Przez ponad miesiąc Coza walczyła ze sobą w sprawie Jona. Trzymała go z dala od siebie. Joasia była tym zdumiona: jeszcze nigdy nie widziała matki tak zaciętej. Zwykle postępowała zgodnie ze swoimi uczuciami, nazywając to kierowaniem się intuicją, a bywało to przykre w skutkach, zwłaszcza, gdy następowały po sobie zupełnie sprzeczne, lub zmieniały się z każdą chwilą. Zrobiła się roztargniona i nerwowa bardziej, niż bywała, jakby musiała jakoś odreagować niemożność poddania się żywiołowi. Dzieci znosiły to po cichu, jak mówiły między sobą "dla dobra Igora", niepokojąc się o jego powrót, potraktowały to jako kolejny etap - wyjątkowo trudny - do ustabilizowania sytuacji rodzinnej. Czasem wieczorem słyszały, jak Coz rozmawia z Kat przez telefon i z tego, co mówiła i jak mówiła, wnioskowały, że coraz bardziej dokucza jej samotność. "Samotność? Mamo, jak możesz tak mówić! - myślała Joasia - Nie jesteś samotna, jesteśmy przy tobie my, jakbyś zechciała, to jest nawet Jon, Kat, wszyscy przy tobie, a ty się tylko odsuwasz. Przecież nie my uciekamy..." Czuła się z tym źle, słowa Coz bolały ją najbardziej. Ta Coz, stojąca na straży ogniska domowego, broniąca jego za wszelką cenę przed obcym - obcym tylko z nazwy, gdyby rzeczywiście Jon był jej obcy, pewnie by mu wcześniej uległa, zawsze pociągały ją nowości i intrygowało nieznane - to nie była Coza, którą znali, była jakaś pozbawiona uczuć.
Nadchodziły coraz gorsze dni. Jeden był szczególnie trudny. Coza od rana snuła się między salonem a kuchnią, nie zwracała na nic uwagi, nawet gdy Nigga wdarła się do domu uchylonymi przez Patryka drzwiami, zignorowała ją. Joasia chwyciła kocicę i wyrzuciła ją na dwór, po czym rzekła do Pata, kiedy Coza była w kuchni:
- Jest źle z mamą. Jest tak rozkojarzona, że nie wiem, czy mnie w ogóle widzi i słyszy. Jak jakiś robot.
Chłopak kiwnął głową:
- Zauważyłem. Może coś bierze? Wiesz, Jon mógł jej coś przepisać, w końcu od tego jest.
Joasia zaprzeczyła:
- Nie, Jon dawanie tabletek uważa za porażkę swojej siły przekonywania. Prochy w ostateczności, nawet te najlżejsze. Ona tak się zachowuje w stresie. Już ją widziałam taką, ale nigdy... No, zwykle to było trochę lżejsze. Boję się, bo u niej odstresowywanie odbywało się zazwyczaj w konkretny sposób, a teraz dodatkowo jeszcze tęskni za Igorem... Minęło półtora miesiąca, a jego nie ma. Głupio mi tak, bo myślałam, że nas znajdzie szybko, oni się pobiorą i będziemy żyli długo i szczęśliwie.
Patryk zmierzwił jej włosy:
- Jesteś słodka i naiwna. Dziewczyno, za dwa lata osiągniesz pełnoletniość, a żyjesz jak w bajce. Faceci są podli. Kto normalny latałby za babą z trójką dzieci i takim wiatrem w głowie? Chyba tylko jakiś romantyczny młodzieniec, a Igor... Potraktował to jako oryginalny koniec romansu. Pewnie pomyślał, że to normalne u wielkich gwiazd. Za mądra to ona nie jest.
Joasia westchnęła:
- Owszem. Ale zawsze wiedziała, co jest dla niej i dla nas dobre, i jakoś lądowała "na wozie". Tylko teraz...
Z góry schodził już Bartek, a za nim Daniel, więc Pat nachylił się nad Jo i szepnął do jej ucha:
- Weź pod uwagę, że po prostu mogła mieć dużo szczęścia i teraz się to szczęście skończyło.
Bartek wszedł do kuchni:
- Ma! Jedziemy do Ośrodka, wrócimy wieczorem, bo jest turniej!
Mówili jej o tym od tygodnia, ale wiedzieli, że i tak nie zapamiętała. Coza spojrzała na niego:
- Macie coś do jedzenia?
Daniel krzyknął:
- Kupimy sobie coś!
Widocznie do niej dotarło, co powiedział, bo miała niezadowoloną minę. Nie lubiła, kiedy jej dzieci jadły fast foody. Jednak, zanim za chłopcami zamknęły się drzwi, ona myślała już o czymś innym, bo wyraźnie zmienił się wyraz jej twarzy. Joasia trąciła ją łokciem:
- To co? Babski dzień?
Matka spojrzała na nią niewidzącym wzrokiem:
- Co mówiłać? Przepraszam, nie słyszałam...
Dziewczyna straciła cierpliwość:
- No, właśnie! Nie słuchasz w ogóle! Co się z tobą dzieje? Bierzesz jakieś leki?
Coza wstała:
- Nie. Jeszcze nie.
Ostatnie, czego chciała, to przesłuchiwania. Nawet Joasi nie zamierzała się zwierzać.
Cały dzień przesiedziała w swojej sypialni. Wszystko ją bolało i czuła się beznadziejnie. Miała ochotę wypłakać się na solidnym, męskim ramieniu: "Dlaczego tak jest? Dlaczego wszystko, co najgorsze, spotyka kobiety? Okresy, porody, teraz to jeszcze. Mogłoby być tak pięknie, mogłabym się pozbierać, udowodnić sobie własną atrakcyjność, nawet nowego faceta znaleźć, ale... Nie chce mi się. Chcę tylko jego. Dlaczego oni nie mogli dostać jakiejś jednej, małej dolegliwości? Oprócz tego, że muszą się z nami użerać. Dla przedłużenia gatunku..." Wiedziała, że jest to tylko bezwstydne użalanie się nad sobą, ale w pobliżu i tak nie było nikogo, kto by ją przytulił, pogłaskał po głowie i zapewnił o tym, że jest piękna, że wszystko będzie dobrze i jutro będzie lepszy dzień. I schował ją w sobie.
Joasia weszła do jej pokoju z gorącą herbatą. Zobaczyła, że Coza płacze, więc przytuliła się do niej i szepnęła:
- Ma, byłaś zawsze taka dzielna, a teraz się mażesz... Co z tobą?
Coza odparła:
- Jo, bo on nas już nie znajdzie. Nie wiem, o czym myślałam, kiedy postanowiłam go wypróbować. Trzeba było zostać i cieszyć się jego obecnością, tym wszystkim, co było takie namacalne...
Joasia nie była już zła. Żal jej było mamy:
- Po co, mamo? Jeśli jemu nie zależało na nas?
Coza przerwała jej:
- Może warto było dać sobie czas na przyzwyczajenie, poznanie się? Pozwolić sobie dojrzeć, wzmocnić to uczucie? Miłość to tylko na początku namiętność, potem rodzi się przywiązanie, cała skomplikowana struktura...
Jo prychnęła:
- Przyzwyczaić się do siebie. Tak, jak do Jona, wplątać się w bezsensowny związek, trwać w nim do następnego...
Coza znowu płakała. Joasia wzięła do ręki jej telefon:
- Słuchaj, zadzwonię do Jona. Może wpadnie tu, pocieszy cię. Na pewno pomoże z punktu widzenia fachowca...
Coza spojrzała na nią poważnie:
- Jeśli tu przyjedzie, zostanie na noc. Jak zostanie na jedną, wprowadzi się. On tylko czeka na znak, a ja nie wiem, czy jestem w stanie sie mu w tej chwili oprzeć.
Dziewczyna wzruszyła ramionami:
- Widzę, że się sypiesz. Bez pomocy zginiesz. On cię już raz z dołka wyciągnął. Boję się pytać o metody, ale... Pamiętasz?
Coza nie chciała pamiętać. Wolałaby zapomnieć, wtedy miałaby jakąś nadzieję, że to będzie seans tylko psychologiczny:
- Rób, jak chcesz. Ja cię tylko lojalnie ostrzegam, gdyby ci przyszło do głowy jeszcze jakieś kombinowanie. - Schowała się pod kołdrą. Jo rzuciła telefon na jej łóżko i wyszła z pokoju z uczuciem porażki. Coza się zmieniła i była w tym nieznośna. Rozmowa z nią nie miała sensu, po chwili okazywało się, że ona wie wszystko, co chce się jej powiedzieć, a jednocześnie, wbrew logice, nie poprawiało to jej nastroju. Sprowadzanie Jona do domu też było bezcelowe, tylko by się plątał i działali by sobie na nerwy. Klęła na siebie, że w ogóle wpadła na ten idiotyczny pomysł z próbą dla Igora, a na pewno nie należało palić za sobą mostów, gdyby chociaż miała jego numer telefonu, trudno, naraziłaby się na to, że w pierwszym odruchu ją opieprzy za to wszystko, ale ściągnęłaby go do nich. Zrobiłaby niespodziankę Cozie. Bo nie wierzyła, że Igorowi nie zależało na niej, że ich nie szukał. Wciąż miała jeszcze nadzieję. Dziwiło ją to, jak mogła dopuścić do tego, że wszystko wymknęło jej się z rąk. Czuła się zbyt młoda do dorosłego świata i dopiero teraz przyznała, że przerosła ją sytuacja. Przez jakiś czas myślała, że potrafi sterować ludźmi, ale okazało się, że zaskoczyli ją. Nic nie bolało jej bardziej, niż łzy matki i świadomość, że ona jest w dużej mierze winna...
Coza nie miała żalu do Jo. W głębi serca wiedziała, że córka ma rację i wiedziała, że poczuje się lepiej, niezależnie od obecności Igora, czy jego braku. Nie zmieniało to oczywiście faktu, że teraz chciało jej się wyć, kiedy tylko o nim myślała... Musiała coś z tym zrobić. Wybór Igora na psychologa wydawał się być oczywisty. W końcu znał ją najlepiej i wiedział, co na nią podziała.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
soczewica · dnia 14.08.2009 12:36 · Czytań: 668 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 2
Inne artykuły tego autora: