Tekst polecany przez redakcję.
Edycja: 4 października 2012
___________________________
Wasinka
Nie wiem, kiedy zaczęła się nasza znajomość. Nie pamiętam też, w jakim dokładnie momencie zaimki: nasz, nasza, nasze przestały funkcjonować między mną a nim. Wydaje mi się, że te dwa punkty, które wyznaczały początek i koniec mojego świata, nie były od siebie bardzo oddalone. W przeciwnym wypadku może nawet on potrafiłby dostrzec prawdziwą wartość tamtych dni.
Czy był wyjątkowy? Na podobnie postawione pytanie odpowiedziałabym bez wahania. Przecząco.
Nie było w nim nic, co ktokolwiek mógłby poczytać za rzecz szczególną. Artur (co podobno w języku Celtów oznaczać może osobę szlachetną) był całkowitym zaprzeczeniem ideału, którego model kreowałam i dopieszczałam w swojej głowie. Szczerość była dla niego bardzo płynnym pojęciem, każde spotkanie wiązało się ze zwrotem: „przepraszam za spóźnienie, coś mi wypadło”, a jego wiedza na temat literatury ograniczała się do Mickiewicza, Sienkiewicza oraz Prusa. Wszelkie braki nadrabiał jednak językiem.
Językiem jako narządem mowy. Miałam ochotę palić książki, zaapelować do wydawnictw, do pisarzy, do poetów, aby przestali publikować swoje teksty, bo narażają się na śmieszność, podając się za artystów, kiedy Artur mówi tak ładnie o moich kostkach. A on nie podpisywał okładek w stołecznych księgarniach. On dwanaście godzin dziennie nosił cegły na budowie, później wracał do mnie i opowiadał, że o 15.23 chmury przypominały mu kształtem moje ramiona. Nie mam zamiaru przytaczać jego słów, choć wszystkie pamiętam dokładnie. Zapisane- straciłyby sens. Te zdania najbardziej cenne były wtedy, gdy leżeliśmy na brudnym prześcieradle, a w mieszkaniu nie było do przegryzienia nic poza wargami podczas pocałunku.
Teraz moje prześcieradło zawsze jest świeże, czyste i chłodne jak miejsce na drugiej połowie łóżka. Okazało się, że Artur lubił zagrzewać zupełnie inne miejsca. Pomiędzy udami wielu kobiet. Nie umiem poradzić sobie z wyrzutami sumienia. Może to ja byłam niewystarczająco dobra dla niego? Może nie potrafiłam go utrzymać przy sobie? Ludzie wypytują: co się z wami stało, dlaczego was już nie ma? Nie odpowiadam za Artura. Wzruszam ramionami, po czym rzucam z dość bladym uśmiechem: nie wiem. Wiem za to, dlaczego już nie ma mnie.
Kiedy zobaczyłam go z tamtą kobietą, miałam żal tylko do siebie. Byłam gotowa upodlić się do końca i prosić, żeby do mnie wrócił. Wciąż mogłoby być ci dobrze ze mną- mówiłam przepraszającym tonem. Śmiał się wtedy. Wiedział już, że mimo zawartości stanika i braku błony dziewiczej jestem jeszcze dzieckiem żyjącym z wiecznym poczuciem winy, z chęcią odpokutowania za wszystkie grzechy świata. Byleby tylko zostać docenioną. Później zrozumiałam, że najbardziej skrzywdzony jest człowiek, któremu w dzieciństwie nikt nie okazywał miłości.
Wyjechałam. Siedzę za biurkiem w bibliotece, której nikt nie odwiedza i raz na jakiś czas prowadzę głośne rozmowy z Igorem. Głośne, bo Igor pracuje w małym sklepie po drugiej stronie korytarza. Puszczamy więc w przestrzeń suche komunikaty: dziś u mnie o 15, wieczorem u ciebie. Codziennie liczę, ile papierosów wypala. Słyszę, jak zapalniczka z trzaskiem opada na ladę i myślę sobie, że jeszcze trzy, jeszcze dwa, już niedługo stąd wyjdziemy, pójdziemy do mieszkania któregoś z nas, aby później rozstać się przed nocą.
Razem jesteśmy mniej szkodliwi. Dla otoczenia i dla siebie samych. Oszukujemy się nawzajem, że wszystko jest w porządku. Igor nienawidzi całego świata. Wierzy w Boga, aby mówić Mu, że Go nienawidzi. Jest przy mnie, aby mówić mi, że mnie nienawidzi. Czasem zaraz po zamknięciu drzwi siada w kuchni, a później patrzy w okno, odpalając papierosa od papierosa. Siadam mu na kolanach i - tym samym od kilku miesięcy – uspokajającym tonem powtarzam: ja wszystko rozumiem, Igor, rozumiem wszystko. Później długo leżymy splątani ze sobą jak para szczeniąt. On trzyma rękę na moim sercu i stara się nie okazywać po sobie, że wyczuwa nierówny rytm. Czasami pyta:
- Czy ty na pewno jesteś zdrowa?
- Tak. Jestem zdrowa. I jestem tu z tobą.
To się powtarza. Igor klęczy przede mną, całuje po nogach, po stopach.
- Ty nie jesteś zdrowa. Ciebie jutro może tutaj nie być. Ja już nigdy nie powiem, że cię nienawidzę. Nigdy. Wiesz? Nigdy nie powiem.
Nie żyjemy razem tak naprawdę. Nasze prawdziwe bycie ze sobą byłoby codzienną próbą samobójczą. Zawsze nieudaną. Nie wiem, co on przeżył wcześniej. Czy to istotne? Kocham cię powiedział tylko raz. Wstałam z łóżka i bez słowa zaczęłam się ubierać. Milczeliśmy po tym przez kilka dni. Kocham cię wciąż jest dla nas tak samo straszne jak słowa matki dwadzieścia kilka lat temu: przyjdzie wilk i cię zje.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Marie Minn · dnia 19.08.2011 21:44 · Czytań: 3326 · Średnia ocena: 4,5 · Komentarzy: 13
Inne artykuły tego autora: