Proza »
Inne » "Funiu, pani Lena dzwoniła..."
Leżąca pod drzewem reklamówka związana była tak mocno, że aby dostać się do jej zawartości, trzeba było rozerwać ją z boku. Z poszarpanej dziury, niecierpliwie poszerzanej przez moje palce, wypadło na trawę parę książek.
Zaczęłam je łapczywie przeglądać, ślizgając się wzrokiem po tytułach i pieszcząc palcami powycierane okładki. Proza, poezja, esej... Czyjś cały świat wywędrował pod drzewo... Czyjeś książki zbierane latami z pieczołowitością i miłością, okazują się nagle być światem niepotrzebnym, przeszkadzającym... Światem, którego już nie ma, który powinien był umrzeć razem ze swoim właścicielem.
Niecierpliwie rozrywam drugą reklamówkę. I tu książki! Przysiadam wygodnie na trawie w małej alejce i, ignorując spojrzenia zaciekawionych ludzi, zagłębiam się w ten czyjś świat.
Kobieta? Mężczyzna? Jaki był ten ktoś? Czy lubił muzykę? Kto go kochał? Czy lubił siedzieć na ocienionej werandzie, głaszcząc kota jedną ręką, a w drugiej trzymając książkę? Pijał kawę czy herbatę? I kim tak naprawdę był?
Próbuję się czegoś dowiedzieć, przeglądając książki. Dotykam palcami poszczególnych kartek, łowiąc tu i ówdzie przypadkowy chyba i ledwie widoczny odcisk linii papilarnych. Głaszczę płócienne okładki i te inne, takie zwykłe, papierowe, dotykam czyjejś własności, może nawet ją profanuję, uporczywie szukając jakiegoś śladu...
Wreszcie znajduję! Z cieniuchnego tomiku poezji wypada wąziutka pocztówka, najwyraźniej użyta w formie zakładki. Odkładam ją na razie na bok i zagłębiam się w tekst, w to miejsce, gdzie czyjeś palce po raz ostatni zatknęły ten kolorowo zadrukowany skrawek papieru...
Potem uważnie oglądam samązakładkę. Śliczna, taka nierealna i bajkowa ze swoimi żywymi, choć już przyblakłymi barwami, które wyrysowują jesienny bukiet. Wkładam ją ostrożnie do torebki, bo wiem, jestem przekonana, że ona swojej drugiej szansy nie dostanie. Książki może sprzeda ktoś na piwo po parę złotych, ale zakładka stanie się tylko niepotrzebnym kawałkiem śmiecia.
Dalej przeglądam książki ze ściśniętym sercem. Czy i mnie ktoś kiedyś wyrzuci na śmietnik? Czy moje rzeczy zostaną bezceremonialnie rozszarpane przez rodzinę, posegregowane według jej sytemu wartości; to się może przydać, a to nie? Czy jedyne do czego będę miała prawo, to, wciśnięty gdzieś pomiędzy inne, nagrobek i zwyczajowe, listopadowe światełko? A cała reszta rozbiegnie się gdzieś po świecie, po antykwariatach?
Będą grzebać głodnymi palcami w mojej szafie. Będą się naśmiewać z dziwacznych majtasów prababki Joanny, po której zostanie tylko wspomnienie tak nikłe, że prawie żadne...
Tymczasem to ja rozdrapuję ten cudzy, niechciany świat i, przebierając palcami wśród rozrzuconych książek, parę z nich zabieram do domu, myśląc, że oto pogardzana przez nas zawsze materia nieożywiona, święci nad nami złośliwe triumfy.
Mam rację i uznaję to w momencie, gdy z jednej z książek wysuwa się cieniutka, prawie przezroczysta karteczka. Staroświeckie pismo, duże, kanciaste, a jednak tak eleganckie, szydząc z czasu, po dziś dzień głosi: "Funiu, pani Lena dzwoniła".
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
milla · dnia 20.09.2007 11:59 · Czytań: 769 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 6
Inne artykuły tego autora: