Żywe oczy
Cichy sen M.. niepostrzeżenie ziścił się , któregoś zimowego poranka. Suche kikuty drzew szumiały od wiatru , walcząc wytrwale ze śniegiem. Autobusy dzwoniły bardziej świątecznie niż ostrzegawczo . Na przystanku zatrzymał się autobus z reklamami ogrodu zoologicznego na boku , przypominał karuzelę ze zwierzętami. Przechodnie szli nie zwracali na to zbytniej uwagi . Jedynie starsza pani podniosła głos I krzyknęła - Co za ohyda- Inni szli nieśli siateczki z zakupami. Z szarych płaszczy wystawały im świeże gazety. I jakieś nie dające się określić uczucie. Nie był to smutek przegranej ,rezygnacja z dotychczasowych marzeń. Nie. To jakiś podskórny ból istnienia tu i teraz. Na tym kawału ziemi między jedną czynnością a drugą. Oczy wpatrzone w chodnik zakryte przez ciepłe czapki. Śledziły nogi ich równy marsz do domów klatek schodowych , bram gdzie ginęli jakby na zawsze. Komin pobliskiego zakładu oznajmił że żyje wypuścił czarną chmurę ze swojego brzucha.- Słońca znów nie ma- zauważył M.. Twarz z pociągłej stała się jakby pyzata. Jego niebieskie oczy ściemniały, straciły na szlachetnym blasku. Stały się łzawe i nikczemne. Szedł ociężale jak marynarz bujając na boki, liczył każdy przebyty metr - Wciąż nie wierzył- Wiał chłodny wiatr a on stąpał po chodniku niczym po królewskim marmurze spokojnie i wolno. Wspomnienia powracały nieme, zimne i odległe. Mijając ludzi zauważył smutny grymas na ich ustach
-Jesteś inny- mówiły - jesteś niczym- Poczuł strach, bezcielesny nawrót podłości. Tam był czymś, a zarazem niczym. Teraz był pozbawiony nawet tego, tej odrobiny czegoś co zawisło nad miastem. Przerwał rozmyślać wchodząc po schodach . Klatka schodowa kamienicy wyglądała niczym rumowisko z czasów wojny. Stopnie wyszczerbione zębem czasu czekały tylko na upadek aby skierować ofiarę do piwnicy. Jakoś wdrapał się na piętro. Otworzył drzwi, był zmęczony tym powrotem, masami powietrza, które go pożerały. Obrzucił pokój przelotnym spojrzeniem wszystko stało na swoim miejscu. Matki nie było. Nie chciał wiedzieć czemu. Usiadł na krześle w kuchni patrząc przez okno na ulice. Ulica lśniła odbijając światło pobliskich lamp. Jacyś ludzie pochowani w cieniu bram ćmili papierosy, jedynie żar zdradzał ich obecność. Kobieta o długich włosach przechodziła przez jezdnię wraz z kilkoma cieniami. Po nasypie pędził pociąg. W świecących się przedziałach widać było rozmazane twarze. Zapalił papierosa myśląc- dlaczego tu siedzi, może z wyboru, może dlatego że go ktoś wybrał aby tu siedział- nie wiedział. Autobus zatrzymał się , kilka osób wyszło pospiesznie na zewnątrz inne siedziały ze zmęczonymi oczami. Widać było czerwone siedzenia i metaliczne drążki wewnątrz. M.. spojrzał na idących w świetle ludzi .
- Gdzie szli- myślał - Do domu,kochanki, upić się , a ci co już się upili. Gdzie……………………….
Patrol policji szedł wolno chodnikiem. Żar w bramie znikł, pijak umilkł. Niebo rozjaśniło się kilka gwiazd mrugało szyderczo. Rodzinka czekała na przystanku, rozmawiając półgłosem. Grubawy ojciec, szczelnie opatulony gestykulował żywo, a uśmiechnięta głupio córka przytakiwała mu głową. Zniszczona życiem żona słuchała , przerywając z rzadka tyrady męża pytaniami. Patrol policji znikł za rogiem, żar w bramie pojawił się jak oczy wilka, pijak wznowił wycie. Potok światła pędził ulicami. Autobus zajechał na przystanek wyglądał jak prehistoryczny zwierz, złamał się i zgrabnie skręcił, zabrał rodzinkę i dzwoniąc donośnie znikł w tunelu.. M.. poczuł silny ból w oczach, źrenice piekły okropnie, był zmęczony widokiem miasta. Tych ulic, które wdzierały się w życie, wież kościołów skrwawionych zachodem słońca, śniegiem co kryje okropne prawdy istnienia. Chciał uciec ale nie wiedział jak. Każda rzecz wirowała przed jego oczami. Cichy szum ulicy atakował umysł monotonnym dźwiękiem, rozsadzając spokój. Był słaby, przegrany, nie chciał walczyć bo i po co. Wyszedł drzwi strzeliły głośno. Zbiegł po wyszczerbionych schodach jak dzieciak. Pod oknem zatrzymał się czysty barwnie oświetlony autobus. Dziwnie ubrany człowiek kołysząc się na nogach upadł na ulicy. Żar w bramie znikł, bełkoczący głos pijaka umilkł.
- Cichy sen ziścił się- ogarniał miasto od północy pogrążając M.. w swym stalowym ale błogim uścisku.
Maks Wieczorek
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
maks · dnia 07.03.2011 20:48 · Czytań: 756 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 3
Inne artykuły tego autora: