Tak czułem, od chwili, gdy wieczorem siadłem wysłuchać całą "Alberighi". Z el-muzyką jest ten kłopot, że łatwo o zarzut : sztuka dla sztuki. Brak warstwy tekstowej powoduje, że wielu potencjalnych słuchaczy błądzi niczym wędrowcy na szlaku nieoznaczonym.
Drze się nie wiadomo po co - w Twoich ustach brzmi jak prowokacja. Lisa jest tu jeszcze jednym instrumentem i tylko tak - polifonicznie, należy ją odbierać. Można by się pokusić o analizę jej ruchu scenicznego, ale my przecież o wierszu/ach...
Słowo, jego kształt, obrazowanie strofoidą, a równolegle głos, który może zdecydować gdzie wyląduje przekaz autora. Ogrom możliwości interpretacji i... potknięć. A w muzyce, czy węziej: wokalistyce, możliwości równie wiele, jedynie alfabet inny. Tym przydługim akapitem sugeruję, byś nie podciągała Lisy Gerrard do kategorii: "o co babie chodzi".
Motylki i ta cała reszta, pojawiły się nie bez przyczyny. Traktuję je jak bazarowe śmieci, z którymi kompletnie nie wiadomo co zrobić. No dobrze są tacy, którzy posiadają całe kolekcje durnostojek, lecz użyteczność tego w dalszym ciągu jest żadna, i to jest właśnie sztuka dla sztuki. Ktoś mnie stuka w ramie pytając: dobrze, a co z Barokiem? Ale to już inna historia.
w drodze na spacer sisey wystukał