- Miło, że wpadłeś, usiądź, a ja coś zamówię. Kawa, herbatka?
Pracuję tu już dziesięć lat, a nigdy nie był dla mnie miły. Chciałem podwyżkę - wypieprzył za drzwi; po urlop na wesele brata - zapytał tylko, czy żyd albo murzyn. Nie odpowiedziałem mu wtedy, a on popatrzył tylko na moje niebieskie oczy, przydługie blond włosy (hit sezonu wśród informatyków) i najwyraźniej stwierdził, że żadne stowarzyszenie anty-anty mi nie pomoże, bo momentalnie kazał mi wypierdalać. A dzisiaj? Inny człowiek. Inny?
- Herbatka. - powiedziałem niepewnym głosem.
- A ile kosteczek?
- A dwie.
- A cytrynka?
- Aaaa... nie.
- Słyszała Hania? Raz, dwa!
I podniósł palec z guzika na terminalu, że też wcześniej tego nie zauważyłem! Musiałem się zamyślić, zamyślić na rozmowie z szefem. Nie miałem już, kurwa, kiedy.
- Herbatka już się robi. Pozwól, że w międzyczasie pokażę ci mój gabinet.
Tak, jakbym nie czekał w nim nigdy godziny, aż wrócisz z jakiegoś zmyślonego spotkania, złamasie.
- Widzisz, na przykład to zdjęcie. Wiesz, co to ryba?
To żeś się wysilił z pytaniem, człowieku...
- Przecież nawet w naszym logo jest ryba. Ryba miecz.
- Tak, tak, wiem, wiem. W logo! - zirytował się nagle, ale równie szybko ucichł – A wiesz, czym jest taka ryba mieszkająca, dajmy na to... w rzece?
- No... Taki kręgowiec żyjący w wodzie. Skrzela, pęcherz pławny, czasem łuski...
O to, to! O tym właśnie rozmawiamy. O żywym organizmie. Wiesz, co się z takimi rybami robi?
- Spojrzałem na niego jak na debila. Na szczęście zrzucił to na karb mojego rzekomego debilizmu, bo nie zdążyłem się nawet odezwać.
- Podpowiem ci, spójrz na moje zdjęcie. No spójrz!
Gruby facet trzyma na rękach jeszcze grubszą rybę. W tle kurort o błyszczącym neonie: „Sasanka”.
- Ryby się łowi, łowi się! - jego oczy błyszczały, jak gdyby opowiadał o swojej inicjacji seksualnej... Zawsze wiedziałem, że to jakiś staromodny wariat. - Ale pan nie łowi ryb, prawda? - na „pan”... do mnie?! Z prośbą w głosie?!
- Nie, nie łowię.
- I do lasu pewnie nie chodzisz.
- Czasem się przejdę do Rezerwatu Swordfish...
- Tak, tak, rozumiem. Młody jeszcze jesteś. Dużo ciekawiej chodzić po klubach.
O co mu do cholery jasnej chodzi? Nagle zaprzyjaźnić się chce?
- Nie... Po prostu ożeniłem się siedem miesięcy temu i planujemy mieć dzieci. Mamy już nawet pozwolenie...
- To gratulacje! Naprawdę! Podziwiam odwagę! Takie ciężkie czasy dla pracowników korporacji, ledwie starcza czasu na wizytę w toalecie, a ty dbasz jeszcze o dopływ świeżej krwi do kadr! - był wyraźnie zadowolony z mojej odpowiedzi. Zacierał te małe tłuste łapki, ale po chwili się zatrzymał, jakby przestraszony. - Oczywiście... Ekhm... Wysłałem panu odpowiednie życzenia i paczkę Goldfish dla nowożeńców?
Skłamałem kiwnięciem głowy. Miałem już dosyć tego włażenia w dupę, nie dam mu kolejnej okazji.
- Cieszę się, bardzo się cieszę. O! Jest już herbatka!
Skąd wiedział, że sekretarka stoi za drzwiami? Nie mam pojęcia. Może ma kamery i jakiś ekranik u dołu biurka? A może godziny wspólnej pracy spoiły ich w całość? Dwadzieścia trzy lata, dupcia numer jeden z listy niegrzecznych dziewczynek świętego M., zarejestrowana jako niepłodna. Nie jestem nawet pewien, czy potrafi obsłużyć wideofon, i weź tu, kurwa, nie plotkuj. Weszła ubrana w naszą najnowszą kolekcję, machnęła mi przed nosem tyłkiem w czarnej przeźroczystej siatce. Pojechała ręką po włosach. Wychodząc, odwróciła niezauważalnie głowę, wysunęła swój czerwony języczek i... dała sobie klapsa! Od początku wiedziałem, że się jej podobam. Kiedy pełen dumy odwróciłem od niej wzrok, przestraszyłem się. Zupełnie zapomniałem, gdzie jestem. Siedział za biurkiem, powoli sącząc gorący napój. Próbował chyba wyczytać coś z moich oczu.
- Czemu nie pijesz?
- Czekam, aż ostygnie.
Odłożył filiżankę, położył łokcie na biurku i złożył dłonie. Milczał, dopóki nie uniosłem swojej.
- Pewnie jesteś ciekaw, czemu cię dziś zaprosiłem.
Delikatnie siorbnąłem. Ton jego głosu był zimny, niemalże grobowy.
- Sprawa jest prosta – dostałeś awans na stanowisko kierownika sekcji.
Zakrztusiłem się, jak Boga kocham, kurwa, awans! Nie mogłem nawet skupić się na kaszleniu. Czekał cierpliwie, aż skończę. Kontynuował równie poważnym głosem.
- Oczywiście wiąże się to z własnym gabinetem, większymi zarobkami, przywilejami... sekretarką. - uśmiechnął się kpiąco, a może mi się zdawało... - Pańska rodzina będzie miała darmowy dostęp do asortymentu pańskiej sekcji oraz osiemdziesiąt procent zniżki na inne produkty naszej firmy...
Słuchałem jak zaczarowany. Teraz będziemy mogli mieć nawet trójkę dzieci, może zawalczymy o formularz dziedzictwa majątkowego. Maja będzie taka szczęśliwa, zawsze chciała mieć dom pełen dzieciaków. A właśnie, dom. Z trawnikiem, prawdziwym trawnikiem! Takim, który rośnie, a potem trzeba go kosić...
- Halo! Słyszy mnie pan?
Znowu się zapomniałem, co dzisiaj ze mną jest, na Boga?! Machał mi tłustą śmierdzącą łapą tuż przed okularami.
- Przepraszam najmocniej, naprawdę. Zamyśliłem się.
- Nic się nie stało. Pytałem tylko, czy przyjmuje pan ofertę firmy?
Pocił się. Był zdenerwowany, dlatego jego ręka tak śmierdzi. Ale... Dlaczego? Czyżbym był dla niego zagrożeniem?
- Tak, tak, z pewnością. Przyjmuję. Żona będzie zachwycona! Zaraz do niej zadzwonię.
Napięcie na jego twarzy płynnie przeszło w smutek.
- W takim razie nie pozostaje mi nic innego, jak pogratulować awansu i przybliżyć nowe obowiązki.
- Słucham uważnie. - naprawdę.
- Od dzisiaj koniec ze ślęczeniem przed monitorem, pan jest jedynie heroldem. Jeżeli z góry idzie jakiś rozkaz do kadry, pan dostaje jego odpowiednią część, podpisuję swoim nazwiskiem i zrzuca robotę na sekcję. Nic. Dosłownie nic więcej! Jasne?
A więc tym był zawsze taki zajęty, że nigdy nie miał czasu na nasze podania. Skurwysyn jeden.
- Jasne.
Pokręcił się chwilę na swoim fotelu, odgrywając przy tym palcami jakąś szybką melodię. Wyciągnął z biurka jakiś duży arkusz i podsunął mi go pod nos. Jego dłoń drżała.
Spojrzałem na papier i przejrzałem zgodnie z zaleceniami szkoleń pracowniczych. Wszystko się zgadzało, wystarczyło złożyć jeden podpis. Wyciągnąłem długopis i... wyjął kartkę z mojej ręki.
- Co jest, kurwa? To jakiś żart?
Powinienem był trzymać ją mocniej, co jest ze mną nie tak?
- Niech pan się uspokoi, żaden żart. Chcę być z panem szczery, zapomniałem o czymś powiedzieć.
- O czym, kurwa? - zacząłem się poważnie irytować, traciłem panowanie nad swoim językiem.
- Niech się pan napije herbatki lepiej, zamiast się złościć. Awans jest pański, już to powiedziałem, ale... nic pana nie dziwi w nowym stanowisku? Nie dziwi pana, że w dzisiejszych czasach potrzebny jest ktoś od tak gównianej roboty? To mógłby zrobić komputer albo nawet tępa sekretareczka za śmieszne pieniądze. Powiedzieć panu, po co właściwie firmie ktoś taki?
Miałem dość.
- Byle szybko.
- Dobrze. Proszę tylko odpowiadać na moje pytania. - kiwnąłem głową. - Ile lat pracuje pan w naszej firmie?
- Dwadzieścia trzy.
- Ile ma pan lat?
- Dwadzieścia sześć.
- O, zaczynał pan w reklamie, jak widzę. Czy mogę wiedzieć... - spojrzałem na niego nagląco. - Ekhm... Wie pan, że istnieją inne firmy?
- Każdy wie. Są jeszcze dwie.
- Brawo. Co pan robił do tej pory?
On sobie zwyczajnie ze mnie żartował. Korzystał z okazji, że jeszcze przez parę minut siedzi na wyższym stołku. Zaraz zabiorę mu ten papier, podpiszę i spierdolę. Chyba że... chyba że... to jakaś próba?
- Programowałem interaktywne reklamy.
- Źle. Niech pan spróbuje jeszcze raz.
Gdybym wtedy trzymał kartkę mocniej...
- Budowałem reklamę dla nowej linii odzieży z foczej skóry.
- Źle. Jeszcze raz... proszę.
- Kopałem doły, kurwa.
Zaśmiał się delikatnie.
- No już, przepraszam, przepraszam. To nie jest pańska wina, pan po prostu nie mógł wiedzieć.
No teraz to ocipiałem, co on do mnie mówi?
- Ja animowałem zwierzaki, tyle robiłem. Potem sklejałem z nich klip i dawałem specom od anteny. Sprzedaż rosła, dostawałem kasę. Prosty układ.
- A co było wcześniej? Co było później?
- Skąd mam wiedzieć. A co to mnie w ogóle obchodzi?
- Bo widzi pan... Pan teraz będzie miał dostęp do mnóstwa danych. Pan będzie to wszystko wiedział. I trzeba będzie pracować – tutaj przełknął ślinę. - pomimo tego...
W mojej głowie zaczęło coś świtać, ale postanowiłem dalej grać debila i dowiedzieć się najwięcej.
- Pomimo czego?
- Bo widzisz, po naszej ostatniej kampanii... foki żyją już tylko w zoo.
Mówił przerażająco poważnie. Dopiero teraz oprzytomniałem. Jedynie podpisywać... Jedynie? Będę podejmował decyzję za sztab tysiąca ludzi. Będę zlecał każdemu trybikowi jakieś małe zadanie, część składową korporacyjnego projektu. I żaden z pracowników nie będzie nawet wiedział, że może w tej chwili konstruować chociażby propagandę służącą złamaniu konkurencji. Konkurencja, oczywiście, nie upadnie, jest zbyt stara i zasiedziała, polecą tylko głowy jej najmniej winnych pracowników... A potem... I co z tego, że to nie będzie mój plan? To będzie moje sumienie! Przecież teoretycznie mogę rozkazu nie podpisać, ale wtedy? Może...
- Będę mógł powiedzieć wszystko mojej kadrze?
- A chciałby pan?
Nie ma pracy poza korporacją. Nie mogliby odejść. A gdyby wiedzieli... Byłoby ciężej, im chodzi przecież jedynie o kilka euro... Może odrzucić awans, ale skoro i tak już zostałem uświadomiony? Mógłbym udawać, ale... Maja chce dzieci, nie muszę jej nic przecież mówić... Poddaję się.
- Może pan pokazać jeszcze raz ten papier?
Podał mi go do ręki zrezygnowanym ruchem i oparł czoło na dłoni. Tym razem byłem o wiele spokojniejszy, spojrzałem nawet na numer mojego nowego gabinetu. Przeczytałem go kilka razy, nie mogąc uwierzyć.
- A co zrobią z panem... szefie?
- Ja... ja też dostałem awans.
Na jego twarzy malowała się pustka.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Ceceron · dnia 30.08.2010 09:16 · Czytań: 676 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 3
Inne artykuły tego autora: