Od sześciu miesięcy nie przechodziłam przemiany (sama oczywiście tego nie wyliczyłam, to Kuba odznaczał każdy kolejny dzień, jakby w nadziei, że w końcu coś do mnie dotrze). Ta ciąża była jakaś inna, czy to przez tą bransoletkę, czy przez to, że byłam ciągle zajęta i czułam się mniej samotna.
Nie mogłam uwolnić się od strachu. Opowiedziałam Kubie o swoich doświadczeniach. Zrozumiał, jak bardzo się boję, ale nadal starał się zmienić moje myślenie na bardziej pozytywne:
- Dasz radę. Teraz nie jesteś sama. Na pewno tak się działo dlatego, że zarabiałaś tak... No, wiesz, to przez tych facetów tak się kończyło. Odpoczywaj. Nie musisz nawet tamtych obserwować, jak się gorzej czujesz.
Owszem, nie musiałam, robili to za mnie Skrzatowie.
O tym, że mąż tamtej kobiety uderzył dziecko, powiadomił mnie jeden z najmłodszych Skrzatów. Przybiegł do mnie, gdy się kąpałam. Ich naturalny brak dyskrecji bywał nawet dla mnie czasem krępujący.
- Roksa! Dziecko już nie płacze! On wyszedł z domu, a jej nie ma nadal!
O tym wiedziałam, zgłosiła się sama do psychiatry, bo podobno widziała małe, bure ludziki i twierdziła, że to depresja poporodowa i ogólne zmęczenie byciem matką. Poderwałam się tak szybko, jak na to pozwalało mi moje ciało i podążyłam we wskazanym kierunku.
Do domu, gdzie mieszkali tamci ludzie miałam kilka minut drogi na nogach. Weszłam na piętro, gdzie prowadził mnie Mały. Drzwi były pootwierane, dla Skrzatów żaden zamek nie był problemem, ich drobne rączki służyły za precyzyjne wytrychy. Przeszłam przez pusty korytarz. W kuchni na podłodze leżało małe ciałko. Chwyciłam je na ręce i wybiegłam z domu. Mały żył jeszcze, ale krwawił. Wylizywałam ranę na jego udzie i biegłam, ciągle pełna nadziei.
Pierwszą osobą, na jaką natknęłam się u siebie, był Dżi. Powiedział znaczącym tonem:
- Trzeba zatamować.
Spytałam:
- Jak? Czym?
Wskazał głową na mój nadgarstek, chociaż sama wiedziałam, o co mu chodzi. Nie wiem, czy nie wierzyłam, że naprawdę stawia mnie przed takim wyborem, czy naprawdę aż tak kochałam Kubę, ale zerwałam opaskę bez namysłu i zawiązałam dzieciakowi tak, aby krwawienie ustało.
Ledwie to zrobiłam, poczułam znajomy ból w dole pleców. Jęknęłam:
- Dżi...?
Po jego twarzy płynęły malutkie łzy, właściwie ich nie widziałam, pozostawiały jedynie ślady nieco szersze od pajęczych nici:
- Wybrałaś, które przeżyje.
Po nogach płynęła mi krew. Poprosiłam cicho:
- Nie zostawiaj mnie...
Objął ramionami mój palec:
- Jasne. Dasz radę! Musisz być silna. Dziecko Kuby też będzie potrzebowało matki.
Odetchnęłam głęboko i zaczęłam wyć, jak nigdy dotąd. Dzieciak leżał na moich kolanach. Podłoga zalana była krwią, a pode mną już leżało moje własne dziecko.
Synek Kuby rozpłakał się. Nie wiem, czy obudziło go moje wycie, czy zaczynał po prostu odzyskiwać siłę. Ja zemdlałam.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
soczewica · dnia 30.03.2011 07:05 · Czytań: 1383 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 4
Inne artykuły tego autora: