- Kto walczy z demonami, może stać się jednym z nich...

- Demony?! - Powtórzyłem zaskoczony.

- Jakie tam demony... Nasze biuro to najwyżej zamek strachów z lunaparku... Niskobudżetowy, tandetny i w ogóle taki jakiś odpustowy...

- Brygida jest mniej pyskata, z nią łatwiej... Tak jak zresztą z resztą jej brygady... - Ponuro powiedziała Klara – Ja zostałam sam na sam z Suchą i resztą...

Pokiwaliśmy głowami ze współczuciem. Rzeczywiście, Brygidę czasami można było zgasić, niekiedy miewała dosyć, natomiast Sucherska była nie do zdarcia. Aśka była po prostu niezmordowanym wirtuozem złośliwości. Pod względem pyskowatości, starczała spokojnie za cały, średniej wielkości referat biurozmór. A miała jeszcze suport…

- Jak ja mam pracować, jak ta chuda kiła ciągle się jarzy, że jesteśmy na wymarciu i na czarnym indeksie Carycy... Rzeżączka wysuszona jedna... A stado jej przytakuje i osacza jak zaczynam ripostować... – Biadoliła bezbronna bidula.

- A jak jej odpaliłam, że jakby przegrzebać najbardziej zasyfiałe zaszafiaki to Sucha sama by poleciała ze świstem i podmuchem, to Julitka od razu, niby przypadkiem, kazała mi potwierdzać cały pakiet dochodów ze spółek skarbu państwa... No to tłumaczę jej, ze przecież budżetówki się nie sprawdza, a ta mi na to, że to różnie bywało, tam były różne dziwne formuły wynagrodzenia i nie do końca wszystko zgłaszali, i że przekręty były i żeby i tak sprawdzać... – Strumień żalu wylewany przez Klarę powoli zamieniał się w Niagarę. Fakt, Julitka Taran, obecna korektorka naszej koleżanki, tak jak moja Brygida, jakoś nie dostrzegała idiotyzmu w ustalaniu już ustalonego. No i był to niezły chwyt podpasowy, żeby przyciszyć Gwiazdkę... 

- A najbardziej to ją buzuje fakt, że przez tego „Fast running skeletona” z tym robakiem żeśmy sobie biedy napytali... Już się cieszy, że nas Caryca ściągnie za to ściąganie z netu...

- Z własnej, nieprzymuszonej głupoty... Nie trzeba było jej małpować... Na własne życzenie żeśmy się wkopsali... - Przyznałem.

- Nie na własne, na jej... Wszystko, czego się dotknie ta rzerzączka, biedę nam przynosi... - Westchnął Wierzban.

- Na jej życzenie? - Powtórzyła automatem Oksana.

- No pewnie, że na jej... I teraz jeszcze ma zlewkę...

- Ma zlewkę, że robak był w grze...- Powtórzyła raz jeszcze Majówka.

- No mówię wam... – wychlipała Klara.

Oksana gapiła się na Gwiazdę jak sroka w gnat ze szpikiem w środku. Biedną dziewczynę demencja ogarniała? Już zawsze będzie tak riplejować? To chyba ten docisk emocjonalny Suchej tak na nią otępiająco zadziałał. Ale spojrzenie Majówki było jak najbardziej inteligentne, a nawet powiedziałbym, że inteligentniało z każda chwilą. Dziewczyna wyraźnie doznawała olśnienia. I dopiero po chwili skumałem, o co kaman Oksanie. Otępiająco zadziałał na nas nadmiar wrażeń po tym zatrzymaniu przez policję i borykanie się z biurozmorami. Zagonieni w kieracie dnia codziennego - choć ostatnie wypadki były zdecydowanie niecodzienne – zatracaliśmy swoje refleksyjne, „yntelygencikowate”, spojrzenie na skrzeczącą rzeczywistość i jeszcze bardziej skrzeczącą Suchą. Zamiast odpyskowywać wystarczyło się wsłuchać w te złośliwości i podejść do nich analitycznie, dokonać dekonstrukcji i wyinterpretować wnioski, trzymając się niezłomnych zasad logiki... Na nasze usprawiedliwienie należy dodać, że jest to trudne, gdy ktoś obrzuca się flugami...

- Szz kurr...- Sierioża skumał jako trzeci.

- To kałmanawardze... - Sapnął Wierzban, czwarty w kumowatości.

- Ale o co kaman? Kto kałmanawardze?- U Gwiazdy, jak to u Gwiazdy, iskra przeskakiwała z minimalnym opóźnieniem, mimo, że sama wywołała tą reakcję.

- Idziemy do niej...- Zdecydował Wierzban.

  • Co chcesz zrobić? - Spytała zaniepokojona Oksanka.

- Przycisnąć ja do muru...- Wierzban już przebierał swymi tykowatymi kulosami w stronę referatu Oksany.

- Teraz? Chcesz ją bić? Przy wszystkich?

- Dla przykładu pewnie dobrze by było, do niej nie przemawia nic innego, ale chyba nie za bardzo można... Więc na razie poprzestaniemy na konfrontacji...– Rafał powoli, bo powoli, ale jednak nabywał umiejętności rozwiązywania konfliktów w sposób cywilizowany.

Wparowaliśmy z impetem koreferatu Klary.

- ...ksana...- Aśka kończyła właśnie wypowiadane słowo.

KUSówki odwróciły głowy w nasza stronę. Z ich twarzy nie zdążył jeszcze zejść uśmiech. Widoczniej Oksy była właśnie przedmiotem wielce interesującej konwersacji...

- Gdy własna egzystencja jest pusta i miałka, jedynym ciekawym tematem jest cudze życie – sentencjonalnie zaczął Sierioża. - Ale my mamy coś ciekawszego...

- Coś ciekawego masz? Chyba zostało na korytarzu... - Zadrwiła Sucha.

- Mamy, mamy – uspokoiłem ją obłudnie – Fajny temat do obgadania... „Fast running skeleton” na ten przykład...

Rysy Aśki wyostrzyły się gwałtownie jeszcze bardziej. Ale tej klasy zawodniczka nie poddawała się bez walki...

- Co? - Zapytała swobodnie patrząc na nas ironicznie.

- Skąd wiedziałaś, gdzie był robak zainstalowany?

- A mówiłam, gdzie był? - z jeszcze większa swobodą odpowiedziała pytaniem na pytanie.

- No...- Palnęła mimowolnie Julitka Taran. Gdyby gniewne spojrzenie podnosiło temperaturę, z Julitki pozostałaby kupka popiołu...

- No proszę, wszyscy słyszeli, czyli Gwiazda nie ma omamów słuchowych...- z ulga odetchnęła Majówka.

- Może mieć, bo nie ma chłopa ślubnego... - Z typowym dla siebie wdziękiem zaznaczyła Sucha. Spojrzałem na Rafała, który dostał standardowego szczękościsku, ale poza tym nie drgnął. Widać ostatnie doświadczenia były dla niego niezłą szkołą samoopanowania. Aśka z kolei popatrzyła na resztę swoich koleżanek, oczekując wsparcia i szyderczego śmiechu ze swego subtelnego przytyku. Jednak KUSówki w milczeniu kolejno pospuszczały oczęta. Mimo sympatii do niej i antypatii do nas nie zamierzały na szczęście zaprzeczać faktom.

- A co was to w ogóle, skąd wiedziałam? - Sucha zwróciła się napastliwie do nas.

- A to nas to, że nie mogłaś tego wiedzieć, chyba, że sama go zainstalowałaś u Sierioży... - Odparłem.

- A to w ogóle nie wasza broszka jest, skąd...- Aśka zastosowała wyślizg z tematu.

- To jest jak najbardziej moja broszka, bo to było na moim służbowym kompie i to ja ponoszę odpowiedzialność, co na nim było – zazgrzytał zębami Siergiej.

- No i to nas oskarżali potem o kradzież informacji...- Powiedziała Gwiazda, która już odnalazła się w temacie.

- Jeśli już chcesz wiedzieć, to o tym, że to było w tej grze dowiedziałam się od tego policjanta, jak był tu w czwartek. I co? Głupio? - Sucha roześmiała się sztucznie.

- Głupio... - Uśmiechnąłem się - ...Się tłumaczysz... Policja to ustaliła dopiero na komendzie, po tym jak nas zgarnęli z parkingu... Nawet naczelniczka pytała inspektora dziś rano, w jaki sposób włamano się do systemu, na co nie udzielił jej odpowiedzi, powołał się na tajemnicę ze względu na dobro śledztwa...

- I ja to zrobiłam? A jak? Co? Hasło skąd miałam mieć do tego kompa? E? - Zdenerwowanie powoli wyłaziło spod maski pseudo-spokoju Suchej.

- Przecież wszyscy zapisujemy je na karteluszkach i wsadzamy gdzieś w biurkach... Najnormalniej w świecie, któregoś dnie poczekałaś, aż wszyscy wyjdą, weszłaś do referatu Sebastiana, szybko włamałaś się mu do kompa, skasowałaś gierkę i wgrałaś nową, zarobaczoną wersję... To było najwyżej parę minut... - Wierzban zaczął rekonstruować przebieg wydarzeń. Sami mieliśmy już niezłą praktykę w infiltracji biur i komputerów, więc łatwej nam było sobie teraz wszystko wyobrazić. Jednak nowe doświadczenia, nawet kryminalne, jakoś rozwijają...

- Robaka napisał jakiś twój ziom, który wiedział jak obejść zabezpieczeczacza, którego wcześniej jakoś skopiowałaś - Kontynuował Rafał - Potem, gdy robak już się przegryzł, trzeba było wyciągnąć infodane z systemu. To już było trudniejsze, do tego potrzeba informatycznych umiejętności, których nie masz. Nie da się za bardzo hakerować w dzień. gdy komputerzyści warują w cyberszańcu, i każde wejście do systemu od razu widzą… Poza tym to zabiera więcej czasu, i nawet po pracy jest trudno, bo a to ktoś zostaje po godzinach, żeby się z normą wyrobić, a to sprzątaczki się kręcą, a i ochroniarze nie śpią... Sama kiedyś paplałaś, że Płatek z Cielęcina się spotykają, pewnie też przypadkiem zauważyłaś, którędy na schadzki do biura wchodzą, więc wiedziałaś, która drogą się można niezauważenie wejść do KUSu. Powiedziałaś to temu ziomkowi, udało mu się włamać do środka, ale nie skopiowało się tak jak zamierzał, a na dodatek, gdy wychodził, przypadkowo napatoczył się na Byka i musiał go znieczulić... I przez to dopiero, że Cielęcinka z Płatkiem znaleźli Byka w kałuży krwi, komputerowcy z policji zaczęli grzebać w systemie i wykryli, którędy wyciekły dane. Ale ty miałaś asekurację, bo nawet gdyby nasi informatycy z cyberszańca coś wyniuchali sami, bez tego wypadku z Bykiem, to hakowanie do systemu było na cudzym kompie, u Sierioży. Zabezpieczyłaś się, instalując robaka u Sebka, którego przy okazji nie lubisz, a w nas, których też z wzajemnością nie trawisz, walnęło to rykoszetem. Mieliśmy wgranego „Skeletona”, no i jesteśmy kumplami Siergieja, więc jak się obracamy w podejrzanym towarzystwie, to na nas też cień pada...

- Serdeczne dzięki stary... Za solidarność... – Zasapał dotknięty Sebek.

- Jesteś u pani naczelniczki – Sucha ze nerwów poleciała tekstem z przedszkola - Pojechałeś teraz, Wierzban! To są oskarżenie nieprawdziwe! Chamce jedne! No i zobaczymy, kto silniejszy! Wszyscy wylecicie! Skończyło się, lewusy! Pani naczelniczka od dawna miała was na oku! - Wkurżona Aśka zaczęła publicznie zdradzać sekrety poliszynela.

- A ja jestem nienaganną pracowniczką! Nie taka lewa wy! - Akurat w tej kwestii Aśka miała dużo racji.

- Żebyś nawet podwójna normę robiła, to nie daje ci prawa do kradzieży... Tak czy inaczej... - Spokojnym wtrętem zatamowałem jej gniewny słowotok.

- No to zobaczymy, jakie wy tu macie prawa... Dzwonię do pani naczelniczki! - Warknęła Sucha.

- A ja dzwonię na policję... I zobaczymy, jakie ty masz prawa…- Sierioża zaczął licytację gróźb, kto komu naskarży. Oboje, niczym westernowi rewolwerowcy w czasie pojedynku sięgnęli błyskawicznie po tą samą słuchawkę... Przez chwilę wyrywali sobie nieszczęsne urządzenie, aż na dobre je wyrwali z aparatu. Zbyt słabe jest to wyposażenie naszych biur, zupełnie nieprzystosowane do nadmiaru emocji, którym ulegają zestresowani urzędnicy...

- Telefon popsułeś, lewusie! Służbowy! - Aśka wrzeszczała na ogłupiałego Sieriożę ściskającego słuchawkę z dyndającym żałośnie przewodem. Teraz był to telefon bezprzewodowy...

- Zostaw Asię, łachmyto! To dobra dziewczynka! - z odsieczą Suchej ruszyła pani Helenka Hebel, jej korektorka. 

- Jaka dobra, złodziejka zwykła, pójdzie do więzienia!- Wtrąciła się walecznie Gwiazda.

- Nie bądź taka prędka! A ty bez ślubu żyjesz z Wierzbanem!

Rozgardiasz przybierał na sile. Nie tracąc zimnej krwi, Oksanka z własnej telekomórki wybiła numer policji i poprosiła o połączenie z inspektorem Zimnym. Rozstrzygniecie nadchodziło siedmiomilowymi krokami... Wręcz było słychać ten tupot...

 

24. Inspektor Zimny zamyka sprawę, a nas nie...

 

Zaliczenie jednego dnia podwójnego „dywanika” u Carycy było rekordem, który chyba zostanie odnotowany w annałach KUS-u. A zaliczenie tej atrakcji w asyście policji niewątpliwie zapewni nam miejsce również w kronikach kryminalnych. Tak czy inaczej, jakiś ślad naszej marnej egzystencji na pewno pozostanie...

Mając do pokonania zaledwie kilka pięter, schodami dotarliśmy z syczącą wściekle Aśką na karku do gabinetu naczelniczki szybciej niż inspektor. Zimny jednak potwierdził swój udział w audiencji, co dodało nam otuchy. Gdy coraz bardziej zdezorientowana Lila-Marylka wpuściła nas do jaskini, oberbiurwa ze współczuciem zapytała Suchą:

- Coś się stało, Asiu?

- Wierzbowski i reszta publicznie mnie oskarżają o to, co sami zrobili... Że to ja ukradłam te dane... Przy wszystkich tak mówili, u nas w pokoju... W miejscu pracy... Ja sobie nie życzę... - Sapała zasapana Aśka.

- Czy to prawda? - Naczelniczka przygniotła nas ołowianym wzroczyskiem.

- Tak, bo są podstawy...

- Ja się nie pytam, czy są podstawy, ja się pytam, czy to prawda. Nie potrafi pan udzielić odpowiedzi na konkretne pytanie?

- Przecież udzielił, że tak...- Zacząłem bronić Wierzbana.

- A ja nie udzieliłam panu głosu...- Weszła mi zręcznie w słowo Caryca.

- Więc jak było? Oskarżył pan publicznie koleżankę o to, co zrobił... Znaczy o to, o co jest podejrzewany pana kolega, czy nie?

- Tak – rąbnął Wierzban – I zaraz powtórzę to w obecności policji...- Rąbał szybko i twardo.

- Jakiej policji?!- Wyczerwienione szminą wary wokół otworu ustnego oberbiurwy zasupłały się gwałtownie.

- Oni zadzwonili na policje, pani naczelnik... I powiedzieli, że to ja... Do tego policjanta, co tu był... - Uprzejmie poinformowała Sucha.

- Ze służbowego telefonu? - Zapytała naczelniczka podnosząc swój wokal o co najmniej trzy stopnie. Obowiązywała nas ścisła dyscyplina telepołączeń i zakaz używania telefonu w prywatnych.

- Nie, z komórki zadzwonili, pani naczelnik... Bo służbowy telefon mi popsuli...

- Zrobiłaś to spółę ze mną, nie musiałaś szarpać... - Zaczął Sierioża.

- To był mój telefon!

- Cisza, do ciężkiej cholery!!! - Caryca walnęła z otwartego plaskacza w biurko, aż echo poszło od blatu...

Spojrzeliśmy zaskoczeni na naczelniczkę. Do jej standardowego „menu” należały serwowane „na zimno” prztyczki, polane cierpkim sosem złośliwości, nigdy nie widzieliśmy jej tak gorąco wściekłej...

- My się ściepimy na ten na ten telefon... Znaczy ściepę zrobimy... Znaczy składkę... - Bełkotała wystraszona Klara. 

- Ty mi tu nie pierdacz o telefonie! Coście powiedzieli policji! – Ciskała się oberbiurwa.

- Najwidoczniej prawdę, droga pani naczelnik... - Spokojnie odpowiedział stojący w drzwiach inspektor Zimny. Za jego plecami usiłował zmieścić się w futrynie nasz stary znajomy, aspirant Kafar.

- Czekałem na wieści od tych państwa i nie zawiodłem się, jak się okazuję...

- Na wieści od tych... Tych...? Tych mendowszy...- Sucha strzelała w nas kolejno piorunami spojrzeń.

- Wypuściliście ich po to żeby nam tu wpuścić? Jako pluskwy? Jako wtyki? Wetknęliście ich nam? - Wycedziła pytanie Caryca.

  • Nie do końca droga pani – odcedził odpowiedź Zimny.

- Na etacie u nas nie są... Do policji takich nie bierzemy...- Kafar spojrzał na nas krytycznie.

- Ci państwo odegrali co prawda rolę informatorów, ale nie było to uzgadniane ze mną... – Kontynuował inspektor.

- Ej no... Teges... Nic o nas bez nas... - Obruszył się Wierzban.

- Cóż, proszę państwa - Zimny zwrócił się do nas wszystkich.

- W pracy policjanta niekiedy trzeba się posługiwać pewnymi manipulacjami, nie dopowiadać wszystkiego do końca, lub przeciwnie, mówić nieco więcej niż należy i obserwować reakcję...

- Zaraz, bo pan nie dopowiedział, czego pan komu nie dopowiedział, a co pan komu dopowiedział i się pogubiłam... - Wyznała bezsilnie Klara.

- Zacznijmy od początku – Zimny usiadł bez zezwolenia naszej szefowej, co było aktem dużej odwagi z jego strony. – Początkowo sprawa wydawała się prosta. Przy niskich zarobkach tych państwa motyw kradzieży był oczywisty...

- Nie zasługują na więcej... Nie są wiele warci... - Wysyczała osaczana oberbiurwa.

- Nie mnie to oceniać, choć mam wrażenie, że ci państwo mimo wszystko wykazali się inwencją, przedsiębiorczością i inteligencją. W końcu odnaleźli bezpośredniego sprawcę, to znaczy włamywacza...

- My?? Włamywacza odnaleźliśmy?? A skąąd...- Sierioża jeszcze próbował rozpaczliwie grać głupiego.

- Widzę, że wrodzona skromność wymaga od was, byście dalej pozostali anonimowymi bohaterami, ale niejaki Cwankiewicz twierdzi inaczej... - Zimny znów swym uśmiechem upodobnił się do księżyca w pełni.

- Skarżypyta bez kopyta... - Bąknął coś nagle oklapły Wierzban.

- Kabel jeden... - Okasana też się poddała.

- Nie powinien pan dawać wiary przestępcy... - Próbowałem ratować naszą skórę.

- On nie zasługuje na wiarę, tylko na chleb i wodę... I żeby chleb był czerstwy...

- Ale to właśnie po jego zeznaniach wszystko ułożyło się w elegancko logiczną całość. Po drugim włamaniu do KUSu, z oczywistych względów byliście państwo również głównymi podejrzanymi, a fakt, że przez ostatnie dwa dni przebywaliście poza miejscem zamieszkania i poza zasięgiem sieci komórkowej, był aż nadto hmmm.... Wymowny...

- Wiedziałem, państwo policyjne... Wszechinwigilacja... – Westchnął zrezygnowany Sierioża.

- Nie potrafiliśmy jednak w żaden rozsądny sposób wyjaśnić, tego dosyć, hmmm... nietypowego przebiegu włamania. Nowe światło rzuciły na to dopiero zeznania Cwankiewicza, okazało się, że była to po prostu po amatorsku i nieudolnie zorganizowana zasadzka...

- Nieudolnie to wyście nas gonili...- Sierioża, ze swą urażoną ambicją w mało dyplomatyczny sposób zaczął przypominać o wydarzeniach, które lepiej byłoby pogrzebać w mrokach niepamięci...

- Był rozkaz, żeby ognia nie otwierać, inaczej miałbyś drugi odbyt, gostku… - szczękoszuflada Kafara wysunęła się zaczepnie do przodu o dobre dziesięć sentymentów. Jego ambicja też została urażona.

- Ironia losu polega na tym, że i my, i wy zastawialiśmy zasadzkę na tego samego włamywacza, i prawie że wpadliście w naszą pułapkę. Całe to zamieszanie było właściwie niepotrzebne. Wystarczyłoby poinformować nas o swoich podejrzeniach i pozostawić sprawę zawodowcom, wasz brak zaufania do organów ścigania jest co najmniej niewłaściwy...

Zimny zaczął nam serwować smrodek dydaktyczny.

- A jak poinformowaliśmy, że nic złego nie zrobiliśmy, to pan nam też nie zaufał.. Policja nie wierzy niewinnej jednostce, osacza ją, zniewala, dowala, a potem są pretensję, że jednostka sama dochodzi sprawiedliwości... - Nie pozostałem dłużny. Coś za coś, w końcu, kurcze blade... Ufność za ufność...

- I policja pobierała odciski palców niewinnej jednostki...- Przypomniała rozżalona Gwiazda.

- Proszę państwa – Zimny rozłożył bezsilnie ręce - Gdybym jako policjant wierzył w niewinność każdej zatrzymanej jednostki, więzienia można by na hotele przebudować....

- Albo na biura... - powiedział Sierioża, gapiąc się na okratowane okna gabinetu Carycy.

- Udało się wam uciec z naszej zasadzki, wam z kolei umknął włamywacz, ale coś jednak osiągnęliście. Dzięki wam i temu... Rozgardiaszowi, który spowodowaliście, w ogóle dowiedzieliśmy się, że było kolejne włamanie, nie udało nam niestety się zarejestrować momentu, w którym włamywacz wkradł się do budynku biura. Następnie, po tych pożałowania godnych wypadkach i waszej karkołomnej ucieczce, ukryliście się. Nawiasem mówiąc, czy moglibyście zaspokoić moją ciekawość i wyznać, gdzie się podziewaliście?

- Aaa, różnie, to tu, to tam...- Zaczął oględnie Wierzban.

- Warunki były grobowe... Znaczy polowe... - Klara również nie zagłębiała się w szczegóły.

- To nastroje były grobowe... - Skorygowałem szybko.

- No już dobrze, ostatecznie mniejsza z tym...- Zimny rzadko, bo rzadko, ale niekiedy potrafił wyczuć, że nie należy dopytywać o bolesne szczegóły.

- Gdy referowałem państwu przebieg śledztwa, wasze reakcje były bardzo wymowne, co potwierdzało jego zeznania. Szczególnie pani Majewska odebrała żywo moją niewinna aluzję na temat towarzyszącej włamywaczom prostytutki...

- Niewinną aluzję? - Nastroszyła się Oksy.

- No dobra, ale czy nie mógł się pan od Cwankiewicza wytorturować odpowiedzi na pytanie, z kim w KUSie współpracował? - Zapytałem.

- Policja nie torturuje...- Zaznaczył Zimny.

- Jakby aspirant Kafar zastosował przymus bezpośredni i z pięć razy pobrał odciski palców i ewentualnie innych części ciała dla pełnej identyfikacji, to na pewno by zaczął sypać. Już pan wiedział, że to nie my się włamaliśmy za pierwszym razem, więc po co była ta cała szopka?

- Otóż tu dochodzimy do sedna. Okazaliście się państwo na tyle bystrzy, żeby dotrzeć, choć nie wiem, jakimi kanałami, do włamywacza. Pomyślałem więc, że pomożecie mi ustalić kto jest kretem w KUSie. Cwankiewicz bowiem po prostu tego nie wiedział.

Umilkłem skonsternowany.

- Spotykali się anonimowo? O północy na rozstaju dróg w czarnych maskach? - Nadzwyczaj inteligentnie jak na nią zadrwiła Sucha.

- Raczej półanonimowo, w maskach – można to też metaforycznie tak ująć...

- Nic nie rozumiem... A nie metaforycznie i bez masek? - Zapytała zdezorientowana Gwiazda.

- Najnormalniej w świecie, poznali się w internecie – zarymował częstochowsko Zimny.

- Nie znali nawzajem ani swoich nazwisk, ani wyglądu. Nigdy się nie spotkali w Realu, to znaczy twarzą w twarz. Cwankiewicz nawiązał kontakt parę tygodni temu z kimś zalogowanym jako „Sprzedam dane osobowe” na pewnym netportalu... Na szczęście nie zdążył wyczyścić dysku swojego domowego komputera, więc gdy go zatrzymaliśmy przy waszym wybitnym udziale, mogliśmy przejrzeć rejestry rozmów. Za pośrednictwem netu Cwankiewicz dostał od tej osoby program zabezpieczający i namiar na konkretny komputer, komputer pana Rżewskiego. „Sprzedam dane osobowe” na czacie używała form rodzaju żeńskiego, co sugerowało, że jest kobietą. Wiedziała, że na komputerze pana Rzewskiego jest zainstalowana gra, zasugerowała więc włamywaczowi, aby właśnie w niej ukrył szpiegującego robaka. Wynikało z tego, że jest to ktoś dobrze znający pana Sebastiana, i niedarzący go specjalna sympatią...

- Żadnej kobiecie nie można wierzyć... - Sierioża pogrążał się w pesymistycznym męskim szowinizmie.

- A szczególnie tym, które cie dobrze znają... Skoro z tobą się zadają, to wiadomo, kto to jest... Ciągnie swój do swego, w końcu...- Oksana nie przepuściła okazji, aby dokopać Sebkowi.

- Na dysku Cwankiewicza były też przesłane przez „Sprzedam dane osobowe” wskazówki, jak dostać się niepostrzeżenie do budynku. Osoba ta popsuła też zamek w drzwiach do referatu pana Sebastiana, ułatwiając włamywaczowi dostęp do komputera...

- Fajny login, „Sprzedam dane osobowe”... „Gorąca kicia” by nie pasowało... - Powiedział zgryźliwie Wierzban, patrząc szyderczo na Suchą.

- A pan to w ogóle nie ma prawa!!! Pan mi niczego nie udowodni w ogóle!!! - Rozryczała się nagle Sucha. Jej zwykły, codzienny tupet znikł jak kamfora w piecu.

- Pani naczelnik, niech mu pani powie!!!- Łkając zwróciła się do oberbiurwy.

- Rzuca pan poważne oskarżenia na jedną z moich najlepszych pracowniczek, opierając się jedynie na mętnych zeznaniach jakiegoś kryminalisty i kilkorga mało wiarygodnych osób...

Naczelniczka raczyła o nas wspomnieć w swoim expose.

- Jak widzę muszę wskazać panu lukę w pana miernej konstrukcji intelektualnej. Niech pan nie zapomina, że pani Sucherska nie miała możliwości skopiowania oprogramowania zabezpieczającego, do którego ma dostęp jedynie kilka osób. Może być pan pewny, że spotkam się z pana przełożonym i nie omieszkam mu wspomnieć o pańskim aroganckim zachowaniu...- Błyskała gniewnie grubymi szkłami okularów.

- Sądzę, że nastąpi to już wkrótce, pani naczelnik. Czy pamięta pani naszą rozmowę, na samym początku śledztwa, gdy odnaleziono rannego pracownika ochrony? – Zapytał Zimny nadętą naczelniczkę. Nadęcie nie pozwalało jej udzielić odpowiedzi.

- Zaczęła pani wówczas sugerować skwapliwie, zbyt skwapliwie, co do ewentualnych sprawców. Uderzające było to, że bez żadnych, najmniejszych wątpliwości wytypowała pani do zadania ciosu ochroniarzowi Rafała Wierzbowskiego jako najsprawniejszego w tym biurze, pani Oksana Maciejewska, która notabene też nie miała możliwości zdobycia programu zabezpieczającego, dzięki swej wiedzy informatycznej miała jednak według pani napisać „robaka”, a pan Sebastian Rżewski, oczywiście był od początku podejrzany...

- „Oczywiście od początku”? – Rozgoryczył się Sierioża.

- Ponieważ w rejestrze odnotowano włamanie z jego komputera. Pani Gwiazda i pan Marzec niejako hurtem też znaleźli się w kręgu naszych zainteresowań, choć niczym się specjalnym nie wyróżniali...

Niczym specjalnym się nie wyróżniali”... Kurde balans... A inteligencja?

- Ale zdążyliśmy się zorientować, że są jego bliskimi kolegami, a co ważniejsze, to na ich komputerach zainstalowana również była owa nieszczęsna gra. Nie były to jednak decydujące dowody, ponieważ ze służbowego komputera pana Rzewskiego ktoś mógł dokonać po prostu nieautoryzowanego skopiowania danych nocą, i niekoniecznie musiał to być właśnie on...

- No właśnie.. Niekoniecznie... - Zgodnie przytknął przekorny zazwyczaj Sierioża.

- Natomiast pani nadgorliwość we wskazywaniu winnych wydała mi się nieco zastanawiająca...

- No i co, mnie pan też oskarży o kradzież danych? - Zaśmiała się oberbiurwa.

- Panie, pan jesteś bezczelny... Wiesz pan, kim ja jestem? Ja jestem naczelniczką wojewódzkiego oddziału Kasy Ubezpieczeń Sojalnych... Ja mam pod sobą trzystu pracowników... Ja jestem ustosunkowana...

- Trzystu ludzi ma pani pod sobą? To niezły stosunek rzeczywiście musi być... - Aspirant Kafar nie wykazał się może specjalnie wyrafinowanym poczuciem humoru, ale spodobał mi się ten dowcip.

- Zdaję sobie sprawę, że przy pani uposażeniu, a przede wszystkim, przy premiach, jakie pani dostaje za tak wysoką wydajność pracy podległych pani zasobów ludzkich, nie musi się pani posuwać do pospolitej kradzieży danych osobowych. Ale co by było, gdyby się okazało, że tak wysoka wydajność uzyskana jest nie dzięki dobrej organizacji pracy, a bezsensownemu i niezgodnemu z przepisami wyśrubowaniu norm dziennych? - Kontratakował Zimny.

- To nie pan będzie oceniał, jaka norma będzie obowiązywać w MOIM wydziale!!!

- Nie w pani, tylko w wydziale KUSu, proszę pani... – Uściślił inspektor.

- Instytucji, która poniosła duże straty przez pani niechlujstwo, pospiech i brak kompetencji. Aby dostawać wysoką premię za wydajność, zależało pani na jak najszybszym opracowaniu jak największej ilości dokumentów i zaczęła pani pośpiesznie, pobieżnie, a przez to błędnie odczytywać przepisy ubezpieczeniowe. I wszyscy pani podwładni kopiowali bezmyślnie pani błędy...

Ten policmajster bezustannie nas zaskakiwał, mnożąc wątki i wątpliwości. O czym z kolei teraz on opowiada?

- Czy zaprzeczy pani, że przez pani pośpiech i niedbalstwo, KUS PONOWNIE wypłacał odszkodowania, których podstawą były JUŻ RAZ wypłacone kiedyś przez waszą instytucję świadczenia chorobowe? Jest to o tyle naganne, że w innych wojewódzkich wydziałach opracowywano te wnioski prawidłowo. Okazała się pani jednak zbyt arogancka i pewna swego, aby sprawdzić to sprawdzić. W końcu to pani ustala tu reguły...

Zdębieliśmy. Rzeczywiście, KUS wypłacał ubezpieczonym odszkodowania na wypadek dłuższej choroby. Potem, zgodnie z poleceniem Carycy, te wypłacane pieniądze zaliczaliśmy jako składki WPŁACANE do kasy i od tych niby wpłat naliczaliśmy następne świadczenia. Robiliśmy to wszyscy, takie bowiem było prawo stanowione przez Carycę, a żaden nędzny robal z biurowego planktonu nie śmiał się przeciwstawić najwyższej władzy. Jedynie donkiszotowaty Sierioża, mózgowiec o łepetynie przepełnionej wiedzą prawniczą skakał kiedyś o to naczelniczce do gardła, przez co nawet wyleciał z naszego pokoju. Ale skąd Zimny znał ten temat?

- Zorientowała się pani, że pan Rżewski zauważył ten błąd, przez co zaczął stanowić zagrożenie dla pani stanowiska w hierarchii KUSu - kontynuował Zimny.

- Chciała się go pani pozbyć, podobnie jak jego kolegów, z którymi mógł się podzielić swoimi uwagami. Nie było jednak podstaw do dyscyplinarnego zwolnienia. Więc, gdy tylko nadarzyła się okazja, wrobiła go pani w hakerstwo. A okazja miała postać pani ulubienicy, która podzieliła się z panią pomysłem na zarobienie dodatkowych pieniędzy za skradzione informacje. Żeby zrealizować ten plan potrzebny był jednak sposób na ominiecie programu zabezpieczającego. I to pani, jako naczelniczka biura, udostępniła pani Sucherskiej jego kopię, ta z kolej przesłała go Cwankiewiczowi, który napisał odpowiedniego robaka... W jego komputerze znaleźliśmy kopię zabezpieczacza i gdy sprawdziliśmy numer seryjny, wiedzieliśmy, że to pani go skopiowała. Brakowało nam jednak wiedzy, kim była ta „Sprzedam dane osobowe”, dlatego liczyłem na to, że ci państwo nam mimowolnie pomogą w ustaleniu tej persony….

- Mendokabel... Kapulec... - Charczała Caryca w stronę otumaniałego z zaskoczenia Seby.

- I ponownie się pani myli, tak jak przy czytaniu paragrafów ustawy – Zimny stanął pomiędzy spienioną oberbiurwą i Sieriożą.

- Akurat to nie pan Sebastian nas o tym poinformował. Ironia losu polega na tym, że to pani sama mimowolnie się wydała, próbując zatrzeć ślady. Wydała nam pani na tacy pana Rżewskiego wraz z jego twardym dyskiem. I właśnie przy analizowaniu danych z tego dysku odnaleźliśmy poprawnie przez niego opracowane wnioski i pani błędne poprawki... Masę błędnych poprawek...

 

25. Koniec, podsumowanie i ran lizanie...

 

Po dostarczeniu na posterunek spienionej Carycy i zachlipanej Suchej, Inspektor Zimny przedstawił nam brakujące fragmenty układanki. Mimo że, koniec końców, uratował nam skórę, wcześniej facet traktował nas jednak dosyć instrumentalnie. Mechanizm machlojkowych machinacji naczelniczki poznał dzięki analizie dysku Sierioży i potem Cwankiewicza. Cwankiewicz opowiedział mu też o swej netowej wspólniczce, kiedy to na komendzie delektowaliśmy się ciasteczkami i zachwycaliśmy umundurowaną panią policjant. Mimo to, Zimny nie wyjawił nam już wtedy, że wie o niewinności Sierioży, bo jak zaznaczył, „gdy myśleliście, że wciąż jesteście głównymi podejrzanymi, mieliście większą motywacje do odnalezienia tej „Sprzedam dane osobowe”„.

- No bajka normalnie... To pan nam fundował silne wrażenia i masę nerw, bo sam nie potrafił pan sam personaliów podejrzanej ustalić? - Spytałem poirytowany.

- Nie tylko – pokręcił głowa Zimny.

- Musiałem też zachować te informacje dla siebie ze wzgledu na dobro śledztwa. Ostatecznie nie wiedziałem, czy na przykład tą „Sprzedam dane osobowe” nie była pani Oksana. Jest biegła w informatyce i wiedziała, że na komputerze pana Sebastiana jest „Skeleton”...

- Czyli ty też byłaś podejrzana... - Ucieszył się Siergiej - Nie jestem jedyną czarna owcą...

- Chyba czarnym baranem... - Uściśliłem.

- Można było numer IP ustalić. Każdy komputer się tak namierzy. Przecież anonimowość w internecie, gdy klika się z domu to fikcja...- Rzeczowo podpowiedziała Zimnemu Oksana.

- Słuszna uwaga, było to pierwsze, co próbowaliśmy zrobić, ale pani Sucherska była na tyle przezorna, ze łączyła się do sięci w kafejce internetowej, więc ten trop się urywał. Do pełni szczęścia brakowało mi tylko personaliów tego kogoś z waszego biura, kto „nagrał” Cwankiewiczowi tą robotę. I dlatego liczyłem, że to pan wpadnie na to, kto to jest... – Policmajster zwrócił się do Sierioży.

- A nie myślał pan, że to była bezpośrednio naczelniczka? - Zaintrygował się Wierzban.

- Nie można tego było wykluczyć... - z wahaniem odpowiedział Zimny – Nie miałem oczywiście pewności, ale jakoś nie spodziewałem się, żeby samodzielnie wpadła na to, aby umieścić oprogramowanie szpiegujące w grze komputerowej. No i skąd mogła wiedzieć, że ma pan „Skeletona” na dysku... Caryca to osoba starszej daty. Jest niewątpliwie dosyć sprawna w personalnych rozgrywkach i biurowych świństewkach, ale nie należy do pokolenia, które szuka rozwiązanie wszystkich swoich problemów w internecie... - Zakończył swój wywód Zimny, dowodząc po raz kolejny swej doskonałej znajomości ludzkiej natury. Normalnie Hannibal Lecter...

 

Następne kilka dni, poza normalną biurową szarpaniną, przyniosło wiele zmian. Obowiązki, władzę i gabinet Katarzyny Carycy tymczasowo przejęła przysłana z centrali pani Maria Księżna, która już na wstępie zapowiedziała, że radykalnie zreorganizuje, zracjoanlizuje i zrestrukturyzuje nasz wydział. Nie wiedzieliśmy, co dokładnie ma na myśli, więc aby uniknąć kolejnych rozczarowań, profilaktycznie nie oczekiwaliśmy niczego dobrego. Wśród naszych serdecznych koleżanek rozniosła się plota, że przez nas i nasze szemrane układy oberbiurwa z Suchą wylądowały w areszcie. Podobno nawet osadzono je w jednej celi. Mówiło się też nad papierzyskami, że musiały poprawiać błędnie od iluś lat ponaliczane odszkodowania, ale to już chyba była fantazją biurw. Od tego czasu bały się nas kąsać, a przerzucanie wniosków stało się jakieś takie łatwiejsze. Okazało sie nagle, że da się sprawnie wydawać decyzje bez kolejnych idiotycznych ustaleń już ustalonego i weryfikacji już zweryfikowanego. Mimo to czuliśmy na plecach palące, bazyliszkowate spojrzenia czających się po ciemnych kątach biurozmór, a Seba opowiadał, że usłyszał przypadkiem Elżunię, jak w damskiej ubikacji ostrzegała kogoś przed „młodymi wilkami”, przez które „taka dobra pani naczelnik musiała odejść”. Zaintrygowało nas, co właściwie robił w damskiej ubikacji, ale okazało się po prostu, że zdezelowany zamek w męskim wychodku zaciął się i Sierioża był zmuszony skorzystać z jedynego otwartego...

- „Zmuszony”... Biedulek.. - Sarknęła ironicznie Oksana.

Ostatecznie się nie dowiedzieliśmy, czy Cwankiewicz zdradził, dla kogo wyhakował dane, więc nie było żadnych informacji co do losu Łowczego z „Psychotechu”. Z oczywistych względów facet sam też nie składał doniesień na policję o naszej krótkiej, aczkolwiek dramatycznie trudnej współpracy. Nie martwiliśmy się więc o niego. Wiedzieliśmy jednak, że zawsze znajdzie się jakąś liczba niewiele zarabiających i zdeterminowanych Cwankiewiczów, którzy będą przez niego eksploatowani przy „zdobywaniu nowych rynków”, a jeśli się nie sprawdzą, może zdobędą jakiś dostęp do danych osobowych, cztery złote za zestaw... Więc kto wie? Może kiedyś znów jakiś szpiegorobak wpełznie nam do infosięci... Z wypiekami na twarzach przeczytaliśmy w lokalnym „Expresie” wywiad z gromadką emerytowanych bywalców cmentarza. Szczegółowo i barwnie opowiedzieli o grupie niebezpiecznych satanistów, urządzających odrażające, ohydne orgie w starych grobowcach. Aby dać odpór moralnej zgniliźnie i zepsuciu, prężny kolektyw pod przewodnictwem rzutkiego pana Klemensa (nazwisko do wiadomości redakcji), postanowił zorganizować stałe trójosobowe brygady patrolujące cmentarne alejki. Zdecydowaliśmy, że w najbliższe Zaduszki na groby dziadków wybierzemy sie w maskach, a ateista Wierzban ostatecznie postanowił uczcić pamięć przodków zapalając znicz w domu... W gazetach pojawiła się też artykuł o trójce bohaterów w Hipersamie, którzy z narażeniem życia obezwładnili furiata taranującego ludzi wózkiem widłowym. Niestety, zdjęcie, które zamieszczono w gazecie, przedstawiało nas stojących w obszarpanej odzieży i z głupio zaskoczonymi minami przed „chyba majorem”. Nasze drogie koleżanki wieszały sobie wycinek z tą fotografią nad monitorkami, a Brygida raczyła poczynić komentarz, że „jednak dziennikarze potrafią ukazać prawdziwe oblicze człowieka”. Próbowaliśmy skorzystać w Hipersamie z tej obiecanej zniżki, ale nabuzowany facio z działu sprzedaży poinformował nas uprzejmie, acz stanowczo, że nie ustalono żadnych upustów dla nas, bohaterskich obrońców klientów, więc musiałem zrezygnować z konsoli do gier, Wierzban odniósł narty na stoisko sportowe, a Gwiazda popuściła łezkę, gdy odkładała satynowa kieckę na półkę... Po paru dniach do pracy wrócił Byku. Z dumą opowiedział, że lekarze byli pod dużym wrażeniem twardości i odporności na bodźce jego czaszki. Podobno, gdy prześwietlili mu głowę, „niczego w niej nie znaleźli”, co wywołało uśmiech satysfakcji u Sierioży. Nasze komputery w dalszym ciągu odmawiały posłuszeństwa, a wzywany Płatek oczywiście był półprzytomny i niewyspany. Podobnie zresztą jak Cielęcinka... W końcu przyszedł piątek i wieczorna posiadówa przy szklaneczce chmielosoku w pubie „Wokanda”, gdzie jak zwykle roztrząsaliśmy bieżące i przyszłe problemy.

- Ja wam mówię, nic się nie zmieni...- Smętnie czknął Sierioża - System jest niezniszczalny i przemieli nas wcześniej czy później... Na papkę mentalną...

- Twardym trza być, nie miętkim... Życie nie prącie, zawsze twarde... – Usiłowałem dodać ducha upitemu na smutno Sebie.

- Może i jesteśmy leszczami, lewusami i cykamy się prać po pysku... Nawet jak trzeba... Ale nie wolno się poddawać, Sierioża... Nawet jak nas w końcu wyrzucą... Żebyśmy nawet mieli skończyć na bruku, jako męty... - Wtórował mi Rafał.

- A ja myślę, że nie skończymy jak męty, ale jako diamenty... - zza mgły chmielowych oparów walnęła znienacka Oksana.

- Że jak? - Klara-Ofiara przebudziła się nagle, podnosząc głowę ze stolika.

- Jesteśmy pod ciśnieniem, bo tryby systemu nas miażdżą, non stop miażdżą i dociskają... Ale pod ciśnieniem powstają diamenty... – Mamrotała metaforycznie Majówka.

- Diamenty, powiadasz? - Seba patrzył na nas z powątpiewaniem. On chyba nie jednak dostrzegał w nas tego diamentowego blasku. Za dużo czasu przed monitorem spędza w biurze, musimy zażądać filtrów antymęczliwych dla ochrony naszych oczu, bo Sierioża już nie widzi pewnych oczywistości...

- A jakie twarde są takie diamenty... - Podchwyciłem motyw - Normalnie zęby tych trybów mogą powyłamywać... - Rozmarzyłem się.

- Dwa już poszły… - uśmiechnęła się Oksy.

- Łamiemy dalej... - Wymamrotał Wierzban i na potwierdzenie swej bełkotliwej deklaracji bęcnął głową na blat. A mnie jakoś tak nagle się samo ułożyło:

 

Lecz zaklinam - niech szaraki nie tracą nadziei,
Choć wciąż zakłada się im kaganiec;
Następne systemu tryby łamcie po kolei, aż biurew ostatni padnie szaniec

 

 

 



 

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
krystek makowski · dnia 15.02.2016 16:32 · Czytań: 894 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 1
Inne artykuły tego autora:
  • Brak
Komentarze
purpur dnia 16.02.2016 10:28
Hmm...

Proszę popraw tę czcionkę, bo czyta się tragicznie - wejdź w pierwszy lepszy tekst na portalu i zobacz jak wygląda schludnie dodany tekst.

Sugerowałbym również chociaż przeczytanie tego tekstu przed publikacją. Nie jestem jakiś spostrzegawczy szczególnie jesli chodzi o literówki ( zwłaszcza, że też je sadzę... ), ale zanim dotarłem do czwartego zdania, już trafiłem na trzy...

Cytat:
Do­gmat obe­riur­wy
- pomijając kwestię literówki, zastanowiłem się nad tym określeniem. Rozumiem uberbiurwe, ale oberbiurwa? Co oznacza ober?

A takie pytanie z innej bajki - dlaczego wstawiłeś tutaj jakiś archiwalny - stary swój tekst?
Dlaczego nie dałeś czegoś nowego, czegoś co, jak mniemam jest na pewno "lepsze" jakościowo niż pisany dawno temu tekst?
Z ciekawości pytam.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty