...a teraz przywitajmy debiutanta! Proszę o gromkie brawa!
Ekhm... Tak... Nazywam się Kevin i... ten... od około roku miewam lęki.
Cześć, Kevin!
Przyszedłem tutaj za namową przyjaciół...
Pozdrów ich od nas!
Nie omieszkam, bardzo się ucieszą.
My też!
Ja też się cieszę, naprawdę! Niezmiernie! Ale mam do opowiedzenia historię.
Słuchamy Cię, Kevinie!
Otóż... wszystko zaczęło się od wizyty w szpitalu, miałem problemy z... to akurat nieistotne.
Z czym miałeś problemy, Kevinie?
To naprawdę nieistotne.
Nie pomożemy Ci, jeżeli nie będziesz zupełnie szczery.
Z penisem, usatysfakcjonowani?
Owszem, my nigdy takich nie mieliśmy. Dowartościowałeś nas, dziękujemy.
Nie ma za co... banda wariatów...
Słuchamy?
Nie ma tartaku, takie przysłowie, rozumiecie.
Nie rozumiemy.
Bo nie jest z tych stron. W każdym razie... czekałem na wizytę u urologa, byłem ostatni w kolejce. Naprzeciwko mnie wisiał plakat z uśmiechniętą seksowną lekarką. Z jej ust wychodził duży komiksowy dymek zawierający, ściśnięty do granic możliwości, napis: „Przez wiele lat psychika uznawana była za sferę niedotyczącą w żaden sposób medycyny. Wraz z postępem technologii i nauk psychologicznych ta nieszczęśliwa sytuacja odwraca się na korzyść pacjenta. Jeżeli czujesz się dziwnie, masz problemy z kontrolowaniem emocji lub zwyczajnie jest Ci smutno, odwiedź mój gabinet, a z pewnością wyleczę Cię z wszystkich dręczących myśli”. Popatrzyłem na biust pani z plakatu i pomyślałem, że z pewnością by mnie wyleczyła. Kolejka była długa, zanosiło się na biwakowanie, więc czmychnąłem do gabinetu pani doktor. Leżał on zaledwie piętro niżej. Ej, czy wy mnie w ogóle słuchacie? W co wy gracie tam z tyłu?
W nic.
Przecież widziałem! Ten gruby rozdawał!
Nie widziałeś. On wcale nie jest gruby.
Ech... Niech was... Poszedłem do tego cholernego gabinetu, akurat nie było żadnych chętnych. Myślę sobie, że raz w życiu mam szczęście! Otwieram drzwi, a tam zamiast pięknej kobiety... facet, gruby pryszczaty facet! Wskazuje mi jakiś tapczan, „proszę się położyć” - mówi. Ja go bardzo ładnie przepraszam i tłumaczę, że wolę dziewczyny, że ja tylko do tej pani z plakatu. Uśmiechnął się porozumiewawczo, mrugnął nawet filuternie. „Tutaj pana boli, może porozmawiamy o kobietach, panie...” - był naprawdę bardzo miły. Sam nie wiedząc kiedy, opowiedziałem mu o moim życiu seksualnym, potem o dzieciństwie, mamie i siostrze, a nawet licealnej wyprawie do Afryki.
Nam też opowiesz?
Jeżeli to konieczne.
Nie, nie, mamy już plany na wieczór.
Jesteście naprawdę bardzo mili. Bardzo. W każdym razie... kiedy skończyłem, poprawił swoje okrągłe okulary i powiedział uprzejmym tonem: „A więc, boi się Pan tygrysów?”. Najpierw przetarłem uszy ze zdziwienia, ale on ponowił pytanie: „Kiedy Pan odkrył, że boi się Pan tych dużych prążkowanych kotów?”. Wydukałem coś o pierwszym spotkaniu w ZOO, kiedy gapił się na mnie, stąpając miękko po swoim wybiegu. „Rozumiem, rozumiem. Czy sądzi Pan, że czułby dyskomfort, mając tygrysa w swojej sypialni?” - nie wiedziałem, co mu odpowiedzieć. „Czy usnąłby Pan?”. I właśnie wtedy dowiedziałem się, że cierpię na rzadko spotykaną tygrysofobię.
Piękna historia, Kevinie, może teraz Marta?
Ale ja jeszcze nie skończyłem przecież.
Nie skończyłeś?
Nie.
To kończ, za chwilę serial.
A więc... umówiliśmy się na dwie wizyty w tygodniu, po sto złotych każda. Naprawdę tego potrzebowałem, z początku nie byłem świadom, jak głęboko sięgają moje lęki. Być może one właśnie, wypierane przez tyle lat, sprawiały, że teraz mój penis wymagał odrestaurowania? Po drugim spotkaniu potrafiłem połączyć ze sobą, z pozoru nieistotne, elementy układanki. Tygrysek, który lubił tran, kiedy ja go wręcz nie znosiłem. Facet w jaguarze, z którym uciekła moja pierwsza dziewczyna. Niemieckie czołgi. Wszystko układało się w całość. Po pięciu rozmowach w pełni rozumiałem ciężar sytuacji, w której znajduje się moja psychika. Wiedziałem też, że sam nie dam rady go unieść. Na szczęście zawsze mogłem udać się do specjalisty. To był porządny facet, świetny terapeuta, naprawdę cieszył się naszych coraz częstszych spotkań.
Potrafimy sobie wyobrazić.
Pomimo jego usilnych starań, pogrążałem się coraz bardziej. Zaczęły mnie nawiedzać koszmary, których głównym bohaterem był mój terapeuta pożerany przez stado tygrysów bez oczu. Budziłem się zlany potem i natychmiast dzwoniłem do mojego nowego przyjaciela.
Ile kosztowała minuta rozmowy?
Siedem złotych, ale to nieważne. Tak miło było usłyszeć jego uspokajający głos! Po dwóch miesiącach, bez żadnych nadziei na poprawę, wdrapałem się po schodach do ukochanego gabinetu. Byłem ledwie żywy, nie spałem cały tydzień. On chyba też, jego oczy były podkrążone, a tembr głosu nieprzyjemnie ochrypły. „Chyba musimy użyć środków ostatecznych!” - powiedział, biorąc ode mnie gotówkę. Po chwili wprowadził mnie w plan. Mieliśmy zakraść się po zmroku do ZOO, gdzie spuściłby mnie na linie do wybiegu tygrysów. „Terapia szokowa! To musi się udać. Na początku będzie strasznie, ale szybko zrozumiesz, że to jedynie puchate pieszczochy. Zaufaj mi!” - pomysł wydawał mi się przerażający, ale jak mogłem zawieść mojego najlepszego przyjaciela? Jeszcze tego wieczoru, uzbrojeni w mój alpinistyczny sprzęt, wdrapaliśmy się na mury miejskiego parku zoologicznego. Lekarz pomyślał o wszystkim, znał rozkład wacht strażników i ścieżki patroli, był profesjonalistą w każdym calu. Szliśmy po linii najmniejszego oporu, żabką przez staw żurawi, potem, korzystając z lian przeznaczonych dla małp, skakaliśmy nad przepaścią ogradzającą słonie. Po chwili staliśmy wykończeni na sztucznej skale, tworzącej tygrysie legowisko. „Skacz, Kevin!” - próbował mi dodać otuchy, ale ja... ja po prostu nie mogłem. Widziałem w myślach ich wielkie pazury i długie ostre kły, tyle razy już przegryzające moje wyimaginowane gardło. Terapeuta nalegał, mówił, że to proste, ale ja krzyczałem, że się nie odważę, zaczęliśmy się szarpać...
I co?
Rzeczywiście było proste. Spadł bez żadnego przygotowania.
Przeżył?
Nie mam zielonego pojęcia, kiedy zobaczyłem tygrysa nachylającego się nad jego drżącym ciałem, poczułem się tak, jakby spełniły się moje najgorsze koszmary. Uciekłem jak zwykły tchórz!
Rozumiemy, Kevinie. I tak trafiłeś do naszego szpitala psychiatrycznego.
Nie, nie. Wtedy zacząłem pić i za namową dawnej dziewczyny zapisałem się na trwające rok...
EPILOGUS
Lecz zagłuszyły wnet Kevina
dżingle wnoszące o ofiarę,
ogłaszające wielki finał
jednego z wielu cud seriali.
I tylko śmiech bogini Ate
mógł przebić szum medialnej sfory,
gdy biedne Litai zapłakane
goniły wciąż za swym ogonem.
Nie rozpaczajcie, cne niewiasty,
nad losem, pożal się, Kevina,
bo nie pomożesz, mimo chęci,
próbując myśleć za kretyna.
KURTYNA W DÓŁ