"Pretty woman, walking down the street...", nie, to nie pasi, zbyt banalne, nie wiem, co by tu napisać, liter brak by wyrazić wszystkie najsubtelniejsze wrażenia jakie wywołuje obraz tym razem nie zrazów, pardon: nie stóp, a przeciwnie: głowy Izoldy, którąśmy już wprawdzie widzieli, ale jakoś odwróconą tak dziwacznie, że gdyby tę bohaterkę celtyckiej (narrator na wszelki wypadek sprawdza, czy aby celtyckiej (a jakże!)) legendy nie dałoby się poznać minąwszy ją przykładowo na którejś z wrocławskich ulic, choć to oczywiście tylko przypadkowo wybrany przykład, ale jeśli owe, ponoć najgorętsze polskie miasto nie pasuje, podobnie jak ten fragment piosenki do cokolwiek tandetnego i przestarzałego harlekina na srebrny ekran, to niech będzie, że na jakiejkolwiek dowolnie wybranej polskiej ulicy, no więc gdyby ją (bohaterkę, nie ulicę) minąć na takiej typowej polskiej ulicy i gdyby nie to zdjęcie, to by jej człek nie poznał, a tak pozna prawie na pewno, aczkolwiek wydaje się ona (bohaterka, nie ulica) podobna do pewnej mojej znajomej, a nawet co najmniej dwóch, co bynajmniej nie ujmuje jej rzucającej się w oczy wyjątkowości, z którego to powodu narrator daje świetne, pozdrawia serdecznie (babcię (przy okazji) też), idzie się udławić z oszołomienia i tak dalej.
P.S.
Two tesh cha-dove, hardcor v morde yesha