Widok samotnego blondyna półelfa odzianego w stare ciuchy, ze strasznie wielkim łukiem przewieszonym przez ramię oraz z dwoma zakrwawionymi mieczami na plecach wywołał niemałe zdziwienie w pustynnym mieście Namarra. Przybysz w milczeniu wszedł do najbliższej gospody. Grupka ludzi przyglądała mu się z zainteresowaniem. Oczywiście, ze stosownej odległości.
-Piwa- rzucił krótko nieznajomy w stronę karczmarza, po czym usiadł na wolnym miejscu. Grubawy oberżysta z braku lepszego zajęcia nalał wspomnianego trunku do kufla i poszedł do gościa.
-Jak tam podróż?- spytał nieśmiało gospodarz, podając zamówienie.
-Jak to podróż na piechotę przez pustynię- warknął niecierpliwie wędrowiec. Karczmarz domyślił się, że lepiej nic więcej nie mówić. Nie wiadomo, do czego zdolny jest ten podróżnik.
Po chwili do gospody weszło dwóch strażników. Każdy miał za pasem sejmitar, a na głowie błękitny turban. Pierwszy, wyglądający na doświadczonego wojownika, krzyknął:
-Słyszeliśmy pogłoski o jakimś podejrzanym osobniku!
Nie odezwał się nikt. Dwójka wojaków podeszła do półelfa.
-Jak się nazywasz, przybyszu?- zapytał pierwszy zbrojny.
-Nic ci do tego- powiedział nieznajomy i powrócił do powolnego sączenia alkoholu.
Wtedy strażnicy wyciągnęli broń. Starszy chciał coś jeszcze powiedzieć, lecz wędrowiec błyskawicznie wstał i chwycił swoje miecze. Błysnęła stal. Metal brzęknął o posadzkę. Zbrojni stali przed przybyszem rozbrojeni- ich sejmitary leżały na ziemi.
Po paru sekundach po obrońcach prawa nie było śladu. Wybiegli tak szybko, że goście gospody jeszcze przez chwilę wpatrywali się w drzwi z otwartymi ustami.
Podróżnik opróżnił kufel do końca i podszedł do wystraszonego karczmarza. Rzucił monetę na ladę, odwrócił się na pięcie i bez słowa wyszedł z gospody.
Namarra była miastem prawa, lecz tam, gdzie kierował się przybysz, strażnicy bali się wejść. Za tajemniczym wędrowcem ruszył niemały pościg, lecz zatrzymał się natychmiast, gdy półelf przeszedł przez jedną z bezimiennych uliczek. Dalej rozciągała się dzielnica bezprawia. Trzy bezwzględne i bogate rodziny walczyły ze sobą o stary budynek, stojący niemalże na środku tej zapomnianej przez bogów dzielnicy. Bowiem w latach największej świetności Namarry znajdowała się tam znana akademia czarodziejów.
Ponoć wewnątrz dalej są tajemne receptury, magiczne przedmioty i źródła potężnych czarów. Wiadomo jednakże, że przy każdym wejściu magowie zostawili strażnicze golemy. Jeszcze żaden z wojujących rodów nie wszedł do środka. Lecz przybysz szedł właśnie w stronę tej akademii.
Na półelfa zaczaiły się jakieś zbóje, zapewne bandziory któregoś z ojców wielkich rodzin. Lecz piątka osiłków nie zatrzymała sprawnego wojaka. Po paru efektownych ciosach jedyny pozostały przy życiu bandyta zbiegł w bliżej nie określonym kierunku.
Wędrowiec zatrzymał się na chwilę przed niewysokim murkiem, postawionym dookoła starej szkoły magii. Popatrzał na cztery strzeliste wieże, które były częścią akademii. Połączone one były wysoką kopułą, do której prowadziły trzy wejścia. Za każdym postawione zostały co najmniej dwa żelazne konstrukty.
Półelf spojrzał na ściany- idealnie gładkie, nawet po tylu latach. Rzucił okiem również na same okna. Były tak zbudowane, że żaden hak nie zaczepiłby się o nie. Ponadto były tak małe, że ledwo niziołek tam by się przecisnął. Akademia zdawała się być fortecą nie do zdobycia. Nawet wtedy, kiedy opuścili ją magowie.
Lecz podróżnik wiedział, jak tam wejść. Wspiął się na mur i zeskoczył po drugiej stronie. Cicho podbiegł do starego masztu na flagę. Rozejrzał się, czy nikt go nie widzi, i odrzucił dwa kamienie leżące na ziemi. Pod nimi widniała zakopana do połowy skrzyneczka. Wędrowiec wyciągnął ją i otworzył.
Półelf wiedział, co będzie w kuferku. Wyciągnął ze środka zielony, okrągły kamień. Widniały na nim znaki runiczne. Podróżnik uśmiechnął się i z kamieniem w dłoni ruszył w stronę najbliższych drzwi.
Za wejściem stały trzy potężne golemy. Na widok przybysza, a raczej trzymanego przezeń kamienia, stanęły nieruchomo, odsłaniając korytarz. Gość szybkim krokiem ruszył przed siebie. Zatrzymał się dopiero w wielkiej sali, znajdującej się na środku kopuły. Rozglądnął się dookoła. Stare, spróchniałe krzesła i stoły wciąż stały tak, jak je ułożono lata temu. Centralnie na środku stał podest. Zapewne mównica. Lecz to, co wywołało wytrzeszcz u blondyna to ilość wychodzących korytarzy. Gość miał do wyboru dziesiątki wyjść.
"Trzeba było się spytać, którędy do schodów"- pomyślał półelf. Po chwili zastanowienia ruszył w stronę najbliższego przejścia.
Po mniej więcej godzinie bohater dotarł do upragnionych schodów. Wbiegł na górę. Znalazł się we wschodniej wieży. Uśmiech pojawił się na jego już nie najmłodszej twarzy. Przednim znajdował się bowiem otwarty portal, a koło niego biurko.
Wędrowiec najpierw podszedł do blatu. Tak jak się spodziewał, znalazł całkiem świeży list, zaadresowany właśnie do niego. Z delikatnym uśmieszkiem zaczął czytać znaleziony tekst.
"Drogi Deiranie!
Jak się domyślam, wróciłeś z pustynnej wieży z pełnymi rękami i bez większych problemów. Sam otworzyłem portal. Spotkamy się po drugiej stronie, w gospodzie "Zielona Vywerna". Oczywiście, nie zgub Klucza Księżyca!
Chris"
Deiran schował list do swojej przepastnej kieszeni, wziął głęboki wdech i wskoczył w portal.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Maelion · dnia 29.04.2008 12:35 · Czytań: 689 · Średnia ocena: 2,67 · Komentarzy: 6
Inne artykuły tego autora: