Zanim odniosę się do tytułu czwartej części mojego opowiadania, wyjaśnię o co chodziło z tym poprzednim. Wyobraźmy sobie, że na promie stosunek (uwielbiam to słowo) panów do pań - przy czym nasze panie nazywaliśmy pieszczotliwie „miotłami” - wynosił zazwyczaj jak trzy do jednego, to jasnym staje się, że panie czuły się jak księżniczki. Niektóre troszeczkę przeginały, nie były znów aż tak atrakcyjne, ale jak na warunki statkowe... Były też dziewczyny zupełnie nieatrakcyjne, ale za to o złotych sercach. Do jednych z takich dziewczyn należała Zosia „Cynk”, oczywiście imię zmieniłem, która figurę miała nawet niczego sobie, ale nie posiadała przednich zębów co ją bardzo szpeciło. Zosia strasznie sepleniła, ale była za to świetną kumpelą i z całych sił starała się niwelować niekorzystny dla panów „stosunek”. Nie odmawiała dziewczyna prawie nikomu, wygłaszając na koniec aktu słynną na całą firmę kwestię: „Słuchaj, jak się będziesz spuszczał, to daj cynk”. I w ten oto sposób została nazwana Zosią „Cynk”, przy czym cynk należy wymawiać, jakby się usiłowało naśladować mocno sepleniącą osobę.
Oczywiście - trafić na punkt - oznacza trafić kogoś w szczękę, ale na promie to już niekoniecznie. Podział stewardes promowych można zrobić bardzo prosto: miotły i te z punktów, czyli te co nie pracowały na tak zwanych „rejonach” - to jest sekcjach pasażerskich. Bycie „miotłą” oznaczało sprzątanie kabin, kibli czy korytarzy - typowa praca sprzątaczki, praca na punkcie to już było podniesienie w randze, dostęp do „obrywów” - czyli na przykład napiwków (cafeteria, bary, sklepy, disco z night clubem itp.)
Aby dostać się na punkt należało mieć rodzinę w firmie, czyli „plecy” albo raczej „garba” lub też użyć bardziej konwencjonalnych metod pozyskania stanowiska. Pomyśleć, że na długo przed pojawieniem się w Polsce wzmianki o mobbingu, funkcjonował on już w żegludze promowej w całej swojej krasie i rozciągłości. Panowie intendenci, kapitanowie i ochmistrzowie wykorzystywali biedne, często młodziutkie dziewczęta, w celach wcale nie związanych z zakresem obowiązków. Nie wiem jak niektóre decydowały się , robić laskę starym zaplutym brzydalom, że o seksie z nimi to już nie wspomnę. Oczywiście, istniał niewielki wybór - można było dać dupy zamiast obleśnemu intendentowi - staremu (kapitan) lub ochmistrzowi, ale czasami się taki cham uparł (intendent) i nie odpuszczał. To znaczy panowie zazwyczaj dogadywali się między sobą kto, kiedy i kogo będzie „zaliczał”. Nie mieli z tym na ogół problemu, natomiast czasami używali niezwykle skutecznych metod perswazji (patrz mobbing właśnie). Mówiąc kolokwialnie dawali dziewczynie taki wycisk w postaci wynajdowania kolejnych prac, że ta na koniec albo dawała wreszcie ciała, albo zmieniała pracę - nie było litości, prawo ‘pierwszej nocy” z panem hrabią. Były też bohaterki, które nie dały się złamać najgorszą nawet orką i to była trzecia metoda. Znałem osobiście jedną taką dziewczynę i strasznie mi imponowała tą swoją walecznością. Góra zresztą też ją szanowała, to była „baba z jajami”.
Pewnie z czasów promowych wzięła się moja niechęć do panów intendentów i kapitanów. Pamiętam jeden z kapitanów, wyjątkowy cham, „ciągnął układ” z jedną ze stewardes przez długi czas, ale gdy ta zachorowała i wycięto jej pierś momentalnie znalazł sobie inną. Ta nowa latała potem wieczorami z kosmetyczką do jego kabiny, pomimo że traktował ją podle. Fakt, niektóre z pań „po trupach do celu” ale większość to były po prostu super baby: „ do tańca i do różańca”.
Z Afrodytą nasze drogi się rozeszły, kiedy doszliśmy do momentu, że na coś należało się zdecydować. Nigdy nie zażądała ode mnie zostawienia dla niej rodziny, ale to było zapewne tylko kwestią czasu, a rodzina dla marynarza to rzecz święta i jedyne co pozwala zachować zdrowie psychiczne. Nie będę się rozwodził w tej kwestii aby nie zostać wyśmianym.
Pozbywszy się niejako „balasu”, którym była jednak Afra, mogłem wreszcie zacząć rozwijać się „zawodowo”. Skąd ten cudzysłów? Oczywiście mówię o rozkręcaniu przemytu, nie podnoszeniu kwalifikacji zawodowych. A przy okazji co do tychże kwalifikacji i awansów. Kompletną głupotą było awansowanie na wyższe stanowisko - pensja niewiele wyższa, a „biznesować” już tak nie wypadało. Poza tym system awansowy podlegał jak i nieszczęsne „punkty” tym samym regułom z tym, że zamiast dupy trzeba było do biura zasuwać z reklamówkami. Mówię rzecz jasna o biurze załogowym, w którym siedziały trzy miłe panie plus kierowniczka. Syn tej ostatniej był z mojego rocznika, też po Wtdziale Mechanicznym i awansował z prędkością światła, choć trzeba mu oddać - gamoniem nie był (przeginał jedynie z chlaniem).
Żeby nie ganiać po sto razy w dzień z fajkami na plecach (czasami nie było nawet szans przez cały dzień czegoś zjeść, a może po prostu szkoda było czasu) opracowaliśmy metodę wynoszenia fajek na terminal, chowanie ich w podsufitce, w toalecie dla inwalidów, a po uzbieraniu kostki - zamawiało się taxi i do miasta (kostka to 50 kartonów). Dlaczego tyle zachodu? Nie zapominajmy, że na terminalu zawsze siedział jeden z Emigration i nie można było sobie wyjść po prostu z torbą, pełną kontrabandy, ze statku.
Dla ludzi mających mgliste pojęcie o statkach wytłumaczę co znaczy jeszcze, oprócz układu damsko męskiego, pojęcie „ciągnąć układ”. Jeżeli ciągniemy układ w siłowni to znaczy, że dostajemy z cylindra tłok, który waży od kilkuset kilogramów do paru ton, aby go wymienić na inny, już wyczyszczony i z nowymi pierścieniami. Wiem, że ta definicja dla niektórych w dalszym ciągu nie rozjaśniła pojęcia „ciągnięcia układu”. Praca w siłowni jest stosunkowo (uwielbiam to słowo niezmiennie) skomplikowana, ciężka a bywa jeszcze, że prowadzona w pośpiechu „na gorącym silniku”. Już słyszę te pytania: skąd miałeś czas na „biznes” pracując w tak ciężkim zawodzie? Do tego jeszcze jakaś przygoda miłosna... Hmm, ja zapytuję siebie dzisiaj jedynie; kiedy ja w ogóle spałem? Chyba jedynie na wachtach - w przerwach pomiędzy obchodami.
Fajnie jest mówić wynieśliśmy, przerzuciliśmy, zarobiliśmy... Właśnie o jakiego rzędu pieniądzach tutaj mówimy? Potrafiłem ze zmiany (czternastki - dwa tygodnie) wyciągnąć parę tysięcy zielków, co dzisiaj może nie jest czymś imponującym, ale w tamtych czasach było majątkiem. Zarobić dwuletnią pensję w dwa tygodnie to chyba był wyczyn.
Największym problemem, oprócz całej logistyki, było załatwienie towaru. O tym jednak opowiem w kolejnej części mojej historii.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Antek · dnia 30.12.2010 09:19 · Czytań: 1388 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 3
Inne artykuły tego autora: