Zdjęłam soczewki, nałożyłam okulary i zasiadłam przy biurku. Miałam do zrobienia masę rzeczy, ale po wczorajszym upadku, kiedy złamałam lewą rękę, było to raczej niemożliwe, dlatego dokumenty wypełniał mój mąż. Na szczęście nie robił tego po raz pierwszy, więc nie musiałam wiele tłumaczyć, wystarczyły drobne instrukcje. Przypomniałam, aby nie zapomniał o podpisach, i zostawiłam mu nowe opakowanie zszywek.
- Jak idzie? – zapytałam, ale nawet na mnie nie spojrzał. – Denerwuje mnie, że musisz tu siedzieć. I tak miałeś już na głowie sprawę Igora Ormana.
- Nie przejmuj się. Dam sobie radę, to nic wielkiego. Już za chwilę skończę.
- Skończysz? – powtórzyłam, gdy wreszcie spojrzał mi w oczy.
- Na dziś tak, bo zaraz wychodzimy.
- Pierwsze słyszę – odparłam, ale wiedziałam, o co mu chodzi. Coś ostatnio wspominał o wspólnej kolacji.
- Nie chcesz iść ze mną do Joko? Nie chcesz zjeść namoczonych glonów z ryżem? Nie chcesz?
Uśmiechnęłam się do niego, a potem się przytuliliśmy. Oczywiście, że chciałam.
- Będziesz musiał mnie karmić – odezwałam się w końcu, bo czekał, aż to zrobię.
- Nie ma problemu, mogę ci nawet umyć zęby, gdy już wrócimy. Masz ochotę?
Zmierzwiłam mu włosy, wstałam i przeszłam do salonu. Zabrałam stamtąd telefon z którym poszłam do sypialni na piętrze.
Nie minęła godzina, a siedzieliśmy w Fordzie, jadąc na obiad do Warszawy.
- Musisz mnie jutro zabrać do biura, chcę porozmawiać z twoim szefem – powiedziałam.
- O czym?
- O tym, żeby ci podwyższył pensje, bo pracujesz po godzinach.
- Ale on o niczym nie wie.
- To mu powiem, prawda?
- Och! Nie zrobisz tego! – zażartował.
- Muszę, Igor, jesteś moim mężem. A mojego męża się szanuje.
Usłyszeliśmy klakson. Zauważyłam w lusterku niebieską toyotę, więc odwróciłam głowę, ale nie wiele dostrzegłam, bo rozbolała mnie ręka i musiałam zmienić pozycję.
- Kto to? – spytałam Marka, ale on niewiele wiedział.
- Jakiś facet. Odbiło mu, czy co?
Auto wyprzedziło nas i zaczęło zmuszać naszego forda do wytracenia prędkości. Marek zahamował i dał na wsteczny. Tocząc się do tyłu, zauważyłam, że kierowca toyoty zawrócił samochód i zaczął jechać w naszym kierunku.
- Jedzie na nas! – krzyknęłam, myśląc, że czołówka jest nieunikniona.
Ruszyliśmy z dwójki, następnie gwałtownie skręciliśmy w prawo. Potem mogliśmy rozwinąć prędkość i zgubić szaleńca, ale z Alej Bernera wyjechały dwa ciemne jeepy i zastawiły nam drogę.
- Co jest? – warknął Marek.
Unieśliśmy ręce nad głowy. Mężczyźni w szarych uniformach wyskoczyli z samochodów z wymierzonymi w nas pistoletami, ale opuścili je nieznacznie, zauważywszy, że my nie jesteśmy uzbrojeni.
Kątem oka zarejestrowałam, jak ktoś otwiera mi drzwi, ale zamiast mnie wyprowadzić albo wywlec, jak kto woli, poczułam na twarzy śmierdzącą szmatę. Zemdlałam.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
kowalik · dnia 05.08.2011 21:32 · Czytań: 783 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 10
Inne artykuły tego autora: