Stadnina smoków
Był rok 3276. Jako młody jeździec smoków do wynajęcia jampowałem od niedawna dla „Sabatu Brasicace”, który kontrolował przed „Czarnymi Apostołami”, a potem „Cechem Piekielnym”, korytarz powietrzny Mały Krwawy Kieł- Mroczna Pustynia. Tam uczyłem się jampować. Tak jak inni i ja odbyłem nowicjat obowiązujący wszystkich młodych, zanim przypadł im zaszczyt przewożenia sekretnych listów: ćwiczenia ze smokami, przeprowadzki z Małego Krwawego Kła do Winnej Trucizny, wysysające ciepło nauki smogologii w przeklętej jamie smoków. Pieśń krwi zagłuszał na lęk przed nie znanymi nam wulkanami Baronii Baltazara i zdradliwą zawiścią wyrobionych jampowników.
Tych „wyrobionych” spotykaliśmy w rzeźni- burkliwych, wywyższających się, udzielających nam łaskawie swoich kłamliwych rad. A gdy któryś z nich po powrocie z Alikronu lub Miasta Rozpusty przychodził wraz z gasnącą, w szatach ociekających krwią i dymem, i jeden z nas zapytywał go fałszywie o przebytą podróż- jego krótkie warknięcia odtwarzały przed nami podczas tych burzliwych nocy mroczne domeny pełne zasadzek i wilczych dołów, wyrastających nagle skrytych przepaści i złowróżbnych powietrznych wirów zdolnych wyrwać z korzeniami pokraczne czarne sosny. Ogromne golemy broniły progów dolin, snopy błyskawic rozczapierzały szczyty gór. „Wyrobieni” umiejętnie podtrzymywali naszą zawiść. Ale zdarzało się czasem, że jeden z nich, na zawsze już wydrwiony lub znienawidzony, nie powracał.
Przypominam sobie taki powrót Burego, który później został rozszarpany na Wzgórzach Cerbera. Ten wyrobiony jampownik o rozrośniętych morderczo barach rozsiadł się właśnie pośród nas i w milczeniu zaczął pożerać rozszarpane bydle. Było to pod sam koniec jednej z tych nienawistnych nocy, kiedy od początku do końca jampu korytarz powietrzny jest jakby przesączony trucizną, a japownikowi zdaje się, że wszystkie szczyty celują w niego z gęstych chmur popiołu wulkanicznego, napinając się jak strzały na cięciwach łuku, mającego za cel najeżyć twoje truchło. Zerknąłem zza przymrużonych ślepi na Burego i przełknąwszy flegmę zadałem sarkastyczne pytanie, czy miał wywracający wnętrzności jamp. Pochylony nad szczątkami ofiary Bury jak gdyby nie dosłyszał mnie. Przy nienawistnym szczęściu w korytarzu powietrznym jampownik na grzbiecie smoka, chcąc cokolwiek obaczyć, wychylał się ze swego siedziska i uderzenia pyłu raniły go i wstrząsały nim długo potem. W końcu Bury wymamrotał przekleństwo i coś sobie uknuł, podniósł czerep i, choć przedtem siedział markotny, zarechotał nagle głośnym skowytem. Ten rechot, ten krótki skowyt wprawił mnie w morderczy zapał, gdyż Bury rzadko drwił. Nie objawiał już niczym swojej wygranej, pochylił czerep i nadal pożerał z głośnym mlaskaniem. Ale w tej rzeźniczej krwawości, wśród małych godnych pożałowania demonów powracających tu do sił po porażkach nocy, ten łowca o ogromnych barach skupiał moją nienawiść. Spod topornej powłoki wyzierał z niego zły bóg, który pokalał światłość.
Nadeszła wreszcie noc, kiedy i ja zostałem wezwany przed oblicze głównego nadzorcy. Wycharczał mi prosto:
- Jampujesz jutro mizerny demonie.
Stałem czekając, aż rozkaże mi odejść. Ale po chwili zaszeptał plugawo:
- Lep się, jak glizda żywego, pleców smoka, jeśli potrafisz miękki, słaby demonie.
W owych czasach smoki nie zapewniały jeszcze takiego komfortu i bezpieczeństwa, jak te dzisiejsze. Często bez żadnych oznak nagle wypowiadały nam posłuszeństwo z rykiem i zgrzytem pazurów i zębów. I opadało się na skorupę Baronii Baltazara bez nadziei na wyjście bez ogromnych obrażeń. Charczeliśmy: „Tutaj, jak smok się znarowi, to tylko diabelskie szczęście może uratować życie”. Ale smok jest do zastąpienia. Najważniejsze, żeby na ślepo nie zderzyć się ze skałą. Toteż wśród wulkanów pod sankcją najsurowszych tortur zakazywano nam wzlatywać ponad wyziewy zmieszane z popiołami. W razie powietrznej walki ze znarowionym smokiem jamper zagubiony w dymie, oparach i popiele niechybnie rozbije się o szczyt nie widząc go wcale.
Dlatego stalowy głos tego wieczora po raz ostatni wyciskał w pamięć rozkaz.
- Robaku uważasz, że możesz lecieć tak według magii nad Baronią Baltazara, nad popiołami tak chytrze, ale…
I jeszcze mocniej:
- Jeśli zawiedziesz i stracisz listy, choćbyś sczezł, po siedmiokroć wezwiemy twoją jaźń i zgotujemy los gorszy…
I oto ten widok szary, jednolity i prosty, który oglądamy wyłaniając się ponad chmurami popiołu, nabierał dla mnie nieznanej wartości. Taka zdrada stawała się ryzykowna. Imaginowałem sobie tę niezmierzoną szarzawą pułapkę, rozpościerającą się pode mną. Wbrew samo oszustwu nie było pod nią niespokojnego rojowiska demonów ani zgiełku i niewolniczego ruchu cytadel; było ryzyko tortur na samej osnowie jestestwa w razie porażki. Ta szara, lepka masa zmieniała się dla mnie w granice między tym, co rzeczywiste, a tym, co nierzeczywiste, co pułapką i ucieczką. I już wtedy zaczynałem pojmować, że żadne zdarzenie nie ma dla nas określonego znaczenia, jeśli nie wiąże się z naszym interesem, słabością czy spaczeniem. Bezrozumne, zezwierzęcone harpie także znają morze popiołów, a jednak nie drżą przed tym, co w nim może się ukrywać.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Sceptymucha · dnia 19.01.2010 09:42 · Czytań: 829 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 2
Inne artykuły tego autora: