Była piękna jesień. Siedziałam w domu wpatrzona w okno i słuchałam jak cudownie krople deszczu, akompaniują wiatru, który powiewał zlatującym, różnobarwnym liściom z drzew. Ten widok był cudowny. Bardzo często wstawałam wcześnie rano, by móc siąść sobie na parapecie, przykleić nos do szyby i wpatrywać się w zabieganych przechodnich, którzy z zapartym tchem uciekają przed deszczem i chowają się pod wystającymi dachami. Niejednokrotnie zastanawiałam się nad tym, czemu ci wszyscy ludzie uchodzą przed mżawką. Wielokrotnie lubiłam sobie wyjść na dwór, usiąść na maleńkiej ławeczce w pobliskim parku i oglądać lecące liście. Uwielbiałam, gdy temu wszystkiemu towarzyszył deszcz. Moim zdaniem to nie były okropne krople ulewy, tylko prześliczny dar natury. Swój czas najwięcej poświęcałam spacerom w deszczu pod gołym niebem. Wielokroć przechadzałam się alejami poszarzałego miasta, czasami nawet szłam sama, mokra ale szczęśliwa.
Po kilku miesiącach.
Był czerwiec. Było ciepło. Promienie słońca grzały bardzo silnie. Przedostawały się w najciaśniejsze zakamarki pokoju. Leżałam rozespana na łóżku. Tak bardzo nie chciało mi się wstawać. Za kilka tygodni juz wakacje. Bardzo chciałam pojechać do cioci. Mama obiecała mi, że się tam wybierzemy. Już nie mogłam się doczekać.
Dwa dni po zakończeniu roku pojechałyśmy. Byłam tak uradowana. Cieszyłam się jak małe dziecko, które dostało nową zabawkę. Może to strasznie dziecinne, ale lubiłam jeździć gdziekolwiek, bo tak rzadko w ogóle gdzieś wyjeżdżałyśmy. U cioci było super. Bawiłam się z trzy letnim kuzynem, zwierzałam się rok starszej kuzynce. Po prostu było niesamowicie fajnie.
Pewnego dnia poszłam nad wodę obejrzeć zachód słońca. Siedziałam na piasku, wpatrzona w morze. Był to zachwycający widok. Podziwiałam wiatr, który popychał wznoszące się delikatne fale ku moich nóg. Siedziałam i podziwiałam to wszystko co mnie tak otaczało. W pewnym momencie podszedł i usiadł koło mnie pewien chłopak. Bardzo przystojny, troszeczkę wyższy, szatyn, niebieskie oczy, czarujący uśmiech. Usiadł, zapytał jak się nazywam, skąd tu się wzięłam i rozmowa była coraz to bardziej interesująca. Porozmawialiśmy sobie i zaczęło się ściemniać, więc musiałam wracać. Odprowadził mnie pod same drzwi. Powiedział, że mu się podobam, że jestem czarującą osobą, mam poczucie humoru, fantastyczny uśmiech i w ogóle same miłe słowa. Moje serce zaczęło coraz mocniej bić. Waliło, jakby poczuło coś czego nigdy nie doświadczyło. Czyżby to była miłość? W tym momencie nie umiałam sobie na to odpowiedzieć. Przez całą noc głowę wypełnił on. Moje myśli były TYLKO o nim. W głowie był TYLKO on. Nic oprócz „nas”. Myślałam, dlaczego nie mogę spać? Dlaczego myślę cały czas o nim? Przecież to zwykły nastolatek, który przyszedł pooglądać fale na morzu. Przecież te słowa płynące z jego ust, mogły nic nie znaczyć, mogły być puste i nieprawdziwe. Myśli mijały się z tym co serce mówiło. Czułam, że to co myślę w ogóle nie ma nic wspólnego z tym co czuje w środku. Nie wiedziałam co to jest. Nie wiedziałam jak i dlaczego, ale wiedziałam to, że sprawił coś, czego nie da się opisać zwykłymi słowami.
O 5:00 nad ranem dopiero usnęłam. Przebudziłam się około godziny 7:00 i zobaczyłam jak mama wpakowała walizki z ubraniami do taksówki stojącej przed mieszkaniem. Wstałam, ubrałam się, złapałam bułkę w garść i pobiegłam na dwór dowiedzieć się o co chodzi. Mama oznajmiła mi, że babcia wylądowała w szpitalu, jest w krytycznym stanie i musimy wracać. W drodze powrotnej, tłukąc się autobusem, myślałam o wszystkim co się wydarzyło wcześniej. O tym, że nawet się z nim nie pożegnałam. Nagle przypomniała mi się noc. Wszystkie myśli zaczęły mi kołatać po głowie. Wszystko zaczęło wracać. Wszystkie pytania, na które nie umiałam sobie odpowiedzieć. Łzy spłynęły po policzkach. Poczułam smutek i rozpacz. Serce nie biło tak jak wcześniej. To była ta miłość, ta od pierwszego wejrzenia, która pozostawia w sercu ogromny ślad…tak musiało być, musieliśmy się rozstać bez słowa, bez adresów, bez telefonów, to były za błahe sprawy, by o nich wtedy myśleć. Ja go kochałam. To była moja niespełniona miłość. To było coś co nigdy nie wróci. To uczucie było jedno jedyne w swoim rodzaju. Wtedy dopiero uświadomiłam sobie, że go kocham, tylko o wiele za późno.
Po cichej uliczce wielkiego miasta szłam, powłócząc nogami w jesienne popołudnie. Zeschłe liście przypominały mi każde przeszłe lato. Przed sobą miałam długą, samotna noc w oczekiwaniu na kolejny czerwiec.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
karola2-9-3 · dnia 25.12.2009 09:31 · Czytań: 597 · Średnia ocena: 2 · Komentarzy: 2
Inne artykuły tego autora: