Stefan prawie krzyczał kierownikowi katedry fizyki w twarz. Na okularach starszego mężczyzny było sporo kropelek śliny, ale młody docent nie zwracał na to uwagi.
- Potrzebuję jeszcze miesiąca, może dwóch by udowodnić teorię.- Widząc, że jego krzyki nie robią na doświadczonym koledze wrażenia przeszedł na koniec w ton błagalny.- Tylko o tyle proszę. Pan nie może … to znaczy… to tak ważne, nie można…
Jerzy Kwiatkowski uciszył go gestem. Odsunął fotel od biurka, by złapać troszkę przestrzeni.
Raciborski dopiero co się zorientował w jak śmiesznej pozycji się znajduje. W trakcie rozmowy oparł się łokciami o biurko i wychylał w przód coraz bardziej. Prawie wlazł na swojego kolegę profesora, od którego tyle zależało.
Starszy, zmęczony człowiek popatrzył chwilę na Stefana, wstał i podszedł do okna. Gdy zostawał fizykiem świat był jakby mniej zbadany, łatwiej było o odkrycia. Ale nie w Polsce. Tu zawsze brakowało na naukę. Nie mogąc sprawdzić się jako eksperymentator robił karierę w administracji. Potrzebował utrzymać siebie i rodzinę w tamtych trudnych czasach, a za każdą funkcję był dodatek. Przez to jednak poluzowała się jego więź z żywą nauką- tym wszystkim, co działo się w laboratorium. Rozśmieszało go, że to jego podpis na świstku papieru decydował, kto i nad czym będzie pracował na uczelnianym sprzęcie.
Ten docent przypominał mu siebie sprzed półwiecza. Miał ten sam entuzjazm. Czasy się poprawiły. Ale tylko trochę.
- Miał pan roczny grant, nieprawdaż?- zapytał. Wszystko, o co pytał, było wiadome, zapisane w papierach.- Kiedy on się panu skończył?
- Prawie trzy miesiące temu.
Jerzy nie musiał odwracać się od okna, by wiedzieć, że Stefan poci się i kręci, jakby mu było strasznie niewygodnie.
- Wie pan, że od tego czasu korzysta pan z naszej uprzejmości, prawda.- Ile razy nie przechodziłby przez procedurę odmowy zawsze było tak samo. Z dorosłych ludzi wychodziły dziecięce zachowania, jakby się im zabierało ulubioną zabawkę. Trzeba było im tłumaczyć krok po kroku, by zrozumieli, że to koniec.
- Tak, ale eksperymenty…
- Tak? Słyszałem, że dokładniej opisaliście efekt zniknięcia, proszę mi nie przerywać kolego, ale efekt transdukcji czasowej występuje tylko dla cząstek elementarnych, a i tak nie da się udowodnić, że nie wynika z zakłócenia funkcji falowej przez nagły transport energii.
- Ale nie można zaprzeczyć, że…
- To nie działa w świecie makroskopowym i nie wiecie dlaczego, prawda?
Stefanowi opadła szczęka. Na to nie było argumentu.
- Potrzeba dalszych badań.
- Nie ma na to pieniędzy.- Kwiatkowski zerknął za siebie. Na krześle przed biurkiem siedział wrak człowieka, jakby ktoś przekłuł balon w środku jego ciała i Raciborski skurczył się w sobie.- Ale nie martwcie się.
- Słucham?
- Dziś jest piątek, tak?- usłyszał potakiwanie- Idźcie, prześpijcie się przez weekend i przemyślcie sprawę. Daję wam tydzień na dokończenie badań.
- Dziękuję, ja…- w głosie słychać było cień radości. Udało się więc uratować człowieka z łap rozpaczy.
- Nie dziękujcie, to się wam należało.- Kierownik wiedział, że nadzieja na odkrycie w trakcie tygodnia tego, co się nie udało odkryć przez ponad rok, jest nikła. U niego nigdy się to nie udało, choć słyszał, że gdzieś u kogoś jednak coś wyszło. Trzeba było przeciwdziałać powrotowi rozpaczy, gdy nadejdzie niepowodzenie.- Jednak ja bym nie liczył na zbyt wiele. Przeglądałem pańskie wyliczenia i na moje oko wygląda na to, że nie ma wystarczająco dokładnych urządzeń by rozstrzygnąć tę teorie. Najpewniej będzie pan musiał do tego wrócić za kilka, kilkanaście lat, gdy już będziemy je mieli.
- Ale wtedy ktoś może pierwszy odkryć…
- Ja mówię, jak jest, a co będzie, to czas pokaże.- Odetchnął widząc, że docent wrócił do życia.- To byłoby na tyle. Dziękuję za rozmowę.- rzekł podając rękę.
Stefan wyszedł z gabinetu z mieszanymi uczuciami. Czuł, że może powalczyć. Nie chciał się poddawać. Bardzo go zabolało, gdy usłyszał, że nadchodzi nieuchronny koniec projektu. Pragnął działać!
Pozwólmy Stefanowi walczyć. Gdy on informuje współpracowników o decyzji i układa dalszy plan działania my wzniesiemy się wyżej. Ponad Polskę i ponad pędzącą po orbicie Ziemię. Potrzeba takiej perspektywy, by zobaczyć czego nie dostrzega grupa eksperymentatorów Raciborskiego. Oto widzimy obracającą się galaktykę. Krążymy na jej brzegu z prędkością 0,88 prędkości światła. A przecież i nasza Droga Mleczna wiruje razem z grupą galaktyk. Sami o tym nie wiedząc pędzimy przez przestrzeń z prędkością ponad 0,95 szybkości biegu promienia słonecznego. To szybko! Niewyobrażalnie wręcz .
W poniedziałek Stefan, drugi docent Jarek i pomagający im, piszący pracę magisterską Konrad, byli pełni energii. Ustalili wcześniej, że sprawdzą wszystkie główne założenia teorii w praktyce i tak robili. Doświadczenie za doświadczeniem.
Mieli do dyspozycji kulistą komorę pęcherzykową o średnicy sześciu metrów. W jej środku znajdował się stabilizator magnetyczny, gdzie umieszczano materiały poddane eksperymentowi. Z góry, jakby celując w centralne urządzenie zwieszała się jakby wielka igła. Przez nią można było dokładnie doprowadzić wiele rodzajów promieniowania i uderzać nimi w badany materiał. Nie po to by je rozbić- to się robiło w akceleratorach na całym świecie. Komora dookoła jonizowała się, jeśli promieniowanie dawało efekty. Pozwalało to zobaczyć trek pojedynczego protonu.
Pomysł na badania był genialny w swej prostocie. Krzyżując możliwości efektu Moesbauera i zasady Heisenberga dla energii, można było w teorii wymusić nieoznaczoność czasową dowolnego obiektu. Innymi słowy spowodować skok w czasie!
Dla mikrocząstek nawet się to udawało. Jednak mogły one chłonąć tylko małe dawki energii, więc skok był na pikosekundy i tak niewielkie odległości, że nie dało to żadnych możliwości praktycznych. Dla większych obiektów pojawił się efekt znikania. Po naświetleniu odpowiednimi częstotliwościami w nagłym potężnym wyładowaniu następował błysk i obiektu nie było! Nigdzie! Ani nie wyparował, ani teleportował. Z wyliczeń wynikało, że skok powinien być na parę sekund wstecz lub do przodu, ale w komorze nic nie dało się zaobserwować, ani zresztą poza nią.
Dzień za dniem czas mijał, a nasi fizycy nie posuwali się ani krok do przodu. Efekt był ewidentny, a wyjaśnienia brakło. Ostatniego dnia eksperymentatorzy urządzili stypę z żałości. Po projekcie. W pijackim szale zamontowali nawet masywne krzesło na środku i po ustawieniu odpowiednich częstotliwości odpalili aparaturę. Był to najmasywniejszy obiekt do tej pory i skok mocy spowodował migotanie światła w całym budynku. Ono także rozpłynęło się w nicości. Roześmieli się na to. Doprawdy odpowiednio duża dawka alkoholu potrafi z anioła zrobić potwora, o ile wcześniej nie zabije.
Około 22.00 udało im się w końcu zamknąć laboratorium i rozejść w swoje strony.
- O pan profesor- jakichś trzech podpitych młodych ludzi stało opodal Stefana.- Dobry wieczór panie profesorze.
- Dobry wieczór. Ale nie jestem profesorem.- Raciborski musiał zaprzestać prób wybrania numeru taxi, by się skoncentrować na rozmowie. Właściwie na bełkotaniu.
- Ty, ten profes mi postawił jedyną piątkę na całe studia dwa lata temu.
- No co ty, miałeś piątkę w indeksie? Jaki kujon.
- Bierzemy go?
- Gdzie?
- Na impre tłumoku- a do Stefana- chodź z nami na popijawę.
W sumie, czemu nie, pomyślał. Ani ich poznawał, ani mu się podobało ich zachowanie, ale potrzebował się upić. Jeszcze mocniej.
Ruszyli do pobliskiego akademika. Prawdopodobnie przedstawili się sobie i najpewniej coś niecoś rozmawiali tego wieczora. Gdy docent zwlekał się z tapczanu około południa nic z tego nie pamiętał. Miał straszliwego kaca, ojca wszystkich kaców. Obok niego spał chłopak, a przy łóżku dziewczyna. Wszyscy kompletnie ubrani. Dalej na podłodze stało lekarstwo, czterdziestoprocentowy roztwór C2H5OH. Zażywał je, aż doszedł do siebie. Efektem ubocznym było to, że znów był kompletnie pijany.
Rozpierdzielają mój projekt, pomyślał. Zataczając się ruszył z powrotem do laboratorium. Rzeczywiście rozpoczęło się rozmontowywanie sprzętu. Jakiś technik dłubał się z czymś w rogu, więc Stefan wszedł niezauważony. Patrzył na komorę. I nagle go olśniło.
Dowód mógł być bezpośredni. Sam przeniesie się w czasie i wszystkim im pokaże! To było to!
Już wcześniej teoretycznie wyliczyli częstotliwości impulsu dla zespołu białek i wody, jakimi jest człowiek, więc nie było problemu z ustawieniami. Opóźnienie startu aparatury wynosiło niecałą minutę, co okazało się prawie nie do pokonania. Raciborski z dużymi trudnościami wpełzł do komory i skulił się dookoła centrum czekając na skok o cztery minuty.
Generatory buczały w ostatniej fazie ładowania. Technik krzyczał przez ścianę komory. Impuls nadszedł.
Teoria sprawdziła się w stu procentach. Stefan był dokładnie w tym samym miejscu dwieście czterdzieści sekund wcześniej. Niestety pędząca z prędkością bliską światła Ziemia nie zdążyła tu jeszcze dotrzeć. Wisząc w kosmicznej pustce zaskoczony człowiek dusił się. A wielka niebieska planeta pędziła mu na spotkanie. Ledwo żywy osiemdziesięciokilowy ludzki bolid uderzył z ogromną szybkością w atmosferę Ziemi.
Nie odszedł niezauważony. Na zachodniej półkuli, gdzie panowała noc pani Bonita Sanchez z Brazylii i Jean Volier z Kanady oglądali odpowiedni wycinek nieba. Po dość silnym rozbłysku wypowiedzieli swoje życzenia.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Sceptymucha · dnia 24.01.2010 09:18 · Czytań: 760 · Średnia ocena: 3,5 · Komentarzy: 6
Inne artykuły tego autora: