Zdejmij okulary
Mijając kolejne budynki podtrzymywałem ręką spadające z nosa okulary, mój łącznik z rzeczywistością. Czarne, w grubej plastikowej oprawie, ich szkła były moim zwierciadłem. Widziałem grymasy na twarzach, tłuszczyk delikatnie odłożony pod brodą, jeśli dobrze się przyjrzałem, mogłem nawet zobaczyć białą maź wychodzącą z niedoskonałości na twarzy chłopca ubranego w skórzaną kurtkę. Mijając kolejne osoby podtrzymywałem ręką spadające z nosa okulary.
Siedziałem na fotelu, w cieple mieszkania trzymając w rękach kupioną kilka godzin temu serwetkę. Palcami wędrowałem po jej wzorach czytając zawartą historię. Ta okazała się wyjątkowo przygnębiająca. Rzuciłem serwetkę na dywan, leżała teraz obok dwudziestu czterech innych serwetek kupionych kilka godzin temu.
- Zawiodłyście mnie. Żadna z was nie zasługuje na moje towarzystwo -wyznałem gorzką prawdę. Dzień później oddałem serwetki upierdliwej sąsiadce.
Lubiłem wchodzić do drugiej sfery, tej do której wchodzi się, gdy zdejmie się okulary. Widziałem wtedy nowe kształty, moja świadomość unosiła się ponad człowieczeństwo. Ciało nie należało do mnie, było inną rzeczą, patrzyłem na nie z lotu ptaka, patrzyłem na moje imię i nazwisko. Mój umysł miał swoją nazwę, nazywałem się po cichu "superpilotem", sterowałem dwoma rękami, dwoma nogami, mogłem zrobić tak, by trzepnął tą kobietę w głowę, by położył się i leżał. Ciało było moim narzędziem zbrodni. Mogłem wejść w nie w każdej chwili. Wtedy, już oczami, patrzyłem na kolory osobowości, mieszałem je tak, jak miesza się budyń w garnku, ulica była szarością, samochody kolorowymi strzałami wystrzelonymi z łuku starego Indianina, osoby stały się barwami zła i dobra. Obijałem się w pejzażu całego świata, nie wiedziałem gdzie stawiam stopę, cześć mojej materializacji. Huk w mojej głowie był nieznośny.
- Ślepy jesteś, palancie? - karcił mnie granatowy kształt o dziecięcym głosie.
- Granatowy to paskudny kolor- odpowiedziałem i założyłem okulary na nos.
Dwa miesiące później straciłem wzrok. Nie pamiętałem już jak wygląda granatowy. Nie kupiłem psa, za to dostałem od siostry białą laskę. Oddałem ją upierdliwej sąsiadce.
Mijając kolejne budynki podtrzymywałem ręką spadające z nosa okulary, mój środek na uspokojenie. Teraz zdejmując je mogłem wejść do nowej sfery, niedawno odkrytej. Stawałem się wtedy superpilotem mojego ciała, lecz tym razem wykorzystywałem możliwości. Kopałem bezdomne koty, nie będąc nawet pewnym czy moja noga w nie trafia, być może uszkodziłem czyjeś dziecko. Już nie potrafiłem wydostać się z ciała. Umysł znajdował się tam, gdzie mają go wszyscy. Czułem, że moja głowa robi się z każdym dniem cięższa, przeklęta grawitacja. Właśnie odebrałem telefon od mamy, która codziennie upewnia się, że nie wpadłem pod samochód. Kiedyś zrobię jej to na złość.
Postanowiłem spróbować wejść do dawnej sfery. Wydostać się z ciała. Miałem ochotę na zabawę ze świadomością. Wykonałem niebezpieczny krok naprzód. Zdjąłem okulary. Stopy same poniosły mnie naprzód.
Mijając kolejne budynki trzymałem w ręce okulary, moją kurtynę rzeczywistości. Szedłem ślepo naprzód, potykałem się, przeklinałem. Do nogi przyczepiła mi się szeleszcząca reklamówka.
-Pieprzona folia- wierzgałem nogą. Gdy reklamówka odpadła, ruszyłem w stronę dropsów w błękitnej puszce. Założyłem okulary na nos. Po przejściu kilkunastu metrów zatrzymałem się słysząc, jak język ssie podniebienie.
-Ma pan piękne dropsy-uwodziłem go- Bardzo kolorowe.
Usłyszałem jak przesuwa puszkę po ławce. Język oddalił się od podniebienia. Wieczko zamknęło puszkę. Stary skąpiec.
Nie podzieli się, już na pewno to wiem. Pragnąłem mieć puszkę z dropsami, trzymać ją i delikatnie pocierać błękitne wieczko dłonią. Wiedziałem, że trzyma ją na kolanach. Zawsze myślimy, że na kolanach nasze rzeczy są bezpieczne, bo trzymamy je obiema rękami.
Jestem bardzo chytry. Przysiadłem się do niego szukając rękami powierzchni. Usiłowałem powstrzymać się od śmiechu, co było cholernie trudne, bo mój plan był bardzo sprytny. Przesuwałem zadek coraz bliżej skąpiradła. Głupiec nic nie podejrzewał, a jakże.
-Tak, to bardzo ładne dropsy- zagadywałem go z zaciśniętymi ustami. Liczyłem sekundy. Chciałem przełamać lody. Sprawną ręką chwyciłem puszkę. Pewnie nikt nawet nie zauważył, wykonałem błyskawiczny ruch, ruch niewidzialny gołym okiem. Miałem ochotę splunąć facetowi w twarz zanim zniknę, ale nie miało to sensu. Nie trafiłbym.
Biegłem jak torpeda. Nogi wyskakiwały mi ze stawów. Próbowałem uregulować oddech. Ściskałem przy piersi błękitną puszkę z dropsami. Modliłem się tylko, żeby nie wpieprzyć się w słup.
Energicznym ruchem zatrzasnąłem drzwi. Oparłem się o nie plecami próbując złapać powietrze. Czułem, że zgubiłem jednego buta i kawałek prawej ręki. Buty były już schodzone, a ręka? Po cholerę mi ręka. Podeszłem do starego fotelu wlokąc za sobą dwie obolałe kończyny. Siadając wypuściłem ustami bardzo dużo powietrza. Poklepałem dłonią wieczko puszki. Obserwowałem ją w myślach. Wędrując palcami po jej powierzchni układałem całokształt. Widziałem, że w paru miejscach jest lekko wgięta, spód uginał się pod ciężarem dropsów. Brzegi wieczka zostały starannie wykończone, zaokrąglone, żebym się nie skaleczył. Zasnąłem z puszką w rękach.
O 17.00 zacząłem rytuał. Przygotowałem uroczystość. Na środku pokoju umieściłem drewniany taboret. Wyścieliłem go moją ulubioną serwetką, tą która nigdy mnie nie zawiodła. Pośrodku ołtarza stała puszka. Błyszcząca, kolorowa, puszka specjalnie dla mnie. Umyłem ręce. Powiedziałem jej, jaka jest piękna.
Drżącymi dłońmi otworzyłem ją.
Blask dropsów bił mnie po oczach. Tysiące kolorów uderzyło mnie w gały. Usłyszałem anielski głos, ten który słyszy się w filmach, gdy dostajesz olśnienia. Do tego dążyłem całe życie.
Nie zjadłem dropsa. Sytuacja mnie przerosła, nie zniosłem napięcia. To jest tak, gdy marzysz przez całe dzieciństwo o rowerze, a jak już go dostajesz, stawiasz w wyznaczonym miejscu w pokoju i nie dotykasz go przez lata, żeby nie zniknął. Puszka stała na ołtarzu, nie mogłem jej dotknąć.
Co noc budziłem się z krzykiem. Pragnienie zżerało mnie od środka. Powoli przestawałem być sobą. Wyrzuciłem okulary. Biegałem co chwilę do pokoju, żeby popatrzeć na puszkę, tylko spojrzeć. Tylko udawać że patrzę.
Dwa miesiące później udławiłem się dropsem.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
ugniatacz_slowa · dnia 23.05.2009 12:59 · Czytań: 1693 · Średnia ocena: 3,88 · Komentarzy: 16
Inne artykuły tego autora: