Pewnego razu poznałem wspaniałą kobietę. Za pomocą Internetu. Nie wnikając, kim jesteśmy, jak wyglądamy i czym się zajmujemy, prowadzimy interesujące rozmowy. Nazywałem ją moim Duszkiem albo Rusałką Amelką.
Chodzimy na wirtualne wycieczki, gdzie, trzymając się za ręce, spacerujemy po lesie, rozkoszując się pięknem natury lub zbieramy bursztyny, mocząc stopy w chłodnej, morskiej wodzie. Amelia jest niezwykle wrażliwą osobą, potrafi ukazać swój świat, opisując przeżycia tak obrazowo, iż mam wrażenie, że jestem tuż przy niej. W wyobraźni widzę, jak stoi z filiżanką kawy w dłoni, patrząc w dal przez okno. Zawsze jestem obok i spoglądam w tym samym kierunku…
***
W nocy miałem niespodziewanych gości. Właśnie umościłem się w cieplutkim łóżku, sięgając po ulubioną powieść, gdy zabrzmiał dzwonek. Nim wygrzebałem się z pościeli, usłyszałem jeszcze natarczywe pukanie, a raczej walenie do drzwi.
- Pożar, czy co? – warknąłem zły jak piorun, że ktoś śmie przeszkadzać w zgłębianiu ciekawej lektury. W progu stały dwa anioły. Z wrażenia zamurowało mnie na dłuższą chwilę.
- Wpuścisz nas wreszcie? – niegrzecznie zapytał jeden z nich. Odruchowo zrobiłem krok do tyłu, pozwalając wejść do środka. W powietrzu unosił się dziwny zapach, coś jakby mieszanina wanilii i kadzidła.
- O co chodzi? – zapytałem, obserwując wnikliwie przybyszy. Obaj byli dużo wyżsi ode mnie i potężnie zbudowani. Ważniejszy miał rude, kręcone loki i dziecięcą twarz, pewnie nawet się nie golił. Bezczelnie świdrował mnie jasnoniebieskimi oczami. Drugi, łysy, z gębą jak, nie przymierzając, kiepski bokser u schyłku kariery, zachodził mnie z boku. Wyczułem, że coś knuje. Wyprzedzając jego zamiary, przywarłem plecami do ściany, nie pozwalając stanąć za mną. Spojrzał na mnie takim wzrokiem, jakbym mu gwizdnął portfel, ale zatrzymał się w pół kroku.
- Szukamy pewnej duszy o imieniu Amelia, przez ciebie błędnie nazywanej Duszkiem – piękniś nie bawił się w konwenanse. – Mamy podstawy sądzić, że posiadasz informacje, które nam pomogą – dodał, skubiąc nerwowo pióra przy lewym skrzydle.
- Skąd pewność, że coś o tym wiem? – grałem na zwłokę, jednocześnie gorączkowo poszukując w myślach jakiegoś wyjścia z sytuacji. Nie mogłem przecież pozwolić, aby zabrali moją Rusałkę. Z kim będę tak pięknie pisał?
- Nie będę ci wyjaśniał naszej operacyjnej roboty – wyraźnie niecierpliwił się rudy. – Potrzebny nam jakikolwiek namiar, może być nawet adres mailowy. Jej Anioł Stróż nieźle sobie pochlał i pogubił teczki z aktami. Wywalili go za to z Niebiańskiej Straży Specjalnej - zachichotał złośliwie. Towarzysz zawtórował mu przymilnie. Po chwili zanosili się śmiechem na całego, widocznie nie darzyli kolegi po fachu sympatią.
- Przecież wy tam, na górze, wszystko wiecie – chciałem zyskać na czasie, gdyż w dalszym ciągu nie mogłem wymyślić niczego sensownego.
- Może wiemy, może nie - anioł zaczął się robić bezczelny. - Gadaj po dobroci, albo przyjdzie ktoś inny i nie będzie już taki miły jak my!
- Szefie, przetrzepmy mu laptopa – zaproponował „bokser”, łypiąc na mnie podejrzliwie.
Zbladłem. Przecież zaraz znajdą to, czego szukają.
- Komputer jest czysty – zablefowałem. – Wszystko mam tu – ostentacyjnie popukałem się palcem w czoło. – Ale niczego wam nie powiem – ostatnie zdanie wypowiedziałem bez przekonania, czułem, że mi nie uwierzą. Teraz już tylko jakieś przypadkowe zrządzenie losu mogło uratować sytuację.
- Taaa, a ja jestem Archanioł Gabriel – ironizował „loczek”, popychając mnie w stronę pokoju. – Lepiej daj laptop po dobroci. Ja, rozumiesz, jestem niespotykanie spokojny, ale mój kolega… – tu przerwał, zawieszając dramatycznie głos.
W tym samym momencie rozległ się dźwięk komórki. Brzydal sięgnął do kieszeni nieskazitelnie białej marynarki i wyjął telefon. Rozmawiał dłuższą chwilę przyciszonym głosem.
- Szefie, mamy pilne wezwanie, nasz „znajomy” Stróż awanturuje się po pijanemu w pubie Czarci Młyn.
- Lecimy! – rzucił krótko piękniś. – Wreszcie mamy na niego haka!
- A co z nim? – spytał łysy, wskazując na mnie.
- Do diabła z nim. Mamy ważniejsze sprawy, niż użerać się z jakimś człowiekiem.
Wyszli, wzruszając lekceważąco skrzydłami.
Zupełnie rozkojarzony dziwnymi odwiedzinami poczłapałem do sypialni. Ochota na czytanie przeszła mi zupełnie, a głowę miałem zaprzątniętą bezładnymi myślami o tym, co wydarzyło się przed chwilą. Z wrażenia długo jeszcze nie mogłem zasnąć. W końcu poczułem, jak powieki robią się ciężkie i powoli zapadam w sen. Nagle otrzeźwił mnie jakiś chrobot. Początkowo pomyślałem, że to złudzenie. Dziwny odgłos powtórzył się nieco donośniej i wyraźnie dobiegał z przedpokoju. Wyglądało to tak, jakby ktoś delikatnie szurał palcami po drzwiach. Całkiem już przebudzony, poszedłem sprawdzić, o co chodzi. Faktycznie, podejrzane dźwięki dobiegały z zewnątrz. Teraz już wyraźnie usłyszałem przyciszone głosy, jakby ktoś się naradzał. Otworzyłem gwałtownie.
Ileż to ja się bajek w życiu naczytałem, ileż opowieści o różnych dziwacznych stworach. Takie wyssane z palca charakterystyki pozostawiają trwały ślad w wyobraźni człowieka. Nic dziwnego, że czytając po raz kolejny opisy owych nierealnych istot, sięgamy najczęściej po archetyp ukształtowany w naszej wyobraźni. Cóż z tym wszystkim zrobić, kiedy przyjdzie nam zmierzyć się z mitem w realnym świecie? Należy, niestety, wszelką wiedzę na ten temat wyrzucić do kosza. Tak właśnie przyszło mi uczynić, musiałem w mgnieniu oka zrewidować wszelkie moje poglądy, na temat tendencyjnie opisywanych kreatur.
Ujrzałem bowiem dwie dziwne postaci ubrane w coś, co z grubsza przypominało strój kominiarski. Dwurzędowe, czarne, osobliwie skrojone marynarki harmonizowały z osmolonymi twarzami i cylindrami, zawadiacko przechylonymi na bakier. Od razu domyśliłem się, z kim mam do czynienia.
- Przepraszam, że pana niepokoimy – grzecznie zagaił osobnik stojący bliżej mnie. – Czy możemy chwilę porozmawiać?
Wpuściłem ich do środka. W świetle mogłem dokładniej ich sobie obejrzeć. Ten, który się do mnie odezwał, był mniej więcej mojego wzrostu. Kiedy zdjął nakrycie głowy, dostrzegłem czarne, kręcone włosy, skołtunione do tego stopnia, że wątpiłem, aby kiedykolwiek miały styczność z grzebieniem. Na czole widniało coś, co wcale mnie nie zaskoczyło - dwie niewielkie wypustki, które mogły od biedy uchodzić za rogi. Drugi z nich był kopią pierwszego, wyróżniał się jedynie bardzo niskim wzrostem, brakiem różków i przykurczoną sylwetką. Podczas całego pobytu w ogóle nic nie mówił. Prawą rękę trzymał pod marynarką, która mocno się w tym miejscu wybrzuszyła. Po mieszkaniu natychmiast rozniósł się dziwny zapach, przypominający nieco siarkę. Wciągnąłem głęboko powietrze. Zrozumiałem. Od obydwu czuć było tanim winem.
- Chcielibyśmy się od pana czegoś dowiedzieć – powiedział diabeł. – Bardzo nam na tym zależy. Oberwie nam się, jeśli wrócimy z niczym.
Wiedziałem już, o co chodzi. Wszak pamiętałem, kto i po co odwiedził mnie przed nimi.
- Niech zgadnę – odparłem. – Chodzi o duszę Amelkę, prawda?
- O to, to – ożywił się mój rozmówca. – Ten dureń tak dorzucał do pieca, że ogień piekielny wyrwał się spod kontroli i niestety spłonęła część akt. – Tu spojrzał surowo na swojego kompana, który, słysząc te słowa, przykurczył się jeszcze bardziej. – Teraz nie możemy wrócić do piekła, zanim nie odnajdziemy dusz, które w nich figurowały. A pozostała nam już tylko ta jedna. Pomoże nam pan?
Chyba podejrzewał, że nic ode mnie nie wyciągnie, bo kiwnął głową do pokurcza, a ten natychmiast wyjął zza pazuchy butelkę wódki i dobrze uwędzoną kiełbasę, na zagrychę.
„ To taki macie na mnie sposób” pomyślałem. „Dobra, zobaczymy, z jakiego piekła pochodzicie”.
Siedliśmy przy kuchennym stole. Rozlałem wódkę do szklanek i wypiliśmy, zagryzając kiełbasą. Ponieważ rozmowa nie bardzo się kleiła, diabeł szturchnął kolegę łokciem w bok. Kurdupel natychmiast wyciągnął drugą flaszkę. Tym razem nie zakąsiliśmy, ponieważ skończyła się kiełbasa.
- No to jak? – rogaty wrócił do tematu. – Pomoże nam pan?
„Niedobrze” pomyślałem."Mają mocne łby”.
- Po co tak się śpieszyć? – zwlekałem. – Wypijmy jeszcze.
- Kiedy nam się wód… wódka skończyła – zająknął się diabeł.
Otworzyłem lodówkę, wyjąłem pół litra i co tam miałem do jedzenia. Wypiliśmy. Cherlawy położył głowę na stole i po chwili usłyszeliśmy głośne chrapanie.
„Jeden załatwiony” – ucieszyłem się w duchu. Pozostał rogacz, ale ten dość dobrze trzymał formę. Nagle przypomniałem sobie o butelce koniaku, otrzymanej kiedyś w prezencie, której nie otworzyłem do tej pory, z uwagi na poślednią markę trunku.
- Mam coś na takie okazje – rzuciłem w kierunku czarta. – Dla specjalnych gości.
- No, to chluśniem – spojrzał na mnie zamglonymi oczami.
Koniak smakował obrzydliwie, ale natychmiast nalałem ponownie.
- Na drugie kopyto – wymownym gestem podniosłem szklankę.
- Na drugie – zawtórował.
Kiedy butelka opustoszała, byłem nieźle wstawiony, ale diabeł najwyraźniej miał dość.
- To my już chyba późziemy, zasiezieliśmy się – wybełkotał i począł tarmosić towarzysza. Z trudem go dźwignął, po czym, zataczając się, poszli w kierunku drzwi. Odetchnąłem z ulgą i, niczym marynarz podczas sztormu, niepewnym, chwiejnym krokiem zawlokłem się do sypialni, gdzie padłem wykończony.
***
…Był piękny, wiosenny ranek. Niemiłosiernie skacowany, ale szczęśliwy, trzymając w trzęsącej się dłoni kubek z gorącą kawą, stałem obok Amelii i patrzyłem przez okno w tym samym, co ona, kierunku.