I co ja takiego zrobiłam, że wyrzucił mnie z domu? Zawsze byłam dla niego taka miła. Dotykałam jego ramion, gładziłam po plecach cichutko wzdychając „mój kochany kocurku, mój cudowny dziabulku, dziabuleczku najrozkoszniejszy”. A kiedy krzyczał, albo się złościł uśmiechałam się do niego z bojowym okrzykiem „mój tygrysie!” Ale on o tym nie pamięta. Nigdy nie zauważa żadnej czułości. Nie! Dla niego najważniejsza jest tylko muzyka. Za to właśnie wyrzucił mnie z domu. Co prawda mówił wcześniej, że nie znosi jak przełączam jego utwory na moje. Powtarzał, że nie lubi Elektrycznych Gitar, Kobranocki, Lady Pank, ale sądziłam że lubi się droczyć w celach rozrywkowych. Bo niby dlaczego, skoro zamieszkaliśmy razem, tylko on miałby posiadać prawo decydowania. A jaki miał gust! Same rzewne smędoły, przy których albo chce się płakać, albo spać. Sądziłam, że żyjemy w układzie partnerskim, że nie wszystko musi być wyłącznie tak, jak on chce. Tylko przez jedną piątą czasu moja muza, a reszta jego. Co z tego, skoro już przy pierwszych dźwiękach moich ulubionych piosenek Grzesiek się irytował. Zakładał słuchawki i obrażony na cały świat w ogóle się do mnie nie odzywał. A jak próbowałam mu usiąść na kolanach to mnie spychał. W ramach demonstracji nawet kochał się ze mną w tych cholernych zatyczkach na uszach. Idiotyczna sytuacja. Dlatego jednym z najważniejszych elementów gry wstępnej było przestawienie kompa na jego melodyjki. Tyle uprzejmości z mojej strony i wyrzeczeń w imię miłości, a on mi wczoraj kazał się wynosić z domu. Powiedział, że już dłużej nie wytrzyma ohydnego jazgotu, który mi się tak podoba. Wrzucił do walizy moje rzeczy i wystawił za drzwi. Jeszcze raz kazał mi wyjść. Oczywiście, że odpowiedziałam, że nigdzie się nie wybieram. Podeszłam do niego i chciałam go pocałować na zgodę. Już zwilżyłam jego usta mrucząc „kocurku najdroższy”, gdy on wziął mnie na ręce i wyniósł za próg mieszkania. Postawił koło walizki i zatrzasnął drzwi. Koszmar. Co za upokorzenie. Podejrzewam, że wścibska sąsiadka z naprzeciwka filowała przez judasza. To że wredny babsztyl nas obgada jakoś Grzesiek nie wziął pod uwagę! Przez drzwi usłyszałam jak mój kochany przestawił sobie muzę. Zadowolony. Najważniejsze, żeby wszystko grało tak jak on chce. Nic więcej go nie obchodziło. Usiadłam na schodach nie wiedząc, co mam ze sobą począć. Dokąd iść? Dlatego rozpłakałam się. Pochlipałam sobie tak z pół godziny, aż mi przeszło. Zostawiłam walizę w cholerę. Nie będę przecież dźwigać, albo wlec za sobą takiego wielkiego tobołka. Poszłam do knajpy, żeby się napić i wszystko przemyśleć. Dosiadł się do mnie taki jeden i on stwierdził, że mojemu chłopakowi nie chodziło o muzykę, ale o coś więcej. Ten kolo z baru poradził, żebym przypomniała sobie o czym wcześniej rozmawialiśmy. Przy drugim piwie mnie olśniło. Gadaliśmy z Grześkiem o religii. Grzesiek nie chodzi do kościoła, ale w dzieciństwie był ministrantem. Najmilej wspomina zdobywanie kasy w czasie chodzenia po kolędzie, ale mniejsza z tym. Chodzi o to, że ma takie różne teksty, co mu w głowie utkwiły. Powiedział „już Ewa była głupia”. Ja przytaknęłam dopowiadając „Pewnie że tak. Ja to bym zjadła cały owoc poznania, a nawet kilka sztuk. Przez to częstowanie Adama tylko wpakowała się w kłopoty”. Potem Grzesiek zaczął się złościć, ponieważ leciał słynny kawałek Kobranocki o wolności. I dyskusja przeszła na temat muzy. Pijąc to drugie piwo doszłam do wniosku, że chyba Grześkowi chodziło o to, że gdybyśmy znaleźli się w raju, to bym go nie poczęstowała jabłkiem, że niby jestem chytra. Mój piwiarniany kompan kiwnął głową sugerując, że dobrze kumam. Ale przecież owoce rosły na drzewie i Grześ kiedy miałby ochotę też mógłby spróbować. Czy koniecznie każdy owoc musimy jeść razem? Bez przesady. To raczej nie jest higieniczne. A nawet gdyby to przecież mógł powiedzieć, że chciałby żebym zawsze go częstować wszystkim co jem. Domyślam się, że potem by się krzywił, że karmię go świństwami. Ale dobra.
Dzisiaj umówiłam się z Grzesiem pod pretekstem zabrania rzeczy. Zgodził się. Wcześniej kupiłam cały koszyk owoców – banany, truskawki, pomarańcze, winogrona, gruszki, no i rzecz jasna jabłka. Częstując powiedziałam „Kocurku ukochany nie gniewaj się na mnie. Gdybyśmy znaleźli się w raju ja bym codziennie jadła zakazane owoce...”. Tyle chciałam powiedzieć, ale mi szybko przerwał, przy okazji przewracając kosz z owocami. Zaczął coś mówić, ale nie bardzo rozumiałam o co mu chodzi – używał słów, których znaczenia nie rozumiem, a poza tym częściowo mówił jakimś niepolskim językiem. Ja tak może wszystko zbyt erotycznie odbieram, ale wydaje mi się, że Grzesia zdaniem zakazany owoc to seks z innymi facetami. A skoro tak to lubię – w sensie zakazane owoce - to mam się wynosić. Znowu! Kiedy chciałam wyjaśnić, że sądziłam, że biblijny zakazany owoc to nauka oraz wolność to on już zdążył założyć te cholerne słuchawki i wyprowadzić mnie za próg.
Teraz to ja się wkurzyłam. Czy on sobie myśli, że będzie mnie drzwiami wyrzucać, a ja zawsze będę wracać, choćby oknami? Otóż nie. Dość tego! Już nigdy, ale to przenigdy do niego nie pójdę.
Z tego wszystkiego poszłam wczoraj wieczorem do knajpy. Znowu trafiłam na tego gościa, co samą swoją obecnością potrafi mi pomóc znaleźć rozwiązanie problemów. Patrząc jak on pije i pije doszłam do wniosku, że Grześ jest bardziej wierzący niż ci co chodzą do kościoła. Ministrancka przeszłość głęboko odbiła się w jego psychice. On przyjął cały katolicki światopogląd ze wszystkimi jego nonsensami i naciąganymi interpretacjami. Niby mówi, że nie wierzy w Boga, ale zakładając, że nie kłamie, to faktycznie jest chrześcijańskim ateistą, z naciskiem na ten pierwszy człon. Piwiarniany kumpel kiwał głową na znak aprobaty moich wywodów. I co teraz ze mną będzie? Z Grześkiem źle, ale bez niego jeszcze gorzej. Nikt inny ze mną nie wytrzymał i z pewnością nikt inny nie wytrzyma. Nikt inny nie był dla mnie taki dobry i cierpliwy. I nigdy mu za to nie podziękowałam.
Poszłam do Grzesia, żeby mu podziękować za miłe chwile, za to, że był ze mną w trudnych momentach, a szczególnie wtedy, gdy umarł mój tato i tak w ogóle za całokształt. W wybuchu egzaltacji powiedziałam nawet, że jego muza jest najlepsza, a moja staromodna. Niby wazelina, ale kiedy to mówiłam, tak właśnie czułam. Ze wzruszenia popłakaliśmy się oboje. Przytulił mnie i powiedział, żebym wróciła do domu. Wcale się tego nie spodziewałam. Szczególnie po dwóch wyrzucaniach. Okazało się, że w międzyczasie zmienił mieszkanie, na dwupokojowe. Teraz każdy w swoim pokoju może puszczać jaką chce muzę.
Jestem strasznie szczęśliwa. Jest super. Uwielbiam się z nim kochać.
Postanowiłam częściej gryźć się w język, gdy chcę coś powiedzieć. Dobrze pamiętam ile kłopotów sobie narobiłam przez dyskusje o zakazanym owocu poznania. Muszę się powstrzymywać, ale tak mnie okropnie korci. Bo przykładowo, skoro Grześ był ministrantem to może wie: czy szatan, upadły anioł, tylko dlatego został uznany za złego, bo był nieposłuszny?
Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt