Książka we łzach. - trawa1965
Proza » Fantastyka / Science Fiction » Książka we łzach.
A A A

Książka we łzach

Część pierwsza.

Rozdział pierwszy.

Molice to średnioduża wieś licząca około tysiąc trzystu mieszkańców. Na pozór wszystko toczy się tu normalnym trybem. Rolnicy trudzą się uprawą roli oraz przede wszystkim wypasem bydła i kóz. W centrum wsi stoi kościół, jeden sklep (drugi ostatnio został zlikwidowany) oraz budynek filii biblioteki w Kopalnej. W planach jest budowa domu kultury.

Pamięć genetyczna czerpana ze szczątków leżących na  przykościelnym cmentarzu przodków obecnych Moliczan skupia się dziś w małym, drewnianym kościółku, pamiętającym czasy, gdy cała wieś należała do prywatnego Imperium Habsburgów.

Godny uwagi jest też fakt, że dokładnie przez centrum tej wsi przebiega granica pomiędzy Pogórzem Białym a zachodnią częścią Gór Ciemnych.

Tak z grubsza wygląda sytuacja z punktu widzenia ludzi.

Zupełnie inaczej patrzą na to żyjące w licznych okolicznych lasach zwierzęta. W ich mniemaniu Molice to cztery wsie połączone ze sobą wspólną roślinnością. Są - zwłaszcza w mniemaniu typowych, osiadłych zooautochtonów- państwem związkowym typu szwajcarskiego o nazwie Myszołowice. We wszystkich czterech molickich kompleksach leśnych myszołowy prowadzą ożywione dyskusje podczas wspólnych łowów na różne gatunki myszy i polników. Te na wpół zabawy często kończą się... weselami, o czym świadczą liczne powietrzne akrobacje i swoiste przyśpiewki.

Jedna z takich młodych par, urodzona i wychowana w kompleksie leśnym numer cztery o nazwie Niecka Nad Wodą postanowiła, zgodnie z ogólnomyszołowicką tradycją, przystąpić do oblatywania całego leśnego imperium. Niecczanie chcieli przez to podkreślić, że od chwili ich zaślubin całe imperium jest ich duchową własnością. Starannie celebrowali tą czynność, gdyż była to ich podróż poślubna, podczas której chcieli posłuchać dobrych rad tych, którzy już wielokrotnie posiadali pisklęta.

Własność kojarzyła się młodej parze z obowiązkiem udzielania im pomocy przez resztę myszołowiczan. Mogli- tak im się wydawało- przyjąć ją lub odrzucić. Nie przewidywali tylko, że życie lubi płatać figle.

Po zbudowaniu gniazda na obrzeżach ich macierzystego lasu małżonkowie wydali z siebie owoc ich miłości. Malutkie pisklę rosło jak na drożdżach, karmione przez rodziców kawałkami myszy. Jego rodzice cieszyli się, że ich wielki trud nie pójdzie na marne. Przecież wszystko miało zakończyć się wspólnym urlopem od listopada w okolicach Madrytu!

W istocie co miało zakłócić tą perspektywę? Czy obserwowanie krajobrazu z góry nie jest samą przyjemnością? A jaką satysfakcję sprawia tropienie i chwytanie gryzoni! Wystarczy wyczekać zawisając na chwilę w powietrzu, by wszystkowidzącymi oczami bezbłędnie trafić w punkt przy norze stopniowo wypełniającej się ciałem ofiary. Trzeba było jeszcze popatrzeć, co robi rodzic i po kilku nieudanych próbach zrobić w końcu to samo.

Jednak para ta najwyraźniej miała pecha. Mijały dni i tygodnie, a ich potomek ani myślał zainteresować się tym, co dzieje się na zewnątrz. Jego dewiza brzmiała: żadnej odpowiedzialności ani wysiłku tak długo, jak tylko się da. Jedynym przejawem jego aktywności była nieprawdopodobna żarłoczność. Nadchodził listopad, a półroczny młodzieniec nadal był karmiony jak trzydniowe pisklę.

To oczywiście nie mogło dłużej trwać i dlatego należało przedsięwziąć jakieś środki zaradcze. Na żądanie młodej pary zwołano więc nadzwyczajne posiedzenie ogólnomyszołowickiego rządu według ustalonych na czas kryzysu procedur.

Premier rządu centralnego, w skład którego wchodzili ministrowie reprezentujący każdy autonomiczny kompleks leśny, zabrał głos:

-Nieczęsto zwołujemy takie zebrania, gdyż chcemy ograniczyć ingerencję w życie obywateli naszego imperium do minimum. Doszły do mnie jednak informacje, wobec których nie mogę pozostać obojętny, gdyż chodzi o przypadek, o jakim nigdy dotąd jeszcze nie słyszałem. Oddaję więc głos przedstawicielowi Niecczan. Co takiego u was się stało?-

Jeden z Niecczan, wysoko postawiony teść młodej pary, poprawiwszy się wygodnie w swoim gnieździe, zaczął przemówienie:

-Nazywam się Śpioch. Niecczanie nazwali mnie tak, gdyż byłem opóźniony w rozwoju. Nauczyłem się latać miesiąc po terminie. Moi świętej pamięci rodzice tolerowali to, ponieważ uważali, że obowiązkiem rodzica jest bezbolesne przygotowanie dzieci do trudów życia. Mogli sobie na to pozwolić, ponieważ pokarmu wokół nie brakowało. Było przecież znacznie cieplej niż obecnie, a myszy wszędzie bezkarnie grasowały. Ale czasy się zmieniły i ze względu na znacznie ostrzejsze zimy nie możemy już dłużej sobie na to pozwolić. Musimy latać do ciepłych krajów- niezbędne jest więc ścisłe przestrzeganie terminów usamodzielnienia się naszych piskląt-.

- Ciekawa historia- odparł premier.- Proszę kontynuować-.

- Podejrzewam więc, że ten przypadek, z którym obecnie mamy do czynienia, nie wziął się znikąd-odpowiedział Śpioch. - W tym żółtodziobie nastąpiło po prostu genetyczne odwzorowanie dawnych dobrych czasów. On jest do mnie bardzo podobny i to właśnie mnie martwi. Trzeba podjąć ustawową regulację tego typu zachowań-.

-Po co bawić się w biurokrację- odparł premier- skoro twój wnuk jest po prostu chory. A to zagraża bezpośrednio istnieniu całego naszego imperium.-

- Co więc należy zrobić?-

-Zmusić młodzieńca do odlotu poprzez odmawianie mu jedzenia- jednogłośnie odpowiedzieli parlamentarzyści.

- Za późno- skonstatował premier.- Zrzucicie gniazdo w sam dół niecki razem z jego lokatorem-.

-Skoro decyzja została już wcześniej podjęta, to po co pytałeś nas o radę?- oburzyły się myszołowy.

- A jak inaczej mógłbym was policzyć?- odpowiedział pytaniem premier.-Musiałem użyć podstępu, by mieć całkowitą pewność, że wszyscy przylecą na zebranie. Przecież znam was dobrze i wiem, że każdy z was chce czuć się ważny-.

Po czym premier zwrócił się do Śpiocha:

-Szczęściarz z ciebie. Ja przecież jestem wyrozumiały, bo kocham prawdę. Pamiętam jednak mojego poprzednika na tym stanowisku i jego bezkompromisową stanowczość. Nie wiem, jak w tej sytuacji udało się twoim rodzicom ukryć twój niedorozwój przed jego czujnym okiem-.

-Nie namówię własnego syna do zabójstwa swojego dziecka- odpowiedział stanowczo Śpioch.

-Zrobisz to- uniósł się premier- bo inaczej zostaniesz stąd przegnany i zapewniam cię-wszyscy tu obecni dopilnują tego, a jeśli będziesz dalej tkwić w uporze, podzielisz los swego wnuka. Nie będę przecież ryzykował, aż jakaś zaraza zdziesiątkuje mieszkańców naszego państwa. Na tym polega odpowiedzialność-.

- A co z demokracją?- zapytał Śpioch. - Czy ta idea nigdy tu nie obowiązywała?-

-Mylisz się- odpowiedział premier.- Obowiązuje tu od zawsze. Tylko nie może ona kolidować z interesem ogółu. Czyż ja dokonałem zamachu stanu? Wybrali mnie na premiera wszyscy Myszołowiczanie, gdyż osiągnąłem lepsze rezultaty w polowaniach niż inni kandydaci na to stanowisko. A jeśli później nie będzie mi szło, wybiorą innego-.

 

Rozdział drugi.

 

Młodzieniec zobaczył, że rodzice nie przynieśli mu jedzenia i zląkł się nie na żarty.

-Co to ma znaczyć?- zapytał

-Dezynfekcja- odpowiedzieli rodzice.

-Pozwólcie mi wytłumaczyć!- poprosił młodzieniec. - Byłem tylko wygodny-.

- Twój los już nas nie obchodzi- zawyrokowali. -W każdej chwili możemy urodzić twojego zmiennika. Chorzy zawsze błagają o litość, a potem cała społeczność płaci cenę za chwilę naszej słabości. Jeśli jednak byłeś wygodny, to teraz szybko nauczysz się żyć lub jeszcze szybciej umrzesz-.

I w tej samej chwili młody myszołów runął w dół wraz z gniazdem, zepchniętym przez rodziców. Gęsta sieć jeżyn gruczołowatych zamortyzowała jego upadek, dzięki czemu uniknął on natychmiastowej śmierci. Ale to i tak wystarczyło do złamania nogi.

Gdyby młodzik był pilnym uczniem, to jego nabyta od rodziców mądrość życiowa kazałaby mu nie ruszać się z miejsca. Ale wtedy, w krytycznej dla niego sytuacji zaczął myśleć, jak wielkie upokorzenie go spotkało. Bo oto król niemalże, leżący w lektyce własnego gniazda i mający ojca i matkę na każde skinienie, z sekundy na sekundę stał się okaleczoną, zaszczutą ofiarą, bojącą się nawet własnego cienia. I choć nadal wyglądał jak myszołów, praktycznie przestał nim być, gdyż został pozbawiony możliwości korzystania z przestworzy.

Czując nasilający się ból złamanej nogi i wrzynające się w jego pierze kolce jeżyn, postanowił wydostać się z dławiącej go matni. Byłoby to możliwe, gdyby widział oddalone o kilkadziesiąt metrów wyjście z lasu.

Choć młodzieniec zasłużył na karę, to trzeba jednak przyznać, że rodzice, bojąc się ostracyzmu reszty Myszołowiczan, postąpili z nim okrutnie. Na egzekucję swego syna wybrali szczególną porę- koniec października. Pora ta charakteryzuje się występowaniem licznych i gęstych mgieł.

Powie ktoś- a cóż to za przeszkoda w wydostaniu się z lasu? Tym bardziej dla myszołowa, który ma świetny wzrok przeszywający wszystko na wylot...

Ale ten ktoś nie zna mikroklimatu Myszołowic- Molic! Ten ktoś nie wie, że na tym skrawku Polski mgły potrafią zakrywać słońce nieprzerwanie przez kilka tygodni i są tak gęste, że nie widać przez nie nawet łebka od wyciągniętej w ich kierunku szpilki. Możemy więc sobie wyobrazić, co w tej sytuacji czuł samotny myszołów przebijający się przez chaszcze po omacku i szukający jakiejś drogi metodą prób i błędów, w dodatku na jednej nodze.

Tak właśnie nasz bohater, zupełnie o tym nie wiedząc, zszedł aż na samo dno niecki. Jedyne, co tam usłyszał, to huk pobliskiego strumienia, silnie wezbranego po ostatnich deszczach. Był przynajmniej na tyle bystry, że nie widząc przed sobą nic, nie poszedł ani o krok dalej, tylko czekał, co przyniesie los. Mógł sobie jeszcze na to pozwolić- po wielomiesięcznej uczcie nie czuł głodu. A nuż w międzyczasie noga sama się zrośnie?

Tylko jak długo jeszcze będzie nad lasem wisiał ten nieprzenikniony welon?

Dopiero po kilkunastu dniach, głodny już i zmarznięty, usłyszał szum. Był to wiatr halny, który ostatecznie rozproszył mgłę. W ciągu kilku godzin zrobiło się słonecznie i ciepło. I zajęczały pnie starych jodeł tak, jakby współodczuwały cierpienie młodego myszołowa.

Ale ten nie bawił się w żadną poetykę i nie dostrzegł w tym ani krzty współczucia dla siebie:

-Przecież w niczym mi nie pomożecie, gdyż tak jak ja walczycie o życie- skonstatował.

-O, filozof się znalazł!- zazgrzytały gałęzie.

Nasz bohater stał się drażliwy, gdyż już zdążył osłabnąć z głodu. W końcu jak długo można nie jeść bez żadnych konsekwencji? Gdyby był na łące, to pomimo swego karygodnego zachowania w przeszłości nie miałby problemu ze zdobyciem pożywienia. Ale teraz życie zawiesiło mu bardzo wysoko poprzeczkę.

Jednak wtedy do głosu doszła jego ukryta ambicja, przytłumiona dotąd komfortem. Jeśli miał pożegnać się z życiem, zrobi to z honorem.

W gęstwinie jeżyn usłyszał jakiś szelest. Niezawodny już instynkt podpowiedział mu stanie w bezruchu przynajmniej przez pewien czas. A potem zaczął dopingować sam siebie do działania:

- Myśl, co robić. Przecież twoja rodzina słynie z zaradności!-

Czekanie było oczywiście konieczne, by rozeznać się w sytuacji. Okazało się, że łup buszuje w miejscu, z którego nasz bohater rozpoczął swą podróż. Teraz myszołów pożałował swego błędu z pierwszego okresu pobytu w niecce, ale był to spóźniony żal. Żal, że nie chciał być wychowywany przez dobrych i prostolinijnych rodziców.

Przemógł się jednak i zawrócił w stronę zbawczych jeżyn, które, choć były od niego oddalone o mniej niż dziesięć metrów, to w przeliczeniu na ból i chorobę okazały się leżeć sto razy dalej.

Młodemu myszołowowi za cenę cierpienia i dodatkowych ran udało się nie tylko dotrzeć do " jeżynowej strefy”, ale także ukryć się w niej tak dokładnie, że nawet bażant nie mógłby zrobić tego lepiej. On jednak drżał na myśl, że i tak jego kryjówka zostanie zauważona przez orzesznicę, która była tu w swoim domu i znała każdy jego zakamarek.

Po kilku godzinach biernego oczekiwania wreszcie ją zauważył. Pięła się ona po drabinie jeżyn, powoli zbliżając się w jego kierunku.

- Pal licho ból- powiedział w duchu myszołów.-Teraz albo nigdy!-

Błyskawicznie wzbił się pół metra w powietrze- na więcej nie pozwalała jego chora noga- i dopadł gryzonia, gdy był nieprzygotowany na atak. Nie mogąc wziąć go w szpony, przygniótł całym ciężarem swego ciała i zabił, miażdżąc kręgosłup. I wreszcie miał upragnione mięso.

Choć było to pyrrusowe zwycięstwo, wygrał w pięknym stylu pierwszą bitwę z nieprzyjaznym otoczeniem.

Ale ono nie dało za wygraną. Wojnę musiał przegrać. To było przecież tylko szamotanie się uwięzionego w matni.

Zwycięstwo myszołów przypłacił dodatkowymi dziesiątkami kolców jeżyn wbitych w jego pióra. Niektóre z nich przebiły mu nawet skórę. Cierpiał strasznie i bez perspektyw na ulgę, gdyż nie potrafił sobie ich powyciągać.

Tak przez krótki czas stał się ptasim stygmatykiem. Wtedy też uznał, że należy zwrócić się do Najwyższego- kimkolwiek by On nie był- o pomoc. Modlił się więc:

-Proszę Cię, Najwyższy, przebacz mi i ulżyj w cierpieniu!-

To jednak nie mogło być wysłuchane niezależnie od tego, czy myszołów w coś wierzył. Nad wszystkim wzięły górę odwieczne meteorologiczne prawidłowości.

Halny nagle ucichł, a niebo przybrało postać tortowego przekładańca. Kwadratowe chmury zostały oddzielone od innych kwadratowych chmur jaśniejszymi pasami. Był to proces trwający wiele godzin. Pod koniec zaczęły one chaotycznie przemieszczać się w różnych kierunkach, dopóki nie ustalił się północno-zachodni kierunek wiatru. Równocześnie temperatura zaczęła spadać, a dzień ponownie zlał się z nocą w jedną całość.

Myszołów poczuł przenikliwe zimno. Znów nie mógł się poruszyć i co gorsza, całkowicie stracił siły i chęć do dalszej walki. Mokra krupa śnieżna podobna do gradu bezlitośnie uderzała go w głowę.

Myszołów poczuł, że zasypia...

Rozdział trzeci.

-Obudź się! Już czas!-

Powoli wykluwał się więc z niebytu, nie wiedząc jeszcze, gdzie jest. Ale mroki stopniowo rzedły i oto, co w końcu zobaczył:

Trzy szczyty górskie tworzące kąt prosty porośnięte gęstym, jodłowym lasem z domieszką buków, z których jeden miał szpiczasty wierzchołek, zaś pozostałe dwa były ścięte. Był zawieszony nad nimi i przemieszczał się swobodnie od szczytu do szczytu. Gdy spojrzał w dół, ujrzał wszystkie kolory tęczy zmieszane z trawą, a gdzieś obok, stłoczone na niewielkiej przestrzeni w kształcie prostokąta, maleńkie domki. Przez przezroczyste dachy widać było krzątające się wewnątrz lilipucie postacie i nieco większe obok przywiązane łańcuchami do domków jeszcze mniejszych.

A wszystko razem skąpane było w niezwykłym blasku, jednak jego źródła nie było widać.

-Tak- odrzekł głos- to są właściwe proporcje Myszołowic widziane z perspektywy Krainy Iskier. My możemy to wszystko zobaczyć ze szczytów nie wspinając się na nie. Chwała tym, którzy to przeczuwają nie dotarłszy jeszcze na szczyt-.

Teraz dopiero coś zaczęło do niego docierać. Z przerażeniem zauważył swym wewnętrznym okiem brak własnego ciała. Tylko w miejscu, gdzie powinno być jego ciało, coś się żarzyło.

- Tak, były myszołowie- odezwał się głos.- Znałem twój życiorys, zanim się wyklułeś z jaja. Pokażę ci teraz, co z ciebie zostało-.

I polecieli do zaberrowanej Krainy Niecczan. Na jej skraju, w polu koniczyny, walały się szczątki skrzydła.

-Tylko tyle? -zapytała dusza myszołowa.

-Jeszcze aż tyle, zważywszy na to, jak długo spałeś-.

-Jednak naprawdę byłem patentowanym leniem. A może nadal nim jestem?-

-Gorzej, mój bracie. Ty o niczym nie marzyłeś. A wiesz o tym, że twoi rodzice tak długo tolerowali twoje karygodne zachowanie, bo bardzo pragnęli, byś się zmienił? A czy wiesz, że gdy z tych planów nic nie wynikło, zepchnęli cię w przepaść po to, aby zmusić cię do marzeń? Potem już nasz Szef Szefów dopilnował, byś efektownie zrealizował rozbudzone apetyty. W przeciwnym razie nigdy nie mógłbyś ujrzeć swej ojczyzny w całej okazałości. Ale było, minęło...-

-Jak tu pięknie- zachwycił się eks-myszołów.- Chciałbym, żebyś mnie po tej krainie oprowadził, kimkolwiek jesteś-.

- Po to zostałem powołany- oznajmił głos.- Ale pozwól, że najpierw się przedstawię. Jestem duszą motyla mnogooczka ikara-.

-Od dawna tu mieszkasz?-

-Cóż- westchnął były motyl.- Mój żywot na ziemi był bardzo krótki- znacznie krótszy niż twój. Winę za to ponosił częściowo mój zegar biologiczny, ale wydatnie pomogłem sobie w skróceniu życia moją nierozwagą. Jak ja mogłem zapomnieć, o nieszczęsny, o mimikrze? Czyżbym w swej naiwności myślał, że mam na nią patent?-

-Zamiast narzekać, powiedz mi najpierw, co to jest ta twoja mimikra- poprosiła dusza myszołowa.

-Hm... - zamyśliła się dusza motyla.- Popatrz, co straciłeś w poprzednim życiu. Musisz to szybko nadrobić w zmienionych warunkach. Nasz Szef Szefów, kierujący aberracją Myszołowic na potrzeby naszego świata, powiedział kiedyś, że w jego wirtualnym imperium szczególny nacisk musi być położony na wiedzę. Dlatego też każda dusza-adeptka świeżo tu przybyła otrzymuje od razu swą doświadczoną wieloletnim pobytem tutaj przewodniczkę. Jej zadaniem jest pokazanie swojej podwładnej nieograniczonych możliwości całej tubylczej biocenozy. Przyjmujemy jednak zwykle, że jakiś jej wycinek był tej adeptce dokładnie znany, ponieważ specjalizowała się ona w zdobywaniu określonego pokarmu.-

-Twój przypadek jest jednak wyjątkowy- kontynuował duch mnogooczka. -Ty musisz zaczynać od podstaw. Wierzę jednak, że z pomocą Szefa Szefów wszystko się uda-.

-A co to wszystko ma wspólnego z mimikrą, do diabła?- zapytał eks-myszołów.

- Po pierwsze, zabraniam ci w raju używać słowa diabeł, bo nasz Szef Szefów strąci cię do podziemi. Po drugie- naucz się cierpliwie słuchać mądrzejszych od ciebie. I wreszcie po trzecie- ze względu na twój dawny tryb życia doskonale rozumiem przyczyny twego karygodnego zachowania-.

Od chwili tej riposty eks-myszołów był już wzorowym uczniem. Warto było, bo wykład o mimikrze miał charakter przyjacielskiej rozmowy dwóch dusz połączonych dawniej niewidzialną nicią łańcucha pokarmowego:

- Co widziałeś, gdy nic ci się nie chciało?- zapytał były motyl.

-Lazur lub sączące się mokre światło. Teraz wiem, że był to deszcz. Poza tym twarze moich rodziców i pokarm wpychany mi do dzioba-.

-A skąd się wziął, według ciebie, ten pokarm?-

-Z dołu, z ziemi, gdzie żyły wcześniej istoty będące jego źródłem. Wiem o tym od czasu swojego pobytu w niecce-.

-A jak sądzisz, czy one biernie poddawały się swemu przeznaczeniu?-

-Wręcz przeciwnie- nie wiedząc nic o istnieniu raju chciały walczyć o życie. Wiem, ile trudu kosztowało mnie upolowanie jednej z takich istot. Musiałem godzinami warować ukryty w bolesnych kolcach, a kiedy tuż koło mnie coś się poruszyło, zareagowałem instynktownie-.

-No widzisz -odparł duch mnogooczka. -Nie znając teorii mimikry zastosowałeś ją w praktyce. Twoja odwaga i odporność na ból pokonały orzesznicę w jej własnym mateczniku. Jedna mimikra pokonała drugą- ta druga przeszła bowiem w rutynę.-

-Teraz wszystko rozumiem- odpowiedział eks- myszołów. - Mimikra tworzy wraz z oddychaniem, odżywianiem i oddychaniem podstawę życia-.

- Ależ ty szybko się uczysz! Może to dlatego, że w tym świecie nie jesteś już myszołowem. Jesteś, tak jak ja, zarówno człowiekiem, jak i zwierzęciem, rośliną czy grzybem. I masz zdolność patrzenia na świat z różnej perspektywy. Przekonajmy się o tym.-

Rozdział czwarty.

Zatrzymali się nad samotną wierzbą wawrzynkową. Ponieważ w krainie tej obaj wędrowcy odczuwali tak zwany "czas wegetacyjny”(była wiosna, lato i jesień równocześnie), na woskowych gałązkach tej wierzby rosły śmieszne, prostokątne kotki razem z normalnie wykształconymi liśćmi.

-Tą krainę nazywamy również Imperium Bezzimia”- powiedziała Iskierka Przewodniczka.- Nie jest to jednak żaden tropik, tylko kraina dla spragnionych wiedzy, stąd trzy pory roku zlane w jedno. A propos- tu stale wieje wiatr, podstawowy czynnik wiedzotwórczy. Przelećmy więc niżej, pod drzewo, by dowiedzieć się, jakie ukryte cechy wydobywa on z niego na światłość-.

Gdy dolecieli na miejsce, nagle na ulicy, obok której rosło drzewo, pojawił się zarys graniastosłupa.

-Popatrz, jaką moc ono ma- rzekła Iskra.- Nawet wiatr umie zatrzymać na swojej drodze. I to dokładnie na obszarze ograniczonym graniastosłupem.-

-Phi-wzdrygnął duch myszołowa.- Też mi odkrycie! Przecież nawet ja w poprzednim życiu wiedziałem, że drzewa zatrzymują wiatr-.

-Ale nie mogłeś wiedzieć, jak one to robią. Dzięki wewnętrznemu oku teraz to wiesz. Zresztą popatrz na ten oto las. Widzisz tam jakieś figury?-

- Nie. Tylko bledsze światło-.

-No właśnie- oznajmiła Iskra. -Z perspektywy wieczności wszystko wygląda inaczej. To światło wyraża tęsknotę poszczególnych drzew za byciem kimś w oczach wiatru. Wiemy, że to na razie nie nastąpi, chyba że kiedyś las się przerzedzi. Wówczas to blade światło, które nie jest niczym innym, jak bezładnie poskręcanymi figurami geometrycznymi, przybierze przynajmniej jakieś kontury.-

-Rozumiem. Bardzo ładnie mi to wyjaśniłaś- przyznała dusza myszołowa.-Teraz ogromnie pragnę zobaczyć inne przejawy działalności wiatru. Lećmy więc dalej-.

Polecieli w głąb niebiańskiego odwzorowania ziemskiego lasu. W tych warunkach ponadrealistyczna rzeczywistość odbijała się jeszcze bardziej wyraziście w wędrujących duszach.

- W drzewach drzemie zarówno szeroko pojęte dobro jak i zło- odezwała się Iskra. -Dla ziemskich wędrowców, którzy nie dostrzegają oczywistych dla nas faktów, stwierdzenie to budzi w najlepszym razie uśmiech politowania. Ale dopóki drzewa stoją, nawet wiatr nie jest w stanie jasno określić, które drzewo ma jakie cechy. Musi je dopiero zabić, by pękająca kora odsłoniła ich wnętrza-.

- I co wtedy widać?-

-Spójrz na to obalone drzewo- zachęciła Iskra- .

- Nic. Wewnętrzne oko pokazuje mi próżnię-.

- Ano właśnie. Znaczy to, że mamy do czynienia z drzewem nielubianym. A w lesie trzeba naprawdę zasłużyć na nielubienie.-

-Czym?-

-Jest wiele czynników, ale najbardziej niewybaczalna zdaje się być chciwość przejawiająca się w światłożądności. To tak jakby chcieć ujrzeć Najwyższego od razu, niczego w życiu nie doświadczając. Inne drzewa próbują zatrzymać zuchwalca, delikatnie ocierając się o jego korzenie, a on bezczelnie związuje je i spycha głęboko pod ziemię w nadziei, że szybko uschną-.

-Jaką karę przewiduje wiatr za takie zachowanie?-

- To już zostawia on w gestii lasu, który po obaleniu takiego drzewa często wydaje jedyny sprawiedliwy wyrok- ostracyzm i samotność. Teraz jego dusza nie będzie miała żadnego przewodnika w zaświatach i w końcu zabłądzi do piekła, a resztki jego „ciała” posłużą za podpałkę w ludzkim piecu -.

-Dobrze. Pokaż mi teraz dobre drzewo-

-Proszę bardzo -.

Obie dusze pochyliły się nad kupką gałęzi. Wewnętrznymi oczami zobaczyły wśród nich białe, poplątane sznury.

-Co to jest?- zaciekawił się eks- myszołów.

-Grzybnia - odpowiedziała Iskra.- Siedzi ona w ziemi, czekając na odpowiedni moment, by wychylić się na powierzchnię w postaci podgrzybka lub kani. Wystarczy, że spadnie parę kropel deszczu, a tęskniące za powrotem do życia resztki drzewa wchłaniają te krople, rozmnażając je w swym wnętrzu. Takie grzybodajne resztki nigdy nie zostają przez ludzi usunięte z lasu, dzięki czemu dusza, która w nich siedzi, jest zawsze otoczona przyjaznymi organizmami wszelkiego autoramentu-.

-Może wrócilibyśmy na otwartą przestrzeń?- zaproponowała dusza myszołowa, która już zaczynała dopominać się o więcej blasku.

Znalazłszy się na łące zobaczyli morze traw, które czesał wiatr.

-To nie tylko czesanie- orzekła Iskra.- To także próba uporządkowania wewnątrzroślinnych stosunków-.

Wejrzeli więc pod ziemię, gdzie jak na dyskotece migotało mnóstwo różnobarwnych świateł. Były to oczywiście zaberrowane korzenie roślin, które musiały jakoś poruszać się w labiryncie. Gdyby nie pomoc wiatru, dawno by się w tym labiryncie zgubiły. Poruszając ich łodygami, wiatr jednocześnie próbował wyprostować ich korzenie.

-Jak sądzisz, przyjacielu, co to jest?- Iskra nagle zmieniła temat.

- Nic nadzwyczajnego... chyba-

-Chyba jednak tak. To dzięgiel leśny. Wbrew swej nazwie jest to roślina typowo pastwiskowo-łąkowa. Wejrzyjmy jednak naszymi wewnętrznymi oczami i zobaczmy, co ta roślina ma nam do powiedzenia.-

Dzięgiel leśny ukłonił się:

-Cześć- powiedział.- Jestem anioł. Żaden śmiertelnik nie dojrzy jednak we mnie anioła, no może poza garstką naukowców, którzy nazywają mnie Archangelica. Patronuję, razem z moim kuzynem, arcydzięglem litworem, idei powrotu do źródeł, w czym dzielnie pomaga mi wiatr.-

-Czy to jest potrzebne?- zapytali niebiescy pielgrzymi.

- Wy z wysoka widzicie, jak ludzie się zachowują. My chcemy dróg polnych, oni zaś bitych. Oni chcą kombajnów, my-sierpa. Gdyby ludzie chcieli zobaczyć nas, a nie ich uprawy, z pewnością przyznaliby nam rację.-

I zaśpiewał, korzystając z pomocy wiatru, który akurat w tym momencie dotknął strun jego baldachów:

-Chwalmy tysiącletnie nasze

by nigdy nie spowszedniało

bo najgorsza jest rutyna

uderzająca w tożsamość.

A jeśli ją przezwyciężymy

la,la,la,la,laj,

wtedy w cuda uwierzymy

i ocalimy nasz raj.

Ustawimy nasze widma

na polach uprawnych

by ludzie nas zdołali dojrzeć

i wskrzesili z martwych.

Wtedy będą o nas mówić

nawet w dużych miastach

i zatrzymają się zegary

o dwunastej za pięć.-

-Oto hymn naszej akcji- obwieścił z dumą dzięgiel.-Słyszeliście o niej tam, na górze?-

- Jakże by inaczej-zapewniła Iskra. - Przecież każdej ziemskiej zimy widujemy cię u nas-.

-Jak to możliwe?- zapytał eks-myszołów.

-Jak to, nie wiesz?- odpowiedziała Iskra pytaniem na pytanie.- Raj spełnia rolę przechowalni w trudnych czasach. Zresztą moja rola skończona. Już nie nauczę cię niczego więcej, drogi przyjacielu. Byłeś zdolnym i pracowitym uczniem, ale teraz czeka cię niezwykła przygoda, o której nawet nie śniłeś-.

- ...???-

-Cóż, raj też kiedyś się może znudzić. Nawet najpiękniejsze przeżycia, gdy trwają wiecznie, przechodzą w rutynę. By temu zaradzić, Najwyższy sprawia, że każda dusza wraca kiedyś na ziemię. Ty też wkrótce wrócisz- pod postacią człowieka. Ale zachowasz swoją tożsamość. Twoje kolejne wcielenie- tym razem w ludzkiej postaci- też będzie cierpiało, choć cierpienie to zostanie dostosowane do potrzeb ludzkiego świata-.

 

Część druga.

Rozdział pierwszy.

Skończył. W małej izbie zrobiło się cicho, z czego skwapliwie skorzystały muchy. Trwało to dobry kwadrans, bo na wszystkich domownikach opowieść zrobiła niesamowite wrażenie. Potem jego matka wstała z krzesła i zaczęła klaskać.

-Hola, a cóż to?- zapytał ojciec. -Myślałeś, że pokażę toto sąsiadom? Mam wobec ciebie inne plany i dobrze o tym wiesz-.

- Wiem- odpowiedział syn. -Dobrze mnie wychowałeś, o czym świadczą ślady na moich plecach. Pozwól jednak, że teraz pójdę własną drogą-.

- A kto obrobi pole? Siedem hektarów? Prędzej zostanę papieżem niż pozwolę ci odejść-.

- Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni!

Gdy jeszcze to mówił, ojciec wymierzył mu siarczysty policzek. Tym razem syn już nic nie odpowiedział. Wybiegł z domu w nieznanym kierunku.

-Coś ty zrobił, głupcze?- zapytała go żona. -Czy nie widzisz, jaki nasz syn ma talent?-

Ale mąż nie słuchał.

- Wybiję mu z głowy jego fanaberie i zmuszę do pracy!-

Mijały dni, a syna nie było. W końcu nawet jego ojciec zorientował się, że coś jest nie tak. Pewnego dnia, gdy popatrzył w rozgwieżdżone niebo, ujrzał nienaturalny blask, w którym rozpoznał Boga. Bóg wejrzał w jego duszę i zapytał go:

- Czy dobrze czujesz się z tym brzemieniem?-

- Z jakim?- zdziwił się rolnik.

- Czy nie rozumiesz, jak skrzywdziłeś swego syna? Teraz będziesz musiał za to odpokutować-.

- Ja chciałem i chcę tylko jego dobra!- zaprotestował stary rolnik. - Zresztą, to Ty nam przekazałeś, że trzeba być wiernym tradycji-.

-Oj ludzie, ludzie! Jak zwykle przekręcają moje nauki dla własnych celów. Czy nie wiesz, nieszczęśniku, że Biblia traktuje o miłości? Więc jeśli miłości nie po drodze z tradycją, tradycję trzeba odrzucić-.

-Więc co mam robić?-

- Zamiast bezmyślnie klepać zdrowaśki w kościele, przejdź się po polach i lasach. Następnie pożycz sobie z molickiej biblioteki parę książek i poszukaj w nich nazw roślin i zwierząt, bo warto. I przeproś syna-.

-A gdzie on teraz jest?-

- Jak to gdzie? W lesie. Nawet zbudował sobie szałas. W końcu nie ma dwóch lewych rąk.-

- Ale do pracy ma-.

- Człowieku, weź się w garść! Czyż nie znasz przypowieści o talentach? Czy nie rozumiesz jej sensu? Do nieba pójdzie tylko ten, kto je pomnaża. A pomnażanie talentów to dopiero praca!-

-No to kto zajmie się moimi siedmioma hektarami? Literami przecież się nie staną.-

-Więc wydzierżaw je prostaczkom.-

-Rrrrr...-

 

Rozdział drugi.

Ale się porobiło! Bogobojnemu rolnikowi nie przyszło ani przez chwilę na myśl, że wszystko, co dotąd robił, było tragicznym błędem. Bóg, o ile nie były to senne majaki, kazał mu przecież pojednać się z synem za cenę wyrzeczenia się własnej tożsamości! Przecież każdy chłop w Molicach oraz w promieniu najbliższych stu kilometrów- co wiedział z uczestnictwa w targach- był dokładnie taki sam jak on. Religię, ziemię i bat uważał za świętości.

A jednak czuł, że coś trzeba zmienić. Na przekór otoczeniu, przekonaniom i postępowaniu przodków. Trzeba było odnaleźć syna. Gdzież on się podział?

Nie mając lepszego pomysłu udał się do sąsiada.

- Przyjacielu- zapytał- nie widziałeś mojego syna? Od trzech dni nie ma go w domu. Martwię się o niego-.

- Przykro mi, ale nie- skłamał sąsiad.

A co miał innego zrobić? Widział go. Potarganego i pokrwawionego, biegnącego na oślep przed siebie.

Stary rolnik zapukał więc do innego domu. Tu już było znacznie gorzej. Wszyscy go widzieli przez okno, ale nikt nie raczył mu otworzyć. Podobnie było w każdym innym przypadku. Czego bali się Moliczanie?

Czując się oszukany i opuszczony przez wszystkich, stary rolnik opuścił wieś i udał się w ustronne miejsce, by wszystko dokładnie przemyśleć. I tak w drodze mijały mu godziny- ranek zmienił się w południe.

Zrobiło się potwornie gorąco. Temperatura już dawno przekroczyła trzydziestkę w cieniu. Nic więc dziwnego, że starzec odczuł ogromne pragnienie.

Gdy wreszcie usiadł pod starym dębem w nieznanej sobie okolicy, niespodziewanie usłyszał daleki pomruk burzy. Popatrzył z rezygnacją w niebo, bo nic więcej nie mógł zrobić. Sądził, że przez dziesiątki lat ciężkiej pracy na roli bardzo zżył się z atmosferą i był przekonany, że wie o niej wszystko. Wiedział na przykład, z jakiej chmury spadnie jaki rodzaj opadu, a kiedy z chmur nie spadnie nic. Wiedział, że jeśli chmura przybierze kształt zwierzęcia z długim ogonem, to wtedy opad może być bardzo gwałtowny. I odwrotnie: gdy chmury będą jednolicie szare, bezpostaciowe, to wtedy spadnie mżawka sprawiająca wrażenie ulewy, bo będzie gnana silnym wiatrem. Najbardziej zaś lubił chmury typu mora w kształcie siatki na zakupy z dużymi oczkami, gdyż one zwiastowały przyjemne ciepło.

Lecz ta nadciągająca chmura była jakaś dziwna, dlatego w starcu wzbudziła niepokój. Lecz jeszcze bardziej zaniepokoiła go szybkość, z jaką przemieszczała się ona po niebie. Najwyższy czas było poszukać lepszego schronienia.

Starzec usiłował się podnieść, ale nogi, wyczerpane długim marszem, pragnieniem i upałem, po raz pierwszy w życiu odmówiły mu posłuszeństwa. Stało się to w chwili, gdy pomruki burzy przeszły w groźne grzmoty.

- Boże, zmiłuj się nade mną!- krzyknął.

I wtem urwał się piorun. Uderzył on w dąb, pod którym siedział , a huk był tak silny, że na moment ogłuszył go. Równocześnie połowa dębu spadła na ziemię, przygniatając mu nogę. Były rolnik usłyszał trzask miażdżonych kości i straszny ból.

I spadł deszcz. To nie był deszcz, to otworzyło się niebo. Po dwóch godzinach wezbrały potoki i przelały się przez swe koryta. I runęły na pola. Nurt jednego z nich był tak silny, że poniósł złamany dąb wraz z leżącym pod nim starcem.

W tym samym czasie na tereny dotknięte kataklizmem wysłano pomoc. Śmigłowce straży pożarnej zaczęły patrolować teren z powietrza w poszukiwaniu ewentualnych zaginionych. Rozmiary kataklizmu przeraziły jednak nawet najbardziej doświadczonych ratowników. Na powierzchni wody znajdowano całe dachy domów, połamane grube konary drzew, beczki itp. Lecz nie zwracano na nie uwagi. Najważniejszą rzeczą było ocalenie jak największej liczby ludzi.

W pewnym momencie jeden z patroli zauważył ludzką postać uczepioną kurczowo pnia dębu .Natychmiast zarządzono wodowanie na specjalnych płozach wzmocnionych poduszkami powietrznymi. Gdy ratownicy przybyli na miejsce, zobaczyli nieprzytomnego i pokrwawionego staruszka. Lekarz pokładowy, wysiadłszy z helikoptera, natychmiast przystąpił do oględzin.

- Co z nim?- zapytał ratownik.

-Żyje- odpowiedział lekarz- ale jest w bardzo ciężkim stanie. Prawą nogę ma zmiażdżoną, a poza tym liczne powierzchowne obrażenia oraz początki zapalenia płuc. Musimy natychmiast zabrać go do szpitala w Blizicach.-

Rozdział trzeci.

Powoli otworzył oczy. Zobaczył przed sobą białe mleko oraz coś w rodzaju tunelu, w którym rozpoznał, jak mu się zdawało, Szefa Szefów.

- Czy już jestem w niebie?- zapytał drżącym z bólu głosem.

- Jest pan w szpitalu- odpowiedział ordynator, którego stary rolnik wziął początkowo za Boga. -Był straszny kataklizm. Mamy setki poszkodowanych-.

-Nie trzeba było mnie ratować. Nie zasłużyłem na to. Nie mam dla kogo żyć-.

-Ma pan. Oto dowód-.

Gdy ordynator jeszcze to mówił, w drzwiach ukazał się jego syn. Tak po prostu. Jakby nic się nie stało.

Czy ojciec był zaskoczony? Trudno powiedzieć. Był przecież w takim stanie, że chyba wszystko mu zobojętniało.

-To ty?- wydusił z siebie.

Syn popatrzył na miejsce, gdzie kiedyś rolnik miał nogę i gorzko zapłakał. A ojciec pochylił się i pogłaskał go po głowie.

Wtedy tamy pękły. Syn się rozpłakał.

- Ojcze- powiedział. -Postąpiłem jak najgorszy egoista. Postanowiłem, że stanę się bohaterem mojej książki. Że będę żył jak on. Dumnie, niezależnie, z dala od cywilizacji.

Ukryłem się w przepastnych podmolickich borach. Postanowiłem zbudować tam szałas. Trudności zaczęły się wtedy, gdy uświadomiłem sobie, że w pośpiechu nie zabrałem ze sobą siekiery. Byłem jednak dumny. Dlatego połamałem gałęzie krzewów, w tym jeżyn. Po skończonej pracy byłem pokaleczony, obszarpany i brudny, a szałas i tak był daleki od doskonałości. W desperacji wyszedłem z lasu, chcąc ukraść drewno sąsiadom. Zrobiłem to. I kiedy wszystko zaczęło się układać, a w szałasie przespałem kilka nocy, ulewa zniweczyła cały mój wysiłek. Nie pozostało mi nic innego, jak wrócić do cywilizacji. Tak dowiedziałem się o Twoim nieszczęściu.-

Zapadła cisza. Długa i nieznośna. Ale syn znał ciąg dalszy.

-Pójdę do pracy- powiedział.- Miałeś rację. Z przyrody i pisarstwa wyżyć się nie da-.

-Zresztą w obecnej sytuacji nie ma pan wyboru- powiedział ordynator. -Trzeba będzie stale płacić opiekunce-.

Rozdział czwarty.

Jeszcze próbował. Szukając ofert pracy wydał e-booka na pożyczonym od kogoś komputerze. Gdyby w ciągu kilkunastu dni jego książka znalazła rzesze fanów, mógłby choć doraźnie zarobić. Ale tak się nie stało. Nie zarobił nic.

Na szczęście w tym czasie oferta pracy się znalazła. W blizickim UP przeczytał:

POSZUKUJEMY DRWALA.

No, to już coś! Skoro potrafił wybudować szałas, to i drzewo zetnie. Przecież nieraz pracował z ojcem w polu. Wprawdzie nie były to najcięższe prace, jednak ojciec żelazną dyscypliną wpoił mu pracowitość i systematyczność.

Jednak gdy dobrze wykonał jakieś zadanie, ojciec pozwalał mu chodzić do molickiej biblioteki. Tam, gdy pochłaniał książki, narodziła się w nim myśl o napisaniu własnej. To był początek dzisiejszych problemów.

Oj, ojciec i tak był wobec niego zbyt pobłażliwy! W dzisiejszych czasach potrzeba przecież (zresztą czy kiedykolwiek było inaczej?) radykalnych metod wychowawczych. W przypadku dobrego zachowania jedyną nagrodą powinien być BRAK BICIA! Tylko wtedy wychodzi się później na ludzi.

No ale to już było. Teraz należało jak najszybciej podjąć pracę. Wszedł więc do urzędu i przedstawił się:

-Jestem drwalem.-

Urzędniczka przyjrzała mu się wnikliwie.

- Taki z pana drwal, jak ze mnie Szymborska, cha, cha!- zaśmiała się. -Ale tym lepiej. Potrzebujemy młodych i odważnych.-

Wręczyła mu zaświadczenie i podała nazwę miejscowości.

-Proszę się tam udać.-

 

Część trzecia.

Rozdział pierwszy.

Rześno. Prywatna posiadłość we władaniu starego rodu. Cała okolica w promieniu dwudziestu kilometrów należy właśnie do niego: zamek, rozległe pastwiska, prastare bory. Poza zacną familią nikt tu nie mieszka poza skoszarowanymi robotnikami- stałych mieszkańców już dawno wysiedlono.

Jednym z takich robotników jest nasz bohater. Mieszka tu i pracuje już od trzech miesięcy. Jak pozostali, jest on zaczipowany i ma zakaz przemieszczania się bez wiedzy i zgody właścicieli zamku. Od razu zauważył, że przy wycince puszczy nie obowiązują żadne zasady bezpieczeństwa, a życie zarówno jego jak i pozostałych pracowników nie ma żadnej wartości. Ale nie skarży się- nauczył się liczyć tylko na siebie znacznie wcześniej i na taką ewentualność był przygotowany.

Jego stosunki z robotnikami nie istnieją. Każdy przyjął identyczną co on filozofię życiową. Owszem, piłują razem drzewo. Ale gdy już trzeszczy, wszyscy błyskawicznie rozbiegają się na boki.

Wie, że w każdej chwili może zginąć. Ale poczucie winy jest silniejsze. Ojciec musi mieć opiekę! Dlatego prosi właścicieli ziemskich o przesłanie zarobionych pieniędzy do jego starego domu w Molicach.

-Z czego będziesz żył?- pytają go pracodawcy.

- Z darów lasu- odpowiedział bez wahania.

-A wiesz, co jest jadalne? Nawet w zimie?-

Boże, jak on dobrze to wiedział! Przecież jego książka nie powstała z powietrza.

-Ale w zimie nie pozwolimy ci polować na naszych włościach. Chyba to także wiesz-.

- Przecież nawet nie umiem strzelać-.

- Za to my umiemy. Dlatego zawczasu ostrzegamy przed robieniem głupstw.-

- Wiem. Ale chrobotek wolno mi zbierać.-

-Tylko proszę łaskawie nie zapomnieć, by robić to po godzinach pracy-.

- Nie zapomnę. Z góry za wszystko dziękuję.-

Tak, Jaśniepaństwo to nie były potwory. To byli ludzie tacy jak nasz bohater, tyle tylko, że PO DRUGIEJ STRONIE BOGACTWA. Ich chciwość była dojrzała i wysublimowana. Zwracali uwagę już tylko na "grubiznę" jak lwy w ZOO.

Dlatego nasz bohater, choć miał zakaz wyjazdu poza dwudziestokilometrową strefę, znów poczuł smak życia. Teraz gdy trwała zima, szpiegował leśne ssaki , by zjeść to co one. W ten sposób nauczył się wykradać wiewiórkom zapasy orzechów laskowych, a z pól zbierać resztki po ucztach dzików. Było to możliwe również dlatego, że nie zawsze ścinka drzewa była konieczna. Jaśniepaństwo nie trwonili szybko swojego bogactwa, ponieważ zasady ekonomii znali całkiem nieźle.

Rozdział drugi.

Ale takim jedzeniem długo wyżyć się nie da. Konieczny jest jakiś ciepły posiłek. Nasz bohater, dobrze o tym wiedząc, znalazł miejsce do rozpalenia ognia. Była to duża polana zarośnięta szkieletami traw. Teraz wystarczyło tylko rozpalić ogień i coś upiec.

Honor nie pozwalał mu pójść na gotowe do zamku- zresztą takiego NIKTA jak on straż zamkowa szybko by przegnała. Na szczęście jedzenie było na miejscu, a nazywało się ucho bzowe. Wystarczyło go tylko zdrapać z klonowej kory.

Nie miał noża, ale dawno już przywykł do improwizowania- ba, nawet sprawiało mu ono przyjemność. Dlatego teraz z satysfakcją wyjął z kieszeni ząbek od piły, który kiedyś odpadł mu, gdy drzewo zaciekle broniło się przed śmiercią. Zabawił się teraz w drzewnego fryzjera, zgarniając masy uszu z obumarłego klona.

Pozostała jeszcze mała błahostka- rozpalenie ognia.

Papieru nie było, zapałek też nie, ale nic to! On nauczył się cierpliwości. W sekretnym miejscu zgromadził zapasy torfowca magellańskiego. Przy ciężkiej pracy w poprzednich miesiącach nikt na niego nie zwrócił uwagi. Nikt poza nim samym.

Przyniósł zapasy, położył na nich chrust, a przy nim ząbek od piły. I czekał, aż słońce zrobi swoje. Potem wszystko zasypał uszami. W tych warunkach musiało to wystarczyć.

Po upływie dwóch godzin, zadowolony, podgryzał sobie leśne chipsy.

Gdy jeszcze jadł, nagle na gałęzi zobaczył kwiczoła. To też było jadalne!

Nie namyślawszy się długo, rzucił w jego stronę tym, co miał aktualnie pod ręką. A ponieważ dzięki ciężkiej pracy mięśnie miał jak u sportowca, przedmiot ten stał się pociskiem i ptak padł jak rażony piorunem.

Jeszcze w chwili dopiekania nad ogniem kwiczołowego mięsa usłyszał nad sobą głos:

-Potrzeba jest matką wynalazków, no nie?-

Zamarł, rozpoznawszy hrabiego. Ale ten powiedział spokojnie:

- No jedz, jedz. Później porozmawiamy-.

-Pozwól, Wasza Wysokość, że poczęstuję- powiedział zmieszany syn rolnika.

- Nie waszawysokościuj mnie. To niepotrzebne. W tej chwili obaj jesteśmy równi. A ty jesteś jedyną w tej bandzie osobą godną miana szlachcica-.

- A to dlaczego? Co mnie wyróżnia?-

- Znam twoją historię. Honor, choć to zużyty garnitur, wciąż jest garniturem. A oto jego cena-.

Zdjął górną połowę ubrania i pokazał blizny na plecach. Nasz bohater na ten widok niezmiernie się zdziwił.

- Co to jest?-

- Pamiątka po wycieczce na Wschód-.

- Mam to samo-.

- Ale inaczej smakuje wiedząc, czyja ręka to zrobiła-.

Nie drążyli już tego tematu. Po spożytym posiłku razem poszli do zamku. Niezwykły przepych, jaki ukazał się oczom naszego bohatera, nie zrobił jednak na nim żadnego wrażenia. Po tym, co usłyszał, nie mogło być inaczej.

-Kto to jest?- zapytało zgromadzone towarzystwo.

-Jeden z nas- odparł hrabia.

Rozdział trzeci.

-Zasłużenie zarobiłeś duże pieniądze- odrzekł hrabia po upływie następnych kilku miesięcy.- Część już przekazałem pod wskazany przez ciebie adres, a część dostaniesz teraz. Dam ci jednodniową przepustkę, byś mógł z dumą i osobiście wręczyć je twojemu ojcu-.

I oto nasz główny bohater wraca do Molic. Dawno nie widział ojca. Stracił już wiarę, że kiedykolwiek go zobaczy. A jednak czasem los bywa łaskawy.

Podjechał do domu, zapukał...

Nic. Głucha cisza.

Nacisnął klamkę. Ustąpiła. Wszedł do środka. Rozejrzał się.

Na tapczanie tuż pod oknem leżał szkielet pozbawiony kończyny.

Stanął jak sparaliżowany. Już wiedział. Nie musiał nawet szukać pieniędzy.

Tak. Honor to wytarty garnitur.

Jak mógł tak dać się oszukać?

-Cha, cha, cha!-

Wybiegł z domu, by nie zwariować. By nie rozpieprzyć wszystkiego i nie zrobić sobie przy okazji krzywdy. Trzeba było zanalizować na zimno, gdzie i jaki popełnił błąd.

No tak. Wszystko przez te cholerne pieniąchy. To z ich powodu ludzie są, jacy są. Czyż fakt, że nie utrzymywał żadnych stosunków z pracownikami leśnymi, nic go nie nauczył? Już wtedy powinna się była zapalić u niego lampka ostrzegawcza.

Oni go nienawidzili z powodu wyścigu szczurów!

Jedynym jego przyjacielem był więc- cóż za paradoks!- bogaty i wpływowy pan hrabia. Człowieka na początku swej drogi życiowej i szlachcica z dziada pradziada połączyły wspólne doświadczenia, o których pamięć okazała się silniejsza od pieniędzy.

Musi więc wrócić do niego. Pod parasol dobrowolnego niewolnictwa.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
trawa1965 · dnia 18.06.2016 13:49 · Czytań: 834 · Średnia ocena: 1 · Komentarzy: 8
Komentarze
trawa1965 dnia 18.06.2016 15:21
Prośba o szczere, nawet ostre komentarze. Tak musi być, ponieważ jest to utwór konkursowy i muszę wiedzieć, co jeszcze trzeba poprawić.
viktoria12 dnia 18.06.2016 16:11
Teksty wcześniej publikowane nie biorą udziału w konkursach. Skąd taki wyjątek u Ciebie?
My poprawimy, a Ty zgarniesz laury... Heh.
Aronia23 dnia 18.06.2016 16:29 Ocena: Słabe
O co tu chodzi? Pozwolę zacytować sobie viktorię12 "Teksty wcześniej publikowane nie biorą udziału w konkursach. Skąd taki wyjątek u Ciebie?
My poprawimy, a Ty zgarniesz laury... Heh.'
To, jak to jest? I jaki konkurs?
Daleko mi do siania niezgody. ale spryciarz z Ciebie, Trawo1965. Pozdrawiam, viktorio12.

Zacytuję też Trawę "Prośba o szczere, nawet ostre komentarze. Tak musi być, ponieważ jest to utwór konkursowy i muszę wiedzieć, co jeszcze trzeba poprawić.". To, co uważasz, ze do tej pory komentarze były nieszczere? Oj, to niedobrze, że posadzasz czytelników o nieszczere komentarze. A ty byłeś szczery? Bo już też zwątpiłam. Do mojego tekstu nie napisałeś żadnego. Git majonez. Aronia23 i broń Boże bez urazy. Za twoją "niby prośbę" , ocena adekwatna. Ale tylko moja.
trawa1965 dnia 18.06.2016 16:59
Chyba mam słaby dzień. Rzeczywiście dziwne, że tak napisałem. Tu się muszę, Aronio, z Tobą zgodzić.

Nie byłem pewny, to fakt. I nadal nie jestem. Jednak nie posądzajcie mnie o cwaniactwo. Bo prawdziwy cwaniak byłby dużo sprytniejszy ode mnie.

No nieważne. Co trzeba poprawić?
P.S. Tekst i tak nie miał s na konkurs. Usterka komputerowa sprawiła, że część tekstu musiałem edytować na bieżąco-na tym portalu.
Aronia23 dnia 18.06.2016 20:16 Ocena: Słabe
Już dobrze, Trawo. Wybaczysz moje uniesienie się? Ja bardzo cenię Twoją twórczość, kiedyś Ci napisałam, że nigdy nie będziesz sam dzięki niej. Wiesz, ja jestem teraz chora i trochę nieraz przewrażliwiona. Jeszcze raz wybacz. A twoje opowiadanie jest na 5. Szczególnie Twoją spostrzegawczość cenię i zdania typu, tu zacytuję: : "Sądził, że przez dziesiątki lat ciężkiej pracy na roli bardzo zżył się z atmosferą i był przekonany, że wie o niej wszystko. Wiedział na przykład, z jakiej chmury spadnie jaki rodzaj opadu, a kiedy z chmur nie spadnie nic. Wiedział, że jeśli chmura przybierze kształt zwierzęcia z długim ogonem, to wtedy opad może być bardzo gwałtowny. I odwrotnie: gdy chmury będą jednolicie szare, bezpostaciowe, to wtedy spadnie mżawka sprawiająca wrażenie ulewy, bo będzie gnana silnym wiatrem. Najbardziej zaś lubił chmury typu mora w kształcie siatki na zakupy z dużymi oczkami, gdyż one zwiastowały przyjemne ciepło.". Naprawdę robi się cudnie w duszy, gdy widzę, jak bardzo szybko rozwijasz się pod względem pisarskim. Cenię pracowitość. Naprawdę. Aronia23. P. S. Zaznaczaj, jeśli łaska, ze ktoś Ci pomógł - to taki ptaszek w kśli go przyciśniesz, to komentarz będzie uznany za pomocny. A to dużo daje odpowiadającym na Twoje teksty. Bywaj, Trawo. Aronia23
trawa1965 dnia 19.06.2016 05:45
Domyłem się, że ta ocena to takie ukryte słowo-klucz. Dziękuję, Aronio, za komentarz.

Ciężko pracowałem, by ten tekst napisać. Była to przeróbka nieudanego tekstu z extrastory, a więc od początku nie było szans, by mogła wziąć udział w konkursie.
Aronia23 dnia 19.06.2016 05:59 Ocena: Słabe
I gratuluję. Cieszę się. Ciężka praca daje efekty, jak widać. Naprawdę jestem podziwu. Miłego dnia. Jak nazwałeś DPS - OWSKĄ suczkę? Czy nadal nie ma imienia? Pozdrawiam Aronia23
trawa1965 dnia 19.06.2016 07:41
Cóż- już przestałem o tym myśleć.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
valeria
30/04/2024 16:55
Nie bardzo rozumiem:) »
valeria
30/04/2024 16:54
Fajne »
valeria
30/04/2024 16:53
No ja przepadam:) »
valeria
30/04/2024 16:52
Ja znowuż wychwalam Warszawę:) »
valeria
30/04/2024 16:50
Jest pięknie, dzisiaj bardzo gorąco, cudna pogoda. Wiersz… »
Kazjuno
28/04/2024 16:30
Mnie też miło Pięknooka, że zauważyłaś. »
ajw
28/04/2024 10:25
Kajzunio- bardzo mi miło. Dziękuję za Twój komentarz :) »
ajw
28/04/2024 10:23
mede_o - jak miło, że wciąż jesteś. Wzruszyłaś mnie :)»
Kazjuno
28/04/2024 08:51
Duży szacun OWSIANKO! Opowiadanie przesycone humanitaryzmem… »
valeria
26/04/2024 21:35
Cieszę się, że podobają Ci się moje wiersze, one są z głębi… »
mike17
26/04/2024 19:28
Violu, jak zwykle poruszyłaś serca mego bicie :) Słońce… »
Kazjuno
26/04/2024 14:06
Brawo Jaago! Bardzo mi się podobało. Znakomite poczucie… »
Jacek Londyn
26/04/2024 12:43
Dzień dobry, Jaago. Anna nie wie gdzie mam majtki...… »
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 30/04/2024 09:33
  • Tak Mike, przykre, ale masz rację.
  • mike17
  • 28/04/2024 20:32
  • Mało nas zostało, komentujących. Masz rację, Kaziu. Ale co począć skoro ludzie nie mają woli uczestniczenia?
  • Kazjuno
  • 26/04/2024 10:20
  • Ratunku!!! Ruszcie 4 litery, piszcie i komentujcie. Do k***y nędzy! Portal poza aktywnością paru osób obumiera!
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
Ostatnio widziani
Gości online:17
Najnowszy:Poeta_Mariusz