WILK
Ostrożnie wyjrzał na niedużą, rozświetloną słońcem polanę. Była cicha, spokojna, samotna. Odczekał jeszcze kilka chwil. Wreszcie bezgłośnie wyszedł z kryjących go dotąd jałowców.
Lubił to miejsce. Trawa niezbyt wysoka, wciąż zielona, dalej trochę wrzosów. Ciepło, bezpiecznie, błogo. Spory, szary kamień spoczywał pod dębem. Z jednej strony omszały, z drugiej pokryty ranami sprzed wielu lat, gdy przyszli tu ludzie, pod chłodnym głazem złożyli ciało jednego ze swych braci, a na chropowatej powierzchni wyryli znaki, które w ich świecie miały zapewnić pamięć. Od tej pory tu nie przychodzili.
Położył się tuż obok kamienia i przeciągnął. Błogosławione ciepło szybko przyniosło mu spokojny sen.
*
Słońce przesunęło się po lazurze nieboskłonu i skryło za czubkami drzew.
Wstał. Leniwym krokiem ruszył w las. Nikt nie śmiał go niepokoić. Jedynie sójki wydawały głośne wrzaski ostrzegając, że oto idzie ktoś niebezpieczny. Zupełnie, jakby obchodziły go ich opierzone ciała. Nie obchodziły.
Zatrzymał się przy płytkim strumyku, szemrzącym wśród korzeni drzew, paproci, mchu i starych, opadłych liści. Odrobina wody, którą pochłonął orzeźwiła, ale i pobudziła żołądek. Głód nie był na razie bardzo dokuczliwy, ale to nie było uczucie należące do przyjemnych.
Zawrócił. Kilka kilometrów dalej zostawił niedawno resztkę łani. Zaciągnął ją w gęstwinę i trochę zakrył igliwiem. Może nikt się do niej nie dobrał?
Pobiegł kłusem. Równe, lekkie, choć bardzo pewne kroki, spokojny oddech i nieustająca czujność. Szare futro skrywało harmonijną pracę mięśni, ale wszyscy, którym leśny myśliwy przemknął przed oczami, którzy kątem oka dostrzegli cień wilka, wiedzieli, że oto mknie pan lasu.
*
Woń padliny wyczuł już z daleka. To źle. Ktoś musiał już ją odnaleźć, wyciągnąć z ukrycia, pozwolić, by zapach rozszedł się po lesie wabiąc kolejnych chętnych na darmową ucztę.
Wyszczerzył białe kły i wściekle warcząc rzucił się w środek hałaśliwej zgrai. Czarne i szare skrzydła załopotały w gniewie i przerażeniu. Krakanie, wiatr, kłapnięcia zębów. Kilka piór powoli opadło na ziemię. Ptaki rozsiadły się na gałęziach i wrogo skrzeczały. Odgoniono je od posiłku.
Wilk jadł długo. Wreszcie zabił głód, nasycił się zastygłą krwią. Nie próbował ponownie chować resztek łani. Kiedy znów tu wróci i tak będzie już tylko szkielet.
Tysiące woni, setki ścieżek, rozedrgane liście, różnorodne dźwięki dochodzące z każdej strony. Las żył. Bez ideologii, bez podtekstów. Żył dla życia i to było piękne. Las był wolny i szczęśliwy, mimo, a może właśnie dlatego, że nie był tego świadomy. Ciemnozielony bluszcz spływający kobiercem w dół stromego parowu, wystraszony zając skulony pod świerkiem, miliardy mrówek wędrujących do i z mrowiska, zabójca o wilczym apetycie - równie niewinny jak jego ofiary. Wilka nikt nie osądzi, że zjadł sarenkę, że przegonił lisa, że brał udział w nagonce na dorodnego jelenia. Tu nie było prawa w ludzkim tego słowa znaczeniu. Nie było takiej sprawiedliwości, ale właśnie tu i tylko tu, nie było bezprawia i niesprawiedliwości. Nikt nie musiał tego ustanawiać, ale wilk miał takie samo przyzwolenie by polować, jeleń by uciekać, a robaki, by zjeść ich obu, kiedy już padną.
Nie myślał o tym. Po co miałby to robić? Łania, którą niedawno zabił też o tym nie myślała.
W nozdrza połaskotał zapach krwi. Sierść na karku zjeżyła się samoczynnie. Taki odruch. Dreszcz emocji. Ranny dzik, gdzieś niedaleko... Może następnym razem, teraz wilk był syty.
*
Po zmierzchu wrócił na swoją ulubioną polanę. Nie wiedział skąd ten sentyment. Nad tym też nie musiał się zastanawiać. Po prostu lubił tu być. Z gracją wskoczył na głaz, który zdążył już oddać nagromadzone podczas dnia ciepło. Przysiadł. Pozwolił, by omiótł go delikatny powiew wiatru. Stał się częścią nocy. Był jednym z miliarda pierwiastków składających się na to piękno. Takim samym jak sowa, jak jeż, jak nietoperz i spróchniała sosna.
Duża i okrągła, jasna pełnią blasku twarz księżyca wzniosła się ponad las. Zawył. Bez powodu. Poczuł, że chce wyć, więc wył. Skowytał. Śpiewał. Szary łowca nucący księżycową serenadę. Gdzieś z północy swoją nutę zagrała stara znajoma. Nieco dalej, młodszy brat. Ze wschodu ktoś obcy...
Stał na kamieniu i słuchał echa. Głaz był chłodny, pod nim spoczywały kości człowieka. Kości wędrowca i wojownika. Kości kogoś, kto musiał pójść zupełnie nieznaną ścieżką, aby wreszcie odnaleźć to, czego szukał. Kości kogoś, kogo duch mógł rozkoszować się pięknem, nocą i wolnością, kogo duch patrzył oczami wilka.
LCF
02.2006
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
bury_wilk · dnia 03.01.2008 20:49 · Czytań: 1153 · Średnia ocena: 3,5 · Komentarzy: 72
Inne artykuły tego autora: