Zakończenie wskazuje, że piszesz o ludziach dotkniętych chorobą – nazwaną i sklasyfikowaną. Podrzucasz też przyczyny (możliwe, bo w sumie do końca nie wiadomo chyba, co też jest przyczynkiem tego, co w człowieku kłębić się zaczyna, konkretnie – borderline, domniemywa się tylko, że wczesne doświadczenia społeczne, a mniej – genetyczne uwarunkowania, ale ja nie wnikam, bo się nie znam; zresztą, początek uwidacznia nam, że przyczyny leżeć mogą gdzieś "wyżej", ponad naszym rozumieniem...) i ruszasz trudną drogą w głąb dzikiej, nierozumianej, rozhuśtanej duszy. I świetnie to Ci wyszło. Wśród przemawiających porównań i przenośni wprowadziłaś w świat, który prosty nie jest i najprawdopodobniej prostym nigdy nie będzie… A ja sobie przeczytałam ten tekst również pod kątem zwykłego człowieka (zwykłego w sensie – niezdiagnozowanego), co w sumie dużej mierze pokrywa się z tym chorym. Wiele jest takich osób, które pod wpływem otoczenia, przeobrażają się w inne zupełnie istoty niż do tej pory. Pełno zagubionych, smutnych ludzi, którzy nie radzą sobie ze światem i okrucieństwem ludzi, reagując depresją, nieujarzmionymi nastrojami czy nieufnością oraz zakompleksieniem i powodują tym samym, że ludzie od nich uciekają albo ranią jeszcze bardziej. A oni w odpowiedzi – ranią tych znowu. Kołowrotek. Droga bez wyjścia. Jedni napędzają drugich, drudzy napędzają pierwszych.
Przeklętą od początku już naznaczano, ma się wrażenie, że babka rzuciła na nią jakąś klątwę, przez co tekst zyskuje też nieco magiczności… Może to byś też symbolem tego, jak ludzie potrafią ocenić człowieka, niczego o nim nie wiedząc (chyba że babcia miała nadprzyrodzoną moc jakąś, ale tak czy siak to, co zrobiła, mogło zachować się jak samospełniająca się przepowiednia potem), kiedy jeszcze dziecko jest nieukształtowane, a więc nasiąka wpływami, uczy się od tych, którym wierzy, by w końcu uznać, że jest zła (skoro każdy tak twierdzi, lub też „po co się starać być innym”, skoro i tak nic nie zmieni ich zdania).
Kontakt z matką pokręcony, z ojcem – podobnie. Wiem, że temat wpływu rodziców i bliskiego otoczenia już nieraz był poruszany i równocześnie też pojawiały się opinie, żeby nie zwalać wszystkiego na rodziców, tylko samemu brać za siebie odpowiedzialność, jednak przecież czasem człowiek bywa tak zgnębiony, że sam już nie jest w stanie… Zresztą, to zależy od człowieka, jego siły, wrażliwości i napotkanych na drodze ludzi.
„Czasami czuje, że urodziła się z cegłą przywiązaną do nogi” – trafnie zobrazowany ciężar, jakim obarczają naszą osobowość inni, ciągnąc w dół (nieświadomie albo z premedytacją) i jaki to ma wpływ na „mocniejsze” życie. A jeśli brać pod uwagę inny wymiar, to znów pojawia się tu jakaś magiczna nutka.
Przeklęta rani, by bronić siebie – jakże znamienne zachowanie u zranionych, nieufnych osób.
„żyje w piekle, które codziennie orze i zasiewa” – potworne jest mieć świadomość tego, co się robi, a nie potrafiąc wyskoczyć z kołowrotka emocji, przyczyn i skutków.
Przyjaźń z osobą podobną może byś katastrofalna, bo przecież ileż możemy przyglądać się czerni, która jest w nas, ileż możemy wytrzymać, skoro obcujemy z tym, czego nie lubimy u siebie…
Postawa obronna w miłości… Strach utraty powoduje, że sami rezygnujemy, czując gdzieś w głębi, że wcześniej czy później wybranek porzuci nas. Bo z takim kimś być nie warto… Takich dziewczyn kochać nie można…
To, co niszczy, przykleja się jak smoła, zasycha i trudno ją zdrapać (nawet to niemożliwe, bez uszkodzenia, kolejnego bólu), wydobyć się z czerni.
Oj, właśnie spostrzegłam, że za dużo już gadam. A nic nowego nie napisałam… Ech, wybacz.
W Twoim tekście jest to, i więcej, ale kończę i uciekam już w siną dal.
Choć nie wiem(,) czy przeklął ją
czegokolwiek się tknie(,) przyniesie jej tylko strach – może „czegokolwiek by się tknęła” (albo coś w tym kierunku)
Pozdrowienia pokolorowane jesienią.