Leżałem na kanapie gapiąc się w plazmowy ekran wielkiego telewizora, którego wydania stanowczo odmówiłem byłej żonie, pozwalając jej w zamian zabrać wszystko co chciała, łącznie z pokracznym łysym psem oraz szydełkową serwetką wydzierganą przez moją babcię.
Przygotowałem sobie kanapki z kiełbasą. Nie dlatego, że kiełbasę specjalnie lubię, tylko z tego prostego powodu, że w lodówce poza nią było tylko światło, a ja nie zamierzałem tracić wolnego dnia na bezsensowne zakupy.
Kanapki zupełnie wystarczą, by zaspokoić głód trzydziestoletniego mężczyzny, który w wolnym czasie nie ma nic lepszego do roboty, niż samotne gapienie się w telewizor, choćby i plazmowy.
Tęskniłem jak szalony za bliskością innej osoby. Szczególnie kobiety, ale… wiecie, jak to jest - praca zabiera ci cały czas wolny, a jak już wydrzesz kawałek dla siebie, to nie masz na nic siły.
Starałem się nie myśleć, że moje prawo do odpoczynku kurczy się z każdą sekundą jak kropla wody na słońcu, a jutro wszystkie niezałatwione sprawy i przekroczone terminy zwalą mi się na głowę zimnym prysznicem. Prawie słyszałem głos mojego szefa:
- No cóż, panie Krzysztofie, jestem rozczarowany… Liczyłem na pana! Trudno…
Oświadczał to ze zbolałą miną mniej więcej raz w miesiącu, a ja czułem się wtedy tak, jakbym własnoręcznie wtykał mu do ust kawał kwaśnej cytryny.
Za wszelką cenę usiłowałem zapomnieć o pracy, więc pstrykałem pilotem po kanałach telewizora. Miła pani na ekranie czyniła właśnie wysiłek wmówienia mi, że jestem niechluj, bo nie używam wymyślnego super detergentu, więc w mojej łazience harcują stada groźnych bakterii. Przerzuciłem kanał pozbywając się miłej pani oraz niepokoju z powodu lekceważącego stosunku do zarazków i sięgnąłem po talerz z kanapkami. Zamiast chłodnego dotyku szkła wyczułem coś miękkiego.
Leniwie przetoczyłem głowę po poduszce.
Zobaczyłem parę wlepionych we mnie czarnych paciorków, pomiędzy którymi tkwił różowy nos w otoczeniu ruchliwych wąsów, a ze stolika niedbale zwisał długi ogon.
Słowem: szczur.
Wrzasnąłem jak oparzony i w jednej sekundzie wskoczyłem na oparcie kanapy, podkurczając wysoko nogi.
Gdybym pił, pomyślałbym, że mam zwidy. Ale nie piłem. To znaczy piłem, ale niezbyt dużo, tylko normalnie, jak każdy. A może to po piątkowej imprezie tydzień temu?… E, nie… po tygodniu?
Coś jednak w tej wódce musiało być nie tak, bo wyraźnie usłyszałem:
- Czego wrzeszczysz?
Chyba mi układ nerwowy szwankuje…
Jak się nazywa śmierć z przepracowania? A, karoshi! Japończykom to się zdarza, oglądałem na Discovery. Nie pamiętam tylko, czy przed śmiercią mają przewidzenia… Bo po, to już na pewno nie…
Szczur tymczasem wlepił wzrok w kanapki, po czym grzecznie spytał:
- Mogę?
Zupełnie ogłupiały skinąłem głową z wysokości oparcia, gdzie siedziałem jak kura na grzędzie. Zwierzak wymamrotał „dziękuję” i podreptał do talerza. Bezceremonialnie wziął plaster kiełbasy w przednie łapki, przycupnął na tylnych i zaczął zajadać ze smakiem.
Przyjrzałem mu się uważnie. Miał śmiesznie zmierzwione szaro-białe futerko i duże okrągłe uszy sterczące na boki, zamiast normalnie, po szczurzemu, do góry. Kręcone i króciutkie wąsy poruszały się z niesłychaną szybkością.
Dziwny jakiś.
Wcale nie przypominał tych wychudzonych, garbatych bestii, o szpiczastych pyskach i złośliwych oczkach, których co prawda nie widziałem nigdy, ale wysłuchałem dość opowieści o tym, jak znienacka wyskakują z muszli klozetowych gryząc ludzi w tyłek.
Ten nie wyglądał, jakby chciał mnie gdziekolwiek dziabnąć, a zwłaszcza tam. Przeciwnie, był całkiem sympatyczny.
Zaraz… co to ja wiem o szczurach?
Podobno mają truciznę w ogonach. Tę, no… strychninę!
I wysysają niemowlętom oddech. A nie, przepraszam, to koty...
- Masz strychninę? - wypaliłem wprost, bo musiałem przecież wiedzieć.
Zwierzak przestał jeść i spojrzał na mnie z niebotycznym zdumieniem.
- Strychninę? Jaką strychninę, oszalałeś?! Strychnina jest pochodzenia roślinnego. A ty masz chlorofil?
Mało, że gada, to jeszcze przemądrzały.
No, ale fakt. Nie mam chlorofilu, więc on pewnie nie ma strychniny.
Uspokojony nieco, ostrożnie zlazłem z oparcia kanapy i usiadłem jak człowiek, rozpaczliwie starając się ratować resztki godności.
Futrzasta bestia metodycznie pożerała kiełbasę, darząc chleb absolutnym brakiem zainteresowania.
- Skąd tu się wziąłeś? - zapytałem, jednocześnie uświadamiając sobie, że właśnie gawędzę ze szczurem.
Totalne dno. Ale to nie ja zacząłem, tylko on.
- Zwiałem - odparł krótko.
- Skąd?
- Nie skąd, tylko od kogo - poprawił mnie. - Od takiego dzieciaka, co to chciał mnie w słoiku trzymać.
W sumie nie dziwne, że zwiał.
- Mam na imię Serafin i jestem dumbo rex - oświadczył, biorąc kolejny kawałek jedzenia.
- Rex jak król? - zapytałem zaciekawiony.
- Nie. Rex, jak potargane futerko. A dumbo, jak uszy słonia Dumbo. Tego z Disneya. Taka odmiana szczura.
- Yhy…- odpowiedziałem niemądrze, bo nic innego nie przychodziło mi do głowy.
Ten szczur wyraźnie przytłaczał elokwencją.
Serafin tymczasem uznał, że najadł się dostatecznie i przystąpił do mycia.
Łapkami szorował pyszczek wykonując szybkie, koliste ruchy, potem umył sobie kark i uszy, dalej brzuch, a na koniec złapał w przednie łapki ogon i metodycznie pucował go językiem. Następnie bezczelnie, bez cienia strachu przelazł ze stolika na poduszkę, rozpłaszczył się jak naleśnik, podsadził głowę pod moją rękę i zażądał:
- No… głaszcz, głaszcz… nooo…
I strzelił taką minę, że musiałem to zrobić.
Ostrożnie głaskałem go palcem wskazującym po głowie. Miał mięciutką, aksamitną sierść. Chyba mu się to spodobało, bo cichutko szczękał ząbkami i wyczyniał coś dziwnego z oczami, które nie wiem czemu, robiły się na przemian: raz małe - raz wielkie, raz małe - raz wielkie. I tak cały czas.
Fajnie. Siedzę na własnej kanapie, głaszczę gadającego szczura o imieniu Serafin, który twierdzi, że jest dumbo rex, zwiał ze słoika i zjadł moją kiełbasę.
Muszę natychmiast pozbyć się intruza.
- Ehm! - chrząknąłem znacząco. - No, dosyć tego, muszę wyjść!
- A idź, idź… - ziewnął szeroko i przeciągnął się. - Tylko za późno nie wracaj, bo będę się nudził.
- Chciałem powiedzieć, że już czas na ciebie - nie dawałem za wygraną.- No, idź sobie!
Spojrzał na mnie z niedowierzaniem i wyrzutem.
- Wypędzisz bezpańskie zwierzę na ziąb?! Nie mam dokąd pójść!
Spojrzałem za okno. Śnieżyca szalała w najlepsze.
- Ale przecież gdzieś dotąd mieszkałeś! - uczepiłem się ostatniej deski ratunku.
- W słoiku - przypomniał mi. I zwinął się w zgrabny kłębek.
No tak, prawda.
Żal mi się zrobiło biedaka.
Poczłapałem niechętnie do wieszaka, założyłem kurtkę, wcisnąłem na głowę czapkę i wyszedłem na zewnątrz, gdzie panował ziąb, na który podobno zwierzaka nie można wygnać. Przez pogrążone w popołudniowym mroku ulice powlokłem się do najbliższego sklepu zoologicznego.
Sprzedawczyni była młoda, ładna i kompetentna, a do ubrania miała przypięty identyfikator z imieniem Kamila. Piękne imię.
Wyjaśniłem jej, że jestem właścicielem szczura, zgrabnie omijając szczegóły wejścia w jego posiadanie i przytomnie ukrywając fakt, że gada.
Żarłoczny czytnik zabrał z mojej karty równowartość zakupu klatki, miski, poidełka, szczurzego jedzenia, żwirku oraz jakiegoś cudacznego drewnianego domku z okrągłym otworem zamiast drzwi. No, i hamaka. Podobno powinien go mieć.
Zupełnie nie pamiętam drogi powrotnej, bo wcale nie myślałem o dokuczliwym zimnie ani o drzemiącym w moim domu przemądrzałym gryzoniu, tylko intensywnie zastanawiałem się, jak poderwać uroczą Kamilę. W świetle ostatnich zdarzeń ten zdrowy odruch szczerze mnie ucieszył.
Serafinowi klatka przypadła do gustu, co mnie nawet nie zdziwiło, biorąc pod uwagę jego poprzednie mieszkanie. Zmontowałem ją w aktywnej asyście nowego domownika, który wyraził życzenie, aby miska stanęła koło drewnianego domku, a na górnych prętach zawisł niebieski hamak. Ulokował się na nim z widoczną przyjemnością.
- Zła wiadomość! - oświadczyłem. - Koniec z kiełbasą! I pomachałem mu przed nosem torebką ze szczurzym jedzeniem.
Zmarkotniał trochę, ale posłusznie podszedł do miski i z ostentacyjnym brakiem apetytu skubał ziarenka, a potem znów wlazł na hamak, skąd wodził za mną koralikami czarnych oczu.
Powinienem być zmęczony i szczęśliwy, że zwariowany dzień dobiegał końca, ale ku własnemu zdumieniu nie odczuwałem zmęczenia, tylko zadowolenie. Z błogim uczuciem radości - Bóg wie skąd wziętej - zapakowałem się do łóżka i natychmiast zasnąłem.
Śniło mi się chyba coś bardzo miłego, bo nie chciałem otwierać oczu, gdy w nocy zbudziło mnie intensywne lizanie po ręku i delikatne podskubywanie w palec.
Półprzytomny spojrzałem w kierunku klatki Serafina. Była pusta. Zajrzałem po kołdrę i tam go znalazłem. Podgryzał leciutko moją dłoń z nieukrywanym zachwytem.
- Zgłupiałeś? - warknąłem. - Jest środek nocy!
- No! - przytaknął radośnie. - Fajnie, nie? Co będziemy robić?
- Jak to robić? Nic nie będziemy robić, będziemy spać! Ja w łóżku, ty w klatce. Zrozumiano?!
- Ale ja tam jestem sam… - zaprotestował, robiąc rozpaczliwie smutną minę.
- A kto ma tam być z tobą? Może ja?
- Nie - odpowiedział poważnie. - Drugi szczur, mój towarzysz.
Usiadłem na łóżku.
- Słuchaj, Serafin - wycedziłem. - Przylazłeś do mnie ze słoika, zjadłeś mój obiad, wmeldowałeś się do mieszkania, dostałeś własną, wypasioną chałupę, a teraz chcesz kumpla, tak?!
- Aha! - potwierdził bezwstydnie. - Bo ja jestem nocny i stadny. Rozumiesz - w dzień śpię, a w nocy nie. Poza tym, potrzebuję drugiego szczura, żeby mieć kogo podgryzać i z kim się bawić. To jest budowanie więzi gatunkowej. A ja nie mam nikogo, tylko ciebie.
I znów zaczął lizać mój palec.
Chwilę trwało, zanim odzyskałem głos.
- Marsz do klatki, ale już!!! - wrzasnąłem, wyrywając mu rękę.
- No dobra, dobra - mruknął.
Demonstracyjnie obrażony podreptał po kołdrze w kierunku klatki, wlokąc za sobą ogon i mamrocząc coś pod nosem.
- O papużkach nierozłączkach słyszałeś? - spróbował jeszcze raz, gramoląc się na pręty.- Też muszą być dwie…
Co za uparte zwierzę!
Ugniatałem poduszkę ze świadomością, że zostało mi niewiele snu.
Z klatki dochodziły szelesty, odgłosy gryzienia, szurania, i skrobania. Byłem pewien, że robił to specjalnie. Starałem się nie słuchać i próbowałem zasnąć. Prawie mi się udało, gdy z drewnianego domku dobiegł głos:
- A jak nam dasz kuwetę, to nie będziemy ci sikać po kątach, hi,hi,hi…
Niech go wszyscy diabli!
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt