Miara możliwości - wyrrostek
Proza » Obyczajowe » Miara możliwości
A A A
Kolejne opowiadanie z tomu "Powyżej gniazda".
Nazwiska i imiona występujących osób zostały wymyślone.



Daniel zaczął mówić. Skończyło się ciągłe "koooo....“. Do tej pory pies, smoczek, telewizor, samolot, butelka z mlekiem, śrubokręt, talerz, dosłownie wszystko, na co wskazywał małym paluszkiem, określał dźwięcznym "koooo...“. Wyjątek stanowiły dwa słowa "mama" i "tata".
Rozwijał się wspaniale. Jego śmiech i szczebiot wyrażający niekłamaną radość, wypełniał dom szczęściem. Nie spodziewaliśmy się, że aż do tego stopnia mógł rozjaśnić nasze życie. Czasami jego dziwne zachowanie wywoływało bardzo sympatyczne wzruszenie. Odsuwał się, na przykład, na bezpieczną odległość od wystających gałązek przechodząc w pobliżu żywopłotu, a pewnego razu zaczął płakać, przerażony stąpaniem po wysokiej trawie. Bardziej rozczulała nas ta jego niespotykana wrażliwość niż martwiła.
Szczęścia i radości nigdy za dużo, dlatego doszliśmy do przekonania, choć na ten temat nie rozmawialiśmy, że wspaniale byłoby mieć jeszcze jedno dziecko. Od dawna nie ograniczaliśmy żadnymi środkami pożycia małżeńskiego; Alinka przestała nawet zwracać uwagę na kalendarzyk. Rozkosz płynąca z pełnej swobody dodawała fantazji erotycznym poczynaniom. Namiętność przyhamowana okresem poporodowym, osiągała szczyty. Na rezultat nie czekaliśmy długo. W pierwszych dniach nowego roku okazało się, że Daniel nie zostanie jedynakiem. Stać się to miało, według obliczeń lekarza, pod koniec lipca lub na początku sierpnia. Ogarnęło nas ponownie wspaniałe uczucie radosnego oczekiwania.

Wygląd naszego mieszkania uległ zasadniczej zmianie. Za premię wypłacaną przy okazji Bożego Narodzenia kupiliśmy komplet jasnych, drewnopodobnych mebli. Zakup nastąpił w "Humma“, pod Bad Wörischofen. Ten duży dom handlowy polecił nam Kazik Szpurkowski. Ze względu na odległość opłacało się tam jeździć tylko czasami i mając w planie duże zakupy. Pewnego razu w oko wpadł nam śliczny komplet, składający się z wielu różnorodnych szafek, a więc łatwy do transportu i zarazem w przystępnej cenie.

Kolejny nabytek stanowiła rozkładana kanapa, którą odziedziczyliśmy po zmarłej w domu starców ciotce Zygmunta. Wersalka ta, choć utrzymana w idealnym stanie, nie bardzo pasowała do naszego lekko urządzonego wnętrza. Przykryta jednak cepeliowską narzutą prezentowała się na pewno lepiej od dotychczasowego, przytarganego z ulicy tapczanu. Przy tej samej okazji, to jest śmierci ciotki, nasza piwnica wzbogaciła się o następną szafę.

W pracy miałem względny spokój ze stawami, natomiast zacząłem odczuwać plecy. Pewne partie mięśni, szczególnie pod lewą łopatką, drętwiały. Ortopeda był bezradny. Ból promieniujący po obu stronach kręgosłupa, dokuczał najczęściej pod koniec tygodnia. Na doprowadzenie się do formy zazwyczaj wystarczał sobotnio-niedzielny wypoczynek. Gdy jednak w któryś z tych dni należało "dobrowolnie" pracować, kolejny tydzień należał do koszmarnych. Nie mając wyjścia brnąłem dalej.

Z dentystą natomiast sprawa przedstawiała się inaczej. Po którejś wizycie stwierdziłem, że chodzę do sadysty. Stany zapalne lub ropne, leczył zastrzykami wstrzykiwanymi między zębem a dziąsłem. Ta bardzo nieprzyjemna iniekcja była niczym w porównaniu z działaniem wstrzykniętego lekarstwa. Przekraczało ono granicę bólu. Postanowiłem zmienić konowała.
Już po pierwszej wizycie w gabinecie nowego stomatologa nie mogłem zrozumieć, dlaczego do tej pory pozwalałem tak brutalnie znęcać się nad sobą. Metoda nauki na własnych błędach okazała się nad wyraz bolesna, z innej jednak, czyli metody cudzych błędów, nie mogłem korzystać. Otaczający nas wspaniali ludzie nie wiedzieli, co to kłopoty, żaden grymas ich zadowolonych twarzy nie zdradzał jakichkolwiek negatywnych odznak.

Ciąża Aliny przebiegała w pogodnej atmosferze. Przeżywaliśmy ją jednak zupełnie inaczej, niż w przypadku Daniela; towarzyszyło nam opanowanie płynące z doświadczenia. Dodatkową radość sprawiało przeświadczenie, że w przyszłości, biorąc pod uwagę nasz wiek, dzieciom w dwójkę będzie raźniej.

Na początku lutego dobry nastrój zakłóciła choroba Daniela. Mieliśmy niestety w tym zakresie już pewne doświadczenie. Zazwyczaj zaczynało się od przeziębienia, a kończyło na ropnej anginie z podaniem antybiotyków. Tym razem jednak, choć początek był podobny, po dwóch dniach doszedł stan zapalny ucha środkowego.
Wieczorem, szóstego lutego, zawezwaliśmy lekarza; Daniel dostał rozwolnienia połączonego z atakami wymiotów. Dr. Neix stwierdził dalszy postęp choroby. Zaaplikował zastrzyk penicyliny oraz przepisał czopki przeciwwymiotne i herbatkę o podobnym działaniu. O godzinie 23.00 pojechałem szukać otwartej apteki. Natychmiast rozpoczęliśmy leczenie. Pierwszy czopek poleciał zaraz po włożeniu, kolejny udało się zatrzymać. Daniel popijał małą łyżeczką herbatkę w odstępach pięciominutowych, jednak wymioty nie ustępowały. Strasznie się męczył. Ataki następowały co dwadzieścia minut i w końcu nie miał czym wymiotować. Wykrztuszał jedynie trochę żółtego śluzu. Najbardziej dramatyczne i potwornie wzruszające było jego samo-uspokajanie. Zaczął powtarzać pod koniec ustępujących wymiotów niby do siebie, niby do nas: "juś nie... juś nie... juś nie... Po pewnym czasie Alina nie wytrzymała nerwowo i przeniosła się do drugiego pokoju. Przy każdym jednak ataku przychodziła w coraz większej panice. Nie mieliśmy wyjścia, dziecko się wykańczało, należało wezwać pomoc.

Dzwonię na pogotowie; polecają mi najpierw skontaktować się z Dr. Neix. Neix jest jednak nieuchwytny. Dzwonię jeszcze raz. Po 30 minutach przyjeżdża Dr. Black. Jest bardzo oficjalny, ale po zorientowaniu się w sytuacji natychmiast wypisuje skierowanie do szpitala w Landsbergu (w Schongau nie ma dziecięcego oddziału). Sugeruje jednak, abym ze względu na koszty (szacuje ja na 300 DM), zawiózł dziecko sam. Zaszokowany nie wiem jak się zachować. Jest godzina druga w nocy, nie potrafię opanować zdenerwowania. Widząc wyczerpane dziecko, uznałem dyskusję dotyczącą pieniędzy za nietakt. Wybucham! Black zaczyna się tłumaczyć. Przeprasza, ale ze względu na obowiązujące oszczędności tak się musiał zachować. W końcu sam dzwoni na pogotowie. Karetka przyjeżdża po dwudziestu minutach. Zabieram parę potrzebnych rzeczy. Zapłakana Alina podaje torbę ze śpioszkami.
W Landsbergu jesteśmy o czwartej. Daniel, nieprzytomny ze strachu, zanosi się spazmatycznym płaczem. Rozbieram go, siostra podaje piżamkę. Mierzenie, ważenie, przychodzi lekarz, przeprowadza ze mną krótki wywiad, bada Daniela. Pierwsza próba dostania się do żyły (lewa nóżka od wewnątrz) nie wychodzi. Znowu kłucie i znowu ten niewinny płacz skrzywdzonego dziecka.
Tym razem wszystko jest dobrze; odżywcze krople płyną do organizmu. Uspokajam się trochę. Maksymalnie wyczerpany Daniel zasypia. Dookoła ust, pod smoczkiem, zastyga gęsta wydzielina. Jakie to wspaniałe, gdy teraz słyszę jego równomierny oddech.
Jedziemy do sali U – 2. Za chwilę siostra przywozi łóżko również dla mnie. Błagalne wołanie o picie. Jedna łyżeczka co pięć minut i mój strach, aby nie zaczął znowu wymiotować.
"Tato pić..." przeplata "tato buty..."! Te, "tato buty" są nad wyraz przejmujące. Oddycham głęboko – chce mi się potwornie wyć! Czarne myśli i rachunek sumienia: co człowiek takiego złego zrobił w życiu.
Rano proszę o coś na uspokojenie, ale siostra odmawia tłumacząc, że musiałbym wypić całą szklankę, gdyż mają środki tylko dla dzieci. Aby czegokolwiek nie przeoczyć zaczynam prowadzić dziennik.

7 lutego. Daniel jest całkowicie zafajdany. Pieluszki z majtkami gumowymi wędrują do kubła. Myjkę po użyciu również należy wyrzucić. Razem z siostrą zakładam świeże prześcieradło. Uczę się wszystkiego od nowa; składania dwóch pieluch, nabierania łopatką maści z pudełka, mierzenia temperatury. W tym ostatnim wypadku przez niewiedzę lekko odparzyłem pupę Danielowi. Pierwszy raz nie wytarłem termometru po środku dezynfekującym i nie użyłem maści przygotowanej do tego celu. Ale jest już dobrze.
O 14.30 zdrzemnąłem się pół godziny. Czułem się całkowicie wykończony. Błagałem telefonicznie Alinę o przyjazd, abym mógł choć na dziesięć minut zamknąć oczy. Okazja nadarzyła się na szczęście wcześniej.
Dwa razy tego dnia mój synek dokładnie się ufajdał. Z trudem wcisnąłem w niego pół banana i trochę gotowanej marchewki. Następny dzień okazał się gorszy: trzy razy wymiotował i zrobił sześć kup. Nawet trudno je było nazwać kupami; po prostu jedzenie przez niego przechodziło. Przy okazji zwróciłem uwagę na pieluszki: zapach jak u niemowlaka.

9 lutego - jest spokojniej. Daniel nie wymiotuje i nie robi kup. Niestety ma dalej 39° i nie mogę określić, czy jego stan się poprawia. Robią mu zdjęcie klatki piersiowej; podejrzenie zapalenia płuc.
Wieczorem czytam trochę książkę, którą dostarczyła Margret (sąsiadka Krysi z Peiting), przywożąc na drugie odwiedziny Alinę. Pierwszy raz Alina przyjechała z Krysią, była jednak przygnębiona, źle się czuła i nie pozostała długo. Rozmawiamy natomiast często przez telefon. Już w pierwszym dniu, po podpisaniu umowy-zlecenia, dostałem do pokoju aparat.

10 lutego. Pomimo bardzo mocnego, głębokiego kaszlu, Daniel czuje się dużo lepiej. Pierwszy raz po tylu dniach widzę jego uśmiech. Domaga się, abym czytał bajkę. Zaczynamy rano o 7.00 zmianą pieluszki i mierzeniem temperatury. Myję się i golę, potem 20 przepisowych podnoszeń z rękoma na karku – jak nie mogę biegać to, chociaż mięśnie brzucha muszę rozruszać. Na śniadanie dwie bułeczki, masło, dżem, kawa; jedzenie w ogóle jest bardzo dobre i estetycznie podane. Czekamy na wizytę. Przychodzi całe konsylium: szef z żoną i asystentką, plus dwie pielęgniarki. Daniel pomału przyzwyczaja się do badań, chociaż nadal popłakuje. Łkając powtarza: boli nie... boli nie...
W czasie wizyty za dużo się nie dowiaduję. Szefowa zagadnięta przy wyjściu rzuca parę szybkich zdań. Teraz nie może rozmawiać, obiecuje przyjść później. Po godzinie, spokojnie przy stole, przedstawia stan pacjenta. A więc: zdjęcie wykazało początki zapalenia płuc. Uszy itp. to już wiemy.
W zasadzie uspokaja mnie. Tłumaczy, że to jest epidemia powtarzająca się szczególnie na wiosnę. Na oddziale ma również inne dzieci z Schongau z takimi samymi objawami. Określa to jako ich chleb powszedni, czyli nic szczególnego. Pociesza mnie i radzi oderwać się od łóżka. Swoim siostrom pozwala pracować tylko 7 godzin i zawsze współczuje tym biednym rodzicom siedzącym non stop.
Po obiedzie o 11.30, po zaśnięciu Daniela, idę na ponad godzinny spacer. Jest zupełnie wiosennie, świeci słońce. Od paru dni nie byłem na zewnątrz. Orientuję się, że szpital leży na peryferiach miasta. Okrążam dzielnicę, wstępuję do sklepu, kupuję zeszyt i mazak. Stwierdzam z pobieżnych obserwacji, że miasto jest bardziej miejskie od Schongau. Prawdę powiedziawszy, mam trochę dosyć tej naszej prowincjonalności i chłopskiej atmosfery.
Po powrocie widzę jak Daniel rękoma i nogami broni się przed zmierzeniem tętna i żadne perswazje nie pomagają. W rezultacie siostra musi go na siłę (chyba dość dużą) zbadać.
Właśnie malują korytarz, dochodzący do sali intensywny zapach pogarsza kaszel Daniela. Biedak, choć nic nie ma w żołądku, połyka tylko tyle, ile zmieści się na łyżeczce z lekarstwem, znowu wymiotuje. Dostaje inhalator, ale w tym smrodzie mało on pomaga. Tuż przed 12-tą dostał antybiotyk w kroplówce, potem wieczorem około 17.00 po raz drugi. Zjawia się lekarz (chyba po raz pierwszy) na wieczorną wizytę. Rozszyfrował już naszego artystę; daje mu zawsze po badaniu gardła drewnianą szpatułkę oraz wsuwa w rączkę zakończenie poduszki. Daniel (podobno wszystkie dzieci to uwielbiają) w czasie zasypiania, a nawet w czasie snu, bawi się namiętnie rożkiem. Lekarz uważa, że temperatura powinna opaść w przeciągu 24 godzin, choć antybiotyk ma na to mały wpływ.

Noc z 10-tego na 11-tego: Daniela mocno męczy kaszel, jest bardzo niespokojny. Od rana strasznie marudzi, kaszel nie ustępuje. Po 12.00 poszedłem na spacer, wstąpiłem do kościoła. W samotności pozwoliłem sobie zdrowo popłakać. W mieście kupiłem bajkę z ulubionymi "chłopakami". Zastałem Daniela we śnie zabrudzonego po kolana.
Zadzwoniła Alina; czuje się źle. Wymuszam obietnicę, aby poszła do swojego ginekologa. W rezultacie dostaje kroplówkę. Margret dostarczyła jej lekarstwa, ale ze względu na swój stan zrezygnowała z dzisiejszych odwiedzin.
Daniel zjadł prawie całego sucharka i popił odrobiną herbaty; trochę poprawił mi tym nastrój. Pomyślałem, że zapalona w kościele świeczka pomogła. Czytam bajkę. Siostra przynosi wymyślne urządzenie do zwilżania powietrza. Danielowi podoba się bardzo "dymiąca rurka“ do której mógł wkładać bądź to palec od nogi, bądź to smoczek. Dostał leczniczy cukierek. Nie umie ssać i bawi się jego wypluwaniem. Nareszcie zasnął, a ja czekam na telefon od Aliny i Krysi.
Godzina 21.25 – wróciłem z oddziału ginekologicznego, sala 139, telefon: 0438. Przed chwilą Margret przywiozła Alinę do szpitala. Otrzymała skierowanie od swojego lekarza. Wygląda nieźle, choć cały czas ma nudności. Wypełniam ankietę i wracam do siebie. Daniel dostaje krople przeciw kaszlowi i zasypia. Uspokajam się po rozmowie z szefową; przy tej wirusowej chorobie układu pokarmowego nie istnieje żadne zagrożenie dla płodu. Nie mogę zasnąć. W nocy majaczę.

12 lutego. Trudno jest podnieść się z łóżka. Jeszcze przed siódmą siostra zleca mycie Daniela; podobno powinienem już to sam umieć, pomaga tylko przy zmianie pościeli. Po porannej toalecie jem śniadanie – Danielowi podaję lekarstwo i parę łyżeczek HN (Heilnahrung – pokarm leczniczy). Dzwonię do Aliny – sama podchodzi do telefonu, ale po paru słowach szybko kończy; jest jej niedobrze. Idę do niej na górę, dostaje czopek, jest śpiąca. Przynoszę jej wodę mineralną. Przy następnych odwiedzinach zastaję puste łóżko – jest na badaniu ultradźwiękowym. Znajduję ją siedzącą przed gabinetem na krześle, zupełnie śpiącą. Wchodzimy razem. Na monitorze oglądam po raz pierwszy kolejnego następcę tronu. Widzę wyraźnie zaznaczony kształt płodu: główka, nóżki, rączki. Lekarz określa ciążę na 14 tygodni, a nie 17 jak wyliczył Dr. Klein z Schongau.
Daniela strasznie skłuto; dopiero za trzecim razem udało się pobrać krew do analizy. Nadal traci na wadze: 12,6 kg łącznie z usztywnieniem do kroplówki. Na obiad udaje mi się wcisnąć w niego parę łyżek rosołu z makaronem i odrobinę piure. Teraz śpi, jest 12.43. Idę do Aliny, a potem na krótki spacer.

13 lutego. Jestem dzisiaj wyspany. Spałem z przerwami, co dwie godziny od 22.00 do 7.00. Wstałem tak wypoczęty, że zacząłem z siostrą rozmawiać po polsku.
Wczoraj wieczorem szefowa zmieniła opatrunek przy kroplówce; palce były za bardzo wyprostowane w miejscu, w którym usztywnienie przymocowano bandażem do łóżka. Teraz widzę opuchliznę – zameldowałem o tym siostrze. Najważniejsze jednak, że Daniel nabiera apetytu. Na śniadanie zjadł prawie dwa tosty i popił herbatą. Herbatę zresztą już dobrze pociągał w nocy; musiałem poprosić siostrę o kolejne 120 ml. Tee.
Alina dobrze wygląda, ale ma zmieniony głos i jest w ogóle na zwolnionych obrotach. Dużo śpi. Poszedłem po nią. Pobyła z nami parę minut, po czym oczy jej zaczęły się zamykać. Następnie, jak w zwolnionym filmie, odpłynęła do swojej sali.
Daniel bawi się autkami i miśkiem zawieszonym na drążku łóżka – prezent od Margret. Znowu nie ma apetytu; zjadł pół sucharka i popił paroma łykami herbaty.
Godz. 18.33 wróciłem przed chwilą od Aliny – ma porażenie nerwów szczęki. Co się jeszcze zwali na głowę?! Rozmawiałem z lekarzem; uważa, że jest to reakcja nerwowa. Obawiam się jednak, czy nie dostała za dużo środków uspokajających. Po drugiej wizycie dzwonię do Krysi, w zasadzie nic nie może powiedzieć na ten temat.

14 lutego. Po raz pierwszy od tylu dni kąpię Daniela, łącznie z myciem głowy. Rano o siódmej jest zawsze marudny. Wyczuwam, że chciałby dłużej pospać. Po nakarmieniu dzwonię do Aliny – może już mówić. Miała tragiczną noc; wkładała sobie chusteczkę między zęby, aby ich nie połamać. Czuje się świeżo, choć prawie nic nie spała. Schodzi do nas, jednak zapachy nie pozwalają jej na dłuższy pobyt. Dzwoni Krysia z pocieszeniami, a następnie Jurek Czerniawski. Z kolei Klaudia rozmawiała z Aliną.
W czasie wizyty lekarz stwierdza poprawę; zapalenie płuc ustępuje. Dziecko jest jeszcze bardzo słabe – gdy go próbowałem postawić zachowywał się jak w dziewiątym miesiącu. Pupa mu uciekała do tyłu i z trudem łapał równowagę, choć trzymał się rączkami łóżka. Zaczynam go często sadzać, sam prosi o to. Zwinięta w rulon kołdra z mojego łóżka służy za oparcie. Bawi się samochodzikiem, wczoraj dostał jeepa z rajdowymi napisami Paryż – Dakar. Po południu przyjeżdża Margret z córką. Jej mocny kaszel budzi Daniela. Namęczyłem się, aby go uśpić. Chodziłem na zewnątrz przed oknami, wodził za mną wzrokiem tam i z powrotem, aż wreszcie znudzony zasnął.
Z Margret wróciłem do Schongau. Przywiozłem samochód i aparat fotograficzny. W tym czasie Alina siedziała przy Danielu. Nie mogę zostawić go samego nawet na chwilę, natychmiast rozpoczyna koncert. Potrafi monotonnie w nieskończoność powtarzać "tato mośiek“ albo "tato mokry“.
Na koniec dnia dyskusja z szefem, wcześniej z jego żoną, na temat zwolnienia z pracy. Bez rezultatu. Jestem rozgoryczony; tak jasnej i oczywistej sytuacji, nie mówiąc już o jej dramatycznej stronie, trudno sobie wyobrazić.

15 lutego, budzę się po piątej, ale jestem wyspany. Czytam trochę w łazience. O 6.30 zabieram się za Daniela, gdy przychodzi siostra jesteśmy gotowi.
Daniel po raz pierwszy siedzi przy śniadaniu przy stole; oprócz tostów zjadł całe jajko. Na obiad z zupy wyłowił makaron i dał się namówić na kawałek mięsa.
Ze zwolnieniem lekarskim nic nie wyjdzie. Muszę wziąć urlop bezpłatny, a AOK (Kasa Chorych) pokryje za ten czas moje koszty. Mogę dostać na dziecko jedynie pięć dni w roku.
W czasie wizyty lekarz oświadcza, że w zasadzie Daniel niedługo pójdzie do domu, więc zwolnienie nie będzie mi potrzebne. Robią uniki na wszystkie strony, ale mimo wszystko dostaję oficjalne oświadczenie o moim pobycie w szpitalu.
Godzina 12.35, ubieram Danielowi majtki, biega w łóżku, ale po chwili ma dosyć i prosi aby przygotować mu posłanie. O 16-tej przyjeżdżają wszyscy Czerniawscy. Dorotka przywozi w prezencie laleczkę – pielęgniarkę w białym czepku, a Leon śliczny traktor z motorem. Daniel niestety, po przebudzeniu przy takiej ilości ludzi, nie mógł dojść do siebie, bał się poza tym Mariana i wąsów Jurka. Przychodzi Alina, trochę plotkujemy, ale niebawem muszę wyprosić całe towarzystwo. Daniel jest rozdrażniony i długo uspokajam go, aby coś zjadł na kolację. Sam obżarłem się, jak nigdy, szynką. W czasie wieczornej wizyty lekarz przewiduje, że niedługo opuścimy szpital.

16 lutego, po normalnych rannych czynnościach (Daniel zjadł dwa tosty z masłem i dżemem) dzwonię do Bellindy. Proszę kadrowego o następne trzy dni urlopu oraz, gdy zajdzie jeszcze potrzeba, o bezpłatny.
Daniel ma bardzo słabe nogi, boi się chodzić. Zrobił potworny koncert, gdy ubrałem mu dół dresu i zmuszałem do poruszania się w łóżku bez pościeli.
Boli mnie trochę gardło, Alina ma z kolei katar. Lekarz w czasie wizyty oświadcza, że zrobi jeszcze zdjęcie klatki piersiowej i prawdopodobnie jutro w południe Daniel będzie mógł pójść do domu.
Obiad je mój rekonwalescent w pokoju zabaw z innymi dziećmi. Idzie mu nawet nieźle, choć potrzebuje dużo przerw na pokonanie zupy, dwóch klopsów z odrobiną ryżu i kawałkiem kalafiora.
Gdy jadę do miasta po czekoladki dla personelu, Alina, pomimo senności, przychodzi przypilnować naszego syna.
Po otrzymaniu bombonierek siostry mają rozpromienione twarze. Pani doktór również jest zadowolona, gdy dziękując wręczamy jej efektowne pudełko czekoladek.
Resztę dnia spędzamy w bawialni, gdzie Daniel zaczyna już zdrowo rozrabiać.

17 lutego. W nocy budzę się wiele razy zmuszony do częstego podawania smoczka. Mocno przeżywam wyjście ze szpitala. Rano, po normalnych czynnościach, pakuję rzeczy. Na koniec kontrolne zdjęcie rentgenowskie i ostatni "pik" – pobranie krwi. Godz. 9.17 wymeldowałem telefon i czekamy na lekarza. Musimy dostosować się do Aliny, będzie wolna dopiero po obiedzie.
Godz. 11.07 jesteśmy po wizycie i ostatecznie Daniel idzie do domu. Cały tydzień ma zażywać lekarstwo na uregulowanie układu pokarmowego (proszek z kapsułek) oraz krople do uszu. Przez parę dni nie powinien wychodzić na spacer.
Czekają nas jeszcze formalności administracyjne oraz ostatnie badanie przeprowadzone przez młodą lekarkę, no i żegnaj szpitalu!!!
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
wyrrostek · dnia 26.12.2009 09:33 · Czytań: 995 · Średnia ocena: 3,67 · Komentarzy: 6
Komentarze
Usunięty dnia 29.12.2009 17:11 Ocena: Bardzo dobre
A podobno poprzednia część, to miał być już koniec ?
wyrrostek dnia 30.12.2009 10:07
Odnośnie końca, to tak wyglądało: "Powrót do normalności (cz.4 - ostatnia)", czyli Saduś o zakończeniu jeszcze nie myślę, ale dzięki, że przebrnąłeś przez oddział dziecięcy.;)
przyroda dnia 01.01.2010 21:05 Ocena: Bardzo dobre
Witaj Wyrrostku...szczerze...początek nawet nieźle...czuć Twoje lekkie pióro...później...wszystko co się działo w szpitalu...opisy są jakieś suche...strzelasz zdaniami...jak krótkimi niusami...
czasami gubiłam się...w tym co dotyczy dziecka...co Aliny...

Ale doceniam wysiłek:)
Pozdrawiam ciepło
Miladora dnia 02.01.2010 08:53 Ocena: Dobre
Wizyta noworoczna, drogi Wu... :D
Po sylwestrowym szaleństwie poszaleję z Twoim tekstem... ;)

- "mama" i "tata", - kropka zamiast przecinka
- mógł rozjaśnić nasze - dałabym "może rozjaśnić..."
- Odsuwał się(,) na przykład(,) na bezpieczną odległość
- zaczął płakać(,) przerażony stąpaniem
- w "Humma“(,) pod Bad Wörischofen.
- po, zmarłej w domu starców, ciotce Zygmunta. - wg mnie bez przecinków
- w idealnym stanie(,) nie bardzo
- spokój z stawami, - ze stawami
- Ból, promieniujący po obu stronach - bez przecinka
- zębem, a dziąsłem. - bez przecinka
- jakichkolwiek, negatywnych - bez przecinka
- jak w przypadku Daniela - inaczej, niż w przypadku Daniela
- opanowanie, płynące z doświadczenia. - bez przecinka
- Ataki następowały, co dwadzieścia minut - bez przecinka
- Wykrztuszał jedynie trochę żółtej śliny - jeżeli wymiotował, to nie była ślina, tylko żółć, może napisz "trochę żółtego śluzu"?
- Sugeruje jednak abym, - Sugeruje jednak(,) abym ze względu na...
- Jest godzina druga w nocy, jestem maksymalnie - powt.
- Widząc wyczerpane dziecko(,) uznałem
- Daniel(,) nieprzytomny ze strachu(,) zanosi się
- Jakie to wspaniałe(,) gdy teraz
- mój strach(,) aby nie zaczął
- "(t)ato buty..."! Te, owe "(t)ato buty" - "Te, owe" to za dużo o jedno - albo "Te" albo "owe"
- Daniel jest całkowicie obrobiony. - niezręczne i niezrozumiałe na pierwszy rzut oka, ujmij to inaczej
- Alinę o przyjazd(,) abym mógł(bez,) choć na dziesięć minut zamknąć
- mój synek dokładnie się zarobił. - znowu to niezręczne sformułowanie
- Następny dzień, okazał się - bez przecinka
- trzy razy wymiotował i zrobił sześć kup. Nawet trudno je było nazwać kupami; po prostu jedzenie przez niego przechodziło. Przy okazji zwróciłem uwagę na pieluszki: zapach jak u niemowlaka. - wybacz, Wu, rozumiem, że jest to dziennik troskliwego i zaniepokojonego ojca, ale czy myślisz, że czytelnik naprawdę ma ochotę znać dokładną liczbę "kup"?
- (sąsiadka Krysi z Peiting)(,) przywożąc
- mocnego, głębokiego kaszlu(,) Daniel
- Myję się i golę(,) potem
- nie mogę biegać(,) to(bez,) chociaż
- asystentką(,) plus dwie pielęgniarki.
- chociaż dalej popłakuje - nadal popłakuje
- po zaśnięciu Daniela(,) idę na
- Prawdę powiedziawszy(,) mam trochę
- Akuratnie malują korytarz - Akurat albo właśnie
- zapach, pogarsza kaszel - bez przecinka
- tylko tyle(,) ile zmieści się na
- drewnianą szpatułkę, oraz - bez przecinka
- Zastałem Daniela we śnie obrobionego po kolana. - zmień to słownictwo
- układu pokarmowego, nie istnieje żadne - bez przecinka
- wyprostowane w miejscu(,) w którym usztywnienie
- że Daniel dostaje apetyt. - nabrał apetytu albo nabiera apetytu
- Następnie, jak w zwolnionym filmie(,) odpłynęła
- Obawiam się jednak(,) czy nie dostała za dużo
- kąpię Daniela(,) łącznie z myciem głowy.
- że chciałby, dłużej pospać. - bez przecinka
- Daniel niestety(,) po przebudzeniu(bez,) przy takiej ilości ludzi(,) nie mógł
- W nocy budzę się wiele razy musząc często podawać smoczek. - niezręczne, "zmuszony do częstego podawania smoczka"
- Rano, po normalnych czynnościach(,) pakuję rzeczy.
- Na koniec, kontrolne zdjęcie - bez przecinka
- (proszek z kapsułek), oraz - bez przecinka
- Parę dni nie powinien wychodzić - przez parę dni
- administracyjne, oraz ostatnie - bez przecinka
Na koniec jeszcze jedno - podajesz daty np. "Czternasty lutego." - powinno być "czternastego lutego." albo "czternasty luty." Wszystkie do poprawki... ;)

Mówiąc bez ogródek - za dużo tego, Wu. Nigdy dotąd nie rozpisałeś się aż tak bardzo, relacjonując koleje losu swojego bohatera, więc moim zdaniem nie ma uzasadnienia do tak szczegółowych opisów. Zbyt szczegółowych, bo wymieniasz nawet numer telefonu na sali szpitalnej i każdą łyżeczkę herbaty.
Owszem, nieźle napisane, ale nieco zniechęca do czytania, bo treść zmienia się jakby w wyliczankę wykonywanych czynności.
Sugeruję znacznie skrócić tę część... ;)
A ponieważ nie mam zamiaru Cię rozpieszczać, dostajesz "dobre", chociaż, oczywiście, z buziakiem sympatii... :D
I tyle... ;)
wyrrostek dnia 02.01.2010 10:37
Dzięki drogie panie, Wasza opinia jest jednoznaczna, czyli zrobiłyście mi ładny prezent. ;)
Innymi słowy mam problem, ale zanim go rozwiążę poprawię to, na co, Miladorko tak wiele czasu poświęciłaś. :yes: Szczery buziak.
I jeszcze raz... samych radości w Nowym Roku.:)
wyrrostek dnia 03.01.2010 14:43
Droga Miladorko, jeszcze raz dzięki za sugestie. :)
Z większością się zgadzam - naniosłem poprawki.
Przy "czternasty lutego" itp. będę się upierał. Przy ilości kup również, bo to, choć niesympatycznie i nieestetycznie to jednak w ten sposób buduję autentyczność dziennika.;)
Noworoczny buziak.:D
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
valeria
26/04/2024 21:35
Cieszę się, że podobają Ci się moje wiersze, one są z głębi… »
mike17
26/04/2024 19:28
Violu, jak zwykle poruszyłaś serca mego bicie :) Słońce… »
Kazjuno
26/04/2024 14:06
Brawo Jaago! Bardzo mi się podobało. Znakomite poczucie… »
Jacek Londyn
26/04/2024 12:43
Dzień dobry, Jaago. Anna nie wie gdzie mam majtki...… »
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 26/04/2024 10:20
  • Ratunku!!! Ruszcie 4 litery, piszcie i komentujcie. Do k***y nędzy! Portal poza aktywnością paru osób obumiera!
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty