Wielki chłop - Marian
Proza » Przygodowe » Wielki chłop
A A A

   – Czy zna pan drogę z Brzezin do Białego? – zagadnął mnie kiedyś znajomy myśliwy.

   – Pewnie, że znam – odpowiedziałem. – Często chodzę do Białego, bo mam tam kolegę.

   – Panie! Co ja się tam wczoraj w nocy strachu najadłem – kontynuował znajomy. – Niedaleko od tej drogi jest myśliwska ambona. Siedziałem na niej, księżyc świecił i nagle zobaczyłem jakiegoś wielkiego chłopa idącego pod górę. Cień od niego kładł się na pół zbocza, a on sam miał ponad dwa metry wzrostu. Na plecach niósł plecak i wyglądał jak niedźwiedź idący na tylnych łapach. Przyjrzałem mu się przez lunetę na sztucerze. Zarośnięty był i kudłaty na głowie, ale to był chłop, nie niedźwiedź. Szedł do Białego.

   – A nie chlapnął pan sobie czegoś mocniejszego na tej ambonie? – zapytałem.

   – Panie! Co pan? Na zasiadce się nie pije, bo można przysnąć i wtedy cała noc jest stracona – obruszył się znajomy i zaczął mi opowiadać swoją przygodę związaną z zaśnięciem na polowaniu.

   Koło jednej ze wsi grasował kiedyś samotny odyniec i robił szkody na polach. Mój znajomy dostał pozwolenie na jego odstrzał i poszedł nocą na zasiadkę. Rozsiadł się wygodnie na miedzy pod lasem i czekał na dzika, aż zasnął. Gdy się obudził, zobaczył duże zwierzę idące przez pole. Księżyc skrył się właśnie za chmurę, więc postanowił poczekać, aż chmura przejdzie. Przeszła i wtedy w lunecie sztucera zobaczył... niedźwiedzia.

   – Jak to dobrze, że odczekałem – kontynuował. – Jakbym go zabił, to miałbym kłopoty jak cholera, a jakbym go tylko ranił, to drugi raz już nie zdążyłbym strzelić.

   – To na pewno był zwykły człowiek, tylko w świetle księżyca wydał się panu taki wielki – wróciłem do tematu.

   – Panie! Przez lunetę go widziałem, a oczy mam dobre. Ten chłop miał ponad dwa metry – zakończył.

   W Białym mieszkało tylko kilka osób: leśniczy z rodziną i mój przyjaciel o rzadko spotykanym imieniu – Anzelm. Mieszkał tam samotnie w starej chacie, hodował kozy, pracował w lesie, a w wolnych chwilach czytał książki i grywał na fujarce lub mandolinie.

   Odwiedzałem go kilka razy w roku. Pomagałem mu wtedy w pracy lub szliśmy na cały dzień w las. Tam pokazywał mi wypluwki sów i uczył odróżniać odchody psie od wilczych. Przy okazji objadaliśmy się malinami lub zbieraliśmy grzyby, które wieczorem jedliśmy prosto z patelni pod przyniesioną przeze mnie wódkę. Anzelm był wysoki, brodaty i pasował do opisu człowieka widzianego przez myśliwego.

   Niedługo po tamtej rozmowie odwiedziłem go i opowiedziałem mu o wielkim chłopie.

   – Nie łaź nocami po lesie, bo ci jakiś wystraszony myśliwy dupę odstrzeli – zakończyłem.

   – To nie byłem ja – odpowiedział. – Nie byłem w Brzezinach już ruski miesiąc.

   Kolejny raz szedłem do Anzelma jesienią, gdy w górach były już pierwsze przymrozki. Szedłem na skróty przez las i na oszronionej trawie zobaczyłem tropy. Były wielkie i od razu przyszedł mi do głowy niedźwiedź. Widywałem już kilka razy niedźwiedzie tropy ale jeszcze nigdy aż tyle i tak wyraźnych. Ten niedźwiedź był tu niedawno. Serce podeszło mi do gardła. Z duszą na ramieniu przyglądałem się tropom i z ulgą stwierdziłem, że to były odciski... butów –  ze dwa razy większych niż moje.

   – Widziałem w lesie na Kamiennej wielkie ślady – powiedziałem Anzelmowi na powitanie. – Nie łaziłeś tam dziś rano? Pokaż buty.

   – Masz Holmesie, sprawdź – odpowiedział z uśmiechem i pokazał mi swoje gumofilce. Były duże, ale gdzie im było do tamtych z lasu.

   – Chyba uwierzę w tego wielkoluda, o którym opowiadał ci znajomy – powiedział Anzelm parząc herbatę. – Juhasi mówili mi, że którejś nocy coś podchodziło pod koszar. Owce darły się wniebogłosy, a psy skomląc, uciekły do bacówki. Przez kilka kolejnych nocy juhasi nie spali, ale nic się już nie pokazało. Ten twój myśliwy podobno go widział, a teraz ty mówisz o śladach na Kamiennej. Może faktycznie chodzi tu jakiś yeti? – zakończył.

   – Yeti w butach? – zażartowałem.

   – No cóż! Mamy dwudziesty wiek – odpowiedział.

   Tymczasem po okolicznych wioskach rozeszła się wieść, że coś po nocach skrobie w ściany domów i zagląda do okien. Zaczęły ginąć kury, a kilka brzydkich panien zaszło w ciążę. Jedni mówili, że widzieli wielkiego chłopa, a inni, że diabła tasmańskiego, którego ktoś przywiózł zza wielkiej wody i ten mu uciekł. Nikt nic dokładnie nie wiedział, ale ludzie bardziej byli skłonni wierzyć w wielkiego chłopa. Żartowali nawet, że nie jest on taki zły, skoro się nad brzydkimi pannami lituje i że te kury mu się za jego dobre serce należą.

   Nadeszła bardzo śnieżna i wietrzna zima. Pługi ledwie nadążały oczyszczać tylko główne drogi, a wioski położone w górach były odcięte od świata.

   Odcięte było i Białe. W połowie stycznia, zawieje ustały i śnieg stężał. Któregoś dnia spakowałem do plecaka trochę jedzenia, butelkę wódki i na nartach ruszyłem w odwiedziny do Anzelma. Pod górkę nad Brzezinami podchodziłem już po ciemku. Niebo było bezchmurne, księżyc w pełni, więc mój cień kładł się na połowę stoku. Pod lasem stała tamta myśliwska ambona, z której mój znajomy widział kiedyś wielkiego chłopa. Idąc, zastanawiałem się jak wielki wydawałbym się komuś, kto by teraz na niej siedział. Mróz roziskrzył śnieg, cienie drzew ozdobiły go fantazyjnymi plamami, a cisza była tak wielka, że szuranie moich nart było tu wręcz nie na miejscu. Przeszedłem górkę i zacząłem powoli zjeżdżać w stronę Anzelmowego domu.

   Gospodarz nie spał jeszcze i bardzo ucieszył się moją wizytą.

   – Już dwa tygodnie nigdzie nie wychodziłem i żarcie mi się kończy – powiedział na powitanie.

   – Przyniosłem coś do zjedzenia i do wypicia też – odpowiedziałem grzebiąc w plecaku.

Anzelm zaparzył herbatę i rozpoczęły się nocne Polaków rozmowy przy wódce i kiełbasie.

   Gospodarz mówił, że wilki podchodziły pod kozią obórkę, więc sypiał w butach, z latarką i siekierą pod poduszką. Na szczęście niedawno wilki zabiły łanię za potokiem, więc odpuściły sobie kozy i Anzelm kilka nocy przespał spokojnie. Jak ogryzą resztki łani, to wrócą.

   – Wiesz, ten wielki chłop chyba tu łazi – powiedział napełniając kieliszki. – Wczoraj byłem koło ruin cerkwi i znalazłem w nich świeże ślady po ognisku. Jutro możemy tam pójść, to sam zobaczysz – dodał.

   Po mroźnej nocy wstał słoneczny dzień i rano poszliśmy do ruin cerkwi. Fundamenty świątyni, resztki cmentarnego płotu i nagrobne krzyże pokryte były wielkimi czapami śniegu, a zwalone belki i resztki dachu dzwonnicy tworzyły górującą nad nim piramidę. Z jednej strony można było pod nią wejść i śnieg w tym miejscu był zdeptany. 

   – Spał tu tamtej nocy, a potem poszedł na Kamienną. Tu są jego ślady – powiedział Anzelm.

Ślady prowadziły pod górę i my też ruszyliśmy w tę stronę. Po kilku krokach Anzelm zatrzymał się i powiedział:

   – Zobacz. Ślady są wielkie, a zapadał się mniej niż my. Musi być bardzo chudy.

   – Ty Anzelm zachowujesz się jak indiański zwiadowca, który pogrzebawszy w popiele ogniska powiedział: „Było ich czterech, mieli pomęczone konie i mało amunicji”– zażartowałem, ale przyznałem mu rację.

Nie poszliśmy dalej, bo śnieg był głęboki, a wielki chłop odszedł przed dwoma dniami i gonić go nie było sensu.

   Nadszedł marzec i śnieg w mieście topniał gwałtownie. Dni były dłuższe i cieplejsze, więc wybrałem się na Jaworzynę, żeby popatrzeć na świat z góry.

   Podejście stromym zboczem zajęło mi dużo czasu, bo było tam jeszcze dużo śniegu. Dlatego posiedziałem na szczycie tylko chwilkę i graniczną przecinką zacząłem schodzić w dół, żeby przed zmrokiem dotrzeć na przełęcz i drogę prowadzącą do najbliższej wsi.    Pogoda zaczynała się psuć. W dolinie pojawiła się mgła i unosząc się powoli, zakrywała góry. Chciałem przed nią uciec, więc przyspieszałem ile mogłem.

   Już widziałem przełęcz i stojący na niej schron, gdy moja prawa stopa uciekła do przodu, a na lewej usiadłem. Usłyszałem chrupnięcie i poczułem silny ból, od którego zrobiło mi się tak zimno, że zacząłem szczękać zębami. Chwytając się gałęzi wstałem i próbowałem iść. Nie udawało się, bo lewa stopa dziwnie majtała się razem z butem, a ból w kostce powodował, że słabłem. Było ze mną bardzo źle. Schron na przełęczy chował się we mgle, nadchodziła noc, a ja siedziałem w śniegu ze złamaną nogą.

   I wtedy pojawił się on – wielki chłop. Zobaczyłem go między drzewami biegnącego szybko w moim kierunku. Wyglądał jak wielka małpa i z małpią sprawnością przeskakiwał kamienie i powalone pnie. Nie wiedziałem, czy nie majaczę z bólu.

   Olbrzym przybiegł, chwycił mnie pod pachę jak kociaka i zaczął znosić z góry. Zwisałem głową i nogami w dół, rękami odruchowo osłaniałem twarz, żeby gałęzie nie wydrapały mi oczu i widziałem tylko jego buty rozkopujące śnieg.

   Wielki chłop zbiegał tak szybko, jakby nic nie niósł i po kilku minutach dotarł do schronu. Posadził mnie w nim na ławce, potem machnął ręką jakby na pożegnanie, pobiegł drogą w stronę wsi i zniknął w ciemniejącej mgle.

   Wszystko to odbyło się tak szybko, że nie byłem pewny, czy wydarzyło się naprawdę. Wydarzyło się jednak, bo oto siedziałem na ławce pod dachem, a złamana noga bólem przypominała mi, że to nie jest sen.

   Zaczynałem marznąć. Co z tego, że byłem pod dachem, skoro nie mogłem rozpalić ogniska, bez którego nie miałem szans przetrwać do rana. Spróbowałem wstać, ale pośliznąłem się i upadłem. Padając, uderzyłem o coś złamaną nogą i z bólu omal nie zemdlałem.

   – Po coś mnie tu przyniósł? – wyszeptałem w mrok rozpaczliwą pretensję do wielkiego chłopa. – I tak tu zdechnę! Czemuś nie doniósł mnie do wsi?

   Z trudem usiadłem znowu na ławce i wtedy od strony wsi usłyszałem warkot silnika i we mgle pojawiło się światło. Po chwili przed schronem zatrzymał się skuter śnieżny, a siedzący na nim żołnierz staży granicznej zapytał:

   – Co pan tu robi? Coś się panu stało?

   – Złamałem nogę – odpowiedziałem. – A kto was o mnie powiadomił? – zapytałem.

   – Nikt – odpowiedział żołnierz. – Długo pan tu siedzi? Zabłądził pan? Skąd pan przyszedł? – zasypał mnie pytaniami.

   – Schodziłem z Jaworzyny i złamałem nogę – odpowiedziałem.

   Żołnierz wywołał przez radio dowódcę i zameldował:

   – Jest tu gość ze złamaną nogą, a poza tym wszystko jest w porządku. Zwiozę go. OK?

   – Dobra. Weź go i wracaj – usłyszał w odpowiedzi.

   Siedząc w szpitalnej izbie przyjęć, przeglądałem w myślach zdarzenia z ostatnich godzin i nie mogłem w nie uwierzyć. Zadawałem sobie różne pytania: „Skąd się tam wziął ten wielki chłop? Czy natknął się na mnie przypadkowo, czy może łaził za mną cały dzień? Jeśli chodził za mną, to dlaczego?”

   Nie znajdowałem na nie odpowiedzi. Wiedziałem tylko, że mój wybawca nie powiedział ani słowa. Nie słyszałem nawet, żeby sapał i chyba nawet śnieg nie chrzęścił mu pod nogami. Był bezgłośny jak zjawa. Wiedziałem też, że był duży. Gdy mnie podnosił, widziałem przez chwilę jego zarośniętą twarz i wielkie oczy. Były to oczy łagodne jak oczy... Anzelma. Cały zdawał się być wielką kopią Anzelma.

   Złamana noga unieruchomiła mnie na wiele tygodni, więc Anzelma spotkałem dopiero w lecie i wtedy opowiedziałem mu swoją przygodę.

   – Nie masz ty czasem większego brata, którego chowasz przed ludźmi? – zażartowałem na koniec.

   – Jasne, że mam. Sypia z niedźwiedziami i tańczy z wilkami – odpowiedział żartem na żart.

   Niedługo potem Anzelm zmarł nagle i chata w Białym została pusta. Zaginął też słuch o wielkim chłopie.

   Gdy czasem opowiadam znajomym jak on mnie uratował, to nikt mi nie wierzy.

   – Majaczyłeś z bólu. Sam jakoś pomału zszedłeś na przełęcz. Ludzie w stresie są zdolni nie do takich wyczynów – słyszę zawsze i powoli zaczynam wątpić w moją pamięć.

 

 

 

 

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Marian · dnia 28.11.2017 10:03 · Czytań: 407 · Średnia ocena: 2 · Komentarzy: 2
Komentarze
Melock dnia 30.11.2017 22:19 Ocena: Przeciętne
Czy czasami drugą połowę nie pisałeś w pośpiechu? Bo początek jest ok ale im dalej to gorzej. Końcówka wygląda jakby pisał to ktoś inny.

Historia początkowo interesuje, ale na koniec jest wielki zawód. Opowieść jest taka sobie. To był jego przyjaciel, ale czytelnik nie rozumie, dlaczego ma to być takie niesamowite. Duży gość biega po okolicy, za słabo uwypukliłeś tę postać. Szukają go, rozmawiają o nim, ale nie ma w nim nic niebezpiecznego. Niby zachowuje się jak wilkołak, czy inny stwór, "skrobie w ściany", zapładnia kury i porywa brzydkie panny. Czy odwrotnie. Ale okazuje się być zwykłym człowiekiem. I to właśnie rozwala całość.

Momentami gubiłem się i musiałem czytać fragment jeszcze raz. Nie chodzi o język, stylistykę, to jest w porządku, chodzi o konstrukcję, wydarzenia. W opowiadaniu jest dwóch znajomych głównego bohatera, jeden który opowiada zasłyszaną historię a drugi to wielkolud. Wystarczyło tego pierwszego jakoś nazwać, żeby nie przedstawiać go jako znajomego, bo to mąci.
Nie pomaga też układ akapitów. Tekst jest rozstrzelony, niektóre akapity mają po dwa zdania. To duży błąd, i jeden z powodów, być może główny, że człowiek się gubi. Odpowiedni układ akapitów nadaje dynamiki, przyspiesza lub spowalnia czytanie. Tutaj co chwila zaczyna się nowy akapit mimo że ciągniesz jeden wątek.


Cytat:
Usłyszałem chrupnięcie i poczułem silny ból, od którego zrobiło mi się tak zimno, że zacząłem szczękać zębami


Trochę dziwnie to brzmi, poczuł zimno z bólu.
W ogóle ta cała sytuacja opisana jest pobieżnie. Rozwodzisz się o rozmowach przy wódce, a kiedy pojawia się kluczowa rzecz to streszczasz. Podobnie tutaj:

Cytat:
Olbrzym przybiegł, chwycił mnie pod pachę jak kociaka i zaczął znosić w dół. Zwisałem głową i nogami w dół, rękami odruchowo osłaniałem twarz, żeby gałęzie nie wydrapały mi oczu i widziałem tylko jego buty rozkopujące śnieg.


Najważniejsza scena, a napisana na szybko. Chyba nawet nie edytowałeś bo nie zauważyłeś że dwa razy pojawia się "w dół", oddalone zaledwie o kilka wyrazów.
Marian dnia 02.12.2017 15:18
Dziękuję Melock za wizytę i obszerny komentarz.
Popracuję nad moim tekstem.
Zimno z bólu można poczuć, bo znam to z autopsji.
Pozdrawiam.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
valeria
26/04/2024 21:35
Cieszę się, że podobają Ci się moje wiersze, one są z głębi… »
mike17
26/04/2024 19:28
Violu, jak zwykle poruszyłaś serca mego bicie :) Słońce… »
Kazjuno
26/04/2024 14:06
Brawo Jaago! Bardzo mi się podobało. Znakomite poczucie… »
Jacek Londyn
26/04/2024 12:43
Dzień dobry, Jaago. Anna nie wie gdzie mam majtki...… »
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 26/04/2024 10:20
  • Ratunku!!! Ruszcie 4 litery, piszcie i komentujcie. Do k***y nędzy! Portal poza aktywnością paru osób obumiera!
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty