Dawniej zjawiał się niespodziewanie. Zwykle wieczorami. Przychodził, kiedy leżała na trawie, gdy wdychała jej słodki zapach, patrzył, jak drzemała. Uwielbiała jego obecność. Gdy zapadała cisza, czuła się samotna, jak czterolistna koniczyna pośród niezliczonych ździebeł trawy. Izolacja była nieznośnym cierpieniem, wyciskała z niej łzy, ciche kwilenie skrzywdzonego dziecka. A on troszczył się o nią, zachowywał od nieszczęścia. Był spełnieniem marzeń.
Gładził ją po włosach, przesuwał palcami po niesfornych kosmykach, pieścił je delikatnie, niczym wiatr. Wzdłuż kręgosłupa biegały dreszcze, kiedy muskał sekretne miejsca za uszami, śmiał się, mruczała, zadowolona, jakby celem jego istnienia było uszczęśliwianie. Czasem, gdy miał naprawdę dobry humor, bawili się w wymyślone gry. Na przykład w paznokietki. Delikatnie ujmował jej palce, jakby były zbudowane z okrytej cienką skórą najdelikatniejszej porcelany, chwytał posrebrzane nożyczki i pozwalał końcówkom paznokci opadać na czerwony dywan. Zbierał je, jak relikwie i skrzętnie ukrywał w szarym pudełku. Kiedy wychwytywała jego ukradkowe spojrzenia, czuła się, jakby obsypywał ją milionami namiętnych pocałunków. Jeszcze ciekawsze były wieczory, gdy napuszczał wody do kąpieli i wspólnie zmywali kurz codzienności.
Wielokrotnie, kiedy leżeli potem na łóżku, słuchając muzyki, wspominała mu o kobietach z pomalowanymi paznokciami, które widziała w trakcie spacerów. Nigdy nie przejął inicjatywy. Mruczał tylko coś niezrozumiale i wpatrywał się w nią z uśmiechem na twarzy, jakby cały świat znikał gdzieś, kiedy byli razem. Opuszkami palców przeczesywał jej jasną grzywkę i nie miała sił prosić o nic więcej. Z cichym westchnieniem wciągała niesione przez przeciąg zapachy. Po jakimś czasie doszła do wniosku, że lakier nie jest potrzebny do szczęścia. Wystarczył on.
Pracował przez cały dzień, czekała więc cierpliwie, zamknięta w pustym mieszkaniu. Czas oczekiwania umilała sobie obserwowaniem rybek, małe stworzonka bez przerwy goniły się w szklanym domku. Zza okna co jakiś czas słychać było piski hamujących aut, krzyki dzieci, szczekanie psów. Nudziła się.
W końcu jednak słońce znikało za horyzontem.
Miała ochotę śpiewać z radości, kiedy mieszkanie wypełniał brzęk kluczy, kroki na korytarzu. Serce trzepotało jak skrzydła kolibra, najpiękniejsze pieśni cisnęły się na usta, gdy zza ściany wychylał się rękaw ciemnej kurtki, jego spojrzenie wyszukiwało w półmroku znajomą twarz, subtelnie zarysowany nos, ciemne oczy, idealne ciało…
Witała go okrzykiem radości, jednak odkrywała, że są dla niego ważniejsze rzeczy. Z niedowierzaniem patrzyła, jak powoli zdejmuje kurtkę, głośno o czymś opowiada, mówi. Nie do niej. Jakby jej nie zauważał. W takich chwilach czuła się, jakby upadła z bardzo wysoka. Drżały jej łapki. Głowę wypełniał jej szum sprzecznych myśli, obrazy, wspomnienia mieszały się, tworzyły istne tornado powiązanych ze sobą wcześniej myśli, rozdzielały się, coś darło przeszłość na strzępy.
Coraz rzadziej wyjmował ją z klatki. Zapominał o czułych spojrzeniach.
Chowała się wtedy w kąt, kładła na sianie i cichutko piszczała. Myślała o miłości, która nie miała prawa bytu, która nie istniała. Zapach świeżych trocin drażnił nozdrza. Otępiała, zza prętów obserwowała jak on całuje się z inną.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
margitka · dnia 15.09.2010 11:52 · Czytań: 1076 · Średnia ocena: 3,5 · Komentarzy: 8
Inne artykuły tego autora: