Frantz majster
Frantz był malinowym chłopcem o arbuzowej cerze. W dodatku nie umiał ani się bić, ani porządnie kochać, co często wypominała mu pewna lukrowana dziwka o twarzy bezbronnej dziewczynki.
- Jesteś beznadziejny – mówiła, ubierała się pośpiesznie i wychodziła z mieszkania, zabierając ze sobą cienką kurtkę i torebkę z podrabianej skóry.
Jednak zawsze wracała, a to pewnie dlatego, że Frantz przepięknie rżnął w pokera. Nie robił w życiu nic innego, po prostu szwędał się po kasynach i barach ogrywając każdego, kto się tylko nawinął. Grać specjalnie nie potrafił, lecz oszukiwał na fest. Dlatego zawsze był przy kasie, a to lukrowane dziewczynki bardzo sobie cenią. Jak już wspominałem, zawsze wracała ze słowami:
- Masz ostatnią szansę, palancie.
A on dwoił się i troił, by ją zadowolić. Co nie zmieniało oczywiście faktu, że kochać nie umiał się i tak.
Aż wreszcie odechciało jej się wychodzić i wracać, tak więc dała mu w pysk i rzuciła go dla dzianego typa, który kapusty miał w bród tak czy siak.
Na co Frantz załamał się, rozpłakał, opędzlował samotnie butelkę koniaku i wyszedł ze śmierdzącego papierosami mieszkania – ona uwielbiała palić, on zaś tego szczerze nienawidził. Kręcił się po całym porcie, przepuścił trochę szmalu i wtedy postanowił się odkuć. Udał się do kantyny „U wuja Luigiego”, gdzie cała brać pokerzystów – amatorów garnęła nadzwyczaj ochoczo, przysiadł przy barze, oparł łapy o klejący się blat i zażądał wódki, do której oczywiście nawet nie myślał się dotykać. Potem kupił jeszcze fajki i po raz pierwszy w życiu zapalił. Nie wiedział, że kłuje to w gardło aż tak mocno. Wypuścił papierosa z ust, wybałuszył oczy, złapał się za gardło i zaniósł się kaszlem.
- Pierwsza fajka, kochaneczku? – spytała nieco kpiarsko szczupła dziewczyna o falistych, burgundowych włosach i oczach dzikiego kota, podchodząc do niego wolnym krokiem, stukając obcasami po panelach.
- Zgadza się – odparł, gdy już uspokoił się.
- Jeszcze po jednym? – zaproponowała z wdzięcznym uśmiechem. – Drugi raz już tak nie dowala.
- Skoro tak – Wzruszył lekceważąco ramionami i zapalił drugiego. Rzeczywiście, ten dowalił mu nieco mniej.
- Nie pijesz? – Dziewczyna wskazała głową na kieliszek.
- Chyba żartujesz – prychnął i roześmiali się oboje. – Ale mogę coś ci postawić.
- Możesz – kiwnęła ochoczo głową i zawołała barmana. – A potem możemy zagrać. Grywasz?
- Grywam – powiedział i uśmiechnął się tajemniczo. – Te, łysy, drink wieczoru dla pani!
- Całuj mnie w tyłek, włochaty – burknął właściciel, lecz zaraz odwrócił się i zaczął majstrować przy zbiorniku alkoholu.
- Siadamy i karty na stół – zakomenderował Frantz, gdy burgundowłosa dziewczyna dostała już swojego drinka i zaczęła powoli siorbać go jak colę w kinie.
- Jaka stawka? – spytała rzeczowo, po czym zabulgotała w drinku przez słomkę i zachichotała.
- Mam ochotę na coś niezwyczajnego – zapowiedział Frantz. – Jakiś oryginalny przedmiot gry. Ha, wymyśliłem!
- Słucham – zachęciła z uśmiechem, spoglądając na niego spod długich rzęs.
- Jeśli wygram, dasz mi się przelecieć.
Dziewczyna zrobiła teatralnie oburzoną minę, lecz nic nie powiedziała.
- Jeśli ty, przebiegnę się nago plażą wołając „Jestem chętny!”. Co ty na to?
- Pasuje – odpowiedziała szybko i zachichotała znów. – Zaczynajmy.
Grali ledwie kilka minut, a on i tak wygrał, potem zgarnął karty z rozbrajającym uśmieszkiem i wskazał wzrokiem na sufit.
- Chodźmy – zaprosił, zapłacił barmanowi za pokój i udał się schodami na górę, ciągnąc ją za rękę.
- Całkiem zabawnie. I jak ekscytująco! – mówiła już na miejscu, rozbierając się bez skrępowania.
- Prawda? – zgodził się od razu i – jako że zdążyła już odsłonić wszelkie wdzięki – dobrał się do nich. Najpierw dziewczyna trochę popiskiwała, lecz później odechciało jej się wydawać z siebie jakiekolwiek dźwięki.
- Ech, zasmucę się, ale nikt nigdy tak kiepsko mnie nie rżnął – westchnęła wreszcie, wtykając dłoń we włosy, a drugą jakby zastanawiając się: zacząć się ubierać, czy dokończyć dzieła, do jakiego nieumiejętnie zabrał się Frantz. Ten na to odparł:
- Szkoda. Zobacz, rozwaliliśmy szafę – wskazał na wywrócony poziomo mebel, od którego odleciały drzwiczki.
- Nawet nie zauważyłam – ziewnęła. – Nie do końca kontaktowałam. Idziemy?
- Zaczekaj – mruknął. – Muszę ją naprawić.
- Niby jak? – zdziwiła się otwarcie.
- Śrubokrętem – powiedział kręcąc z dezaprobatą głową.
Po czym sięgnął do kieszeni obszernych spodni, wyciągnął z nich wspomniane narzędzie i zabrał się do roboty. Postawił mebel do pionu w przeciągu niecałej minuty.
- Brawo! – Dziewczyna zaklaskała w ręce i zaśmiała się wesoło. – Nigdy jeszcze nie widziałam tak szybko naprawionej szafy! Masz złote ręce, szkoda, że nie do wszystkiego.
- Naprawdę? – spytał w zadumie, jakby nie słysząc drwiny w jej słowach.
- Och, naprawdę, naprawdę – odparła i pokiwała na potwierdzenie głową.
- Świetnie! – zawołał tak nagle, że aż drgnęła i spojrzała na niego dziwnie. – Wreszcie odnalazłem sens mojego życia! Od dziś zostanę stolarzem, majstrem lub cieślą, co za różnica! Koniec z kantowaniem w karty! Uczciwy żywot, ot co!
- Kantujesz w karty? – spytała cicho, a jej twarz raptem zmieniła wyraz na zawzięty i złowrogi. – Dałam ci się przelecieć, bo orżnąłeś mnie w karty? Ty fiucie – powiedziała i, ciągle nago, wyciągnęła z torebki błyszczący pistolet.
- Chyba nie chcesz mnie zastrzelić? – Przestraszył się. – Przecież chcę został majstrem!
- Co mnie to obchodzi – Wzruszyła ramionami. – Jesteś skończonym fiutem – I nacisnęła spust; na bieloną ścianę chlapnęła krew, po czym spłynęła po niej, a Frantz powoli osunął się na podłogę.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Jack Duck · dnia 28.09.2009 09:28 · Czytań: 785 · Średnia ocena: 3 · Komentarzy: 4
Inne artykuły tego autora: