Ot, co czytelnik, to inna migawka;d Bo z kolei ja mogę tu znaleźć i wypowiedzieć w zgodzie z sobą rozmaite zjawiska, ale na pewno nie:
poezję dla samej poezji lub
oderwanie się od sensu na rzecz urokliwej frazy, że w trzeciej części
wyliczane obrazy nie zdajace się miec ze soba logicznych powiązań. Lub że w ogóle
bardzo wyliczeniowo. Przeciwnie, zwłaszcza w spotkaniu z poprzednim Twoim tekstem, jest ostro spójniej: migawka układa się w żywo konkretyzujący gobelin. W tkankę z włókienek, których już, ze względu na mniej ogólnikowe/luźne połączenia, nie mogłabym tak beztrosko brać w palce i przenosić - słyszałabym i widziała, jak rozdzieram opowieść
i jak barwy ciekną i wsiąkają w ziemię, heh. Przy mnie poetyka, z całym jej sennym, bo w tym wypadku jedynym możliwym uzasadnionym obrazowaniem, jest jednak czytelna = może symbolizować kulturowo = obrazy pozwalają się przełożyć na odpowiedniki rzeczywistości i zrozumieć. Niejednoznacznie, ale i niedowolnie. Nie tylko jako "stan
ciałoduszy" jakiejś wsobnie pojedynczej, ale i jako myśli wiążące ją z niewrażeniowymi myślami w zewnętrznych wobec niej światach.
Również dla trzeciej cząstki jest przynajmniej jeden klucz, który można uznać za nadrzędny; bardzo logicznie, przekonująco porządkuje całość. Ale jest też kilka podkluczy - i u mnie najspokojniej odszturchują;d końcówkami metalu bajkę o wyliczance. Klarowny wiersz. I bardzo o czymś.
Dobrego.
P.s. Znasz może
Deszczowego konia? Proza; Ted Hughes. W bibliotekach często, a mało koniecznie, na półkach z, ekhm, tą bardziej papuzią fantastyką, z podrzędną science-fiction. Jeśli nie czytałaś, polecam. Może się do czegoś przyda.