Proza »
Inne » Po zachodniej stronie słońca (cz.3)
opowieść ezoteryczna
Horus usłyszał przez ścianę. Po krzyku Izydy wolał nie nasłuchiwać, ale poprzedni wieczór zbyt mocno go zaniepokoił.
Informacja o śmierci Anubisa wytrąciła go z równowagi. Wiedział, że magowie umierają czasem szybko, ale nigdy nie myślał, że doświadczy tego w takiej bliskości. Zlustrował szybko swoje myśli i stwierdził, że nie czuje nic. Brak emocji poza głębokim niepokojem. I troską o Izydę.
Chociaż to ona niosła jego, otulając uśpione zmysły kolejnymi wersetami i rytami, jako mężczyzna - nawet mimo obecności trzech pozostałych - chciał się o nią troszczyć. I nawet dobrze mu to wychodziło. Teraz niestety czuł się bezsilny. Pozostawiało uchylenie drzwi i podsłuchiwanie przez ścianę jak radzi sobie Set.
- ...tylko tego, że to nie mnie spotkało - zamruczał sang.
Odpowiedź Izydy była stłumiona, widocznie stać musieli w tym stanowczym uścisku, który zwykle uspokajał mistyczkę.
- Musiał wiedzieć. Wie wszystko.
- ...
- Nie.
- ...
- Ozyrys się tym zajmie. Nie pierwszy i nie ostatni raz. To już nie nasza sprawa.
Miękkie kroki Wyroczni popłynęły korytarzem, zatrzymując się na chwilę przed drzwiami Horusa. Spojrzenia spotkały się na moment. I Sokół zrozumiał, że Ozyrys wiedział, rzeczywiście wiedział wszystko jeszcze przedtem. I był w stanie uwierzyć, że on mógłby wskrzesić Anubisa.
- Tak sądzisz? - spytał Ozyrys, jak zwykle nie zwracając uwagi, że była to tylko myśl.
- Tak -odparł młodszy, dawno przyzwyczajony do takich rozmów.
- Sam do tego doszedłeś?
- Tak.
Horus czekał na reakcję. Tu Wyrocznia, tam trup. Napięcie rosło.
- Mógłbym go wskrzesić - powiedział Ozyrys spokojnie, a serce Sokoła zabiło jak oszalałe.
Mógł. Jednak mógł.
- To nie miejsce i nie czas - kontynuował mężczyzna z tym samym spokojem. - I nie doszedłeś do tego sam, jak ci się wydaje.
- Jak to "nie sam"?
- Witamy po drugiej stronie lustra.
Kroki oddaliły się nieco, pozostawiając Horusa własnym myślom.
"Jak to 'nie sam'? Nie sam..." Jest go przecież dwoje. Avatar. Nić łącząca. To było zrozumienie avatara, wiedza avatara... To było...
Wszystkie fragmenty układanki powoli skupiały się w obrazek. Strach i fascynacja spotkały się. Numinosum et fascinosum.
Świat zaczynał zmieniać barwy, tracić je wszystkie na użytek sepii. Głowa ćmiła, oczy piekły nieprzyzwczajone do takich widoków.
Horus podszedł do krzesła i usiadł, próbując ogarnąć swoje spojrzenia. Kolor i sepia zaczęły się przeplatać, co wcale nie pomogło. Spojrzał na siebie i poza słabym blaskiem nie dostrzegł nic nadzwyczajnego. Zakrył oczy dłonią i próbował - chociaż chwilę - medytować. Byleby tylko móc to uspokoić. Nie odnajdywał mantr ani słów, jego umysł był jakby wyprany, więc zaczął powtarzać pierwsze słowo, jakiego potrafił się uchwycić.
- Ozyrys, Ozyrys, Ozyrys, Ozyrys...
Wołał go. I choć Ozyrys nie przyszedł, jasne sploty światła, wyraźnie białego w tej sepii, zaczęły otulać Horusa nitkowanym kokonem poczwarki.
Gdy światło rozwinęło się, pierwszym co zobaczył Horus były oczy Wyroczni, ciemne i przenikliwe.
- Spokojnie. Nic się nie bój - powiedział cicho Wstąpiony i przetarł powieki Sokoła czymś wilgotnym, zanim ten zdążył zaprotestować. Światło przebiło cienką skórę, ale nowe spojrzenie szybko ustępowało. Esencja Ozyrysa. Ślina albo krew. Leczył go sobą - co za zaszczyt.
- Przez tydzień zostajesz w domu, zanim się nie oswoisz z oczami. Ale avatar masz piękny, jak maryjna ikona... - przeciął poważny ton błahym wtrętem, widząc spięcie dwudziestokilkulatka.
- Co? - wykrztusił Horus zaskoczony - Jaki niby...
Emanacja avatara określała maga do Wstąpienia, a dla Wyroczni dostrzegalna była nawet po nim.
- Trzy gwiazdy: tu, tu i tutaj.
Dłoń wyroczni na ramionach i czole pozostawiła małe plamki astralnego światła.
- Masz nowe oczy, więc patrz uważnie. - powiedział Ozyrys i wyszedł, zostawiając Horusa samego.
Sokół pomrugał jeszcze chwilę i wyszedł z pokoju. Przebudzenie. Po śmierci Anubisa.
"Gratulacje" - pomyślał - "Nie obyło się bez ofiar w ludziach."
Trupa już nie było. W salonie Izyda rozmawiała przez komórkę. Machnęła na niego ręką, ale nie wyszedł. Machnęła z rezygnacją, przytakując rozmówcy.
- Amon, słuchaj mnie, to nie jest pora na kazania, Amon...
- ...
- ...a co za różnica czy Amon czy Paweł czy Anastazy?! Możesz być nawet ojcem Azazelem! Słuchaj mnie! Anubis nie żyje. Więc rusz swój święty, dominikański tyłek...
- ...
- Nie żyje. Jest w Umbrze, zablokowałam go.
- ...
- No a kim, sobą... Nie pytaj o nic, proszę, porozmawiasz z Ozyrysem.
-...
- Nie odprawi. Set też nie. Anubis chciał ciebie.
- ...
- Był twoim bratem, mógłbyś mieć resztkę honoru... Będę ja, Ozyrys i Set. Na biało.
- ...
- Nie obchodzi mnie to. Jakoś sobie poradzisz.
Rozłączyła telefon i przygryzła wargi.
- Jestem uziemiony na tydzień? - spytał Horus. - Ale na pogrzeb też?
- Według Ozyrysa - powiedziała Izyda beznamiętnie.
Nie minęła chwila, a telefon zadzwonił jeszcze raz.
- Namyśliłeś się? - warknęła Iz w słuchawkę.
- W rzeczy samej - głos był słaby, ale słyszalny dla Horusa.
- Thot? - na twarzy empatki zagrał wyraźny niepokój. Głos nabrał delikatności i szacunku, przynajmniej pozornego.
Horus znał to imię tylko z urywków opowiadań, podobnie jak Amona. Thot - starszy piętnaście lat od Seta, milczący, na zawsze już chory na płuca z podobnym do setowego kaszlem w chusteczkę, był o krok od Wstąpienia. Już raz przekroczył granicę, lecz ściągnięty do sanktuarium, mieszkał w nim, stabilizując fundację swoją osobą.
- Za tydzień przyjeżdżam po Horusa, przygotuj go, proszę i pożegnaj się z nim.
Czysta rzeczowość, chłodny wysoki tenor nie postarzał się ani odrobinę od ostatniego spotkania.
Horus przeniósł spojrzenie na Izydę. Nie mógł udawać, że nie usłyszał.
- Jak to za tydzień? - Izyda była wyraźnie zdenerwowana i zbita z tropu. - Przecież brakuje ponad roku, żeby...
- Izydo - przerwał jej stanowczo. - To nie ulega dyskusji. Pomyśl jak chciałabyś się z nim pożegnać i co dać mu na pamiątkę po sobie, co ja zaakceptuję.
- Ale...
- Nie zapominaj, czyje nazwisko nosisz, chyba domyślasz się, kto chce go t ściągnąć już teraz. Wystarczą nam trzy miesiące, żeby go skończyć. Nie umrze od tego.
Odwołanie do Starego Horusa ucinało dyskusję. Mentor Thota, kolejny Wstąpiony, dał jej kiedyś tożsamość w nowym życiu i rzeczywiście nosiła jego nazwisko, podczas gdy ozyrysowym podpisywała się tylko prywatnie. Tamto otwierało każde kolejne drzwi.
- Izydo, zajmij się teraz wszystkim, przyjadę za siedem dni.
- A Ozyrys?
- Wie. Wziął go tylko do Przebudzenia, żeby oddać go Staremu Horusowi. Wszystko było ustalone, myślisz, że skąd to imię... - skarcił ją łagodnie jak dziecko.
I tak jak kiedyś, poczuła się tym upokorzona.
- Dziękuję ci za rozmowę. Błogosławię cię - rozłączył się.
- Pa - szepnęła Izyda w wyłączoną słuchawkę.
Thot robił to z egoizmu, byle tylko uwolnić się od sanktuarium, nawet za cenę poświęcenia Horusa. Byle wrócić do Wstąpienia.
Stary Horus chciał za niego nowego adepta, ucznia który miał styczność z Ozyrysem, który wychował się u jego boku. I był płci męskiej. Tyle wiedziała Izyda.
- Co zrobiłem nie tak? - spytał Horus. - Nie zabiłem Anubisa, prawda?
- Nie, oczywiście, że nie... - westchnęła Iz, nie bardzo kontaktując. - Nic złego nie zrobiłeś. Po prostu potrzebujesz bezpośredniego mentora, od początku miałeś być dla kogoś...
Nie wiedziała jak to ująć. Horus pokiwał głową, by poczuła się lepiej. Sam czuł się jak przedmiot - przestawiany, naprawiany, darowany, ale w tym świecie to chyba tak wyglądało. Musiał się przyzwyczaić, wyjścia nie było.
- Jaki jest? Polubię go chociaż? - spytał, rezygnując z prób oporu.
Wiedział niby cokolwiek, ale sytuacja mogła zmienić odpowiedź.
- Będziesz go szanował - powiedziała ostrożnie Izyda. - Podziwiał. Trochę bał. I albo ci to wystarczy, albo zaciśniesz zęby. Żywiołem Thota jest ogień, jego avatar. I on cię przepali, przetrawi, pochłonie. Spłoniesz - aż uzna, że jesteś gotów. Ale nie wiem kim będziesz. Płomieniem? Popiołem? Nie wiem - westchnęła w podłogę. - Szybko nauczysz się patrzeć tylko avatarem, bez tego długo nie wytrzymasz. Pytanie jest tylko czy on cię polubi.To wszystko. Poradzisz sobie... - szepnęła w końcu.
"A ty?" - pomyślał Horus. Rozbita, zdezorientowana Izyda wyglądała na bezbronną i przytłoczoną. Powinien chyba ją objąć, ale nie miał odwagi. Zresztą od tego był Set.
Mistyczka wstała, z oczami rozmytymi empatią.
- Zrób listę rzeczy, które chciałbyś wziąć. Powykreślam połowę.
Horus przytaknął jej bez zastanowienia. Tego chyba potrzebowała. Przytaknięcia, wsparcia.
Wyszła z pokoju, a drugie drzwi zasugerowały szelestem, że poszła do Ozyrysa. Raczej nie rozmawiali, Ozyrys wiedział o wszystkim i znał całość uczuć empatki. Życie z Wyrocznią zawierało ten aspekt. Najciszej jak umiał, Sokół wyszedł do holu, byle tylko usłyszeć spod drzwi cokolwiek. Kroki Ozyrysa. Chwila ciszy. Horus znał to spojrzenie: czy-chcesz-mi-coś-zarzucić?
Zawsze odpowiedź brzmiała "nie", nawet jeśli krajało im się serce.
Dźwięk był cichutki i stłumiony, ale rozpoznawalny. Izyda płakała.
(c.d.n.)?
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
mariamagdalena · dnia 01.03.2011 21:14 · Czytań: 780 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 7
Inne artykuły tego autora: