Przez następny tydzień Joasia intensywnie myślała o tym, co powiedzieć Wojtkowi, o ile zdoła do niego zadzwonić. Chciała uspokoić serce, i - co ważniejsze - ciało. Z Patrykiem spotykała się często, bo douczał ją z matematyki, a ona podciągała go w angielskim. Przy okazji znalazł nić porozumienia z Danielem i wszyscy, w pięcioro, razem z Bartkiem i Cozą spędzali miłe wieczory. Powoli wszystko wracało do normy. Patryk okazał się świetnym kolegą, na dodatek potrafił grać na gitarze i próbował układać piosenki.
Wreszcie zdecydowała się, że zadzwoni, ale wciąż miała problemy z wykonaniem, jakby wystukanie kilku cyfr na klawiaturze było ponad jej siły. Kiedy minęło jej podniecenie, a nie obawiała się tego tak nazwać i fascynacja tym nowym uczuciem, przestało ją tak korcić, żeby spróbować z nim. Pozostała jej sympatia, ale trochę bała się, że mogą coś zepsuć pośpiechem.
W międzyczasie przyniosła zdjęcie Pawka do pokoju dziennego i postawiła je na kominku. Od razu zainteresowało Patryka:
-Kto to?
Coza, która siedziała z nim, zanim Joasia wyszła z porannej kąpieli, odparła:
- Mój mąż. Zginął w wypadku. To tata Jo i Daniela. To znaczy ich rodzony. Dla Bartka przybrany.
Patryk zaśmiał się:
- Zdarzały się błędy w młodości?
Kobieta rozłożyła bezradnie ręce:
- W młodości, jak się było dojrzałym i na starość. Nie myli się ten, kto nic nie robi.
Chłopak śmiał się jeszcze bardziej bezczelnie:
- No, pani była w tym mistrzynią, z tego co słyszałem!
Coza prychnęła:
- Największe błędy popełniłam, kiedy jeszcze nie byłam sławna. Potem nie musiałam. Wszystko było przeciwko mnie, a prasa brukowa wyciągnie każdy szkielet z szafy.
Patryk odparł:
-Wszyscy tak mówią.
Odpowiedziała mu starym dowcipem:
- Skoro wszyscy są tego zdania, to musi to być prawda!
Nie miała żalu do Pata, lubiła go - bywał wścibski i bezczelny, ale przy tym szczery i był doskonałym towarzyszem do rozmowy.
Joasia słuchała ich śmiechu z niepokojem. Miała nadzieję, że się zbytnio nie zżyją. To nie to, że sama chciała porywać Patryka, ale u boku mamy chętniej widziałaby Igora...: "Tak, tęsknię za nim. Niesamowite, jak bardzo stał się częścią naszej przyszłości..."
Kiedy zeszła na dół, jej obawy się rozwiały: zdecydowanie ta dwójka miała szansę zostać przyjaciółmi, ale bez podtekstów. Patryk siedział na skórze przed kominkiem, a Coza w fotelu na biegunach. Jo zakpiła z niej:
- Babciu, gdzie masz okulary?
Coz odpowiedziała w tym samym tonie:
- Nie muszę ich nosić, moją kochaną córeczkę poznam po zgryźliwym głosie!
Jo przytuliła się do niej szybko, a potem usiadła obok Patryka:
- Mamo, możemy wziąć do domu jednego kociaka? Widziałam tam takiego ślicznego, trójkolorowego...
Coza pokręciła głową:
- Nie. Trójkolorowe są kocice, więc pewnie po roku mielibyśmy na progu całe stado. Poza tym, koty źle się prezentują w zamkniętych pomieszczeniach. To są dzikie zwierzęta, a te w ogrodzie nie nadawałyby się do domu, chyba że wysterylizowałabyś je. Możesz je dokarmiać, zresztą tego nie ma sensu, żebym ci zabraniała, ale nie wpuszczaj ich.
Joasia nie upierała się. Aż tak jej nie zależało. Zresztą - nadal miała nadzieję, że Igor już niedługo przyjedzie do nich z psami.
Wieczorem poszła do ogrodu i zwołała koty. Nie powiedziała Cozie, że od początku je dokarmia i ukrywała się z tym. Spodobała jej się ta mała, nieistotna tajemnica. Koty przychodziły do niej coraz bardziej ufne, na początku tylko wyczekiwały, aż zostawi jedzenie, potem stopniowo pojawiały się coraz wcześniej, teraz właściwie mogła przychodzić już z pustymi rękami, a i tak czekały na nią za każdym razem i witały, ocierając się o nogi i mrucząc. Było ich cztery. Trójkolorowa Trixie, najbardziej przymilna i łagodna, czarna, wojownicza Nigga, syjamska (albo coś pokrewnego) - Cola i arystokratycznie wyglądający, aczkolwiek tchórzliwy mieszaniec persa - Burek.
- Co z wami zrobią Reks i Maks? Albo co wy z nimi zrobicie? - Kiedyś widziała, jak Nigga zmusiła do odwrotu atakującego ją charta. No, ale psy Igora to dla Jo było coś w rodzaju "nadpsów". Słuchały każdego polecenia, wydawało się, że rozumieją ludzką mowę do tego stopnia, że tylko anatomia ich aparatu mowy przeszkadza w tym, by się nią czynnie posługiwały. Do tego dochodziła jeszcze ich niesamowita empatia i intuicja... Marzyła o takim psie na własność.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
soczewica · dnia 07.08.2009 10:31 · Czytań: 689 · Średnia ocena: 2 · Komentarzy: 4
Inne artykuły tego autora: