Dzień z moim młodszym bratem - Alan Aleksander
Proza » Historie z dreszczykiem » Dzień z moim młodszym bratem
A A A
Klasyfikacja wiekowa: +18

Dzień z moim młodszym bratem

 

    Pamiętam jak mając czternaście lat dowiedziałem się, że moja mama jest w ciąży. Oniemiałem, lecz przyjąłem tą wiadomość z niezwykłym entuzjazmem. Zawsze chciałem mieć rodzeństwo i ciszył mnie fakt, że będę miał brata ‒ późno, ale jak to się mówi lepiej późno niż w cale.
    Emil kończy dziś piąte urodziny i z tej właśnie okazji, przyrządziłem mu małe przyjęcie urodzinowe. Z samego rana, kiedy nasi rodzice szykowali się do wyjścia do pracy, wyszedłem do sklepu, by kupić ulubione przez niego słodycze, takie jak: czekoladowe Brownie z chrupiącymi orzeszkami, kilka czekoladowych jajek – niespodzianek, owocowe żelki w kształcie trzymających się za rękę misiów i dwie butelki czerwonej oranżady. Oczywiście nie zapomniałem również o prezencie, który zamówiłem już wcześniej przez internet. Nie było z tym żadnego problemu, gdyż doskonale zdawałem sobie sprawę, że Emil ucieszy się z dużych klocków lego z jego ulubionej serii, śmiesznego, wręcz karykaturalnego misia o głowie wielkości dyni, ubranego w zieloną bluzę z kapturem, w której wyglądał jeszcze bardziej zabawnie i zestaw puzzli o dokładnie stu dwudziestu czterech elementach.
    – Ucieszy się, nie ma co! ‒ Myślę, kładąc na stół starannie zapakowany w niebieski papier prezent.
    Mój młodszy brat uwielbia, kiedy nie ma rodziców i może spędzić zemną ten wolny czas, poświęcając go na różne, czasem głupie zabawy, ale sprawiające ogromną radość dla tego wiecznie śmiejącego się pięciolatka. Właśnie dziś nadarzyła się taka okazja. Mamy przed sobą kilka dobrych godzin zabawy, do czasu aż nasi rodzice wrócą z pracy i urządzą mu drugie przyjęcie. Tak poza tym mówiąc, myślę, że z moim młodszym bratem, zbliża nas to, że sam mając już dziewiętnaście lat, czuję się jak dziecko. Chyba zbyt wolno dorastam.
    – Już!? ‒ Dobiega głos z pomieszczenia obok.
    – Tak! ‒ Odpowiadam, odsuwając się od drewnianego, ciemnobrązowego stołu w naszym salonie.
    Nie mija pięć sekund, jak otwierają się drzwi o równie ciemnym odcieniu, jak wszystkie nasze meble w tym pomieszczeniu.
    – Wszystkiego najlepszego braciszku!
    Widzę ten szczery uśmiech tego małego chłopca o jasnobrązowych, krótkich włoskach. Podbiega on do stołu i w swoich małych rączkach, rozdziera niebieskie, starannie przygotowane przeze mnie opakowanie, nad którym męczyłem się zresztą dobre pół godziny.
    – Dzięki! Dzięki! ‒ Krzyczy ten żywy i niesamowicie rozradowany chłopiec w niebieskiej bluzie z kapturkiem.
    Chwilę później Emil podbiega do mnie i przytula mnie mówiąc:
    – Mój bracie.
    Zawsze wzruszają mnie takie sytuacje, zatem odwzajemniam uścisk Emila, głaszczę go po głowie i odchodzę o krok, mówiąc:
    ‒ Zobacz co tam misiu dla ciebie ma. – Wskazuję palcem na niewielki, plastikowy stolik o niebieskim kolorze.
    Emil podbiegł do zabawkowego mebelka, na którym siedział zabawnie wyglądający miś w otoczeniu wyłożonego na papierowy talerzyk ciasta, przeźroczystego dzbanka, wypełnionego czerwoną oranżadą i czterech jajek-niespodzianek, starannie ułożonych obok siebie.
    – Może to niezbyt najzdrowsze śniadanie, ale co tam… urodziny ma się raz w roku. ‒ Śmieję się. – Zjemy trochę, a później…
    – Złożymy lego! ‒ Wchodzi mi w zdanie mój młodszy braciszek.
    – Dokładnie. Złożymy lego, włączę jakąś bajkę, będzie mega!
    ‒ A czy później pobawimy się w chowanego? – Pyta, zasiadając na niebieskim, plastikowym krzesełku.
    ‒ No jasne, że tak.
    Mieszkamy w nieco starej, choć wciąż atrakcyjnie wyglądającej kamienicy w samym centrum miasta. Mieszkanie posiadające ponad dziewięćdziesiąt metrów kwadratowych, faktycznie może sprzyjać zabawie w chowanego. Duży salon o licznych zakamarkach między potężnymi, dębowymi meblami, trzy pozostałe pokoje, kuchnia, łazienka, podłużny korytarz, w której znajdowała się również garderoba ‒ było gdzie się ukryć.
    Chwytam po jasnoniebieski, plastikowy kubek i nalewam mojemu solenizantowi oranżady. W tym właśnie momencie rozbrzmiewa się nieprzyjemny dla ucha, piskliwy dźwięk, po czym następuje huk, jakby jakiś sąsiad, zamieszkujący piętro wyżej, spadł z wysokiej drabiny. Jednak te skojarzenie nie mogło okazać się prawdą. Mieszkaliśmy na najwyższym piętrze. Na samym poddaszu. Nad naszymi głowami znajdował się tylko strych, do którego udawaliśmy się tylko w celu wyrzucania tam jakiś starych, nikomu nie potrzebnych gratów. Zamilkliśmy. Emil spoglądał na mnie z pewnym niepokojem w oczach.
    – Co to?
    ‒ Zaraz sprawdzimy. ‒ Postępuje kilka kroków po jasnych panelach podłogowych. – Oglądam się za siebie i widzę, że mój braciszek idzie za mną.
    Wychodzimy przez drzwi oddzielające salon z podłużnym wąskim korytarzem o śnieżnobiałych ścianach. Przed moimi oczami widzę rozłożoną drewnianą drabinkę, przymocowaną do szarej klapy, przez którą przechodziliśmy zawsze w celu udania się na strych.
    – Zasuwka się obluzowała. ‒ Stwierdzam, składając jasną drabinkę. – Jak się nie dokładnie zamknie klapę… to wtedy wejście samo się otworzy. ‒ Tłumaczę, chwytając po długi, srebrny pręt, położony w kącie korytarza.
    Jednak mimo moich wyjaśnień, mój młodszy brat wciąż spoglądał się z wielkimi oczami ku górze. No cóż… większość dzieci boi się duchów.
    Minęła godzina. Siedziałem wraz z Emilem na podłodze, układając zakupiony przeze mnie zestaw lego. Zadzwonił telefon.
    ‒ Może rodzice… odbiorę. ‒ Wzdycham, podnosząc się na proste nogi.
    Mój brat wciąż z niezwykłym skupieniem próbował dopasowywać te łatwiejsze do złożenia elementy. Na wyświetlaczu telefonu komórkowego, nie pojawił się jednak numer mojej mamy, ani taty.
    ‒ Oktawia? Co ona może chcieć? ‒ Mamroczę pod nosem, po czym odbieram połączenie.
    – Cześć, Oktawia. ‒ Witam się wesołym głosem.
    – Cześć… dzwonię, bo nie przyszedłeś dziś na uczelnię… chciałam się tylko upewnić…
    ‒ Wiesz co… nie miałem ochoty przesiadywać tam dzisiaj do wieczora… zresztą brat ma dzisiaj urodziny, więc Dziś są urodziny mojego brata, no i…
    ‒ Wiem, że wszystko co powiem… będzie… nawet nie potrafię się wysłowić.
    ‒ Posłuchaj Oktawia. ‒ Wychodzę z salonu. – Między nami wszystko gra, okej? Rozmawialiśmy już o tym. Nie poszedłem dziś na uczelnie nie z twojego powodu…
    Oktawia zamilkła.
    ‒ Niczego sobie nie musisz wyrzucać. ‒ Dodaję, przechodząc do kuchni.
    ‒ Ale ja…
    – Jesteśmy dorośli. ‒ Przerywam, przemawiając już nieco bardziej poważniejszym tonem. – Czasami nie wszystko układa się po naszej myśli… nie wyszło nam, ale… to nie jest powód, by żywić do siebie jakąś urazę.
    Moja była, a zaraz pierwsza dziewczyna milknie ponownie.
    ‒ Ani, ty, ani ja nie możemy się obwiniać… nie wyszło nam, ale… chyba nadal możemy być przyjaciółmi, oczywiście, jeśli tylko byś chciała…
    ‒ Tak. – Słyszę, że Oktawia zaczyna płakać.
    ‒ Proszę cię… nie płacz.
    – Możemy się spotkać? Dziś?
    ‒ Z chęcią się z tobą spotkam, ale… nie dziś. – Urywam, po czym dodaję: ‒ Może w poniedziałek po zajęciach? Pasowałoby ci?
    – Tak…
    ‒ Świetnie. Jesteś na uczelni, prawda? – Spoglądam okrągły zegarek zawieszony na ścianie o kolorze kawy z mlekiem.     Dochodzi południe.
    ‒ Tak, ale…
    – Zatem nie płacz, bo będziesz wyglądać jak czarownica. – Wymuszam z siebie sztuczny śmiech, odczuwając ciężar tej rozmowy.
    – Zdaję sobie sprawę, jak okropnie musisz się teraz czuć…
    – Oktawia, nie gadaj głupot. Jesteśmy przyjaciółmi, okej?
    Nie słysząc oczekiwanej przeze mnie odpowiedzi, ponawiam pytanie.
    ‒ Jesteśmy przyjaciółmi?
    – Tak… oczywiście… ‒ Oktawia nie przestaje szlochać.
    Słyszę w głośniku swojego telefonu przejeżdżające auta i już wyobrażam sobie tę prześlicznej urody dziewczynę, siedzącą przed uczelnią na jednej z tych brązowych ławeczek, na której zresztą poznałem się z Oktawią, kiedy to na jednej z przerw poprosiła mnie o ogień, trzymając w dłoni paczkę mentolowych papierosów. Tak to się wszystko zaczęło.
    ‒ Przepraszam cię, ale muszę kończyć. Porozmawiamy niebawem i pamiętaj… będzie jak dawniej. ‒ Wypowiadam te słowa nie do końca wierząc w to co mówię.
    Chwilę później zakańczam tą jakże ciężką pod względem emocjonalnym dla mnie rozmowę. Wychodzę z kuchni i ponownie przed moimi oczami ukazuje się widok całkowicie rozłożonej jasnobrązowej drabiny i opadniętej klapy od strychu.
    – Co jest…? ‒ Mamroczę pod nosem, unosząc wzrok ku ciemnym wnętrzu pomieszczenia znajdującego się nad moją głową.
    Ponownie podchodzę do kąta korytarza, chwytając za srebrny pręt, oparty o dębowy kredens. Składam drabinę, zamykam klapę, po czym przekręcam mocno zamek, upewniając się, że wejście zostało solidnie domknięte. Takie sytuacje zdarzały się już w naszym mieszkaniu, więc było to tylko kwestią czasu, kiedy incydent będzie się powtarzał z zdecydowanie większą częstotliwością. Tata jak zwykle jednak, przekładał sprawę na później, choć nie podlegał wątpliwości fakt, że taki stan techniczny wejścia na strych mógłby stać się całkiem niebezpieczny. Drabina z łoskotem lądowała na podłogę korytarza, zatem gdyby ktokolwiek stał w tym momencie w tym miejscu, mogłoby to się skończyć poważnym uszczerbkiem na zdrowiu, a w przypadku mojego małego brata… to już lepiej nawet nie myśleć.
    Minęło dwadzieścia minut a ja wciąż nie mogłem przestać myśleć o dzisiejszej rozmowie z Oktawią. Mimo, że świeże zerwanie przyjąłem jako rzecz nieuniknioną, to mimo wszystko odczuwałem pewnego rodzaju przygnębienie, które starałem się ukryć jak najlepiej tylko potrafię.
    – Czy duchy istnieją? ‒ Pyta mnie mój młodszy brat, przypatrując się jak doczepiam kończące się już elementy konstrukcji statku kosmicznego.
    – No coś ty… – uśmiecham się pod nosem.
    ‒ Kiedyś słyszałem dziwne głosy. ‒ Dotyka szarych elementów prawie już gotowego statku.
    – Jakie głosy?
    – Straszne.
    ‒ Skąd dochodziły? ‒ Pytam, nie zdradzając swojego rozbawienia.
    Mój brat bardzo bał się historii o duchach, których nie powinien był słyszeć mając zaledwie pięć lat. Nasz tata jednak często stroił sobie z tego żarty, nie zdając chyba sobie sprawy, że jego dziecko może to traktować na poważnie.
    – Z góry. ‒ Wyszeptuje po chwili zawahania, odwracają swój wzrok w stronę korytarza.
    – W nocy?
    Kiwa twierdząco głową, wciąż nie odrywając wzroku od progu drzwi dzielących salon z korytarzem.
    – Co mówiły? – Drążę temat, zerkając raz na brata, raz na papierową instrukcję budowy tego nie należącego do najprostszych zestawów lego.
    ‒ Nie wiem… słyszałem głosy.
    – Mhm.
    ‒ Nie mogłem zrozumieć co mówią… ale coś mówiły. – Emil podnosi się z brzucha, po czym siada na podłogę. – Wiesz co?
    ‒ Tak?
    – Ja nie chce ich słyszeć.
    ‒ Wiesz co… zaraz dokończymy budować klocki. – Wstaję na proste nogi, po czym dodaję: ‒ pokażę ci coś.
    – Co takiego?
    ‒ Ale dobre! ‒ Mówię, nadgryzając kawałek ciasta. – Nic nie zjadłeś, lepiej uważaj bo zrobię to za ciebie.
    ‒ O nie! Na pewno nie. ‒ Wstaje z podłogi, podbiegając do swojego plastikowego stoliczka.
    ‒ To jedz, a później… coś ci pokażę.
    Mija piętnaście minut. Stoję w półmroku, rozglądając się po pomieszczeniu w którym dookoła piętrzą się graty. Panuje tu zapach drewna wymieszanego ze starą skórą. Pod światłem słabej żarówki ulatniają się pyłki kurzu. Dotykam jedną z kilku pionowych belek, podtrzymujących konstrukcję tego zaniedbanego pomieszczenia. Wykonuję krok ku malutkiemu okienku dachowemu, znajdującym się na skosie sufitu po mojej prawej stronie. Poza słabo święcącą żarówką, jest ono jedynym panującym tutaj źródłem światła. Każdemu kolejno wykonanemu przeze mnie krokowi, towarzyszy charakterystyczne skrzypienie starych desek podłogowych.
    – Jest tu kto!? ‒ Wołam, rozglądając się po wnętrzu strychu. – Jeśli ktoś tu z nami jest, niech da o sobie znak!
Cisza.
    – To ostatnia szansa! Jeśli ktoś tu z nami jest, niech da o sobie znak!
Nie słyszę nic, poza własnym, równomiernym oddechem. Do czasu.
    ‒ I co!? – Przerywa tą głuchą ciszę głos z dołu.
    ‒ No widzisz! Nikogo tu nie ma! – Odpowiadam, rozglądając się po surowo wyglądającym pomieszczeniu. ‒ Żadnych duchów!
    ‒ Sprawdziłeś!?
    – No tak! Nikogo poza mną tu nie ma!
    Odwracam się w stronę otworu, prowadzącego do naszego mieszkania, do którego podchodzę wykonując parę kroków przed siebie, po czym przysiadam na podłodze, kładąc nogę na pierwszym szczebelku drewnianej drabinki. Z góry widzę już przypatrującego mi się z niepokojem brata.
    ‒ Słuchaj młody. ‒ Mówię ostrożnie schodząc po cienkich szczebelkach drabiny. – Mieszkamy w starej kamienicy… tu wszystko niesie się jak diabli. Pamiętasz jak parę tygodni temu słyszeliśmy te… no jak to nazwałeś dziwne stuknięcia zza ścian? I co się okazało? Sąsiad przybijał obrazki. Po prostu. – Schodzę z ostatniego szczebelka drabiny, stojąc już ramię w ramię z moim młodszym bratem. ‒ Rozumiesz?
    Emil kiwa twierdząco głową, wciąż mając podniesiony wzrok ku górze.
    ‒ Zamykamy. – Oznajmiam, podnosząc z podłogi podłużny, srebrny pręt.
    Wybiła godzina druga. Do powrotu rodziców pozostało jeszcze trochę czasu. Kończą o piątej. Rozmowa z Oktawią wciąż nie daje mi spokoju. Odniosłem dziwne wrażenie, że dziewczyna z którą byłem ponad półtora roku chciała mi jeszcze coś powiedzieć.
    ‒ Zbyłem ją. – Myślę.
    Nie myliłem się, lecz jeszcze jedna rzecz chodziła mi po głowie. Dlaczego Oktawia chciała się jak najszybciej zemną spotkać. Odtwarzałem w myślach tę rozmowę, przyglądając się jak mój młodszy brat dosyć sprawnie jak na pięciolatka, składa elementy kolorowych puzzli.
    ‒ Dobrze? – Emil przesuwa po jasnych panelach podłogowych kawałek ułożonego obrazka.
    ‒ Jasne. – Odpowiadam, myślami będąc zupełnie gdzie indziej.
    ‒ Ale resztę musisz mi trochę pomóc…
    – Nie ma sprawy… – siadam po turecku. ‒ No to co my tu mamy…
    Kiedy ułożyliśmy już sto dwadzieścia trzy elementy puzzli, przedstawiających obraz bajkowego lwa, dumnie stojącego na skale nad wszystkimi zwierzętami dżungli, spostrzegliśmy że brakuje nam już tylko jednego elementu, który najprawdopodobniej musiał się nam zgubić.
    – No gdzie on jest? ‒ Pyta, rozglądając się po pokoju, mój młodszy brat.
    – Hmmm… nie widzę… nie widzę… – podnoszę kartonowe pudełko po puzzlach. ‒ No gdzie on się zapodział, no?
    Nagle rozbrzmiewa się dzwonek telefonu. Wstaję z podłogi, po czym podchodzę do dębowego stołu, na którym stoi moja świecąca się komórka.
    ‒ No nigdzie go nie widzę – Mówi, rozglądając się po pokoju.
    ‒ Znajdziemy. – Zapewniam, odwracając głowę w stronę klęczącego na podłodze Emila. – No widzisz… jeden element, bez którego nie możliwym jest stworzenie pełnego obrazu, co? ‒ Chwytam telefon w dłoń. – Takie niestety jest życie… czasem brakuje tylko jednego, malutkiego elementu, by wszystko zrozumieć. ‒ Przenoszę wzrok na wyświetlacz telefonu.
    – Rodzice?
    ‒ Nie… wujek. – Odrzekam zdziwiony.
    ‒ To ja idę coś zjeść. ‒ Emil wstaje z podłogi, przyglądając się jeszcze prostokątnemu obrazkowi, leżącemu na podłodze. Następnie podchodzi do niebieskiego stolika, na którym stoi równo pokrojone ciasto, cztery czekoladowe jajka-niespodzianki i ten zabawny miś w zielonej bluzie. – Chyba zjem wszystko! ‒ Śmieje się, zasiadając do stolika.
    – Byle cię brzuch nie rozbolał. ‒ Odbieram połączenie, wychodząc na korytarz. ‒ No hej.
    Nikt się jednak nie odzywa.
    – Halo? Jest tam kto?
    – W końcu odebrałeś… ‒ wzdycha trzydziestoletni mężczyzna.
    – Dzwoniłeś wcześniej? ‒ Pytam zdziwiony, przełączając rozmowę na tryb głośnomówiący, po czym sprawdzam w rejestrze połączeń, czy aby na pewno mój starszy ode mnie o zaledwie jedenaście lat wujek, próbował się wcześniej zemną skontaktować.
    – Nie raz, ale to nie istotne… ‒ po rozpaczliwym tonie jego głosu, zaczynam się niepokoić.
    – Czy coś się stało?
    ‒ Boże… – łka wypowiadając te słowo jeszcze kilka razy z rzędu.
    ‒ Co się stało?
    W czasie trwania tej rozmowy, sprawdzając dokładnie rejestr rozmów, spostrzegam, że mój wujek próbował się wczoraj do mnie dodzwonić dokładnie dwanaście razy. Kolejne siedem połączeń pochodziło z samego rana… dnia dzisiejszego.
    – O co chodzi? – Ponawiam pytaniem coraz to bardziej zaniepokojony tonem głosu.
    ‒ Maks…‒ wypowiada moje imię, płacząc się przy tym jak dziecko. – Tak… tak bardzo mi przykro… ten wypadek nigdy nie powinien się zdarzyć…
    Czuję narastający ścisk w żołądku. Nie jestem w stanie wydusić z siebie ani jednego słowa.
    – Tak bardzo mi przykro… ‒ nie przestaje płakać trzydziestoletni brat mojej mamy. – Oni nie powinni byli…
    Nagle słyszę skrzypiący dźwięk dochodzący z korytarza. Dłoń zaczyna mi drżeć coraz bardziej.
    – Maks… jesteś tam jeszcze?
    ‒ Tak. – Odpowiadam spokojnym, lecz nieobecnym głosem.
    Po specyficznym i straszliwie nieprzyjemnym dla ucha skrzypieniu, słyszę donośny odgłos uderzającej o podłogę drewnianej drabiny. Przełykam ślinę nie ruszając się z miejsca. Momentalnie moje dłonie stają się zimne jak lód.
    ‒ To straszne… tak kurewsko niesprawiedliwe… gdyby ten pieprzony morderca nie wsiadł pijany do swojego przeklętego tira… oni by żyli… – przerywa na chwilę.
    – Ale…
    – Żadne słowa nie są w tej sytuacji odpowiednie… ‒ wtrąca – to cios dla każdego z nas. Pamiętaj jednak, że… zawsze możesz na mnie liczyć, Maks…
    Wkładam drżącą dłoń do kieszeni swoich niebieskich dżinsów.
    ‒ Tylko jeden element. ‒ Myślę, wyciągając z kieszeni niewielki kawałek układanki. Obracam go w palcach, przypatrując się części ukazujący głowę bajkowego lwa.
    – Muszę kończyć. ‒ Przerywam niezręczną ciszę, po czym momentalnie się rozłączam.
    Opieram się o kuchenny blat, stukając rytmicznie o niego palcami.
Czasem brakuje tylko jednego, malutkiego elementu, by wszystko zrozumieć. 
    ‒ Nie mogłem zrozumieć co mówią… ale coś mówiły. – Powiedział Emil.
    ‒ Ja nie chce ich słyszeć. – Wyszeptuję.
    Ponownie rozbrzmiewa się dzwonek mojego telefonu.
    ‒ Ja nie chce ich słyszeć. – Powtarzam cichym głosem.
    Kiedy dzwonek przestaje dzwonić, chwytam telefon w rękę. Moim oczom ukazuje się powiadomienie o nieodebranej wiadomości. Otwieram ją jednym dotknięciem palca.

Oktawia:

Tak bardzo mi przykro…
Jeśli tylko będziesz chciał
porozmawiać, pamiętaj, że
możesz na mnie liczyć. Nie
potrafię sobie wyobrazić
jak możesz się teraz czuć,
ale chcę żebyś wiedział…
nie jesteś sam. Pamiętaj
o tym.
12:34

    ‒ Nie jesteś sam… ‒ powtarzam zdanie napisane przez poruszoną Oktawię. – Nie jesteś sam…
    Chwilę później opuściłem kuchnię.
    Stoję teraz w salonie nad niebieskim, plastikowym stolikiem. Słyszę odgłosy puszczonej przeze mnie bajki. Emil tak bardzo ją uwielbia. Spoglądam na wciąż pełny dzbanek oranżady, czy papierowy talerzyk na którym wciąż leży kawałek nienaruszonego przez mojego brata ciasta.
    – Nic nie zjadłeś, Emil.
    Nie słyszę żadnej odpowiedzi.
    – Dziś są twoje urodziny… mówiłem, że możemy sobie pozwolić na odrobinę niezdrowego jedzenia. ‒ Uśmiecham się, schylając się ku niedokończonej układance, znajdującej się wciąż na jasnobrązowych panelach podłogowych. – Zobacz. ‒ Wyciągam dłoń ku górze, trzymając między palcami ostatni element puzzli. – Znalazłem. ‒ Śmieję się, doczepiając ostatni element układanki, który tworzy pełen obraz zakupionego przeze mnie zestawu. ‒ Podoba się bajka? – Zadaję pytanie, wstając na proste nogi.
    Widzę ten włączony telewizor, stojący na dębowym kredensie, wysokie ciemnobrązowe regały, wyłożone licznymi książkami, podłużną lampę z kremowo-czerwonym kloszem, ulokowaną w kącie salonu, czy śnieżnobiałe ściany, na których zawieszone są obrazy przedstawiające nadmorskie pejzaże, czy zdjęcia ślubne naszych rodziców. Jest też pluszowy dywan o jednolitym jasnobeżowym kolorze, gdzie zawsze siedział mój młodszy braciszek, oglądający swoje ulubione bajki. Teraz w tym miejscu siedzi tylko jeden pluszowy miś o karykaturalnym wyglądzie. Widzę niedawno zbudowany statek kosmiczny, leżący pod moimi nogami.
    Ten okrutny obraz rzeczywistości, składający się z tysięcy, setek tysięcy, czy nawet milionów elementów, jest zbyt okrutny bym mógł na niego patrzeć.
    ‒ Emil?
    Nie słyszę nic poza dźwiękami włączonej na telewizorze bajki.
    ‒ Emil? Chcesz pobawić się w chowanego? – Pytam, ocierając łzę spływającą mi po policzku. ‒ Rodzice nie długo przyjadą, wiesz?
    To tak kurewsko niesprawiedliwe… to cios dla każdego z nas… oni nie powinni byli…
    – Nie… – odpowiadam, słysząc głos w mojej głowie.
    Podchodzę do ściany, na której wisi zdjęcie ślubne moich rodziców. Mama jest w śnieżnobiałej, długiej suknie, a tata w eleganckim czarnym garniturze. Kolejno uroniona łza, skapuje z mego policzka, rozbryzgując się na podłodze.
    – On wcale tak nie powiedział. ‒ Wyszeptuję, odchodząc od ściany.
    Czasami brakuje tylko tego jednego elementu, by wszystko zrozumieć...
    Podchodzę do wyłożonego na podłodze obrazka składającego się ze stu dwudziestu czterech elementów, przedstawiającego bajkowego króla dżungli, górującego nad pozostałymi zwierzętami. Padam na kolana, wyciągając rękę w stronę dziecięcej układanki, a następnie wyciągam element, który jeszcze minutę temu posiadałem w swojej dłoni. Przypatruję się uważnie uśmiechniętej głowie lwa, po czym chowam tę część z powrotem do kieszeni swoich niebieskich dżinsów.
    – I co?
    Podnoszę głowę słysząc te krótkie pytanie.
    – Nie znalazłeś ostatniego kawałka? ‒ Pyta chłopiec o krótkich, jasnych włosach, przyglądający mi się z pewnego rodzaju rozbawieniem.
    Parskam śmiechem widząc mojego kochanego brata, siedzącego na jasnobeżowym dywanie, tuż przy boku pluszowego misia w zabawnej, zielonej bluzie. Błyskawicznie przecieram oczy, czy aby to co widzę nie jest tylko głębokim snem, z którego nigdy nie chciałbym się przebudzić.
    – Pobawimy się w chowanego? ‒ Pyta tym swoim rozradowanym jak zwykle głosem.
    – Tak… oczywiście, że tak. ‒ Odpowiadam natychmiast. – Kto szuka?
    ‒ Ty! – Wykrzykuje, podnosząc się z podłogi. ‒ Zamknij oczy… tylko nie oszukuj!
    Zasłaniam dłońmi swoje wciąż mokre oczy.
    To był śmiech przez łzy, a świadomość stała się mym katem, lecz dzisiaj już wiem, że oddałbym wszystko za dzień spędzony z moim bratem.



 

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Alan Aleksander · dnia 15.10.2019 15:11 · Czytań: 266 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Inne artykuły tego autora:
  • Brak
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
18/03/2024 19:06
Pliszko, Posłużyłaś się skrótami myślowymi, ale pełnymi… »
Jacek Londyn
18/03/2024 18:15
Trening czyni mistrza. Kolejna okazja, tym razem… »
valeria
18/03/2024 11:41
Piękne, już bielonych rzeczy nie spotykam już:) chyba w… »
mede_a
18/03/2024 10:45
Jak ja kocham te Twoje maluchy! Ajw- poezji pełna - pisz,… »
Kazjuno
17/03/2024 22:58
Ja miałem skojarzenie erotyczne, podobne do Mike 17. Jako… »
Kazjuno
17/03/2024 22:45
Co do Huty masz rację. To poniemiecka huta do końca wojny… »
ajw
17/03/2024 21:52
Zbysiu - piękne miałeś skojarzenia :) »
ajw
17/03/2024 21:50
Tak, to zdecydowanie wiersz na pożegnanie. Na szczęście nie… »
Gabriel G.
17/03/2024 19:52
Nie ukrywam czekam na kontynuację. To się pewnie za trzy -… »
Kazjuno
17/03/2024 16:40
Dzięki Gabrielu za krzepiący mnie komentarz. Piszę,… »
valeria
17/03/2024 15:17
Gotowanie to łatwizna, tylko chęci potrzebne :) »
Gabriel G.
17/03/2024 12:46
Kazjuno Jestem świeżo po lekturze wszystkich trzech części.… »
Jacek Londyn
17/03/2024 10:31
Proszę o chwilę cierpliwości. Zanim odpowiem na komentarze,… »
Kazjuno
17/03/2024 04:17
Czekamy z Optymilianem, ciekawi twojego odniesienia się do… »
Jacek Londyn
16/03/2024 12:26
Drodzy Koledzy po piórze. Dziękuję za komentarze. Jest mi… »
ShoutBox
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
  • TakaJedna
  • 05/03/2024 23:43
  • Nie poezją ja, a prozaiczną prozą teraz, bo precyzję lubię: nie komentarzem, a wpisem w/na shoutboxie zaczęłam, a jak skończę, to nie potomni, a los lub inna siła zdecyduje/oceni.
  • Zbigniew Szczypek
  • 05/03/2024 23:32
  • Pliszko - nie! Dość milczenia! Dopóki żyjemy! A po nas krzyczeć będą "słowa", na karcie, na murze...
  • Zbigniew Szczypek
  • 05/03/2024 23:28
  • To, jak skończysz pozwól, że ocenią potomni. Zaczęłaś komentarzem... pozwól/daj nam możliwość byśmy i Ciebie komentowali - jedno "słowo", póżniej strofy...
  • TakaJedna
  • 05/03/2024 23:20
  • ech, Zbigniew Szczypek, fajnie wszystko, wróżba jest, choć niedokończona, ale z tego, co pamiętam, to Makbet dobrze nie kończy ;)
  • pliszka
  • 05/03/2024 22:58
  • A reszta jest milczeniem...
Ostatnio widziani
Gości online:34
Najnowszy:pkruszy