Zmiana rejestracji - wyrrostek
Proza » Obyczajowe » Zmiana rejestracji
A A A
Kolejne opowiadanie z tomu "Powyżej gniazda".
Nazwiska i imiona występujących osób zostały wymyślone.


Nic nie wskazywało na koniec letniej pogody, jedynie upały zakończyły bogaty sezon.
Wakacyjny klimat podtrzymywały świeżo wywołane przeźrocza, pozwalające już z dystansem przeżywać minione dni.
Z urlopu w Hiszpanii powróciła Krysia z rodziną, mieliśmy więc o czym opowiadać i czym się chwalić. W trakcie popijania andaluzyjskiego wina, słoneczne wspomnienia stawały się jeszcze gorętsze, a w ich promieniach gasły dawne nieporozumienia.
Zwyczajny telefon, taki, jakich w ciągu dnia odbiera się wiele, gwałtownie przerwał pogodną atmosferę, wywołując niepokój.
Mina Krysi, która podeszła do aparatu, wyrażała zaskoczenie. Rozmawiała po polsku, zwracając w moją stronę zakłopotaną twarz pokrytą wypiekami. Po chwili oddała mi słuchawkę. W międzyczasie zdołałem się zorientować, z kim rozmawiała. Pomimo tego, gdy usłyszałem słodszy od miodu głos Ireny, zatkało mnie.
Znajdowała się wraz z dziećmi na obozie w Königsdorf. Czuła się zagubiona, bezradna i zdezorientowana. Prosiła, aby pomóc jej w podjęciu decyzji. Nie mogła zdecydować się na pozostanie.
Oczywiście, nie wierzyłem jej. Wiedziałem dobrze, co oznacza przymilne zachowanie. Poza tym doskonale zdawałem sobie sprawę, że moje zdanie nie jest jej do czegokolwiek potrzebne.
Natomiast obecność dzieci, oddalonych o parędziesiąt kilometrów, oznaczała zupełnie coś innego.
Z gwałtowną siłą odżyły wszystkie uczucia. Jaśniałem szczęściem. Nie mogłem uwierzyć, że po tylu latach nareszcie je zobaczę. Umówiłem się na następny dzień.
Pojechałem z Aliną, choć Irena chciała, abym zabrał Krystynę. Bez problemu znalazłem obóz; polskie dzieci przyjeżdżały tam każdego roku. Zostawiłem samochód na parkingu i bezradnie rozglądałem się dookoła. Umówiłem się, że ktoś wyjdzie na moje spotkanie. Na końcu alei zobaczyłem jakiegoś wyrostka w czerwonej koszulce, który na mój widok pędem pobiegł do pobliskiego budynku. Domyśliłem się.
Dlaczego jednak Michał w pierwszej kolejności nie przywitał się ze mną?
Musiał najpierw zawiadomić Irenę.
Gdy zbliżyliśmy się do domu, zobaczyłem w oknie pierwszego piętra całą uśmiechniętą trójkę, łącznie z ich matką. Niestety, radość spotkania popsuła sztuczność zaplanowanej sytuacji. Witano nas z góry, ukazując wyreżyserowany dystans. Zabrakło miejsca na spontaniczność. Widziałem w oczach dzieci radość i zniecierpliwienie, musiały jednak pozostawać na swoich miejscach.
Wizualnie z całej trójki najbardziej zmienił się Michał, najmniej Klaudia. Julianna wzrostem dorównywała Michałowi; wydoroślała, ale rysy buzi pozostały niezmienione. Niestety zachowanie jej zdradzało całkowite podporządkowanie się woli matki.
Z kolei długie włosy Michała trąciły prowincją, ale wskazywały na silną niezależność.
Tak się jakoś pokręciło, że choć radość i szczęście wywołały wypieki i łopotanie serca, to jednak nie potrafiłem okazać całej głębi tęsknoty i miłości. Znowu stawałem oko w oko z rzeczywistością. Lata, z jednej strony nieobecności, z drugiej ciągłego dostarczania jednostronnych prawd, zrobiły swoje. Zdałem sobie sprawę, że nie tak szybko uda mi się ponownie nawiązać nić porozumienia.
Wyszedłem z nimi na spacer. Dzieci, oszołomione możliwością pozostania w Niemczech, ciekawiło wszystko. Chciały w pierwszej kolejności zobaczyć mojego forda. Zaprosiłem je na małą przejażdżkę, podczas której pozwoliłem Michałowi poprowadzić auto.
Chciałem całą trójkę zabrać na parę dni do Schongau. Organizatorzy obozu chętnie widzieli takie inicjatywy. Niestety, Irena jak zwykle znalazła wymówkę. Bała się, aby nie wyszło na jaw, że ja przebywam w Niemczech. Zataiła ten fakt z obawy - nie wiadomo tylko, przed czym.
Umówiłem się z dziećmi na następny dzień. Odjeżdżałem, tak jak zawsze, z kwitkiem. Z kwitkiem to przesada – wiozłem pełen bagażnik tobołów, aby chociaż częściowo rozładować wielką ilość rzeczy nagromadzonych przez moją ex-żonę.
Podczas powrotu do domu miotały mną mieszane uczucia. Z kolei Alina, wyraźnie rozgraniczająca czarne od białego, nie mogła wyjść z "podziwu“ nad organizacyjnymi umiejętnościami Ireny.
"Jak to możliwe, aby na obóz zorganizowany dla najbiedniejszych śląskich dzieci, w celu poprawienia ich kondycji psychicznej i fizycznej, dostała się moja trójka?“
Choć ogromnie cieszyłem się z zaistniałej sytuacji, zdawałem sobie sprawę z wielkości wykręconego numeru. Dodatkowej pikanterii całemu zajściu nadawał fakt powierzenia Irenie funkcji lekarza obozowego.
Naprawdę niezbadane były drogi, nie mówiąc już o możliwościach pani doktór.
A może, mimo wszystko, nie dostrzegałem przez dziesięć małżeńskich lat zalet Ireny i jej, nie tylko duchowego, uroku.

Dzień nad Starnberger See przebiegał w majówkowej atmosferze. Wszystkim wybornie smakowały przysmażone na rożnie kiełbaski z chrupiącymi bułeczkami. Zielona łąka stwarzała nieskończone możliwości. Michał obracał głowę za każdym topless. W tak naturalny sposób okazywał zachwyt, że okrzyki typu: "Popatrz, jaka dupa!“, gorszyły tylko Irenę. Klaudia śmiała się, graliśmy w badmintona, co chwila wskakując do wody.
Wszystko stanowiło dla nich nowość: zarówno roznegliżowane dziewczyny, jak i deski surfingowe.
Do pełni szczęścia brakowało tylko Julianny. Podobno nie chciała, aby jej obozowa przyjaciółka pozostała sama. Irena tłumaczyła, że dostała okres. Niemniej, gdyby pojechała z nami, ograniczone możliwości auta nie pozwoliłyby zabrać jej matki, która jak zawsze, nawet na sekundę, nie chciała pozostawić swoich piskląt pod moją opieką.

Niestety, na piętnastą musieliśmy wrócić. Irena miała jakieś ważne spotkanie, poza tym nie chcieli opuścić obiadu.
Po południu odbyła się Msza Święta pod gołym niebem. Uczestniczył w niej również ksiądz, który przyjeżdżał regularnie, co niedzielę, do kościółka w Schongau.
Gdy oglądałem twarze rozmodlonych śląskich dzieci, których przeźroczystości skóry nie zdołało zatrzeć nawet bawarskie słońce, uścisk w gardle wzrósł do bólu.
Jaka przepaść nas dzieliła...

Michał z Klaudią próbowali jeszcze raz nakłonić matkę, aby pozwoliła im pojechać do mnie. Tym razem Irena bała się porywaczy i agentów.

W części artystycznej wieczoru wystąpił teatr pantomimy, po którym rozpoczęły się przygotowania do ogniska. Dzieci ciągnęło do zabawy z rówieśnikami. Po pewnym czasie dziewczyny się ulotniły. Michał ze starszymi kolegami ukradkiem popijał piwo.
Wracałem do domu znowu całkowicie obciążony. Tym razem wiozłem część rzeczy, które Irena, ze zdwojoną przezornością, zdołała zgromadzić w czasie trwania obozu. Wiele prywatnych osób oraz grup społecznych organizowało składki dla polskiej młodzieży. Miała więc w czym wybierać.
Gdy oglądaliśmy eleganckie ciuchy zapakowane do plastikowych worków, ogarnął mnie i Alinę pewien rodzaj zazdrości. My nie mogliśmy sobie pozwolić na noszenie czegoś takiego.

Irena postanowiła dotrwać do końca obozu. Bardzo się bała, choć miała w pełni przygotowany plan ucieczki. Poprosiła mnie o pomoc.
Spodziewając się znowu przewożenia dużej ilości pakunków, pojechałem do Königsdorf sam.
Nie zaskoczyła mnie specjalnie duża grupka osób biorących udział w akcji.
Z Michałem dosyć sprawnie i szybko zapakowałem po brzegi auto i czekaliśmy na parkingu. Mnie również ogarnęła nerwowa atmosfera, a Irena ciągle miała coś jeszcze do załatwienia. Najpierw załadowała garbusa, którym przyjechały jej pomagać córki poznanego lekarza. Następnie szukała księdza, aby się z nim pożegnać. W końcu zjawiły się dwa samochody, z dziwnie zachowującymi się kierowcami; sprawdzali olej, dopompowywali koła. Południowe typy; jeden nawet sympatyczny, drugi w roboczym kombinezonie. Nie chcieli zwracać na siebie uwagi, przez co jeszcze większe wzbudzali podejrzenie.
Gdy wreszcie Irena z dziewczynami wsiadła do samochodu jednego z nich, ruszyli z piskiem opon. Wystartowali z takim impetem, że z trudem im dorównywałem. Po paru kilometrach gwałtownie zjechali w leśną dróżkę. Niczego nie rozumiałem, a scena jaka nastąpiła, mogłaby wywołać atak śmiechu, gdyby nie śmiertelnie przejęte twarze wspomnianych kierowców. Wyskoczyli z samochodów i w tempie przypominającym wymianę kół w czasie wyścigów formuły 1 zmienili tablice rejestracyjne. Irena tłumaczyła się potem, że pomagali jej uczynni Jugosłowianie, którzy bali się domniemanych donosicieli, czy jakiś tam agentów. Podejrzewałem jednak ją samą o podobne obawy i zorganizowanie akcji przypominającej epizod z taniego, szpiegowskiego filmu.

Pojechaliśmy bezpośrednio do Ausländeramt (urząd dla obcokrajowców) w Bad Tölz. Irena, w towarzystwie sympatycznego Jugosłowianina spełniającego rolę tłumacza, poszła załatwić zameldowanie. Nie chciała, abym jej pomagał.
Niespodziewanie do urzędu poproszono również mnie. Zostałem zaskoczony żądaniem zawiezienia dzieci do obozu w Norymberdze. W pewnym sensie przyciśnięty do muru, zgodziłem się, ale poprosiłem o pieniądze na benzynę. Po dłuższej dyskusji, wręczony został Irenie czek na 70 DM.

Zakonne siostry w Benediktbeuern z otwartymi ramionami oczekiwały na matkę, która wraz z trójką dzieci, poszukując nowej ojczyzny, zdecydowała się wybrać wolność. Pobyt o charakterze tymczasowym miał trwać aż do momentu załatwienia formalności urzędowych.
Gdy do pokoju, przy pomocy wielu rąk, łącznie z moimi, wniesione zostały wszystkie rzeczy, Irena poczuła grunt pod nogami. Oznaczało to nie co innego, jak tylko zamianę próśb na żądania.
Zaczęło się od błahych spraw, mających jednak symboliczną wymowę. Stos brudnej odzieży, używanej w czasie trwania obozu, należało wyprać. Gdy wyraziłem zgodę na zabranie tylko niezbędnych do ubioru ciuchów, draka wybuchła momentalnie:
"Nieznani ludzie się poświęcają, chętnie niosą pomoc, ofiarują mi serce, współczują, a ty, ojciec, nic nie możesz zrobić".
"To twoim obowiązkiem jest zawiezienie nas do Norymbergii, bez oglądania się na pieniądze za benzynę. Obcy zrobiliby to bezpłatnie".
Michał, podpuszczony przez Irenę, włączył się do dyskusji: "Jeżeli matka sama, bez niczyjej pomocy mogła nas przez tyle lat wychowywać, to ty mógłbyś nie robić problemów i łaski".
Na koniec wywleczona została, jak zawsze przy takich okazjach, niepodważalna prawda: "Pozostawiłeś rodzinę dla tej... Aliny".
Dzieci stały murem po stronie matki.
W zasadzie nawet nie próbowałem się tłumaczyć. Doznałem potwornie przykrego uczucia. Kochałem je bezgranicznie, w zamian jednak chciałem odczuć chociażby okruch wzajemności. Po tylu latach oczekiwania i nadziei spotykało mnie rozczarowanie. Nauczone zostały tylko brać.
Irena nie zmieniła się; dalej musiała rządzić. Nie znosiła najmniejszego sprzeciwu. Gdy stąpała po niepewnym gruncie, potrafiła nie wyciągać pazurów. Czując tylko jakieś oparcie, ukazywała prawdziwe oblicze.
Miałem potworny nastrój. Przygniatała mnie porażka. Rzeczywistość miażdżyła ciągłe marzenie o dniu, w którym dzieci po skończeniu czternastego roku życia zadecydują z kim chcą żyć. Nie miałem złudzeń; zostały przekabacone.
Nieważne, czy wszystko zapomniały, lub nie chciały pamiętać; możliwość pozostania ich ojcem zredukowana została przez Irenę do zera.
Nie było szans na polepszenie sytuacji. Dzieci doskonale zdawały sobie sprawę z "materialnych korzyści", jakie mogłem im zaoferować. A niestety ten fakt miał decydujące znaczenie.
Z trudem powstrzymywałem napływające łzy.
Na koniec, już bez dyskusji, załadowałem do auta brudy i odjechałem. W Peiting wsadziłem pierwszą partię rzeczy do pralki, prosząc Krysię, aby resztę zrobiła za mnie.

Aliny nie zastałem w domu, znalazłem natomiast wiadomość: "Wyszłam na dłuższy spacer“.
Jeszcze jedna niespodzianka; nigdy tego nie robiła. Zdenerwowanie pogłębiało i tak fatalne samopoczucie.
Na stole leżał rozpoczęty list adresowany do Marysi, jej przyjaciółki z Mysłowic. Zacząłem czytać. Wzrósł niepokój, a czarne myśli podpowiadały dramatyczne rozwiązanie. Czuła się strasznie samotna, niepotrzebna i zagrożona. Nie chodziło jej w sumie o dzieci, tylko o Irenę. Bała się, że mógłbym w zaistniałej sytuacji odejść od niej.
Widziałem już wszystko: wysoką skarpę nad Lechem, rwący nurt wody przepływający przez tamę, tory kolejowe.
Nie wiedziałem co mam robić, gdzie jej szukać, w którą stronę biec.
Gdy zdecydowałem się zadzwonić na policję, Alina stanęła w drzwiach. Nie rozumiała mojego zdenerwowania; "Jak ciebie nie ma cały dzień, to chyba mam prawo pójść na spacer“.
Nie przyznałem się, że czytałem list. Opowiedziałem natomiast o sytuacji i jak bardzo jestem rozżalony i zawiedziony.

Nie potrafiłem w pełni zrozumieć co zaszło, niemniej wiedziałem, że muszę pozbyć się złudzeń.
Po paru dniach pojechałem do Peiting. Krysia z obrzydzeniem opowiadała o praniu, które jej pozostawiłem. Największy niesmak wzbudził zużyty kondom, znaleziony w kieszeni szlafroka Ireny. Pomimo niezadowolenia z powodu dotykania takich brudów, pożyczyła mi samochód i razem z Aliną zawieźliśmy dzieciom czyste rzeczy.
Zachowałem już pewien dystans, spotkaliśmy się w pokoju gościnnym, nie wszedłem do nich na górę. Poinformowałem o awarii mojego auta, a w związku z tym o braku możliwości zawiezienia ich do Norymbergii. Krótki spacer w pobliżu katedry zakończył pobyt, po którym ustały nasze kontakty.

W jakiś czas potem dowiedziałem się od Krysi, że dzwoniła Irena; nie pojechali do obozu gdyż Michał zachorował na wietrzną ospę.
Zdecydowałem się tylko na napisanie kartki. Życzyłem szybkiego powrotu do zdrowia.
Dodatkowo wnerwiony zostałem listem ze starostwa w Bad Tölz. Dowiedziałem się z niego, że Irenie z dziećmi przyznano miesięczną pomoc socjalną w wysokości 836 DM, a mnie, na podstawie ustaw... i paragrafów... ostrzegają przed konsekwencjami, jeżeli nie będę wywiązywał się z świadczeń alimentacyjnych.
Natychmiast poinformowałem ich, że nie mogą nic mi zrobić, gdyż sam otrzymuję pomoc socjalną, niemniej rozpoczęcie przez Irenę akcji biegania po urzędach, nie wróżyło niczego dobrego. Po polskich doświadczeniach, zdawałem sobie sprawę, jaki to słodki okres mam przed sobą.

Do Benediktbeuern pojechałem, bez Aliny, z Krysią i jej dziewczynkami, dopiero na urodziny Michała. Krysia czuła się w pewnym stopniu zobowiązana. Trzymała go przecież do chrztu, a ponadto chciała okazać solidarność obowiązującą wszystkich lekarzy. Znajdowała się, poza tym, w dość niewygodnej sytuacji:
Michał od swoich pierwszych dni wzbudzał zachwyt całej rodziny. Gdy zaczął chodzić, wszyscy uważali, że nie ma słodszego dziecka na świecie. Zygmunt z Krysią, planując już wtedy wyjazd do Niemiec, obiecali mu samochód. Nikt nie spodziewał się, że Michał też znajdzie się na zachodzie.

Przyjęcie urodzinowe Irena urządziła w polskim stylu. Przy długim stole na honorowym miejscu usiadł ksiądz. Do grona zaproszonych, oprócz oczywiście sióstr zakonnych, należeli jedynie tacy goście, którzy dogłębnie wzruszeni sytuacją samotnej matki, chcieli nieść jej pomoc. Wszyscy radzili w jaki sposób polepszyć los biednych dzieci i jak w pełni integrować je z nową społecznością.
Irena okazywała zadowolenie z otaczających ją warunków, ale bardzo się żaliła, że w szerokim łóżku musi spać sama. Ksiądz i nauczyciel wyrażali gotowość niesienia pocieszenia, ale jednemu przeszkadzała sutanna, drugiemu żona.
Chwilę siedziałem przy stole, rozkoszując się tą sympatyczną atmosferą, po czym poszedłem z dwójką dzieci na plac zabaw. Klaudia, pomalowana w białe cętki z powodu wietrznej ospy złapanej od brata, musiała pozostać w łóżku.

Tuż przed wyjazdem podszedł do mnie jeden z gości. Poznałem już go wcześniej. Kulawy facet brał udział w akcji opuszczania obozu. Zaczął od komplementów, że niby tak ładnie bawię się z dziećmi. W sumie jednak miał prośbę, abym częściej zajmował się rodziną, bo oni tego potrzebują. Czułem w tym robotę Ireny, niemniej krótko mu odpowiedziałem:
" Ja bardzo chętnie zajmę się dziećmi, chcę nawet zabrać je do siebie, ale ich matka na to nie pozwala“.
Okazywał zrozumienie.
Na odchodnym Krysia wręczyła Michałowi 50 DM (zapomniała z domu prezentów), a dziewczynom po długopisie.
Dopiero w drodze powrotnej dowiedziałem się od niej, o "bezwstydnym zachowaniu Ireny". W podekscytowaniu opowiadała jakimi wyrafinowanie pikantnymi ofertami poczęstowana została męska część gości.

Prawie w tym samym czasie cieszyliśmy się z odwiedzin rodziny. Do Krysi przyjechała Zosia, a do nas mama Aliny.
Pobyt teściowej związany jest z nietypowym zdarzeniem:
Wiedzieliśmy na podstawie listu, w którym dniu należy jej się spodziewać. Studiując rozkład jazdy ustaliliśmy pociąg i godzinę jego przyjazdu do Monachium. Jakie było nasze zdziwienie, gdy wczesnym rankiem określonego dnia zadzwonił dzwonek, a w drzwiach stanęła obca kobieta. Po upewnieniu się, co do właściwego adresu, poprosiła o zapłacenie kursu z dworca kolejowego i o odebranie pasażerki.
Teściowa nie mogła opanować wściekłości. Miała pretensje o to, że nie czekaliśmy na nią w Monachium. Pierwszy raz wybrała się za granicę, a "córka z zięciem nie byli łaskawi godnie jej przywitać". Zagroziła, że jeżeli taka sytuacja powtórzy się w przyszłości, to przyjedzie taksówką prosto z Monachium.
Długo musieliśmy tłumaczyć skąd wynikło nieporozumienie, aż wreszcie dała się udobruchać.

Pomimo skomplikowanej sytuacji pojechaliśmy wszyscy na winobranie do St. Martin. Pobyt mieliśmy zaklepany od zeszłego roku.
Herr Rüffel powitał nas znowu jak rodzinę. Do wytworzenia niepowtarzalnej atmosfery skutecznie przyłączyli się inni goście z Polski. Rozróby po dniu pracy, a i również w trakcie, dzięki Tadkowi ze szwagrem Ryśkiem, nie miały końca. Istotny wpływ na to miało wino najstarszych roczników, które w dowolnej ilości opuszczało najbardziej niedostępne piwniczne zakamarki.
Alina zapomniała o najświeższych przeżyciach dzięki urokowi, nie tyle wina, co Tadka. Chłopak wodził za nią oczyma z taką intensywnością, że musiałem interweniować, choć wszystkie dobrodziejstwa takiego stanu spadały na mnie.

Na parę dni musieliśmy przerwać pobyt i powrócić do Schongau. Należało odwieźć mamę Aliny do Monachium. Wiza pobytowa kończyła się i choć przedłużenie jej nie nastręczało specjalnych kłopotów, to jednak ogrom przeżyć i tęsknota za rodziną w kraju zdecydowały o powrocie teściowej w ustalonym wcześniej terminie.

Jeszcze jedna, strasznie sympatyczna historia wiąże się z pobytem mamy Aliny:
W czasie winobrania zarabiała tak jak wszyscy i w sumie otrzymała sumę paruset marek. Pokupowała tyle artykułów żywnościowych, ile mogła zabrać, a resztą pieniędzy podarowała nam na zakup nowej lodówki. 400 DM dla przeciętnego Polaka, w kraju skazanym na paczki i zewnętrzną pomoc, znaczyło bardzo dużo. A pomimo tego teściowa potrafiła wystąpić z tak wspaniałomyślnym gestem!
Używana chłodziarka, którą kupiliśmy za 50 DM przy urządzaniu mieszkania, mroziła bardzo dobrze. Za dobrze; agregat chodził bez przerwy, potwornie hałasując. Naprawa nie opłacała się; koszt wymiany termostatu przekraczał wartość całego urządzenia.
Z katalogu Neckermanna kupiliśmy na raty nową lodówkę. Za każdym razem, gdy ją otwieram z wzruszeniem wspominam dobroć mamy Aliny.

W czasie sobotnio-niedzielnego pobytu w Schongau, po odwiezieniu teściowej do Monachium, odwiedziliśmy Krysię. Czekał tam na nas list od dzieci. Julianna prosiła o przywiezienie ciepłych rzeczy. Ton paru suchych zdań przypominał raczej żądanie niż prośbę. Najbardziej zdenerwowało mnie jednak otrzymanie otwartego listu i fakt, że nikt nie chciał się do tego przyznać. Ciekawość w rodzinie nikogo nie dziwiła, ale też nikt nie czytał bez pozwolenia cudzej korespondencji.
Rozmowa z małą Anielą dawała zawsze pożądane rezultaty. Okazało się, że to Zosia nie mogła poskromić skłonności do poznawania obcych tajemnic, za co dopiero po jej wyjeździe przeprosiła Krysia.

Do Benediktbeuern zadzwoniłem dopiero po przyjeździe z winobrania. Irena jak zwykle wytoczyła całą litanię pretensji. Nie robiły już one na mnie wrażenia. Gdy dałem jej do zrozumienia, że minęły czasy, kiedy mogła mi rozkazywać, stała się jeszcze bardziej agresywna i wpadła w histerię:
"Nie pozwolę się tak traktować! Wykorzystujesz, że jestem sama i nikt nie może stanąć w mojej obronie. Jak to niedługo się zmieni, nie ośmielisz się tak do mnie zwracać!"
Niewzruszony groźbami, zobowiązałem się jednak do przywiezienia ciuchów, pod warunkiem, że w nadchodzącą sobotę zabiorę wszystkie dzieci do siebie. Po długich targach zgodziła się.
Następnego dnia zadzwonił Michał. Pytał, czy w środę zastanie mnie w domu, bo chce z nauczycielem przyjechać po rzeczy. Gdy zagadnąłem go o weekend, który mieliśmy wspólnie spędzić, zaczął się wymigiwać. Nie ukrywałem zdziwienia. Okazało się wtedy, że matka po naszej ostatniej rozmowie zachorowała, w związku z czym nie będą mogli zostawić jej samej.
Zostałem znowu zaskoczony, chociaż mogłem się spodziewać takiego obrotu spraw. Po namyśle i konsultacji z Aliną doszedłem do prostego wniosku: "Nie pozwolę, aby mnie robiono w konia!“
Zadzwoniłem jeszcze raz, prosząc do telefonu Irenę. Podszedł znowu Michał. Oświadczyłem mu, że niestety w środę nie mam czasu na spotkanie.
Po dłuższej chwili milczenia wybuchł.
"Znamy takie numery! Dla własnych dzieci nie możesz niczego zrobić!"
I zaczęło się wszystko od początku; jak to inni ludzie pomagają, a ja, ojciec wykręcam się od odpowiedzialności. Jak im jest trudno, a nie mogą na mnie liczyć. I w końcu obciążył, jak zawsze Alinę całą winą za ich krzywdy.
Gdy oskarżenia stały się jeszcze bardziej aroganckie, powiedziałem mu parę ostrych słów i odłożyłem słuchawkę.
Po paru minutach zadzwonił znowu telefon. Oświadczyłem Alinie, że mnie nie ma.

"Chciałem podziękować ojcu za rzucenie słuchawki!" – zakomunikował Michał i w rezultacie to on zakończył rozmowę.
Po dwóch dniach znowu zadzwoniłem do dzieci. Przy telefonie stawiła się cała trójka. Z Michałem nie chciałem rozmawiać. Uważałem, że powinien najpierw mnie przeprosić. Dziewczyny zaczęły deklamować monologi, przygotowane przez Irenę. Zostały dokładnie przygotowane. Solidarnie występowały w obronie swojej matki. Próbowałem coś im wytłumaczyć na temat rzeczywistej sytuacji, o moich obowiązkach i możliwościach. Zorientowałem się, że nad wspólnym frontem, bezpośrednią pieczę sprawowała Irena. Słyszałem nawet jej podpowiadający głos.
Zrezygnowałem z argumentacji.

Pomimo znikomych szans na nawiązanie nici porozumienia, pozostałem optymistą. Wierzyłem, że może kiedyś, za rok... za dwa... jak dorosną... kiedy staną się niezależne, samodzielne, wtedy sytuacja się zmieni.

W słoneczne sobotnie popołudnie, w towarzystwie księdza, moje dzieci przyjechały po odbiór rzeczy. Usiedliśmy przy stole - Alina podała herbatą z ciasteczkami. Rozmowa przybrała niespodziewany obrót. Cała trójka z powagą wysłuchiwała moich uwag o roli ojca w rodzinie. Żadne z nich nie protestowało, nikt nie występował w obronie matki.
Nie wierzyłem własnym oczom i uszom. Ksiądz również aprobował moje wypowiedzi, a nawet radził się odnośnie szkół, do jakich dzieci powinny niebawem pójść.
Tak dalece zostałem zaskoczony zaistniałą sytuacją, że postanowiłem wykorzystać autorytet osoby duchownej w Benediktbeuern. Niestety ksiądz nie chciał przystać na uczestniczenie w rozmowie z udziałem Ireny.
Natchnęło mnie to jednak na inny pomysł. Skoro czują taki respekt przed przedstawicielem kościoła, to powinny podobny czuć przed podstawowymi zasadami wiary, zawartymi w katechizmie.
Z satysfakcją pomyślałem, że ta książka, ostatni prezent rodziców, zostanie dopiero pierwszy raz z pożytkiem użyta.
Zacząłem przygotowywać się jak do prelekcji. Całą obronę swoich praw i "przynależnej mi czci" oparłem na czwartym przykazaniu. "Czcij ojca swego i matkę swoją". Jeden z ważniejszych obowiązków moralnych, zobowiązujących człowieka do szacunku dla tych, którym zawdzięcza życie.
Z podkreślonym tekstem i stronami założonymi papierkami, z godnością wkroczyłem do klasztoru, niosąc przed sobą nowy egzemplarz katechizmu.
Rozmowa z dziećmi trwała do czasu pojawienia się w świetlicy Ireny. W jednej chwili zorientowała się, co jest grane. Wpadła w wściekłość, ale w obecność sióstr nie mogła pozwolić sobie na rękoczyny. Ta niemoc doprowadziła dodatkowo do niespotykanego ataku furii.
Chyba pierwszy raz w życiu ją zaskoczyłem. Nie spodziewała się, że mogę walczyć jej bronią.

"Jak ty śmiesz powoływać się na Pismo Święte!
Ty nie masz prawa dotykać tej księgi!
Tyle krzywd nam wyrządziłeś i ośmielasz się mówić o Bogu!
To największe świętokradztwo!"

Wyrwała mi z rąk katechizm.
Julianna w histerycznym płaczu uciekła do pokoju. Pozostała dwójka, na rozkaz matki, podążyła za nią.

"Więcej się tu nie pokazuj. Ani ja, ani dzieci nie chcą cię znać i widzieć!"

Nie czekałem już na cud.
Moje rzadkie odwiedziny z okazji, świąt, urodzin czy imienin, nabrały oficjalnego charakteru.

W niedługim czasie po klasztornych zajściach, Irena dostała w Geretsried wielopokojowe mieszkanie i zaczęła jeździć pięknym mitsubishi combi.
Gdzieś po roku dowiedziałem się z urzędowego listu dotyczącego alimentów, że moje dzieci zostały Niemcami. Oczywiście ich matka również otrzymała niemieckie obywatelstwo.
W pewnym sensie widziałem pozytywne strony zmiany narodowości. Rozżaliło mnie jednak co innego. Mimo wszystko, w jakimś tam stopniu, wierzyłem w niemiecką uczciwość. Nikt nie pozbawił mnie przecież ojcostwa. Dlaczego więc, bez mojej wiedzy, zadecydowano o tak istotnej sprawie? Z zestawieniu z nią, małe już znaczenie miało nie konsultowanie się ze mną przy podejmowaniu decyzji odnośnie szkoły, do której dzieci zaczęły uczęszczać.
Zmiana narodowości, bez pytania mnie o zgodę, cuchnęła nieprzyjemnym kantem. Kantem to mało powiedziane; śmierdziało oszustwem!
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
wyrrostek · dnia 26.10.2009 08:00 · Czytań: 744 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 6
Komentarze
Usunięty dnia 26.10.2009 10:33 Ocena: Bardzo dobre
Na wstępie muszę zaznaczyć, że nie czytałam poprzednich części. Mimo to, bez trudu połapałam się kto jest kim i jaka jest sytuacja bohatera. Wczułam się też w klimat, chociaż dla mnie to prawie science fiction ;)

Czyta się bardzo lekko, choć nie bez refleksji. Kilka zdań mi tylko dziwnie brzmiało, ale nie rażąco.
wyrrostek dnia 26.10.2009 11:04
Oke_Mani, dzięki. :)
Odnośnie akcji sf :D - biegałaś w tym czasie do przedszkola i to w tym mieście, po ulicach którego chodzę do dzisiaj z dużą przyjemnością. ;)
A co do tych zdań: z pewnością Miladorka (o ile wyrwie się rycerzowi i opuści altankę porzucając zbroję i miecz :lol: ) wyłuska je precyzyjnie.
Pozdrawiam.
Usunięty dnia 26.10.2009 11:26 Ocena: Bardzo dobre
Hmmm... W takim razie to wcale takie sci-fi nie jest, bo do przedszkola to ja biegałam w miejscowości oddalonej o jakieś 50 km od granicy niemieckiej, a że moja babcia była Niemką i czasem się do jej rodziny jeździło to i tej rzeczywistości niemieckiej trochę pamiętam.

Zwłaszcza te baśniowe place zabaw ;)
wyrrostek dnia 26.10.2009 11:43
myślałem, że biegało o przedszkole we Wrocławiu :), a
[code]Zwłaszcza te baśniowe place zabaw[/code]
tak, w tamtych latach sprawiały niesamowite wrażenie. :D
Miladora dnia 30.10.2009 23:24 Ocena: Bardzo dobre
Wprawdzie śnią mi się już po nocach, a raczej to, jak się za nimi uganiam, ale cóż... przeżyję... :D
Dolej no, kochany Wu, jakąś flachę szampana do tego basenu z alkoholem... :lol:
- wywołane przeźrocza(,) pozwalające
- Popijając andaluzyjskie wino, słoneczne wspomnienia stawały się jeszcze gorętsze, a w ich promieniach gasły dawne... - to zdanie jest niezręczne - "W trakcie popijania andaluzyjskiego wina..." coś w tym sensie
- taki(,) jakich w ciągu dnia
- pogodną atmosferę, wywołał niepokój. - dałabym "wywołując niepokój"
- zwracając zakłopotaną twarz pokrytą wypiekami, w moją stronę. - a nie lepiej byłoby "zwracając w moją stronę zakłopotaną twarz pokrytą wypiekami"?
- zorientować(,) z kim
- Pomimo tego, gdy usłyszałem słodszy od miodu głos Ireny(,) zatkało mnie. - popraw w taki sposób
- Prosiła(,) aby pomóc jej
- Oczywiście(,) nie wierzyłem jej.
- chciała(,) abym zabrał Krystynę.
- uśmiechniętą trójkę(,) łącznie z ich matką.
- Niestety(,) radość spotkania
- Witano nas z góry ukazując - przecinek albo po "nas" albo po "z góry", zależnie jaki sens chcesz uzyskać
- podwyższone łopotanie serca, - wystarczy "łopotanie serca"
- ciekawiły się wszystkim. - ciekawiło wszystko
- Niestety(,) Irena jak zwykle znalazła wymówkę.
- ex. - może dopełń "eks-żonę"
- Powracając do domu miotały mną mieszane uczucia. - niezręczne, może "Podczas powrotu do domu miotały mną..."
- pikantności - pikanterii
- możliwościach, pani doktór. - bez przecinka
- A może(,) mimo wszystko(,) nie dostrzegałem(bez,) przez dziesięć małżeńskich lat(bez,) zalet
- Niemniej(,) gdyby pojechała
- Niestety(,) na piętnastą musieliśmy
- Jaka przepaść nas dzieliła?... - bez pytajnika
- osób, oraz grup społecznych, organizowało - bez przecinków
- ciuchy, zapakowane do plastikowych - bez przecinka
- jej pomagać, córki poznanego - bez przecinka
- z piskiem opon ruszyli. - ruszyli z piskiem opon
- w tempie, przypominającym wymianę - bez przecinka
- formuły 1, zmienili - bez przecinka
- Nie chciała(,) abym jej pomagał.
- a ty(,) ojciec(,) nic nie możesz zrobić".
- bezgraniczne, - bezgranicznie
- gruncie(,) potrafiła nie wyciągać
- Czując tylko/Czułem się potwornie
- Nieważne(,) czy wszystko
- pozostania ich ojcem, zredukowana - bez przecinków
- mógłbym, w zaistniałej sytuacji odejść, od niej. bez przecinków
- chodzić(,) wszyscy uważali
- Dowiedziałem się od niej, dopiero w drodze powrotnej - zmień szyk zdania - Dopiero w drodze powrotnej dowiedziałem się...
- męską - męska
- atmosfery, skutecznie - bez przecinka
- stanu, spadały na - bez przecinka
- w kraju, zdecydowały - bez przecinka
- za 50 DM, przy urządzaniu - bez przecinka
- Z katalogu Neckermann - Neckermanna
- Juliana - a czy powyżej nie było Julianna?
- czasy(,) kiedy mogła
- Pytał(,) czy w środę
- Jolanta w histerycznym płaczu - Juliana chyba albo Julianna
- ze mną, przy podejmowaniu - bez przecinka
- pytania się mnie - pytania mnie
Aż mnie zatelepało! Nie spodziewałam się, że ta kobieta znowu pojawi się tak blisko, a dzieci, wybacz, zrobiły na mnie odpychające wrażenie... :sourgrapes: Co dowodzi, oczywiście, plastyczności Twojej prozy... ;) Współczuję szczerze Alinie...
Ale nie będę Cię rozpieszczać... :D
Na "świetne" to Ty się będziesz musiał teraz napracować solidniej... ;)
Bdb i lej tego szampana do basenu... :lol:
buźka :D
wyrrostek dnia 04.11.2009 20:52
Droga Miladorko, dużo krócej trwało Twoje sprawdzanie ;) od mojego poprawiania, w końcu jestem gotowy. :no:
wdzięczny buziak :)
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
valeria
26/04/2024 21:35
Cieszę się, że podobają Ci się moje wiersze, one są z głębi… »
mike17
26/04/2024 19:28
Violu, jak zwykle poruszyłaś serca mego bicie :) Słońce… »
Kazjuno
26/04/2024 14:06
Brawo Jaago! Bardzo mi się podobało. Znakomite poczucie… »
Jacek Londyn
26/04/2024 12:43
Dzień dobry, Jaago. Anna nie wie gdzie mam majtki...… »
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 26/04/2024 10:20
  • Ratunku!!! Ruszcie 4 litery, piszcie i komentujcie. Do k***y nędzy! Portal poza aktywnością paru osób obumiera!
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty