Zasnął na cienkiej wierzbowej gałęzi. Poranny wiatr kołysał go do snu, rosa chłodziła rozgrzane czoło, zbudzone świtem ptaki, śpiewały słodko. Czuł ogromne, lecz przyjemne zmęczenie, spowodowane upojną nocą.
Odwiedzał ją od pięciu dni i wciąż było tak samo wspaniale. Wassa, młodziutka córka carskiego oficera Iwana Władimirowicza Kowlewa, była gorąca jak piec do wytopu stali. Ojciec trzymał siedemnastoletnią latorośl zamkniętą na klucz. Pozwalał biednej dziewczynce spotykać się tylko z Rosjanami, którzy niewielkie Bronowice odwiedzali nader rzadko. Toteż Wassa tęskniła chociażby za dotykiem męskiej dłoni. Być może niedawno zbudzone pragnienia nie byłyby tak intensywne, gdyby którejś nocy nie nawiedził jej Lawi. Minęło prawie pięćset lat od wyroku wydanego przez Asmodeusza, który zmusił Lawiego do pełzania w postaci węża po pustyniach Egiptu. Powrócił wreszcie pełen chuci i pozbawiony wszelkich zahamowań. Afrykańskie słońce całkowicie wypaliło z serca Lawiego szczątki skrupułów, jakie posiadał Inkub. Pomny na nauki swoich zwierzchników, nękał młodą Rosjankę, doprowadzając do orgazmów, a finalnie zapewne do szaleństwa.
Polski klimat sprzyjał mu bardziej, niż egipskie upały. Wysypiał się świetnie, a nocą był pełen mocy. Śnił często. Tego dnia wspominał cudowną Orit, lśniącą blaskiem męskich pragnień. Poznał ją w słonecznej Marsylii, gdzie oddelegował go dowódca, po tym jak francuski Inkub służący w tym mieście, został zabity przez łowcę czarownic. Lawi urodził się zaledwie sto lat wcześniej, toteż pracę wciąż traktował jak pasję. Rzucany z miejsca na miejsce, chłonął świat, uczył się jak być demonem, pozbywał się uczuć odziedziczonych po ludzkiej matce. Był szczęśliwy. Traktował Marsylię jako przystanek w podróży po doświadczenie, jednak los miał inne plany.
- Witaj, piękny młodzieńcze - przywitała go Orit, gdy spotkali się po raz pierwszy. – Masz przepiękne imię, nie to co inne europejskie Inkuby. Stare i dobre, pochodzi z moich stron. Miło je usłyszeć.
Lawi pracował z wieloma Sukubami, ale takiego widział po raz pierwszy. Była piękniejsza od wszystkich demonów jakie spotkał, ale nie to go pociągało. Tym co ją wyróżniało, była dostrzegalna niemal wzrokiem wiedza, doświadczenie, spokój i dojrzałość. Przypominała piekielnych dowódców. Lecz była żeńskim demonem. Niewyobrażalne.
- Ojciec mi je nadał, również był starym demonem – odparł, a czerwieniac się na twarzy.
Nie chciał jej obrazić, jak mógł być tak głupi? Daremnie szukał wzrokiem jakiejś pomocy.
- Nie płoń tak młody Lawi, bo zmienisz się w ogień i ode mnie odlecisz, by palić grzeszników – zaśmiała się.
Poczuł ukłucie w sercu. Chciał coś powiedzieć, lecz milczał, wpatrując się w lazurowe morze, nad którym lecieli. Nagle poczuł dotyk, uniósł wzrok. Długie wąskie palce, zakończone lśniącymi, czerwonymi szponami, gładziły jego silne męskie ręce, stworzone by wzbudzać dreszcze w kobiecych ciałach.
- Wiem, że nie miałeś zamiaru mnie obrazić. Jesteś jeszcze niedoświadczonym demonem, brak ci ogłady, lecz czuję, że chciałeś dobrze – uspokajała aksamitnym głosem.
Co za opanowanie, co za mądrość. Nie mógł uwierzyć.
- Istotnie jestem bardzo wiekowym sukubem, mam ponad tysiąc lat. Ale trzymam się całkiem dobrze, nie uważasz? – zapytała z kokieterią.
- O tak, jesteś przepiękna! – odparł natychmiast. – Najpiękniejsza. – Wpatrywał się płomiennym wzrokiem, w jej doświadczone oczy.
Odpowiedziała uśmiechem, bez kpiny, ironii, czy wyższości. Była pełna ciepła i zrozumienia.
Oszalał z miłości. Tak, kochał autentycznie, z całą mocą i pasją jaką posiadają demony seksualne. I ona także obdarzyła go uczuciem. Czuł to, był pewien. Znudziły go nocne nawiedzania, przestało bawić dręczenie cnotliwych mniszek. Robił tylko to, co musiał z konieczności. Całe pożądanie oddawał Orit, a ona płonęła jedynie dla niego. Niestety miłość oślepia i nie dostrzegł, jak bardzo zaniedbuje swoje obowiązki, a co gorsze, że nie uszło to uwadze kierownictwa.
- Lawi, opanuj się! – wrzeszczał Augustus, jego rówieśnik i przyjaciel. – Wszystkie Inkuby drwią z ciebie, a oficerowie tracą cierpliwość.
- Nie wiem o co ci chodzi – bronił się niechętnie. – Wykonuję należycie wszystkie obowiązki.
- Należycie?! To zbyt dobrze powiedziane. Wykonujesz je niechlujnie, a nawet gdyby było tak jak mówisz, to nie wystarczy. Wszyscy wiedzą, że posiadasz potencjał. Jednak najgorszy jest brak jakiegokolwiek wytłumaczenia, dla twojej niekompetencji.
Lawi spojrzał na Augustusa z gniewem.
- Co?! – krzyknął z pasją. - Zakochałem się i nic tego nie zmieni. Jeśli będzie trzeba odejdziemy z Orit, na jakąś malutką wieś, gdzie będziemy żyć dla siebie i od czasu do czasu gnębić młode wieśniaczki. Marsylię niech sobie weźmie ktoś inny. Może ty?!
- Szalony! – jęknął Augustus, gdyż żal mu było druha.
Lawi odwrócił się tylko na to słowo i odleciał, by zanurzyć się w pięknej Orit.
Skończyło się pobłażanie, para otrzymała rozkaz. Mieli zakończyć związek. Cierpliwość została wyczerpana, ale ze względu na zasługi sukuba i potencjał inkuba, potraktowano ich łagodnie. Mieli się rozstać, wrócić do obowiązków i pracować z takim zaangażowaniem, z jakim wykonywali swe zadania dotychczas.
- Kochana, nie mogą nas rozdzielić – łkał Lawi.
- Ależ mój miły, będziemy razem, tylko na odrobinę innych zasadach – Orit próbowała uspokoić inkuba.
- Jak to?! Po tym wszystkim chcesz wrócić do pracy, jakby nigdy nic nas nie łączyło?
- Nie. Nie myślałam tak, zawsze będziesz miał miejsce w mym sercu i będę z rozkoszą wspominać nasze wspólne dni, ale rozkaz padł, nie możemy go złamać.
Twarz Lawiego drżała, ledwo opanowywał się by nie wybuchnąć płaczem.
- Ucieknijmy! – zaproponował. – Udajmy się do jakiejś małej rosyjskiej wsi, gdzie brak zakonnic, gdzie mieszka niewielu ludzi. Będziemy żyć spokojnie, a z obowiązkami sobie poradzimy bez problemu.
Patrzyła z niedowierzaniem. Nie poznawał jej. Była taka zimna, a jednocześnie wzburzona. Jej blask zniknął na moment.
- Do reszty postradałeś zmysły? Mam opuścić Marsylię, marzy mi się powrót do Rzymu, a mam wlec się z tobą gdzieś za Bug? Nie jest młoda, nie stać mnie na zaczynanie wszystkiego od nowa, przez wieki budowałam swoją pozycję! Jestem sukubem, jest mi trudniej. Ty egoisto! – zakończyła wściekle tyradę.
Zamarł, by po chwili wybuchnąć płaczem. Zmierzyła go pogardliwym spojrzeniem i znikła czym prędzej.
Szalał z wściekłości, wył do księżyca, cały tydzień nie dotknął ludzkiej kobiety. Miarka się przebrała. Wezwano go do piekła. Rzucał gromy na wszystkich oficerów, musieli sprowadzić go siłą. Inkuby wrzały. Żądano kary śmierci dla buntownika. Odbył się proces i padł wyrok. Unicestwienie. Zrezygnowany Lawi, oszukany przez kobietę, którą wielbił, zniósł decyzję z całkowitą rezygnacją. Potulnie czekał na spalenie w wielkim piekielnym piecu, aż z samej centrali przyszło ułaskawienie. Asmodeusz, najwyższy zwierzchnik seksualnych demonów, postanowił go oszczędzić. Lawi miał spędzić tysiąc lat na egipskiej pustyni. Inkub przyjął tę wiadomość z bólem. Wolał umrzeć. Pragnął aby Orit zapłakała nad nim, aby miała wyrzuty sumienia. Płonne nadzieje. Doświadczona demonica szybko zapomniała o dawnym kochanku, gdy w jej ręce, a właściwie między uda, wpadł nowy kardynał Francji, który odwiedził Marsylię.
Po dwustu latach pełzania po rozgrzanym piasku inkub wybił sobie z głowy dojrzałego sukuba. Kara była dotkliwa i bolesna, przemyślał każdy swój postępek dziesiątki razy. Chciał już tylko uczciwie służyć swym zwierzchnikom. Czekał cierpliwie, aż w 1841 roku nadeszła wielka amnestia, spowodowana brakami kadrowymi. Ludzi było coraz więcej, demonów nie przybywało. Otrzymał szanse i powrócił, pełen ambicji, a jednocześnie pokorny jak niewielu.
Wiosenne słońce padło na twarz młodej Rosjanki. Promienie usiłowały wedrzeć się pod powieki dziewczyny, by przerwać jej sen. Nakryła się kołdrą. Poszła spać dość wcześnie, jednak była piekielnie zmęczona. Nie pamiętała snów, ale to nie były koszmary. Czuła się świetnie, od jakiegoś czasu miała naprawdę doskonały nastrój. Tylko to zmęczenie. Nigdy nie pracowała fizycznie, więc trudno było jej zrozumieć, te objawy. Odpowiedź jednak była niezwykle prosta.
-Nie wiem co dzieje się z Wassą – martwił się Iwan Władimiorowicz. - Zachowuje się bardzo dziwnie. Śpi całą noc, a budzi się zmęczona jak nigdy. Jest strasznie apatyczna, pozbawiana energii. Zastanawiam się co począć, może wezwać lekarza? Jakiegoś dobrego fachowca, może z Warszawy? Co sądzicie Pawle Andrejewiczu? - zapytał młodego mężczyznę, który kręcił się, słuchając swojego starszego kompana.
Widać było, że Paweł Andrejewicz, już dawno przygotował odpowiedź na pytanie oficera i czekał tylko cierpliwie, kiedy zostanie poproszony o radę. Paweł Andrejewicz Kapłanow, a właściwie, Paweł Jaskólski, nazwisko przyjął po rosyjskim kupcu, drugim mężu matki, był bardzo próżnym człowiekiem. Jego próżność i pewność siebie, przewyższała jedynie ambicja. Zaś ambicją Pawła Andrejewicza było, zdobycie powszechnego szacunku. Wierzył w swoją inteligencję, w wyższość nad innymi i tylko czekał dnia, gdy wszyscy tę wyższość uznają.
Teraz westchnął teatralnie, przekręcił się powoli w wielkim fotelu i odparł.
- Mam pewną teorię, która może wyjaśnić chorobę, a właściwie niemoc Wassy Iwanowny.
Oficer spojrzał z nadzieją na swego młodego rezydenta. Jaskólski gdy to dostrzegł zawiesił głos, rozsiadł się wygodnie i zapadł jakby w zadumę. W rzeczywistości jednak czekał, aż wyczerpie się cierpliwość Iwana Władimirowicza i ponowi pytanie.
- Na Boga mów pan – poprosił oficer. - Jeśli jest jakieś lekarstwo, zdobędę je, jeśli wie pan co się dzieje z Wassą niech pan mówi.
Paweł jak gdyby wyrwany ze snu spojrzał na poirytowanego Kowlewa i całkowicie bez emocji odpowiedział.
- Wszystkie objawy wskazują na najzwyczajniejsze opętanie.
Iwan Władimirowicz zbladł, a po chwili wybuchnął śmiechem. Gdy się trochę uspokoił odparł.
- Pawle Andrejwiczu, pan żartuje. Taki poważny człowiek, a wierzy w diabły i duchy? Czyżby się panu udzielił pogląd prostego ludu, wśród, którego przebywamy?
Jaskólski nie przejął się żartem oficera. Spodziewał się takiej odpowiedzi, toteż zareagował spokojnie.
- Oczywiście drogi Iwanie Władimirowiczu, ma pan słuszność, nie należy wierzyć w gusła prostaczków. Ale jak powiedział klasyk; „Więcej jest rzeczy na ziemi i w niebie, niż się ich śniło waszym filozofom”. Nie wierzy pan w duchy, ale czy wierzy pan w naukę?
Kowlew zamyślił się chwilę, po czym przyznał, że istotnie wierzy.
- Panie oficerze, niedawno do Warszawy zajechał mój dobry przyjaciel Abraham Nobillus.
- To Żyd? – zapytał Iwan Władimirowirowicz.
- Nie, zresztą to bez znaczenia, wielka nauka nie posiada narodowości – podsumował zadowolony z wywołanego zainteresowania. - Otóż Nobillus to wielki naukowiec. Studiował w Europie, jak i w Azji oraz w Ameryce. To prawdziwy geniusz. Przyrodnik, inżynier, znawca dusz ludzkich. Posiada także jednak inną wiedzę, którą zdobył w Egipcie. Otóż wiedzę, o sprawach zamkniętych dla śmiertelników – zatrzymał wywód by Kowlew wszystko sobie ułożył w głowie. Oficer potrafił myśleć szybko gdy działał, w chwilach spokojnych jego umysł nie pracował zbyt dynamicznie. Jaskólski upewnił się, że jest słuchany uważnie, a słuchacz, oczekuje dalszych informacji. Kontynuował. - Jest to wiedza wbrew opinii ciasnych umysłów bardzo naukowa i sprawdzona. Nobillus, wraz z innymi tęgimi umysłami przeprowadził wiele eksperymentów, tak dokładnych, że żaden naukowiec nie śmie zaprzeczyć ich wynikom. Wiedza ta, jednak jest zbyt niebezpieczna by rozpowszechniać ją wszem i wobec, toteż trzymana jest w sekrecie. Ja jako bliski przyjaciel Abrahama, zostałem obdarzony niewielką jej cząstką.
- Ale jak można pomóc mojej córce? – nie wytrzymał oficer. - Na Boga, niech pan mówi?!
- Bóg, nie ma z tym nic wspólnego – skwitował brutalnie Jaskólski. - Czysta nauka. Jak można pomóc uroczej Wassie Iwanownie? - zaczął szybko, by nie złościć swojego gospodarza. - Jestem gotów zaprosić doktora Abrahama Nobillusa i poprosić by zbadał pańską córkę, oraz jeśli będzie taka możliwość przyniósł jej ulgę.
- Ile to będzie kosztowało Pawle Andrejewiczu?
Jaskólski zmierzył niemal pogardliwym spojrzeniem Kowlewa i odparł z wyższością.
- Myśli pan, że wszystko można kupić? To będzie kosztowało moją prośbę Nobillusa o konsultację. Jeśli będzie pan chciał się odwdzięczyć doktorowi, zrobi pan to, to już nie moja sprawa.
Kowlew zamyślił się na moment.
- Jestem niezwykle wdzięczny za tę propozycję Pawle Andrejewiczu, ale pozwoli pan, że najpierw zawezwę lekarza ze stolicy. Zwykłego lekarza, a jeśli ten nic nie pomoże, czy będę mógł nadal liczyć na pana pomoc?
Jaskólski westchnął wymownie.
- Jak pan chce Iwanie Władimirowiczu, oczywiście może pan na mnie liczyć. Lecz nie wiem jak długo doktor Nobillus zabawi w Warszawie, a więc wskazany byłby pośpiech. Mam nadzieję, że mylę się w swej teorii i lekarz poradzi sobie z niemocą Wassy.
- Tak, miejmy nadzieję - odparł trochę uspokojony Kowlew.
Jaskólski ponownie zapadł w zadumę i racząc się herbatą, która już całkowicie wystygła, starał się grać człowieka roztargnionego, zamkniętego w swym genialnym umyślę. Na takich ludziach jak Kowlew, robił dość duże wrażenie.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
TomaszObluda · dnia 25.04.2010 09:59 · Czytań: 1339 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 14
Inne artykuły tego autora: