Obojętnym wzrokiem obserwował krajobraz uliczny. Ludzie, samochody, sygnalizacja świetlna, sklepy – wszystko to zlewało się w jedną, bezkształtną i nijaką plamę. Bębnił miarowo palcami w blat kawiarnianego stolika. Jego serce stało się skamieliną, niezdolną do wzruszeń i jakichkolwiek emocji.
Ujął filiżankę w kształtną dłoń i upił łyk kawy. Skrzywił się nieco. Była równie czarna i smolista, jak myśli mężczyzny.
- Wszyscy jesteście głupcami – szepnął do siebie. – Każdy z was...
W pewnej chwili, całą tę miejską szarość, rozświetliła zdecydowana, nasycona barwa. Zmrużył czujnie oczy i nieznacznie poruszył ramionami.
„Czy to możliwe, że… czy to możliwe, że ona…?”
Kobieta przechodziła właśnie przez ulicę. Długie, rude włosy gęstą falą spływały na ramiona, intensywnie zielone oczy lśniły światłem, białe perły w uszach nadawały eteryczności.
Wzruszenie dławiło gardło mężczyzny. Odetchnął głęboko, ucisk jednak nie ustępował. Wreszcie, po tylu wiekach!
Czym prędzej opuścił kawiarnię i podążył w kierunku młodej kobiety. Prędko ją dogonił.
- Mina! – wypowiedział ukochane imię.
Odwróciła się i spojrzała na nieznajomego ze zdziwieniem. Prezentował się zastanawiająco. Odziany był w elegancką, czerwoną marynarkę, czarną koszulę z wysokim kołnierzem i dobrze skrojone, ciemne spodnie. Kręcone włosy związał gumką i pachniał dusznymi, kadzidłowymi perfumami. Nie wyglądał ekstrawagancko, dziwacznie, a jednak… w jego oczach tkwiło coś niepojętego, szlachetna, szczupła twarz była nienaturalnie biała, wargi kusząco czerwone, oczy jakby znajome…
- Słucham? – spytała nieswoim, wysokim głosem. – Mam na imię Madeleine, musiał mnie pan z kimś pomylić.
- Nikt inny nie ma takich oczu, tego zapachu, żadna kobieta nie porusza się tak, jak ty.
- Pochlebia mi pańskie zainteresowanie, jednak… na pewno nie jestem tą, o którą panu chodzi. A teraz, proszę wybaczyć – śpieszę się. Miłego dnia.
- „Po co istnieć
gdy w myślach mych przepływają tylko rzeki krwi?
Jestem wilkiem oszalałym,
Co między śmiercią, a miłością wiecznie tkwi.
Umieram, gdym daleki od ciebie,
W doczesnym świecie uwięziony,
Ten, co skonać miał u boku żony
W świecie doczesnym po wieki uwięziony”.
Ciało Madeleine poraził prąd. Przepłynęła przez nią nieznana dotąd energia. Pieśń ta poruszyła najgłębsze struny duszy, uświadomiła sobie, że gdzieś już ją słyszała. Oczy wypełniły się łzami, oddech zamarł w płucach.
- Kim pan jest? – szepnęła strwożona. – I czego pan ode mnie chce?
Mężczyzna nie zareagował jednak. Spoglądał uważnie na młodą kobietę, kąciki ust drżały, jakby zaraz miał wybuchnąć śmiechem.
- Proszę odpowiedzieć. – nie ustępowała Madeleine.
Nieznajomy milczał w dalszym ciągu. Spłonęła nerwowym rumieńcem.
- Dlaczego tak bardzo się denerwujesz, ukochana? – zapytał wreszcie.
- Proszę wrócić tam, skąd pan przybył – warknęła i poprawiła brązową torbę zwisającą na ramieniu. – Żegnam. – Ruszyła energicznie przed siebie.
Mężczyzna chwilę jeszcze stał w miejscu. Gdy zniknęła z pola widzenia, westchnął ciężko i odszedł.
***
Gdy Madeleine wróciła do domu, pośpiesznie zdjęła sandały i usiadła na balkonie swojego mieszkania. Czuła ucisk w skroniach i żołądku, jej czoło rozpalone było gorączką.
„Co się ze mną dzieje?” – zastanawiała się, spoglądając na ocierającą się o jej nogi kotkę. – „Dziś rano byłam wypoczęta, w dobrym nastroju, pełna energii. Dlaczego tak nagle pogorszyło się moje zdrowie? Czy naprawdę przyczyną jest nic nieznaczący, uliczny incydent? Ten człowiek był chory, uroił sobie, że mnie zna. Widuję przecież czasem nieszczęśliwych, pogmatwanych ludzi. Nie powinnam się tak tym przejmować.”
Był ciepły, majowy dzień. Promienie słońca muskały skórę Madeleine. Odetchnęła głęboko, ale gdy tylko zamknęła oczy, ujrzała w myślach twarz tego mężczyzny.
Poruszyła się nerwowo. Poczuła dziwny, nieznany dotąd dreszcz. Wyobraziła sobie jak mocne ręce trzymają ją w namiętnym uścisku, usta zostawiają na skórze niemal ogniste ślady, oczy patrzą z wierną adoracją.
- Draculo… - westchnęła, dotykając dłońmi szyi.
Otworzyła oczy. „Dracula”? Co to za imię? Skąd przyszło do głowy?
- Czytam zbyt dużo romansów – powiedziała do zrelaksowanej kotki. – Powinnam je wszystkie powyrzucać. Nie przynoszą niczego dobrego.
Opuściła balkon i wyjrzała przez jedno z okien wychodzących na ulicę. Wydała z siebie zduszony krzyk. Na ławce przed blokiem siedział On!
„Skąd zna mój adres? Czy to możliwe, że mnie śledził?” – Poczuła, że oblewa się potem. Nie, nie okaże strachu. Wokół jest wielu przechodniów, tak więc może wyjść do niego bez obaw o swoje bezpieczeństwo.
Drżącą dłonią poprawiła włosy i podążyła na spotkanie z nieznajomym.
Mężczyzna pogrążony był w myślach. Ręce skrzyżował na piersiach, głowę nieco pochylił.
- Dlaczego pan tu przyszedł? – syknęła Madeleine ostrym tonem.
Wyrwany z zadumy, spojrzał na na nią.
- Czy zgodziłabyś się Mi…Madeleine na krótki spacer w moim towarzystwie? – Powstał z ławki, otrzepując spodnie.
- Dobrze. Proszę jednak nie próbować żadnych sztuczek. – Spojrzała na mężczyznę z ukosa.
Szli przez chwilę w milczeniu. Powoli zachodziło słońce.
- Madeleine… - powiedział w końcu nieznajomy, łagodnym, miękkim głosem. – Jest tyle rzeczy, o których chciałbym ci opowiedzieć, ale… boję się, że mi nie uwierzysz.
- Proszę próbować – odparła krótko.
- W Rumunii, skąd pochodzę, wierzy się w teorię przyciągania dusz. Słyszałaś o tym?
- O przyciąganiu nie. O magnetyzmie serc tak. – Madeleine przewróciła oczami. Szykowała się na tani, przewidywalny podryw.
- Widzisz... – Uśmiechnął się mężczyzna, odsłaniając szpaler równych, białych zębów. – zabrzmi to nieprawdopodobnie, ale… parę wieków temu byliśmy w sobie bardzo zakochani. Niestety, los nas rozdzielił. Narodziłaś się jednak na nowo i mamy szansę odzyskać to, co straciliśmy.
- Nie myślał pan, aby zostać bajkopisarzem? – zapytała, patrząc na niego z pobłażliwością.
- Mów mi Draculo. Mam na imię Dracula – wymówił to z obcym, wschodnim akcentem.
Nieoczekiwanie, Madeleine zaczęła się histerycznie śmiać. Z trudem łapała powietrze, aż w końcu dopadł ją atak kaszlu.
Dracula stał naprzeciw niej, nieporuszony.
- Co cię tak bawi? – zapytał, gdy się uspokoiła.
- To, że chyba zwariowałam. Wydajesz mi się znajomy, co jest absurdalne, ponieważ, gdybym cię kiedyś poznała, z pewnością nie zapomniałabym o tobie. Rzadko mam do czynienia z takimi oryginałami.
- Mino… pozwól mi kochać cię raz jeszcze – wyszeptał.
Spojrzeli na siebie uważniej i nagle zerwał się potężny wiatr. Zmiana pogody była drastyczna – zaledwie sekundę wcześniej powietrze stało w miejscu. Korony soczyście zielonych drzew zaczęły tańczyć, niebo zakryły ciemne, śniegowe chmury. Ludzie przyglądali się meteorologicznemu fenomenowi w osłupieniu, wystraszone psy zaczęły ujadać.
Dla Draculi i Madeleine metamorfoza pogody nie miała znaczenia. Zakochiwała się w upojnym mroku zmysłowych źrenic, wsłuchiwała w nierówne uderzenia swego serca. Mężczyzna postąpił kroku i objął ją w pasie. Westchnęła głośno i zmrużyła oczy. Krew zamieniała się w sztorm, włosy wiły się niczym węże.
- Różane ogrody policzków – wyszeptał, dotykając zarumienionej twarzy Madeleine. – Te usta… - Złożył na jej wargach delikatny pocałunek. Nie odwzajemniła go jednak.
- To absurd! – Otrząsnęła się z odrętwienia. – Omamiasz mnie tym swoim uwodzicielskim spojrzeniem, mówisz o całkowicie nieprawdopodobnych rzeczach. Jestem racjonalną, wykształconą kobietą. Nie dam się nabrać na żadne fantasmagorie.
Poprawiła włosy i odwróciła się od mężczyzny. Pogoda powróciła do normalności i słońce znów pojawiło się na niebie.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
martawiktoria · dnia 28.04.2011 10:05 · Czytań: 937 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 7
Inne artykuły tego autora: