Całkiem niezabawnie - część 1 - Kilka słów wstępu, Bahamy i dylemat Franka - Poganin
Proza » Miniatura » Całkiem niezabawnie - część 1 - Kilka słów wstępu, Bahamy i dylemat Franka
A A A

W pracy, Leszek siedzi po lewej, Franek po prawej, a ja siedzę pośrodku, jak na „centrum wszechświata” przystało.
Cholera! Ten wstęp jest do bani. Jak jednak powinienem zacząć, by „wstąpić” odpowiednio doniośle, lecz najmniejszym nakładem sił i aby wszyscy byli zadowoleni?
Ktoś zapewne zwróci mi uwagę. Kultura wymaga najpierw przedstawić się, a potem kontynuować opowieść. Ja jednak tego nie zrobię, zabieg to celowy i przemyślany. Dzięki temu, każde z was będzie mogło wyobrazić sobie mnie na swój własny sposób. Imienia również wam nie zdradzę, gdyż nie ma ono znaczenia. Nazywajcie mnie Artur, Adam, Wacław, Marek, Marcin, pozostawiam w tej kwestii pełną swobodę dla waszych wyobraźni.
Coś jednak musicie o mnie wiedzieć, zatem...
Spójrzcie na mnie. I co widzicie? Odpicowane buciki, spodnie spod żelazka, koszula, krawat, marynareczka. Dokładnie tak… biurokrata pełną gębą, z nadania i przywilejów. Oto ja! Pracownik miesiąca królowej korporacji.
- Taki z ciebie pracownik miesiąca, jak ze mnie struś pędziwiatr! Jak już ględzisz o sobie, to przynajmniej trzymaj się faktów.
Poznajcie Lesia. Zawsze wcina się nieproszony. Niestety mówi prawdę. Brutalnie starałem się wykorzystać fakt, że skłonni jesteście uwierzyć każdemu mojemu słowu. 
- Dzięki Leszek.
- Proszę bardzo.
Truteń jeden. Nie, to co obecnie maluje się na mojej twarzy, to nie skrucha.
Nie wszystko jednak, to brednie. Owszem, do miana pracownika miesiąca dalej mi niż do licencji pilota myśliwca bojowego, ale rzeczywiście pracuję w korporacji. I to w jednej z tych przodujących na rynku. Która to korporacja, pozostawię w tajemnicy. 
Korporacja, to twardy rynek pracy. By się utrzymać w tym biznesie, należy mieć jaja jak balony i dupę jak kowadło. Pomocna też jest umiejętność lawirowania, a ja jestem w tym najlepszy.
- Z tym się zgodzę.
- Dziękuję Lesiu.
- Proszę bardzo.  
Pracuję tu już sześć lat i trzymam się całkiem nieźle. Jakim sposobem? Tajemnica tkwi w odpowiednim wyborze ścieżki kariery. Przede wszystkim trzymam się z dala od wszelkich możliwości awansu. Niższe stanowisko równa się mniej pracy, mniejszy stres, mniej zawistnych karierowiczów za plecami. Cenię swoją pracę taką, jaka jest, spokojną i bez zbędnych obciążeń psychicznych. Praca w dziale „Raportów i Analiz” umożliwia mi to doskonale.
Kocham swoją pracę, kocham moją ekipę, bo i jak ich nie kochać. Franio, Lesio i ja, trzej muszkieterowie branży papierkowej.
Póki co, jest nas właśnie trójka. Biuro mamy niewielkie, ot takie maksymalnie na cztery biurka, lub trzy w konfiguracji z barkiem, choć na ten genialny pomysł, jak dotąd, zgody nie wyraziło nasze szanowne grono kierownicze. Czyżby czegoś się obawiali? Nie mam pojęcia.
Nic to… barku nie ma i nie będzie. W zamian, ostatnimi czasy, wpakowali nam tu czwarte biurko. Tak właśnie. Niebawem ktoś do nas dołączy. Lesio, pseudonim operacyjny „gumowe ucho”, zasłyszał w dziale kadr, iż prawdopodobnie będzie to kobieta. Teraz pozostało nam jedynie czekać i mieć nadzieję, że nowy nabytek bez trudu wpasuje się w naszą zgraną ekipę.
A że zgrani jesteśmy, to bez dwóch zdań. W tym tkwi nasza siła. Urzędnicza harmonia ducha od tego zależy. Biurokrata bez pracy, to szczęśliwy biurokrata, robimy więc wszystko, by tej pracy mieć jak najmniej.  
A środki ku temu są. Nasze biuro, jako jedno z nielicznych w budynku, posiada własne zaplecze socjalne. Wykorzystujemy je w roli szafy na ciuchy, kuchni, ciemnicy, samotni, pijalni, bawialni. Tu też znajduje się główne centrum naszych urzędniczych intryg.
Podstawowym manewrem operacyjnym, jest operacja „nie ma mnie”.
- Szef idzie!
Lechu „gumowe ucho” wychwyci wszystko. Do dziś dnia nikt nie potrafi wyjaśnić, jakim sposobem zawsze, gdy trzeba zrobić coś na już, w naszym biurze nie ma nikogo.
Sprytne, prawda?
Słuchajcie. O naszym biurze mógłbym powiadać wiele anegdot, ale poprzestanę na tym, co już wiecie. Więcej dowiecie się z czasem.
Wystarczy więc tego wstępu. Jako taki obraz naszego „grajdołka” już macie. Pora przejść do meritum sprawy.
Długo zastanawiałem się, od czego zacząć. I myślę, że zacznę tak.
Jak już pisałem na początku, w naszym biurze przypadło mi miejsce dokładnie na środku, pomiędzy Frankiem, a Leszkiem. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie pewien szczegół. Obaj, to gaduły. Ja lubię posiedzieć sobie czasami w ciszy i spokoju, kontemplując myśli, niestety, w przypadku tej pary, cisza i spokój mogłyby kompletnie zniknąć ze słownika wyrazów.
Uwielbiam chłopaków, ale bywa, że mam ich dość. Na szczęście, umiejętność całkowitego odcięcia się od huraganu ich debat, to sztuka niełatwa, ale nie niemożliwa. Opanowałem ją niemalże do perfekcji. W efekcie, gdy mówi Leszek, wpada mi to lewym uchem, a prawym wypada i podobnie, tyle że w przeciwnym kierunku, gdy do głosu dochodzi Franek. Do niewielkich zgrzytów dochodzi jedynie, gdy oboje mówią jednocześnie, następstwem czego może być paranoidalny ból głowy, któremu towarzyszą głosy. Właśnie tak. Głosy. Bywa, że po kilku godzinach w ich towarzystwie , przez kolejną połowę dnia słyszę jeszcze we łbie o czym rozmawiali.
 Dajmy na to całkiem niedawno.
Lesio przeszło rok temu kupił sobie jakiego zachodniego gruchota. Wiecznie miewa z nim problemy. Ostatnio odpadł mu cały wydech, a jeszcze wcześniej wykręciły się jakieś śrubki w silniku, czy coś tam, nie wiem dokładnie, bo na samochodach znam się dokładnie tyle, ile trzeba wiedzieć, by nimi jeździć. Sęk w tym, że każda taka awaria, to sposobność do wielogodzinnej, a czasem wielodniowej debaty. Jakby tego było mało, Leszek często bywa platonicznie zakochany i desperacko nieszczęśliwy. Samochody i niedoszłe miłości, są jego pasją, o których potrafi ględzić bez końca.
Franek natomiast jest żonaty. A żonaci faceci mają obowiązki, mnóstwo obowiązków, często przymusowych zadań rodzinnych, w których chcąc, nie chcąc, muszą brać udział. Żona franka, to sklepowa traperka. Wspólnie zatem, żona z lubością, Franio z niechęcią, obskakują co weekend wszystkie miejscowe promocje sklepowe. Takie hobby jego pani. Nic więc dziwnego, że w poniedziałki, nasz biedny Franciszek pada z nóg. Temat do żalów, jak znalazł. Ogólnie, problemy zdrowotne, to u Franka wątek debat priorytetowy. Kolejnym jest, jak się zapewne domyślacie… tak właśnie, kobiety.
A gdzie tu moja rola?
Wiele lat temu doszedłem do wniosku, iż urodziłem się, by być szczęśliwym. Szczera, wiecznie zadowolona facjata, to moja wizytówka. Bez dobrego nastroju nie wychodzę z domu. Sukcesy na każdym kroku depczą mi po piętach…
- Pożycz mi dwie stówy, muszę wymienić rozrząd i trochę mi brakuje.
Przepraszam na chwilę, bo ewidentnie ktoś się nam wcina w rozmowę. 
Zerknąłem na Leszka, który przewieszony przez biurko, nie wiedzieć czemu dziwnie się na mnie gapił.
- Mam konto suche, jak rodzynek – odparłem, zgodnie z prawda zresztą. – Mogę ci co najwyżej pożyczyć szczęścia w poszukiwaniach kasiastego jelenia.
Słyszeliście doskonale. Jestem spłukany, jak szalet miejski. Jak to się stało? Przyczyny są dwie. O pierwszej opowiem już dziś, inną podzielę się innym razem.
Zacznę z wysokiego „C”. Los bywa przewrotny.
Zamarzył mi się wypad na Bahamy. Na moje nieszczęście, parszywy los dostał cynk o moich planach i postanowił również zabawić się sowicie, na mój koszt oczywiście. Wyjazd okazał się niewypałem od samego początku. Wszystko zaczęło się, gdy padłem niespodziewanie łupem niewinnego błędu pewnej uroczej brunetki z okienka kasy lotniska. Niby wszystko było w należytym porządku, tak mi się wydawało. Otrzymałem bilet, zostałem skierowany do odpowiedniego terminalu, wystartowaliśmy, potem zasnąłem, aż obudził mnie przemiły głos stewardesy. 
- Szanowni państwo, uprzejmie prosimy o zapięcie pasów, za kwadrans lądujemy w Pekinie.
- Jak to w Pekinie!? – wypaliłem, skutecznie rozbudzony, na co zajmująca miejsce obok bizneswoman zlękła się tak bardzo, że  oblała się kawą, a ja naraziłem się na ciekawskie, tudzież nienawistne spojrzenia pozostałych podróżnych i kilkanaście drwiących uwag.
Jak mnie później poinformowano, jestem chyba jedynym pasażerem w długiej i pasjonującej historii linii lotniczych, który poleciał nie tam, gdzie chciał.
Niespodziany incydent znacznie wydłużył moją podróż. Mówiąc „znacznie”, mam na myśli kilkanaście dodatkowych godzin, spędzonych na terenie terminalu lotniska w Pekinie. Gdy wreszcie udało mi się przekonać służby celne Pekinu, że cały ten ambaras to tylko kwestia przypadku i nie jestem żadnym handlarzem podejrzanym towarem, czy też nielegalnym imigrantem, a mój wybuch emocji w samolocie to nic innego jak wyraz szoku, pozwolono mi nabyć bilet i pod obstawą służb mundurowych, wpakowano we właściwy samolot, lecący bezpośrednio na Bahamy. 
Tu jednak nie koniec mojego nieszczęścia. Wprawdzie ostatecznie dotarłem do celu, co zawdzięczam tylko i wyłącznie pekińskiej uprzejmości, lecz los postanowił drwić ze mnie nadal i bawił się wyśmienicie. Na miejscu okazało się bowiem, iż nadgorliwa obsługa Grand Bahama dowiedziawszy się, że nie było mnie w samolocie, którym miałem planowo przylecieć, odesłała mój bagaż na powrót do kraju.
- Jasny gwint! – zawyłem, zrozpaczony. - Co jeszcze pójdzie nie tak?
W odpowiedzi śliczna pani z obsługi hotelu, wzruszyła jedynie ramionami.
Szybkie liczenie do dziesięciu, kilka głębokich wdechów i jakoś przełknąłem gorzką pigułkę. Miałem w tej sytuacji tylko dwa wyjścia. Użalać się nad sobą bez końca, lub pogodzić się z moim „pech masterem” i bawić się dobrze. Wybrałem bramkę numer dwa.
Niestety, by dobrze się bawić, musiałem nieco dopłacić do imprezy. Nie mogłem przecież spędzić tu dwóch tygodni w tym, w czym stałem. Ruszyłem więc na wędrówkę po miejscowych sklepikach. Obszedłem ich wiele, nim znalazłem to czego szukałem. Ostatecznie udało mi się nabyć zapas slipów na kolejne dwa tygodnie, dwie pary zapasowych spodni, kilka koszul, zasobnik z przyborami toaletowymi, co wszystko kosztowało mnie dokładnie połowę tego, czym przed wyjazdem zasiliłem swój fundusz wycieczkowy.
A los śmiał się wniebogłosy, szykując już dla mnie kolejną niespodziankę. W dodatku, nie kazał mi na nią długo czekać. Gdy późnym popołudniem, szczęśliwy i pewien, że udało mi się przechytrzyć drania wróciłem do hotelu, wakacyjny pech dał o sobie znać, już przy samym wejściu.
- Telefon do pana. – Obsługa pochwyciła mnie, gdy tylko pojawiłem się w zasięgu ich wzroku.
Zgadnijcie.
Szef jakimś cudem dopadł mnie na drugim końcu świata. Po raz kolejny dano mi dwa wyjścia. Mogłem zostać, świetnie się bawić i stracić pracę, lub wrócić do kraju.
I szlag trafił wakacje!
Takie życie!
Ostatecznie straciłem mnóstwo pieniędzy, a nawet nie zdążyłem się zabawić. Co gorsza, odlatując, dostałem informację, że moje zagubione walizki lecą właśnie na wyprawę życia, drogą powrotną, na Bahamy. Szlag!
A Los bawił się wyśmienicie. Gdy kolejnego dnia pojawiłem się w pracy okazało się, że niecierpiąca zwłoki firmowa sprawa, to jedynie czkawka prezesa.
Dla własnego dobra postanowiłem nie roztrząsać tematu. Podkuliłem ogon i grzecznie, jak na wzorowego pracownika korporacji przystało, zająłem swoje miejsce w centrum, pomiędzy Frankiem, a Leszkiem.
Było, minęło.
Lesio i Franio oczywiście mieli za nic mój smutek. Wystarczyło im kilka minut, jak zbombardowali mnie lawiną tematów, które pod moją nieobecność wpłynęły na tapetę.
A na świeczniku był Franek. Leszek wcześniej mi już wyjaśnił, że Franciszek nasz kochany, od kilku dni chodzi taki, jakiś struty,  ma problemy emocjonalne, czy coś w tym rodzaju.
 - Moja żona ma romans! – wypalił nagle, przy śniadaniu.
 - Żartujesz! – Leszek podchwycił temat w trymiga.
Ja tylko westchnąłem. 
Nie wiem czemu oboje spojrzeli na mnie jakby oczekując, że włączę się do rozmowy. Zerknąłem wpierw na Leszka, potem na Franka i zrobiłem głupią minę.
 - Kolega ma problem, a ty milczysz? – skarcił mnie Leszek, z wyrzutem.
 - Pracuję – odparłem wymijająco.
Prawda jest taka, że problemy emocjonalne nie są moją specjalnością i trzymam się od nich z daleka. Poza tym, doskonale znam ów „problem emocjonalny” Franka, bowiem przypadek uczynił mnie niefortunnie jego świadkiem.
Magda, wysoka, szczupła blondynka, żona Frania, ta sama, z którą biedny chłopina co weekend zdziera sobie podeszwy w sklepowym maratonie.
Jakiś czas temu spotkałem ją w pewnej knajpce. Popijając piwko w towarzystwie Uli, wypatrzyłem Magdę, wchodzącą w objęciach wysokiego bruneta o muskulaturze Hulka. Gdy ja wychodziłem, oni wciąż obściskiwali się w ciemnym rogu lokalu.
Nie moja to jednak sprawa. – Pomyślałem, wówczas.
I lepiej niech tak zostanie. Są sprawy, w które nawet, a zwłaszcza dobry kumpel, nie powinien wpychać łap.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Poganin · dnia 20.06.2017 11:46 · Czytań: 441 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 1
Komentarze
oldakowski2013 dnia 28.06.2017 21:46
Jestem na Mazurach, mam kłopoty z internetem (pisałem już o tym) dlatego przeczytałem to bardzo szybciutko, bo bałem się, że ucieknie mi Internet. Co zauważyłem? Błąd w pierwszym zdaniu. "po środku" - niestety piszemy razem, czyli "pośrodku". Centralna część czegoś itd. Może gdy będę miał internet przeczytam to na spokojnie. Pozdrawiam.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
18/03/2024 19:06
Pliszko, Posłużyłaś się skrótami myślowymi, ale pełnymi… »
Jacek Londyn
18/03/2024 18:15
Trening czyni mistrza. Kolejna okazja, tym razem… »
valeria
18/03/2024 11:41
Piękne, już bielonych rzeczy nie spotykam już:) chyba w… »
mede_a
18/03/2024 10:45
Jak ja kocham te Twoje maluchy! Ajw- poezji pełna - pisz,… »
Kazjuno
17/03/2024 22:58
Ja miałem skojarzenie erotyczne, podobne do Mike 17. Jako… »
Kazjuno
17/03/2024 22:45
Co do Huty masz rację. To poniemiecka huta do końca wojny… »
ajw
17/03/2024 21:52
Zbysiu - piękne miałeś skojarzenia :) »
ajw
17/03/2024 21:50
Tak, to zdecydowanie wiersz na pożegnanie. Na szczęście nie… »
Gabriel G.
17/03/2024 19:52
Nie ukrywam czekam na kontynuację. To się pewnie za trzy -… »
Kazjuno
17/03/2024 16:40
Dzięki Gabrielu za krzepiący mnie komentarz. Piszę,… »
valeria
17/03/2024 15:17
Gotowanie to łatwizna, tylko chęci potrzebne :) »
Gabriel G.
17/03/2024 12:46
Kazjuno Jestem świeżo po lekturze wszystkich trzech części.… »
Jacek Londyn
17/03/2024 10:31
Proszę o chwilę cierpliwości. Zanim odpowiem na komentarze,… »
Kazjuno
17/03/2024 04:17
Czekamy z Optymilianem, ciekawi twojego odniesienia się do… »
Jacek Londyn
16/03/2024 12:26
Drodzy Koledzy po piórze. Dziękuję za komentarze. Jest mi… »
ShoutBox
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
  • TakaJedna
  • 05/03/2024 23:43
  • Nie poezją ja, a prozaiczną prozą teraz, bo precyzję lubię: nie komentarzem, a wpisem w/na shoutboxie zaczęłam, a jak skończę, to nie potomni, a los lub inna siła zdecyduje/oceni.
  • Zbigniew Szczypek
  • 05/03/2024 23:32
  • Pliszko - nie! Dość milczenia! Dopóki żyjemy! A po nas krzyczeć będą "słowa", na karcie, na murze...
  • Zbigniew Szczypek
  • 05/03/2024 23:28
  • To, jak skończysz pozwól, że ocenią potomni. Zaczęłaś komentarzem... pozwól/daj nam możliwość byśmy i Ciebie komentowali - jedno "słowo", póżniej strofy...
  • TakaJedna
  • 05/03/2024 23:20
  • ech, Zbigniew Szczypek, fajnie wszystko, wróżba jest, choć niedokończona, ale z tego, co pamiętam, to Makbet dobrze nie kończy ;)
  • pliszka
  • 05/03/2024 22:58
  • A reszta jest milczeniem...
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty