(...) Trzeci dzień... Rano wiadomość, zabieg odbędzie się po południu, a ja idę pierwszy. Nie przejąłem się tym. Pierwszy nie pierwszy, co mi za różnica. Wcześniej zaczną, wcześniej skończą. Zjadłem batonik, zupy mlecznej nie chciałem, choć lekarka zezwoliła na lekki posiłek, nie miałem ochoty na żadne jedzenie. Czekałem! O godzinie szesnastej otrzymałem tabletki na uspokojenie, prosiłem o nie, a w tej chwili był to sygnał, że niebawem przyjadą po mnie. Nim to się jednak stało, pani doktor G. wraz z pielęgniarką przyszła założyć mi cewnik moczowy. Boże, ja nigdy takiego czegoś nie miałem, przestraszyłem się, ale na rozpacz nie było czasu.
Pani doktor bez żadnych ceregieli zabrała się do mojej cewki moczowej i zaczęła zakładać cewnik. Nie zwracała uwagi na moją nagość, nie robiło to na niej żadnego wrażenia, a ja widząc jej obojętność, uspokoiłem się. "A niech robi co chce" - pomyślałem i czekałem na koniec tego zabiegu. Nie zwracałem uwagi na te dwie panie, które szybko uporały się z cewnikiem, byłem gotowy do przewiezienia mnie na salę operacyjną. Wózek, taki dla inwalidów gotowy stał na korytarzu, powoli zwlokłem się z łóżka i zająłem w nim miejsce. Ruszyliśmy w kierunku windy. Po chwili dotarliśmy na salę gdzie miał odbyć się zabieg.
Było w niej zimno, a mnie kazano ściągnąć pidżamę. Uczyniłem to niechętnie, znów byłem goły, lekarze, pielęgniarki kręcili się przy stole przygotowując go na moje przybycie. Czy patrzyli na mnie? Wątpię, ale stojąc golusieńki, czułem się niezręcznie. Od razu przypomniał mi się pobyt w greckim szpitalu, gdzie również miałem zabieg operacyjny. Tam w przeciwieństwie do wrocławskiego szpitala, na moje gołe ciało zakładany miałem fartuch zawiązywany z przodu. Na dwa bodajże sznureczki, a cały fartuch był z lekkiego niby gumowego materiału. W tym fartuchu kładłem się na stole i dopiero fartuch był rozwiązywany, a mnie przykrywano sterylnym materiałem opatrunkowym.
Tutaj było inaczej, przez całą salę musiałem przejść goły i położyć się na stole. Dopiero wówczas przykrywano mnie fartuchem operacyjnym, jakoś tam wgramoliłem się na ten stół, ale jakżeż on był niewygodny, wąski, zimny, otoczony aparaturą medyczną i różnymi przewodami, monitorami. Dobrze, że niebawem przykryto mnie fartuchem sterylnym, bo zacząłem drżeć z zimna.
Lekarze stanęli przy stole (mnie zaczęło robić się ciepło), rozmawiali ze mną, ich głos był cichy, spokojny, ciepły. Milo się go słuchało, uspokajał człowieka. Przestałem się bać. Zaczynał się zabieg.
Mijały minuty, kwadranse, godziny. Zabieg planowany na cztery godziny zakończył się po trzech godzinach. Wreszcie mogłem wstać z tego wąskiego, niewygodnego łoża i przy pomocy personelu przeturlać się na podstawione łóżko. Zdążyłem podziękować lekarzom i pielęgniarkom na sali operacyjnej i po chwili zabrano mnie na oddział. Tym razem w wygodnym łóżku. Nie wróciłem na swoją salę, zawieziono mnie prosto na oddział "R", takie teraz stosowano procedury. Po każdym zabiegu operacyjnym, czy też po operacji, pacjentów lokowano na R-ce. Musieli przeleżeć tam, przynajmniej jedną dobę, gdzie byli stale monitorowani. Na ogólnej sali, trudno było sprawować taki dozór, brakowało pielęgniarek, a i warunki nie były tak sterylne jak na R-ce, a przecież każdy miał tam jakąś ranę. Jeden większą, drugi mniejszą, ale miał. Do tego ta aparatura.
Mnie też do niej podłączono, nadal byłem nie ubrany, tylko cieniutki kocyk z białą poszewką przykrywał moje ciało. Nie było mi zimno, na sali panowała dość wysoka temperatura, może nawet za wysoka? Znów moje ciało oplotły zwoje przewodów, znów komputery i monitory, wszystko to w zasięgu mojego wzroku, mogłem patrzeć na pracę mojego organizmu, ale nie robiłem tego. Chciałem się wyrwać stąd jak najszybciej, ale to nie było takie proste, nie wiedziałem jaki jest mój stan zdrowia, choć muszę przyznać, że czułem się dobrze, no może prawie dobrze. Dolegiwało mi tam coś w środku, ale nie wywoływało to jakiejś paniki czy strachu u mnie. Wierzyłem na słowo mojej prowadzącej mnie lekarki pani M. że to co mnie boli i niepokoi, niebawem ustąpi. Objawy moje są typowe dla tego typu zabiegów. Ale czy muszą one być? Muszą występować u mnie?
Sala R-ki... Tutaj nikt nie ma wstępu z odwiedzających, a jeżeli już, to musi mieć zgodę lekarza dyżurnego i takie odwiedziny trwają zaledwie parę minut. Moje łóżko ustawiono pośrodku sali, zewsząd otaczały mnie inne łożka odgrodzone ode mnie niebieskimi zasłonami, raczej kotarami sięgającymi od sufitu po samą podłogę. Niewiele mogłem zobaczyć i bardzo dobrze. Nie byłem ciekawy jak czuje się mój sąsiad czy sąsiadka, bo kobiety też leżały na sali. Zbyt mało było miejsca, aby robić salę dla mężczyzn i kobiet. Musieliśmy leżeć razem, ale to nam nie przeszkadzało, tak prawdę mówiąc nie chciałem patrzeć na nikogo. Ja po prostu chciałem się stąd wyrwać.
Łózek dużo, pielęgniarek i lekarzy też, ciągle gdzieś chodzą, rozmawiają, pochylają się nad łóżkami, skąd od czasu do czasu słychać jęki, słabsze, głośniejsze. W sali lekki szum, pracują respiratory i wentylatory. Powietrze czyste, ale mam zaschnięte gardło, wody piję mało, nie mogę ze względu na ból jaki odczuwam przy oddawaniu moczu. Założony cewnik coś nie pracuje tak jak powinien, a jak powinien? Tego nie wiem, mam go po raz pierwszy, więc może tak ma być? Muszę zapytać o to lekarza. Prześcieradło mam mokre, to skutki tego cewnika, coś jest nie tak, skoro mocz nie wędruje tam gdzie powinien.
Godzina piąta rano, za chwilę będzie zmiana pielegniarek i lekarzy, ostatnie przygotowania do przekazania dyżuru. Wreszcie zmieniają mi pościel, czuję się bardziej komfortowo. Czy podać basen? Nie, dziękuję. Jakoś mam wielkie uprzedzenie do tego urządzenia, wstydzę się go używać, dobrze, że nie potrzebuję go. Za chwilę, już po zmianie personelu, młoda pielęgniarka przynosi mi miskę z wodą. Mam się umyć. Ale jak, skoro ledwo mogę sięgnąć do wody, bo podłączone przewody nie pozwalają mi na wstanie z łóżka. Pielęgniarka gdzieś zniknęła, zasłoniła moje łóżko parawanem i tyle ją widziałem. Gdzie ona się podziewa, mogłaby mi pomóc trochę w tej porannej toalecie. To jakaś studentka, praktykantka (póżniej się o tym dowiedziałem), trudno coś większego od niej wymagać. No, ale skoro odbywa praktykę... Jakoś z tym myciem poradziłem sobie, umyłem to miejsce, gdzie wczoraj miałem przeprowadzony zabieg, poczułem się lepiej. Krwioplucie jednak nie ustępuje, czyżby nie tak poszedł mój niby nie skomplikowany zabieg? O skutkach ubocznych poinformowano mnie, tak to fakt, ale czyżby ten skutek uboczny wystąpił u mnie? Moje rozmyślania przerwało nadejście mojej lekarki pani M. Przyszła zapytać się o moje zdrowie, prowadzi mnie, prowadzi też te nowatorskie zabiegi tu w szpitalu. Na razie asystuje, ale niebawem będzie je samodzielnie przeprowadzała. Dobrze, że przyszła, przynajmniej miałem komu powiedzieć, że chcę opuścić ten oddział, chcę wrócić na swoją salę. Po prostu prosiłem ją błagalnym tonem, aby zorganizowała to moje przeniesienie. Obiecała, że to zrobi, ulżyło mi na duszy, spokojniej wyczekiwałem żony, po którą zadzwoniłem. Potrzebna mi była, ktoś musiał mnie ubrać w nową pidżamę, musiał mi ją dostarczyć, nie mogłem być cały czas w stroju "Adama". A przecież czekały mnie badania na zewnątrz oddziału, jak ja tam pójdę? Goły?
Na R-ce od samego rana ruch, wiadomo, odbywają sie wizyty, konsultacje, podchodzą do mnie lekarze, nie znam ich, ale każdemu mówię, że chcę stąd wyjść. Kiwają głowami, ale żaden nie podejmuje decyzji, liczę tylko na panią M. Zaufałem jej, a skoro powiedziała, że dzisiaj mnie stąd weżmie, to nie miałem żadnych podstaw aby jej nie wierzyć. W oczekiwaniu na moją żonę obserwowałem pracę pielęgniarek, mogłem to robić, bo z wszystkich tutaj leżących, mój stan był najlepszy. Ciężka praca jest na tej R-ce, naprawdę, współczuję tym paniom pielęgniarkom, nie mają czasu na spokojne wypicie kawy, na jakiś kilkuminutowy odpoczynek na krzesełku, lub małym taboreciku. Nic z tego. Chodzą jak automaty, wyjmują z szafek lekarstwa, przygotowują kroplówki, pomagają pacjentom, ale robią to bez nerwów. Zauważyłem, że jeden pacjent, starszy pan, bez przerwy wyjmuje kroplówki z żyły, ściąga podpięte do niego przewody, krzyczy choć nic mu nie jest. Trzeba mieć żelazne nerwy do takiego pacjenta, pielęgniarek jednak jego złośliwość nie rusza. Podchodzą do niego i poprawiają to, co on sknocił. Spokojnie, bez nerwów, z uśmiechem a może z grymasem? Ja nie mógłbym tak postępować jak one, to nie na moje nerwy, nie na moje nerwy byłaby taka praca. Tutaj naprawdę trzeba mieć zamiłowanie do tego zawodu. Trzeba po prostu kochać ten zawód.
Widzę, że panie pielęgniarki mają dużo pracy papierkowej, jedna siedzi przed komputerem non-stop. Pisze, czyta, przekazuje wiadomości innym pielęgniarkom, też nie ma czasu na nic. A nasza praktykantka? O! Ta to jednak ma najwięcej czasu, nikt jej nie ponagla, nikt po prostu nie zwraca na nią uwagi. A ona? Coś tam robi, ale według mnie zbyt mało, a mogłaby pomóc tym starszym, wyręczyć je, ulżyć im trochę. Co chwilę pokazuje się pani sprzątająca salę, też ma mnóstwo pracy. Bez przerwy wyciera podłogi, ściera kurze, jest czysto. A nie jest na etacie szpitala. Słuchać musi nie swojego szefa, ale lekarza, pielęgniarki czy siostry oddziałowej. Pogmatwane są te szpitalne struktury, ale czy to moja sprawa? (...)
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt