Słabe poranne światło, przedostające się wąskimi smugami przez okienne żaluzje, padało na twarz Daniela. Pogrążony we śnie mężczyzna, tracił swoją zwykłą surowość. Jego spokojna twarz stawała się czysta i niewinna. Niemal jak u dziecka. Długie rzęsy rzucały cień na ciemne, szorstkie policzki. Lekko uchylone usta były wygładzone. Bez głębokich, niepotrzebnych bruzd.
Ale trwało to tylko, dopóki spał i śnił.
Wstające słońce sprawiło, że otworzył oczy i skrzywił się, zdając sobie sprawę, że to już dzień. Pomasował kłujący policzek i rozważywszy dokładnie rzecz, doszedł do wniosku, że trzeba się ogolić. Rozprostował ramiona, aż zatrzeszczało mu w kościach. Wytatuowany na całych plecach anioł, niespokojnie poruszył skrzydłami. Daniel poczłapał do łazienki. Przy goleniu zaciął się kilka razy. Zranione miejsca pozaklejał kawałkami gazety. Na śniadanie zrobił kilka kanapek. Jadł powoli. Nie śpieszyło mu się. Gdy skończył, zaparzył kawę w wielkim kubku z Muminkami. Poszedł do pokoju, usiadł w swoim sfatygowanym fotelu i popatrzył na zagracone, pełne pajęczyn mieszkanie.
- Pasowałoby posprzątać – pomyślał, ale ta myśl niemal natychmiast uleciała w niebyt.
Chwycił gitarę, którą dostał na dwudzieste piąte urodziny. Był to model Jackson PC-1. Dobrej jakości instrument. Brzdąkał na niej od niechcenia, co chwila patrząc na zegar. Z każdym upływającym kwadransem, robiło mu się jakoś ciężej w środku. Miał ochotę zadzwonić po chłopaków z jego zespołu, żeby przynieśli „Terminatora” na dvd i wódkę. Dużo wódki.
Nagle zadzwonił telefon. Komórka wyświetliła imię Doroty. Uśmiechnął się. Ona zawsze wiedziała, kiedy jest potrzebna. Jakby wyczuwała go na odległość. Z Dorotą przeżył krótki, ale bardzo radosny romans, jakieś pół roku temu. Nadal się przyjaźnili, odwiedzali i martwili obopólną jak na razie samotnością. Kiedy o niej myślał, uśmiechał się. Kiedy przypominał sobie jej twarz i myślał o tym, jakie głupoty wyprawiali, też się uśmiechał.
- No, cześć - odebrał.
- Jak się ma mój rockman? – spytała ze śmiechem.
- Wstał lewą nogą.
- Taaaak? Co jest? – usłyszał niepokój w jej głosie. Miło było poczuć, że ktoś się o niego martwi.
- Nic. Chyba dopadł mnie kryzys wieku średniego.
- Kryzys wieku średniego?- rozbawiło ją to.- Masz dopiero 27 lat!
- Wiesz, u nas muzyków przychodzi to trochę wcześniej. Znasz motto: żyj szybko, umieraj młodo. Musimy przyśpieszyć, zanim zajaramy i zapijemy się za śmierć.
Znów usłyszał jej śmiech.
- Co robisz? - zapytał.
- Gotuję żarcie dla mojego kota. Nie chciałeś się ze mną ożenić i dać mi dzieci, więc tylko to mi pozostało. Chcesz, żebym cię odwiedziła? Poprawimy sobie humor nawzajem. Pójdziemy na piwo, do cyrku albo na techno party. Co ty na to?
- Chciałbym, ale dziś będę zajęty.
- A co takiego można robić w niedzielę?
- Na przykład, pokutować za grzechy – zaśmiał się nieszczerze.
- Już widzę, jak ty…o kurde, coś śmierdzi w kuchni!
- No, to leć ratować obiad kota…i sama coś zjedz.
- Ok, no to trzymaj się laseczko!
- Cześć, przystojniaczku - powiedział i się rozłączył.
Spojrzał na zegar. Dochodziło południe. Oblizał usta i wyszukał numer. Do Alicji.
- Halo? - usłyszał chłodny, kobiecy głos.
- To ja - nie mógł zdobyć się na „cześć”. - Czy mogę dzisiaj przyjechać?
- Możesz. O której będziesz?
- Za jakąś godzinę i piętnaście minut.
- Dobrze, przyjeżdżaj.
Rozłączyła się.
Wyszedł z mieszkania, ogarnął trochę zagracony samochód i ruszył w drogę. Przybył na miejsce z niewielkim opóźnieniem. Poprawił bejsbolówkę na głowie i nacisnął dzwonek. Otworzyła mu niska, ciemnowłosa dziewczyna.
- Wejdź. Czeka na ciebie – spojrzała na niego przelotnie i obojętnie. - Zapakuję najważniejsze rzeczy i możecie iść.
- Gdzie jest? – zapytał, ale niepotrzebnie. Przytulona do drzwi i wielkiego Kubusia Puchatka stała na kaczych, tłuściutkich nóżkach Ilona. Jego córka.
Wpatrywała się w niego wielkimi, brązowymi oczami, o bardzo ciemnej barwie, takiej, jaką mają tylko dzieci. Uśmiechnął się do niej i przykucnął. Mała oderwała się od drzwi i ściskając pluszaka, wyciągnęła piąstkę.
- Tata - usłyszał cichy, piskliwy głosik.
Kiedy wziął ją na ręce i poczuł miękki ciężar malutkiego, pięcioletniego ciałka, pomyślał o tym, że powinien ją częściej odwiedzać. Zdecydowanie częściej.
- Wejdź do kuchni. Zaraz wrócę z torbą – głos matki jego dziecka był lodowaty.
Usiadł na taborecie i patrzył na małą, która nieśmiało pokazywała mu swoją maskotkę. Po chwili wróciła Alicja.
- Masz ją odwieźć najpóźniej o 6.00. W torbie są zapasowe ubrania, jedzenie, jej ulubione zabawki, chusteczki, plastry, koc, poduszka, płaszczyk przeciwdeszczowy, krem przeciw ukąszeniom komarów …chyba niczego nie zapomniałam. Odwieziesz ją o 6.00?
- Tak - odpowiedział, cały czas patrząc na córkę.
- Gdzie ją zabierasz?
- Jeszcze nie wiem, może do parku, na huśtawkę, a później do mnie. Puszczę jej jakąś bajkę albo coś poczytam…pomyśli się.
- Ok, tylko nie zmęcz jej za bardzo. I odklej ten papier z twarzy.
Daniel dotknął szyi i policzków. No tak, zapomniał o kawałkach gazety, którą tamował poranne krwawienie.
- Cholera – syknął.
Postawił małą na ziemi i poszedł do łazienki. Usunął przyklejony papier. Korzystając z okazji, położył na toaletce kopertę. To była ich niepisana i nigdy niewypowiedziana umowa. Za każdym razem, gdy przychodził, przynosił pieniądze na dziewczynkę. Dyskretnie gdzieś je kładł. Nigdy nie dawał ich bezpośrednio Alicji. Nie mógłby. A im dłużej nie przychodził, tym większą sumę przynosił. Wiedział, że to niczego nie załatwia. Ale czuł się w malutkim stopniu usprawiedliwiony.
- Tylko uważaj – rzuciła na odchodnym Alicja.- Nie chcę zobaczyć zdjęcia Ilony w jakiejś gazecie.
- W porządku.
Gdy jechali, mała śpiewała coś, a on rozmyślał. Wałkował wszystko jeszcze raz, choć wcale nie było to przyjemne. Ale nie mógł inaczej. Dziwne masochistyczne uczucie, kazało mu wciąż na nowo analizować to, co się stało, co było przeszłością wciąż obecną w jego teraźniejszości.
Alicja była właściwie jego pierwszą poważniejszą dziewczyną. Starszą od niego o dwa lata. To był szalony, beztroski czas. Prawdziwie beztroski, skoro niedługo po ich pierwszych pocałunkach i nieśmiałych dotykach, na świat niespodziewanie przyszła Ilonka. Byli przestraszeni, ale zamieszkali razem. I tu skończyła się bajka, jeszcze zanim się tak naprawdę rozpoczęła. Bo życie pod jednym dachem z drugim, całkiem innym człowiekiem i trudnym, chorowitym noworodkiem, nie było łatwe. Zarówno dla niej, jak i dla niego. Z dnia na dzień, coraz mniej padało między nimi słów. On z przerażeniem zdał sobie sprawę, że nigdy tak naprawdę Alicji nie kochał. A ta zabawa w dom, stała się jakimś przerażającym żartem. Patrzył na matkę swojego dziecka i nie czuł nic. Zupełnie nic. Dlatego całe dnie spędzał ze znajomymi muzykami. Byle jak najdłużej wyrwać się z tej domowej klatki.
Do tego wszystkiego dołączył żal Alicji, że cała opieka nad płaczliwym dzieckiem spadła na nią. Żal całkiem uzasadniony. Dzień, kiedy jedno z nich odpuści i rzuci to wszystko w cholerę, był tylko kwestią czasu. Tym kimś okazał się on. Pamiętał, że strasznie wtedy padało, mała płakała w łóżeczku, a oni kłócili się jak nigdy dotąd. Powiedział jej wtedy takie rzeczy, że jeszcze dziś się ich wstydzi. Spakował manatki i nie patrząc na żadną z kobiet swojego życia, trzasnął drzwiami.
Wrócił dwa i pół roku później.
Alicja nigdy mu nie wybaczyła. Nie wybaczyła samotnego wychowywania dziecka, samotnego borykania się z problemami codziennego życia, braku miłości, braku normalnej rodziny, braku ojca dla jej córki. On nie oczekiwał przebaczenia, bo zawinił. Nie mógł z nią już być. Popioły ich miłości dawno zadeptało życie. Chciał mieć tylko kontakt z córką. A z Alicją więź łączącą ich jako rodziców. Czy pragnął za dużo? Wprawdzie pozwoliła mu widywać dziecko, ale była wobec niego bryłą lodu, z ustami naszpikowanymi jadem. Jej obecność była dla niego jak tortura, jak głuchy i jednocześnie krzyczący wyrzut. Nawet, kiedy nic nie mówiła. Tylko patrzyła. Nienawidził, kiedy na niego patrzyła. To z jej powodu tak rzadko przyjeżdżał. I nigdy nie zostawał dłużej, niż to było konieczne.
- Tata, a kto to? – Ilonka wskazała na zdjęcie jego zespołu, przyklejone do szyby.
- To twoi wujkowie – odpowiedział.
- Wujki? – otworzyła szeroko oczy.
- Wujkowie. Kiedyś ci ich przywiozę. A oni tobie górę zabawek.
Patrzyła z otwartymi ustami na zdjęcie, przyswajając sobie tą wiadomość.
W drodze do parku kupił jej lody. Ubrudziła całą buzię. Wycieranie płaskiego noska, sprawiło mu przyjemność. Zabrał ją na huśtawkę. Nie obawiał się wścibskich ludzi, robiących mu zdjęcia. Mimo swojego liderowania, był najmniej rozpoznawanym i najmniej popularnym członkiem zespołu. Nie wyróżniał się z tłumu. Czapka z daszkiem i ciemna, zwykła bluza dodatkowo go ukrywały.
Popychał huśtawkę, słuchając radosnych pisków córki i patrząc, jak wiatr rozwiewa jej jasne warkoczyki. Tak niepodobne do ciemnych włosów Alicji. Później obserwował, jak Ilona kopie piasek w piaskownicy i zrywa kwiatki. Jak biega dookoła i coś tam do siebie mówi.
Nie spuszczając z niej oczu odszedł na bok i zapalił papierosa. Gdy park im się znudził, poszli do wypożyczalni, po bajkę. Zrobiło się chłodno, więc wyjął z przygotowanej przez Alicję torby, różowy sweterek i otulił nim dziecko.
- Wracamy do mnie do domu, dobrze? Puścimy bajkę i zrobię ci coś jeść.
W mieszkaniu posadził ją przed telewizorem i poszedł do kuchni. Wyciągnął z torby jedzenie i wyłożył je na ostatni czysty talerz.
- Naprawdę trzeba tu posprzątać - pomyślał i wrócił do sypialni.
Ilona, zamiast oglądać bajkę, zasnęła przytulona do uśmiechniętego Kubusia Puchatka. Oparł się o ścianę i skrzyżował ręce na piersi..
- Jest taka piękna i słodka. Mógłbym patrzeć na nią przez całą wieczność - pomyślał. Zrobiło mu się smutno, gdy uświadomił sobie po raz kolejny, w jakiej rodzinie będzie dorastała. Albo, w jakim układzie. Bo rodziną, to tego nazwać nie można było.
- Przepraszam - szepnął.
Położył się obok niej. I leżeli tak przytuleni, aż nadszedł czas, by wracać. Obudził ją najdelikatniej, jak umiał i zaniósł do samochodu. Znowu zasnęła. Gdy dojechali, wniósł ją do mieszkania Alicji. Obudziła się, gdy wychodził i zaczęła płakać. Wyciągnęła rączki w jego stronę krzycząc:
- Tata! Gdzie idziesz? Tata!
Alicja wypchnęła go na korytarz.
- Idź, bo się nie uspokoi. Jak pójdziesz, to zaraz zaśnie.
Gdy wracał, wspominał swoich rodziców. Mała była jego największą radością i jednocześnie jej widok sprawiał mu największy ból. Czy jego rodzice też tak mieli? Chyba nie, bo oni nie zrobiliby takiego świństwa swojemu dziecku. Nie uciekliby przed problemami, nieprzespanymi nocami i płaceniem rachunków.
Brakowało mu rodziców, szczęśliwego dzieciństwa, jakie mu zapewnili. Wiedział, że jego córka mieć takiego nie będzie. Zdawał sobie sprawę, że ostatecznie przegrał. Że wszystko stało się nie tak, jak powinno. I że już nie da się niczego cofnąć, naprawić. Był weekendowym ojcem, kochankiem, który porzucił dziewczynę z dzieckiem, lekkoduchem z gitarą, trzepiącym na scenie głową. Samotnym przegranym.
- Jestem kretynem, skończonym idiotą - myślał, otwierając drzwi do mieszkania.
Rzuciło mu się w oczy, że jest strasznie puste. Potknął się o porozrzucane buty i kopnął je ze złością.
- Jestem tak cholernie beznadziejny, że nawet posprzątać po sobie nie potrafię - powiedział na głos.
Odpalał jednego papierosa od drugiego, chodząc po mieszkaniu, które szybko zapełniło się siwym dymem. Było mu źle. Bardzo źle.
Gdzieś około 22.00 ktoś zapukał do drzwi. Zdziwiony poszedł otworzyć.
- Cześć, laseczko – na progu stała uśmiechnięta Dorota.
Nie czekając na zaproszenie, weszła do środka.
- Boże, coś ty tak zaczadził to mieszkanie! Nie można oddychać! – zawołała otwierając okna.- Pewnie dziwisz się, że przyszłam? Ale wiesz, cały czas nie dawały mi spokoju twoje słowa, o tym pokutowaniu za grzechy. To nie było w twoim stylu, więc pomyślałam, że pewnie masz niezłego doła. Byłam wcześniej, ale cię nie zastałam. No i przyszłam znowu. Masz coś do picia? Strasznie chce mi…
Nie słuchał jej dłużej, tylko przygarnął, przycisnął do ściany i zaczął całować. Miażdżył jej usta, mając nadzieję, że to coś pomoże. Że przestanie się zadręczać, że zapomni. Chociaż na chwilę.
- Hej, co się dzieje? Daniel? – odsunęła go.
Już tak dawno żadna kobieta nie wymawiała jego imienia.
- Nic. Tylko przytul mnie, dobrze? Tylko mnie, cholera przytul.
Schował głowę w zagłębieniu jej szyi. I rozpłakał się.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Kardemine · dnia 13.03.2011 12:53 · Czytań: 1144 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 7
Inne artykuły tego autora: