Stał bez ruchu w korytarzu, wpatrując się w swój własny cień, który rozpościerał się przed nim niczym plama.
Studiował warstwę kurzu, czuł odór szczurów i pleśni, wsłuchiwał się w skrzypnięcia spróchniałych belek, które zdawały się drżeć pod jego ognistym spojrzeniem.
Wrócił tu. Cofnął się o wiele lat, przyjeżdżając do tego domu, choć jeszcze do niedawna była to ostatnia rzecz, na jaką miał ochotę. On po prostu zrozumiał prawdę.
Musiał ożywić swoje koszmary, żeby stać się jednym z nich. Musiał przywołać duchy sprzed lat, żeby nauczyć się spokoju. Musiał zapomnieć o Amy, o Chloe, o każdej z tych, które go niegdyś zraniły.
Dom był podobny do wielu innych, jeden z tych, które mijamy po drodze, nie zwracając na to większej uwagi. Zachodnie skrzydło nadpalone po wielkim pożarze w osiemdziesiątym piątym, sześć sypialni, zbutwiałe drewno i wszędzie warstwa kurzu, jeszcze jedna zapomniana posiadłość na trasie z Nevady do Kalifornii.
Jedynie jedno z pomieszczeń zdradzało prawdę. Pokój, którego nie odkryli policjanci, do którego nigdy nie weszli ciekawscy, zwiedzający opuszczony dom. Sypialnia, a właściwie piwnica, pod klapą w kuchni, na pierwszy rzut oka pusta. Tylko uważny obserwator dostrzegłby stosy sznurów i łańcuchów pod jedną ścianą, a na drugiej kolekcję noży i sztucerów myśliwskich.
Ktoś jeszcze bystrzejszy mógłby dostrzeć ślady, których nie pozostawiła ludzka ręka, ślady na pozór nieuchwytne. Bo tylko ktoś bardzo doświadczony wyczułby w opuszczonym od lat domu ożywiony obecnością ludzi zapach strachu, który wsiąkł w ściany posesji tak głęboko, jak żadna farba. Tutaj każdy pyłek kurzu pamiętał dawne wydarzenia i wirując dookoła, przypominał o nich; każdy pyłek, niewidoczny gołym okiem, był odbiciem jednego dnia, jednego z wielu dni, gdy Barton leżał na podłodze w piwnicy i wił się z bólu pod razami matki. Nawet tu na górze, w zatęchłym powietrzu czaił się strach, strach niby już dawno zapomniany. Ściany były niczym całun otulający wszystko nieprzeniknioną ciemnością, przez które nie miał prawa przedrzeć się ani jeden krzyk. I tak było od lat.
By wrócić do życia, musiał powrócić do dawnych koszmarów. Ożywienie ich niosło strach, ale już w innej postaci. Tym razem to nie on był ofiarą. On tych ofiar szukał.
Barton uśmiechnął się pod nosem i sięgnął do tasiemek fartucha roboczego. Uwielbiał zapach strachu, jakim ten przesiąkł, ale nauczył się już, że inni ludzie nie reagowali na niego przychylnie, a on miał zamiar pojechać do miasteczka. W końcu na tym polegała gra: on, wychodząc, dostosowywał się do ich zasad. Na razie. Już niedługo to oni będą musieli się pomęczyć.
Barton, wchodząc do sklepu, kiwnął tylko głową sprzedawcy, raz, krótko, dla określenia swojej pozycji, dość jednak niepewnej. Wybrał dwa bochenki chleba, kilka konserw, dwa duże noże i łom. Zapakowawszy to do podręcznej torby, wyszedł, w drzwiach mijając się z rodzinką przejezdnych - rodzicami z parą bliźniaków, jakąś dziewczynę pofarbowaną na rudo i chłopakiem ze słuchawkami w uszach. Poczuł woń nowej zwierzyny, ale nie tylko. Uważniej spojrzał na kobietę, widział, jak ta ogląda się za nim, rozchyla dwa palce, drugą ręką pstryka dla odgonienia złych duchów i uśmiechnął się kpiąco. Znał te stare sztuczki czarownicy, na niego one nie działały.
Wrócił do domu szybciej niż zamierzał, ale nie bez powodu - trzeba było przygotować teren do zabawy. W chałupie powitał go stary towarzysz, strzygący wąsikami, jakby i on wyczuwał zbliżającą się, śmiertelną grę. Liniejący szczur uważnie uniósł nosek, łapiąc tajemnicze prądy w powietrzu i smyrgnął potem w jakąś dziurę tak szybko, że człowiek nie mógł nadążyć wzrokiem.
Barton wyszedł na próg, przebijając wzrokiem drzewa, oddzielające go od osady. Nitki myśli i nastrojów biegły lekkim torem, nie mącił ich strach. Przynajmniej na razie.
Nathan mocniej docisnął gazu. Na drodze było ciemno jak u Murzyna pod koszulą, ale też pusto jak na pustyni. Zerknął w bok. Emily chrapała lekko, posapując przez nos, a ich urocze bliźniaki kłóciły się o coś zażarcie. W końcu Angel wzruszyła ramionami, ułożyła usta w podkówkę niczym pięciolatka, zapominając że ma dziesięć więcej i odwróciła się do okna, na co James ryknął śmiechem. Emily zamruczała coś przez sen. Angel, bardziej wrażliwa na zmieniające się często nastroje matki, natychmiast spoważniała i spojrzała na nią czujnie. James wzruszył ramionami. On jeden uważał, że obie przesadzają i nigdy się z tą opinią nie krył.
Nathan za późno zobaczył coś błyskającego na drodze. Dał po hamulcach z taką siłą, że dzieci wrzasnęły, a Emily, mimo iż była przypięta pasami, omal nie uderzyła czołem o deskę rozdzielczą. Otworzyła natychmiast oczy, mamrocząc pod nosem przeciwzaklęcia, choć sama z pewnością nie wiedziała, na co. Ściągnęło ich na lewo. Stanęli. Emily kurczowo chwyciła męża, który chciał wyjść z samochodu.
-Nie - szepnęła niespodziewanie mocnym głosem, kreśląc na szybie jakieś znaki. Mąż spojrzał na nią z niecierpliwością.
-Dość tego dziwactwa - warknął. -Złapaliśmy gumę. Muszę wyjść, samo to się nie naprawi.
-Ale...
Na wszelkie protesty było już za późno. Nathan bez słowa wyskoczył, trzaskając drzwiami.
Emily, wciąż mamrocząc pod nosem przeciwzaklęcia, wyłączyła radio. Dzięki temu od razu usłyszeli najpierw przekleństwa, a potem krzyk Nathana. James, nie zastanawiając się ani chwili, wyskoczył z auta, Angel zaraz za nim. Nathana nigdzie nie było widać, w ciemności błyszczał tylko drut, przeciągnięty przez całą szerokość drogi. To przez niego złapali gumę, James, pochylając się, stwierdził dodatkowo, że stracili obie opony. Zapasową mieli tylko jedną.
-Nathan!
-Tata!
James z niezadowoleniem stwierdził, że również Angel zaczyna panikować, a ich matka bez przerwy wykonywała jakieś dziwaczne ruchy w powietrzu, jakby strach odebrał jej rozum. Czego one w ogóle się bały?
James nie zauważył ani tym bardziej nie usłyszał, bo modlitwy matki zagłuszały nawet warkot silnika, cichej strzały, wypuszczonej zza kępy drzew. Runął na ziemię, w ostatniej chwili kłaniając się jakieś postaci, która wyszła zza krzaków. Chciał jeszcze coś powiedzieć, krzyknąć, ostrzec siostrę, ale krwotok nie pozwolił mu na wydobycie głosu z krtani.
Angel, okrążając samochód w poszukiwaniu ojca, którego wciąż głośno nawoływała, potknęła się o coś. W ciemności macając obły kształt, w pierwszej chwili nie zdała sobie sprawy, co to jest. Dopiero po kilkunastu sekundach zrozumiała.
Krzyk Angel był tak głośny, że obudził ptaki, które rozdarły się wściekle w odpłacie za to naruszenie ciszy nocnej i zerwały się gromadnie z drzew. Barton, uśmiechając się pod nosem, cofnął się w las. Początkowo do swojego domu chciał zabrać jedynie Angel, ale teraz pomyślał, że towarzystwo starej czarownicy może mu dostarczyć większej rozrywki. Wyjął nóż zza paska.
Polowanie rozpoczęte.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
lina_91 · dnia 02.12.2007 19:03 · Czytań: 764 · Średnia ocena: 3,17 · Komentarzy: 11
Inne artykuły tego autora: