Dziesiąta wieczór.
Gabriel z głębokim westchnieniem opadł na winylowy fotel. Był diabelnie zmęczony. Nie pamiętał już, kiedy ostatnio mógł pozwolić sobie na chwilę odpoczynku, a to tylko wzmagało jego wyczerpanie. Potrzebował, żeby chociaż przez kilka godzin nikt niczego od niego nie chciał. Co oczywiście nie było łatwe, ostatecznie sprawował rzeczywistą władzę nad Niebiańskimi Zastępami.
Z głośnym plaskiem odkleił przedramię od winylowej poręczy fotela i sięgnął po gazetę spoczywającą na stoliku za nim. Potoczył wzrokiem po pokoju. Ciągle jeszcze nie mógł uwierzyć, że udało mu się znaleźć tak dogodne mieszkanko - maleńkie, ale za to na Ziemi! Ukryte wśród ludzi, tam, gdzie nikt nie miał prawa go zaleźć. Przy odrobinie szczęścia rzeczywiście dane mu będzie kilka godzin spokoju.
Zdecydowanie pokrzepiony tą myślą, zaczął pobieżnie przeglądać gazetę. Niby nie musiał tego robić - był całkiem pewien, że posiada lepszych informatorów niż ziemskie media - ale miał słabość do dziennikarzy. Potrafili interpretować najprostsze wydarzenia w tak fascynująco absurdalny sposób...
Ku jego zawodowi, w dzisiejszej gazecie nie było żadnej wzmianki o UFO wycinającym kręgi w zbożu, ani o tych biedakach, przekonanych, że każdy głos, który słyszą w głowie, jest już objawieniem. Znalazł za to życzenia noworoczne od całej redakcji, kilka psychotestów i przepis na Long Island Ice Tea.
Zdziwiony zerknął na kalendarz. Rzeczywiście - 31 grudnia. Jak mógł to przeoczyć? Od wieków ostatni dzień roku był dla niego okresem podwyższonej aktywności. Ale w tym roku jakoś... nie był w stanie wykrzesać z siebie energii. Posiedzi tu sobie, poczyta. Nikomu nie stanie się przez to krzywda.
Z zamyślenia wyrwał go dzwoniący telefon. Zaklął siarczyście, czując jak jego kieszeń wibruje. Najwyraźniej spokojny wieczór jednak nie był mu pisany. Jak mógł zapomnieć o tym przeklętym telefonie? Wystarczyło przecież gdzieś go zostawić! A tak, jeśli nie odbierze, będzie go to potem dręczyć.
- Halo? - mruknął niechętnie do słuchawki, sadowiąc się wygodniej w fotelu.
- Jesteś na Ziemi, tak? - głos archanioła Michała, dowódcy Zastępów, trzeszczał lekko, musiał być gdzieś na granicy zasięgu.
- Michał, czy to naprawdę nie może poczekać?
- Ale... co? - dowódca Zastępów wydawał się być zbity z tropu.
- To z czym dzwonisz - rzucił Gabriel niecierpliwie. - Mam przerwę. Zadzwoń jutro.
- Dziś ostatni dzień roku - przypomniał Michał poważnie.
- Wiem.
- I zwykle... obfituje w problemy.
- Racja. A więc do jutra, Michale - Gabriel pospiesznie zakończył połączenie. Jeśli nawet odczuwał wyrzuty sumienia, że nie dał Michałowi dojść do słowa, to czym prędzej je zdusił. Zerknął przelotnie na zegarek. Dziesiąta trzydzieści. Cokolwiek miało się jeszcze dzisiaj wydarzyć, mogło poczekać do jutra. Więcej - Gabriel był zupełnie pewien, że poczeka. Jego problemy nie zwykły same znikać. Takie już miał cholerne szczęście.
Zmierzając w stronę kuchni, myślał nad słowami Michała. Cóż, nie dało się ukryć, że 31 grudnia zwykle przysparzał im kłopotów na cały następny rok. Zupełnie jakby ktoś zapragnął zadbać o równowagę - skoro lwia część ludzkości świętuje, zmienia swoje życie na lepsze albo po prostu pije do upadłego, to ktoś inny musi za to zapłacić. Gabiel skrzywił się lekko. Szkoda tylko, że proporcje nie odwracają się od czasu do czasu...
Niestety chwilowo za nic nie mógł wykrzesać z siebie emocji. Widmo zagrożenia było takie nierzeczywiste... Nie było przecież niczego w stylu Reguły Dnia Ostatniego, mówiącej, że pod koniec każdego roku musiało wydarzyć się coś złego. Nawet jeśli minęło wiele lat, odkąd przeżyli spokojne przejście w Nowy Rok. Ostatecznie... istnieje coś takiego, jak przypadki, prawda?
Zaparzył sobie mocną, czarną kawę, wspominając poprzednie Sylwestry.
W ciągu ostatnich kilkunastu lat przeżył już naprawdę wszystko. Został porwany przez zwolenników teorii spiskowej, zgodnie z którą pragnął zniszczyć świat. Ratował Michała, który straciwszy pamięć, błąkał sie po Ziemi. Udaremnił potop, stłumił kilka buntów.
Na samą myśl o tym wszystkim robił się potwornie zmęczony.
Telefon zabrzęczał cicho, przesuwając się po blacie stolika. Sms. Zdziwiony Gabriel zmarszczył brwi. Prawie nikt nie miał tego numeru, cały pomysł z telefonem był raczej... eksperymentalny. To wina Michała i jego chorej fascynacji wszystkim, co związane z ludźmi. Kiedy, z tym swoim psim spojrzeniem prosił o przetestowanie następnego ludzkiego udziwnienia, Gabriel nie miał serca mu odmówić.
Sięgnął po telefon, zastanawiając się co go czeka tym razem.
"Gabriel, do cholery. To nie jest czas na leserowanie. Pamiętasz, jak to się skończyło rok temu? Wracaj".
Archanioł prychnął, odkładając telefon. Nie ulegało wątpliwości, że Michał wzniósł sztukę panikowania na zupełnie inny poziom. Ale żeby nawet przez telefon? To już zdecydowanie przesada.
Kilkoma haustami pochłonął gorzką, wciąż gorącą kawę i wrócił na fotel. Mebel był szarawy i bezkształtny, ale wydał się Gabrielowi dobrym miejscem na przeczekanie kryzysu. Po prostu zostanie tu do dwunastej. Nie ruszy się z fotela. Nikt nie wie, że tu jest, co takiego może się stać?
Przymknął oczy, opierając głowę na zagłówku. Był tak diabelnie zmęczony...
Ciche tykanie zegara kołysało jego myśli, pozwalając się odprężyć, odpłynąć. W tej chwili świadomość, że ktoś gdzieś tam szykuje się do powitania Nowego Roku zupełnie go nie obchodziła.
Do rzeczywistości brutalnie wrócił go gong oznajmiający, że wybiła jedenasta. Drgnął lekko, nieprzyjemnie zaskoczony. ciągle jeszcze odrobinę senny, poprawił się w fotelu, odklejając kark i przedramiona od winylowego obicia. I wtedy ją zauważył.
Na stoliku stała paczka. Wyglądała zupełnie naturalnie, jakby znajdowała się tam od zawsze, a jednak Gabriel mógłby przysiąc, że jeszcze chwilę temu jej nie było. Zupełnie zapominając o swoim postanowieniu, żeby przeczekać końcówkę roku, podniósł się z fotela i niepewnie zbliżył do pakunku. Był raczej niewielki, kanciasty, pokryty szarym papierem. Gabriel nie zauważył żadnego adresu. Miał zdecydowanie złe przeczucie. Nie wierzył, że paczka trafiła tu przypadkiem, za to mogło być w niej wszystko - a znając jego szczęście, coś paskudnego i bardzo kłopotliwego. Jak plaga. Zaraza. Albo drapieżne, magiczne stworzenie.
Oczywiście, istniała szansa, że cokolwiek jest w środku samo stamtąd nie wylezie. A wtedy wystarczyłoby zwyczajnie nie otwierać paczki. Problem polegał na tym, że Gabriel był ciekawy. I jeśli posiadał jakąś cechę, której zupełnie nie potrafił kontrolować, to była właśnie ona. Czując, że jeszcze będzie tego żałował, rozerwał szary papier.
Wewnątrz paczki znajdował się... budzik. Archanioł zamrugał zdziwiony, zastygając w pół ruchu. Różnych rzeczy mógłby się spodziewać w anonimowej paczce nie wiadomo skąd... ale budzik? Dotknął go ostrożnie, uniósł do światła. Budzik był niewielki, czerwony i wyglądał zupełnie niegroźnie. Jedyne, co można było mu zarzucić, to fakt, że chodził nierówno. Według niego była już jedenasta trzydzieści pięć, podczas gdy zegar ścienny w pokoju wskazywał dopiero w pół do dwunastej.
Gabriel rozejrzał się niepewnie, zastanawiając się, co zrobić z zawartością pakunku. Nie mógł przecież zupełnie wykluczyć, że jest niebezpieczna. W końcu ostrożnie ulokował budzik na stoliku, decydując się zaczekać na ewentualny efekt. Wrócił na fotel, od czasu do czasu zerkając w stronę budzika.
Szybko jednak uznał, że cokolwiek miał on znaczyć, nie był niebezpieczny. Taką miał przynajmniej nadzieję. Zegar pokazywał właśnie za kwadrans dwunastą i Gabriel naprawdę zaczynał wierzyć, że powita ten rok nie mając żadnej katastrofy na karku. Zresztą, patrząc wstecz... co jeszcze mogło się wydarzyć?
Ostatniego Dnia Roku stracili kontakt z Panem. I do tej pory go nie odzyskali, Gabriel spochmurniał na samą myśl. Ciągle nie miał pojęcia, jak to się mogło stać. Czy to oni zrobili coś nie tak? Czy winien temu był ten przeklęty dzień?
Ostatniego Dnia Roku zbuntował się Lucyfer. Gabriel zacisnął dłonie na poręczach. Po jego upadku nic już nie było takie samo. Stracili nieskazitelność, czystość, która wyróżniała ich wcześniej spomiędzy innych bytów. A jeśli chodzi o samego Gabriela, to stracił też wielu przyjaciół.
Stanowczo porzucił tą myśl, nie chcąc wracać do złych wspomnień. Włożył zbyt wiele energii w odzyskanie równowagi, żeby teraz rozdrapywać tak stare rany.
Do północy zostało dziesięć minut, miał jeszcze chwilę czasu, aby przypomnieć sobie miniony rok. Cóż, ciężko było zaliczyć go do udanych. Z anielskiego punktu widzenia, oczywiście. Ludzie radzili sobie całkiem przyzwoicie, jak zwykle zresztą. Przewidzieli kilka wersji końca świata, nakręcili o tym film czy dwa, obalili teorię globalnego ocieplenia. Wśród archaniołów utarła się nawet opinia, że pilnowanie ludzkości jest zupełnie bezcelowe, sami i tak zrobią to lepiej. Szkoda, że tego samego nie można było powiedzieć o aniołach. Od kiedy urwał się ich kontakt z Panem, nic już nie szło tak, jak wcześniej. Nagle, z idealnych istot, stali się jacyś kanciaści, nieudolni, bez względu na wykonywane zadanie. Zupełnie jak Lucyfer, zaraz po upadku...
Myśli Gabriela mimowolnie znów odpłynęły w kierunku dawnego przyjaciela. Ten bunt był taki... niespodziewany. Nikt nie przypuszczał, że w tak krótkim czasie można zbuntować taki ogrom aniołów. Okazało się, że można. Okazało się też, że niewiele brakowało, a ci buntownicy - partyzantka - przejęliby władzę. Zresztą, kto wie, czy się to kiedyś nie stanie? Wszak Lucyfer zapowiedział, że będzie próbował do skutku.
Gabriel spochmurniał, zwiesił głowę. Nagle poczuł się nieswojo sam ze sobą. Panująca w mieszkaniu cisza stała się nie do zniesienia, ciche brzęczenie lodówki doprowadzało go do obłędu. Wiedział, że jeśli chce odzyskać równowagę, musi wrócić na poprzedni tor myślowy.
Czyli do rachunku sumienia. Tylko, co można jeszcze powiedzieć o roku, który właśnie się kończył? Och, no tak, oprócz tego, że dla niego rozpoczął się w okolicach lutego, kiedy to Michał w końcu odbił go z rąk tej przeklętej sekty. Jednak pomijając to, rok nie różnił się niczym szczególnym od poprzednich.
Ta myśl sprawiła, że Gabriel zdobył się na ironiczne prychnięcie. Kolejna, niesamowicie męcząca cecha mojego życia, pomyślał. Niezmienność...
Przez brudne, stare okna dostrzegał już pierwsze błyski sztucznych ogni. Nitki różnobarwnego światła spływały zawiłym wzorem po porysowanych szybach. Ledwo wyczuwalny zapach siarki sączył się przez otwarte drzwi balkonowe.
Gabriel z westchnieniem otrząsnął się z czarnych myśli. Dawno już się tak nie cieszył z nadchodzącej północy. Ponarzekał sobie, poużalał się jak należy. Ale teraz niech już będzie ta przeklęta dwunasta, żeby mógł przestać się przejmować Ostatnim Dniem... Chociaż na dobrą sprawę nie przejmował się nim już tak jak choćby godzinę temu. Do północy zostało mniej niż dziesięć minut, żadna poważna katastrofa nie zdąży się rozegrać w tak krótkim czasie.
Słysząc nasilające się wystrzały na zewnątrz, Gabriel podniósł się z fotela. Ledwo zaszczycił spojrzeniem kłopotliwy budzik w drodze do okna. Oparł łokcie o szeroki, pokryty łuszczącą się farbą parapet i wpatrzył się w niebo.
Jak to zwykle bywało, nikt posiadający sztuczne ognie nie wytrzymał do dwunastej bez "wypróbowania" chociaż jednego. Było za sześć dwunasta, ale niebo rozświetlały już kolorowe snopy iskier. Gabriel widział je tysiące razy. A jednak wciąż, widząc fajerwerki, podchodził do okna. Obserwował twarze mieszkańców bloku naprzeciw, pojawiające się i niknące w nagłych przebłyskach różnobarwnego światła. Na wszystkich, nawet tych najbardziej umęczonych, widać było radość. Wyczekiwanie. Bo właściwie... czy następny rok może być dużo gorszy? Bardzo możliwe, że niewiele będzie się różnił od poprzedniego, który przecież jakoś przeżyli. A zawsze była nadzieja, że będzie lepszy.
Gabriel uśmiechnął się do siebie. Myśląc w ten sposób, przejście w Nowy Rok było właściwie... do zniesienia. Może trzeba przyjąć ludzki punkt widzenia.
Zupełnie niespodziewanie usłyszał, że budzik zaczął dzwonić. Przenikliwy, irytujący świergot wypełnił mieszkanie. Gabriel skrzywił się, uznając, że nie może istnieć bardziej drażniący zestaw dźwięków. No i nie miał bladego pojęcia, po co ktoś ustawił alarm na tak absurdalną godzinę.
Odwrócił się z zamiarem wyłączenia go i nagle zamarł. Stał przed nim ktoś, kogo nie widział dłużej niż wielu może objąć umysłem. Ktoś, kto przy ostatnim spotkaniu chciał zabić jego i resztę archaniołów, a potem przejąć władzę nad Zastępami. Niewiele się zmienił, krótkie, słomiane włosy ciągle sterczały mu na wszystkie strony, niezmienne pozostały też ciemne, pozbawione wyrazu oczy. Równie szlachetne rysy każdego innego uczyniłyby pięknym, jednak brak jakichkolwiek emocji na jego idealnej twarzy, czynił go po prostu strasznym. Lucyfer uśmiechnął się zimno. Budzik umilkł.
Gabriel z całych sił starał się zmusić zszokowany umysł do pracy. I wtedy właśnie usłyszał jak rozlega się znajomy gong, nieco głośniejszy niż poprzednie.
Dwunasta.
KONIEC
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
marcowy zajac · dnia 27.01.2010 09:24 · Czytań: 619 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 3
Inne artykuły tego autora: