- Zostaw! - krzyknęła Kasia, ale pilot był już w mojej ręce.
- Co zostaw? - odburknąłem przełączając na dwójkę.
- Dawaj go!
I w tym momencie nasze dłonie zetknęły się na pilocie.
Jakże obrzydliwy był to dotyk, i jak nie na miejscu - jak zetknięcie szczura z ropuchą.
Pomyśleć, że trzy lata wcześniej marzyłem o tym, by podała mi dłoń.
Odpuściłem. Natychmiast wyrwała mi pilota z ręki i z powrotem przełączyła na Polsat. Akurat kończyły się reklamy.
- Jak chcesz oglądać mecze, to sobie kup telewizor... - A potem zaczęła wypominać, że ten jest jej i tak dalej.
Telewizor rzeczywiście był jej, bo wzięła go z domu, ale ani pralki, ani kuchenki, ani lodówki nie wzięła z domu. Ja to wszystko kupiłem, a ona korzystała!
- Kurwa, no i ten serial dla idiotek! - Właśnie się zaczynał.
- Sam jesteś idiotą, pijaku! Umyj sobie zęby, jak do mnie mówisz.
- Spierdalaj! - I wyszedłem do przedpokoju.
- No. I idź sobie pograć w te swoje gierki, dzieciaku. - Doścignęło mnie szyderstwo na progu drugiego pokoju.
Na ten akurat mecz kupiłem sobie trzy piwa - Warka Strong. Teraz w siatce były już tylko dwa. Wydawać by się mogło, że już i tak nie potrzebne, ale nic bardziej mylnego. Na takie nerwy przydałyby się jeszcze ze dwa albo trzy więcej - co najmniej. I tak właśnie, powolutku, wpadałem w alkoholizm.
Włączyłem komputer. Nic innego mi nie pozostało. Butelka i komputer - jedynymi przyjaciółmi - od kiedy żona stała się wrogiem. A kiedy się stała? Nie dziś, nie wczoraj. To działo się stopniowo.
Myślę, że zaraz po ślubie, kiedy w naszym M2 zaczęła kręcić się pralka, kiedy lodówka zaczęła świecić pustkami, a kosz pod zlewem śmierdzieć śmieciami - proza życia.
Nie to jednak było najgorsze. Najgorszy był brak dziecka, które miało się przecież pojawić najdalej rok po ślubie. Tymczasem mijał już drugi rok i nic. Zaczynały się docinki o moją męskość, a w odpowiedzi na to, równoprawne przecież, wątpliwości co do jej kobiecości.
Tak oto spirala nakręcała się i oddalała nas od siebie. Nie było już najmniejszych szans na dziecko. No chyba, że z kimś obcym.
Mało tego - nie było nawet widoków na psa. Nawet najmniejszego kundla. Mam alergię, więc znów moja wina.
Otworzyłem piwo, włączyłem komputer i kliknąłem w ikonę gadu-gadu.
Ja> czesc kika
Kika> hej dziubku
Ja> masz jakieś plany na dziś?
Kika> hmm raczej nie. a co?
Ja> może byśmy się spotkali?
Kika> na żywo!!??
Kika> a co ci się stało!?
Ja> nic się nie stało. jest piątek
Kika> no ale hmm... ale dziś? musiałabym no wiesz...
Kika> ale mnie zaskoczyłeś!
Kika> :)
Ja> to jak?
Sięgnąłem po piwo i zanim wziąłem łyka...
zgasło światło!
W jednej chwili zrobiło się cicho i zupełnie ciemno.
- Ocho - usłyszałem głos Kasi z "dużego" pokoju. - Światło wyszło.
Odstawiłem piwo po omacku na biurku i wstałem.
- I to chyba na całym osiedlu - kontynuowała żona, wyglądając przez balkonowe okno.
- Darek, w kuchni są chyba świece. Ale ty i tak ich nie znajdziesz.
A ja byłem już w kuchni, już ich szukałem, i rzeczywiście miałem dość mroczne pojęcie, gdzie one mogą być. Podejrzewałem, że w którejś z szuflad przy kuchence, bo tam je kiedyś widziałem i tam właśnie próbowałem je wymacać.
Kasia już stała koło mnie i także szperała w szufladach. I wtedy nasze dłonie spotkały się, znów się spotkały i byłoby tego już za wiele, gdyby nie to, że TEN dotyk był jakiś... inny.
Trzymałem rękę na jej dłoni, a ona trzymała w niej świecę.
- Pierwsza! - wykrzyknęła radośnie, przysiągłbym, że głosem sprzed trzech lat.
Dotyk trwał za długo, podejrzanie, więc odsunąłem rękę.
Strzelił zapalnik, rozpalił gaz w kuchence. Od niego Kasia odpaliła świecę. Że też wcześniej nie pomyślałem, żeby włączyć palnik! Wtedy nasze ręce nie spotkałby się... Człowiek traci rozum, kiedy znika elektryczność!
Staliśmy naprzeciwko siebie, długo - za długo jak na zwykłe okoliczności. Myślałem, czy świeca, która płonęła teraz między nami, przywodziła jej na myśl to samo, co mnie.
Ja myślałem o ognisku, na którym się spotkaliśmy pierwszy raz. Wtedy ogień, który dzielił nasze spojrzenia, był dużo większy, ale ten blask w oczach jakże podobny!
- I co teraz? - szepnęła.
- Co teraz?
- Nie mamy drugiej świecy. Będziesz siedzieć po ciemku?
- A może ty...
- O nie mój drogi...
- Wiem, wiem, ty kupiłaś świecę - zażartowałem ironicznie.
Kasia wybuchnęła śmiechem.
- Chodź do pokoju. - zaprosiła po chwili.
I podążyłem jak ćma za światłem, przedziwnie wesoły i niezwykle pijany, jak na jedno piwo - nawet jeśli reklamuje się je, jako "mocne".
Usiedliśmy razem, przy szklanym stoliku. Kasia ułożyła ręce na kolanach i westchnęła. Pewnie i jej w głowie kłębiły się teraz pytajniki i niewiadome: "O czym tu teraz rozmawiać? Czy siedzieć i nie rozmawiać? Czy głupia świeca to powód, by rozmawiać?"
- Mam pomysł - rzuciłem.
- Pomysł?
- Tak. Tylko się nie śmiej - ostrzegłem niby groźnie.
Już zaczęła się śmiać.
- Nie śmiej się. Obiecaj.
- Ok, ok. Nie będę - zapewniła.
Wyszedłem do przedpokoju. Po omacku otworzyłem dużą szafę i zagłębiłem się w jej wnętrzu.
Po chwili stanąłem na progu pokoju z gitarą w rękach.
Kasia parsknęła, ale natychmiast zakryła usta ręką i przestała. Pamiętała, co obiecała.
Spoglądała teraz to na mnie, to na gitarę.
- Poczekaj. Ja też mam pomysł - odezwała się w końcu.
Chwyciła świecę wraz z talerzykiem, na którym była przylepiona, wstała, weszła na środek pokoju i ustawiła talerz na dywanie.
- Siadaj. - Uśmiechnęła się i ukucnęła na ziemi. - I zaśpiewaj mi.
Znów zakryła usta dłonią, ale raczej nie śmiała się.
Chwilę później pudło rozbrzmiało dźwiękami strojenia, a kiedy wszystko już było w porządku, poszedłem po piwo - dla żony i dla mnie - i zaczęło się.
Lady Pank, Led Zeppelin, Perfect...
- A teraz... - zaczęła kombinować, kiedy skończyłem grać "Nie płacz Ewka". - Hmm... nie wiem... O! Wiem... Teraz: "W taką ciszę." - Podskakiwała na dywanie niczym mała dziewczynka. - No weź...
Nie widziałem problemu.
- Nie o uśmiech mi chodzi
Bo się śmiałaś nie raz
Ale o to, co kiedyś otworzyło się w nas
Coś co przyszło tak szybko
I przeszło jak wiatr
Czego właśnie najbaaardziej mi brak...
Przerwałem na łyk piwa.
- Ej! Daleeeej! Ejjjj! - krzyczała. - W taką... ciszę... - śpiewała.
- Śpiewaj, co dla mnie zrobisz!
Odstawiłem piwo i znów chwyciłem gitarę.
- W taką... ciszę... wszystkie gwiazdy na nieeebie wyliczę
Ciebie... wołam... ale cisza i pustka dookoła.
- Ojej - wymówiła, gdy skończyłem. - Wiesz co Darek?
- Co?
- Jeszcze raz. Od nowa. Proszę.
I poszło od nowa. Tym razem śpiewaliśmy już razem:
- W taką... ciszę
Wszystkie gwiazdy na nieeebie wyl
I wtedy zapaliło się światło, włączył się telewizor, a w drugim pokoju zaskrzeczała drukarka.
Gitara brzmiała głupio. Przerwałem.
Kasia wstała, wyprostowała się i przetarła oczy. Podeszła do stolika, wzięła pilota...
wyłączyła telewizor i zgasiła światło.
Trzydzieści trzy tygodnie później przyszedł na świat Damian - nasz syn.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
valdens · dnia 12.11.2007 13:01 · Czytań: 1566 · Średnia ocena: 4,6 · Komentarzy: 19
Inne artykuły tego autora: