"Wielkość ciała ma naprawdę niewielkie znaczenie, wielkość mózgu liczy się nieco bardziej, jednak TO WIELKOŚĆ SERCA MA ZNACZENIE NAJISTOTNIEJSZE."
B.C. Forbes.
PRACOWNIA POWIĘKSZANIA SERC
Przygarbiony i smutny mężczyzna w szarym płaszczu przemierza ulicę, gdzie w bladej poświacie latarń ciągną się w nieskończoność mury koloru popiołu. Przystaje pod tablicą z napisem: PORADNIA DLA STRAPIONYCH.
Waha się przez moment, ale otwiera skrzypiącą bramę. Nie decyduje się wsiąść do windy w nadziei, że w miarę wdrapywania się na kolejne piętra wydarzy się coś, co usprawiedliwi odwrót. Coraz częściej zwalnia i tylko serce bije mu ciężko. Raczej nie ze zmęczenia. Powstrzymują go wątpliwości. Ciągną do tyłu. Ale idzie.
Polecono mu ten ostatni ratunek. Polecili ci, którzy jeszcze wierzyli w szczęście. On nie ma już takich złudzeń, ale prosili: idź tam, spróbuj, wykorzystaj szansę. Może ona pomoże.
Uśmiechał się tylko ironicznie: cóż można pomóc w jego sytuacji. W końcu się jednak wybrał. Bez przekonania. Ale z odrobiną nadziei. Nigdy by sobie nie wybaczył, gdyby nie wykorzystał i najmniejszej szansy.
Pani, z którą był telefonicznie umówiony, już czeka.
- Dzień dobry. Jestem Stanisław Mizera.
- Witam, miło mi, Marta Żaleńska.
Terapeutka podaje mu rękę na powitanie i wskazuje wieszak w przedpokoju. On wiesza płaszcz i zostaje w popielatym garniturze z niebieską koszulą. Jest średniego wzrostu, średniej budowy, lekko łysiejący. Nic w jego wyglądzie szczególnego. Bierze swą czarną teczkę i przystaje niepewnie w progu pokoju.
Tam półmrok rozświetla zaledwie lampa przy biurku. Tak widocznie potrzeba dla nastroju. Oświetlenie wydobywa żółtą cerę kobiety i potargane, czarne włosy. "Istna czarownica" - myśli. Jednak, gdy samemu się nie jest się Adonisem i to jeszcze pozbawionym wszelkich zalet, łatwiej takiej zawierzyć swe zgryzoty. I ona lepiej go wyczuje.
Wskazuje mu, żeby usiadł w fotelu naprzeciw jej biurka, a kiedy siada niewygodnie na brzeżku, nakazuje rozsiąść się wygodniej i pyta z jakim problemem przyszedł.
- Trochę mi się w życiu nie układa...
Urywa. Po chwili opowiada monotonnym tonem, że skończył studia, biochemię, i pracuje w instytucie naukowym. Ma żonę i dzieci. Milknie zakłopotany, co by tu jeszcze dodać.
- To wszystko jakoś się układa - podsumowuje terapeutka. - W czym zatem problem?
- Chyba brak mi szczęścia. W miłości. Już nie wiem co robić, żeby żona mnie kochała.
- A nie kocha?
- Kiedyś, może. Ale na jej miłość trudno zasłużyć...
Milknie speszony, że tak bez ogródków wypowiedział wszystko, co miał na sercu. To wszystko mieści się w tak niewielu słowach. Tylko w życiu wlecze się w długimi godzinami milczeń, wyczekiwań, urazów, żali. I ciągnie się tygodniami, miesiącami.W końcu ścierpnięte serce ledwo odważa się bić. Nieraz ma takie wrażenie.
Pomimo spuszczonych oczu wie, że terapeutka bacznie mu się przygląda. Zachęca, by opowiadał dalej. Niech powie, co robi, aby żona go kochała.
Długo opowiada, jak bardzo się stara. Zarabia nawet nie najgorzej. Pomaga w pracach domowych i zakupach. Trzepie dywany. Zmywa gary. Lubi się bawić z dziećmi. Całe dni mógłby z nimi baraszkować na dywanie. Dopiero, jak poczuje na sobie krytyczny wzrok żony, peszy się, że znowu coś źle zrobił. Wygłupił się w zabawie z dziećmi. Zrobił coś, co nie wypada? Powinien inaczej?
Zawsze pod jej krytycznym wzrokiem czuje się śmieszny i niezręczny. Za co więc miałaby kochać kogoś tak nieciekawego? Z jej oczu czyta, jak jest brzydki, niewydarzony, mało zdolny. Sam też to wie. Najgorzej, kiedy nie potrafi naprawić czegoś w samochodzie, w odkurzaczu, albo nie umie odpowiedzieć na pytanie dziecka. Wtedy czuje się głupim niedojdą. Ona tego nie mówi. Sam to wyczuwa. Ona w takich przypadkach milczy. Jest tylko smutna, niezadowolona. Innym znów razem zasypuje go wyrzutami.
Czarnowłosa uśmiecha się i podchodzi do ściany, która wydawała mu się rodzajem boazerii, a okazała się regałem z szufladek od podłogi po sufit. Ona wyciąga pierwszą z napisem: PROBLEMY a z niej formularz i podaje mu do wypełnienia.
Przebiega wzrokiem pytania o sytuacje konfliktowe w domu, przyczyny i objawy kryzysu małżeńskiego, podejmowane próby poprawy. To do jego sytuacji nie bardzo pasuje. Ani mu w głowie oglądać się za innymi kobietami. Żadna by się nie równała z jego żoną. Za to on jest zazdrosny. O, tak! Niby nie ma powodów. Marylka ma przecież zasady. Mrozi wszystkich swymi zasadami. Ale kto by nie był zazdrosny o taką kobietę?! Piękna. Zgrabna. Elegancka. Mądra. I robi karierę. Jest kierownikiem działu księgowości.
Przegląda dalej formularz. Wymienionych nałogów nie ma. Nie pije. Nie pali. Co dzień się kąpie. Zmienia skarpety. Jest do przesady higieniczny. To raczej ona rozrzuca swoje szmatki. Wszędzie można znaleźć jej długie włosy, na wannie, w książce. Zapomina gdzie co ma. Wciąż coś gubi. Nie lubi gotować. Ale się przymusza. I nieraz wszystko knoci. Przywykł do jej zakalców i przypalonych zup. Tak pięknej kobiecie wszystko ujdzie.
Tak, jego żona jest najładniejsza, tylko on nie może jej zadowolić, bo jest mało udanym egzemplarzem rodzaju ludzkiego, Stwórca poskąpił mu i urody i mądrości, wszelkich talentów, nawet silnych łokci, przebojowości, czy dowcipu. Zanim się ożenił nie miał pojęcia, że jest z nim tak źle. Skończył studia, nieźle zarabiał. Poznał trochę świata. Nawet sport uprawiał. Musiał ślęczeć nad książkami więcej od tych, którym nauka przychodziła łatwiej, był więc mało sprawny, niezgrabny. Dlatego już w liceum przyłożył się do sportu. Z samozaparciem grał w tenisa, jeździł na nartach, bo wszyscy w jego otoczeniu się na to snobowali. Poprawił sylwetkę, ale przy okazji coś tam sobie nadwerężył. Zmuszał się jednak do wyczynów, żeby nie być gorszym od innych.
On zawsze musi być jak inni. Poruszać się utartymi szlakami. Nawet za granicę jeździ tam gdzie wszyscy. Wiedeń, Rzym, zamki nad Loarą, Hiszpania, Tajlandia... Złości go własna przeciętność, ale nie może poza nią wyjść. Chyba brak mu pomysłów. Może odwagi zdolności? Raczej chce robić wszystko jak należy, jak wypada, jak tego inni oczekują. Stąd jego przeciętniactwo. Czasem sam siebie za to nienawidzi.
Tak było zawsze. Mimo to w młodości ciągle mu napomykano, że ta i owa dziewczyna chciałaby go bliżej poznać. Co one w nim widziały? Tę jego nędzną przeciętność? Ale wtedy nabrał o sobie tak przesadnego mniemania, że skierował oczy na najpiękniejszą. Zgodziła się za niego wyjść.
Dopiero później Marylka postanowiła go udoskonalić. Powoli otwierała mu oczy na jego wady. Już nie był przeciętny, bez wyrazu, ale po prostu gorszy. Jego uśmiech pozostał niepewny, zęby krzywe. Taki nie mógł się jej podobać. Czuł to w jej spojrzeniu, a raczej w umykających od niego oczach. Nie wiadomo czemu - złościł się - ludzie mówią, że wystarczy, by mężczyzna był ładniejszy od diabła?!
- Proszę pani ta ankieta do mojego życia nie pasuje. To jakby próbować opisać obraz wyliczając w procentach jego kolory i długość kresek.
Terapeutka spojrzała zaskoczona. Wyczuł, że ją zaintrygował. Chciał zabłysnąć. Niech przynajmniej ona widzi go lepszym.
- Niechże więc pan opowiada. Czego pan oczekuje od żony?
- Żeby mnie pokochała. Takim, jakim jestem.
- Skąd tak niskie mniemanie o sobie?
- Odkąd się ożeniłem nic mi się nie udaje. Widocznie tak wyczerpałem swój przydział szczęścia... Ona wprawdzie nie skończyła studiów, nie ma pojęcia o biochemii, którą ja się zajmuję, ale lepiej zna się na życiu. Wie jak co załatwić, podczas gdy mnie nie tak łatwo podejmować decyzje...
Nie było tak trudno, kiedy sam o sobie decydował. Odkąd stara się przede wszystkim zadowolić żonę, wszystko jest trudne. Zrobi tak - źle; zrobi inaczej - też dąsa się niezadowolona. Wszystko krytykuje. Może ona ma za ciasne serce?
Mówi to teraz z coraz większą trudnością. Zdania wychodzą mu toporne. Nie oddają jego myśli. Jest zły na siebie, że coraz bardziej odsłania swe negatywy, a do tego kompromituje żonę.
Terapeutka też niezadowolona. Widzi, jak ten mężczyzna się męczy, z jakimi oporami przychodzi mu mówić szczerze o sobie i żonie, a w żaden sposób nie może mu pomóc, bo przewrażliwiony zamknie się z powrotem w swej skorupie. Próbuje z nim najdelikatniej, aż sama zaczyna się plątać. Mówi nie to, co trzeba.
Wreszcie wstaje, wysuwa szufladę z napisem: TYPY CHARAKTERÓW i proponuje mu badanie osobowości. Później ustali, jaki typ osobowości ma jego żona i spróbuje odnaleźć łączące ich więzy.
Mizera kręci głową.
- Gdyby tak pani uczyniła mnie mądrzejszym i przystojniejszym, może by co z tego było...a tak... nic to nie da.
Milknie zakłopotany. Milczenie przeciąga się. Żadne nie wie, co powiedzieć? wreszcie on w przypływie desperacji rzuca:
- Tylko ciągle mnie intryguje, dlaczego ona zgodziła się wyjść za mnie, tak nieciekawego osobnika??
- Ależ pan zakompleksiony?!
Na to on wybucha żalem, jaki narastał w nim od lat. Wobec żony tak by się nie odważył. Zagłuszyłaby go histerycznym wrzaskiem, darła sobie włosy z głowy, drapała twarz, a potem zamknęła się w pokoju i nie odzywała tygodniami. Tego się bał najbardziej. Ciszy pełnej morderczych pragnień.
Jego szefowa równie łatwo wpadała w histerię. I wrzeszczała aż uszy puchły. Przezorniej przymykać oczy na ich wady. Co rano badają w jakim jest humorze, czy nie lepiej zejść jej z oczu. Mama też robiła ojcu wymówki o byle co... Teściowa, jak to teściowa... lepiej nie mówić... Niby oszczędna w słowach, o nic nie pyta, ale zawsze wie więcej niż jest i wszystko tak, jak jej się wydaje. Mistrzyni niedomówień. Koleżanki z pracy - różne. W sumie, jak w samochodzie: kierunkowskaz w prawo a skręca w lewo...Ot i cała kwintesencja kobiecości.Koledzy z pracy twierdzą, że z każdej kiedyś wyjrzy diabeł. Wtedy najspokojniejsza zaczyna się złościć, krzyczeć.
Nagle i on wybucha. Dotąd mówił przytłumionym głosem, monotonnie, a teraz prawie krzyczy:
- Mówi się, że mężczyźni stosują przemoc fizyczną, piją, biją. Lecz czy nie gorsza jest stosowana bez przerwy, dzień po dniu, całymi latami, przemoc psychiczna. Te babskie intrygi, złośliwości, wybuchy gniewu, kłótnie, wymówki, humory, dąsanie się, ciche dni... One wszystkie stawiają mężom tak wielkie wymagania, że nie sposób im sprostać. I jeszcze bez przerwy nadąsane gderają i powtarzają: a nie mówiłam, ale ty zawsze... Wszystkie chyba baby mają ciasne serca!
- Mężczyźni też bywają egoistami.
- Wszyscy?
- Nie. I nie wszystkie kobiety takie? Są też skłonne do poświęceń. Łagodne.
- Każda jest taka zanim wybrzmi Marsz Weselny. I każda zdejmując welon się przeistacza. I na co mi te ankiety, badania i ustalenie typu osobowości, kiedy nikt nie potrafi powiększyć czyjegoś serca?
- Serce - mówi powoli terapeutka - bywa czasem ściśnięte jak pięść, gdy w dzieciństwie nie zaznało miłości. Później zaciska je mocniej każde niepowodzenie, wszystkie kompleksy. Stąd się bierze zawiść, nienawiść, i to jeszcze bardziej zaciska serce...
- Moja Marylka nie może być taka! Nienawiść do niej nie pasuje! Może trochę: złośliwość. Ale wyśmiewa mnie po to, bym się poprawił. Wobec innych jest szlachetna.
- To taka maska na wynos - wyrokuje terapeutka, zła, że on pomimo wszystko tak uszlachetnia swą żonę. Tak boi się pokazać ją w złym świetle. Niby się skarży, a ciągle ją chwali.
On wzdryga się oburzony! Jakim prawem ktoś śmie umniejszać obraz jego żony?! Nie na darmo nigdy nie ufał psychiatrii czy psychologii. Nie chciał, by ktoś grzebał w jego duszy! Człowiek całe życie stara się pokazać ludziom od najlepszej strony, a tu odsłonił wszystkie swe słabości. Nie na darmo mówią o niej: "czarownica"! Pokazał się kompletnym nieudacznikiem! Ale najlepszy przyjaciel dał mu ten adres, kiedy zawierzył mu swą tajemnicę, że już dłużej nie wytrzyma, boi się sam siebie, bo narasta w nim potworna myśl, że któregoś dnia zamorduje żonę i siebie!
- Potrafi mnie pani zmienić? Udoskonalić? Żeby żona była wreszcie zadowolona?
- Inni widzą nas tak, jak my sami chcemy się im pokazać. Cała sztuka stworzyć odpowiednią iluzję. Uwierzyć w siebie i udawać jeszcze lepszego!
- Tylko tyle?
- Wtedy nasze serce...
Urywa porażona wspaniałym pomysłem. Oczami wyobraźni widzi na drzwiach swej poradni nową wywieszkę:
PRACOWNIA POWIĘKSZANIA SERC.
I stosowny do tego anons w gazetach:
POWIĘKSZAM CIASNE SERCA, TE ŚCIERPNIĘTE NIENAWIŚCIĄ, EGOIZMEM, TE NIEKOCHAJĄCE I TE NIEKOCHANE.
Oczywiście nigdy tak swej poradni nie nazwie. Nie da też takiego ogłoszenia do prasy. Dopiero by się z niej śmieli, że wyprawia jakieś czary-mary. I tak nazywają ją czarownicą. Zresztą już samo słowo: "serce" - jest niemodne, zakrawa na kicz. Jej placówka opiera się na podstawach naukowych.
Wreszcie mówi głośno do mężczyzny, patrzącego na nią z nadzieją:
- Gdybyż tak więcej ludzi przychodziło do mnie na terapię powiększania serc... Boże! O ileż świat byłby lepszy!
- - -
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt