...Brr… brr… dzwoni budzik, nakazuje mi wstać, ale ja nie chcę się obudzić. Pragnę, aby słońce nigdy nie wstało. Pragnę zapaść się pod ziemię.
Nadchodzący dzień jest dla mnie koszmarem. W najbliższych godzinach dobrowolnie wejdę do złotej klatki, z której nie będzie ucieczki.
Czy dobrze zrobiłam wyrzekając się miłości? Ulegając wpływom rodziny? Wybierając dobro materialne, a nie duchowe? Czy złota klatka jest cenniejsza od szczęścia? Od wolności?
Pytania mnożą się w głowie.
Nieprzytomnie otwieram oczy.
Promienie słońca wdzierają się do pokoju. Za oknem skowronek wyśpiewuje codzienną melodię, w oddali kuka kukułka.
Swój wzrok kieruje na białą suknię, zawieszoną na manekinie. Suknię, która czeka, abym ją włożyła.
Welon leży bezwładnie w pudełku. Małe diamenty migoczą pod wpływem dotyku słońca. Kremowe pantofle czekają w gotowości na swój wielki moment.
Przyglądam się tym rzeczom, a w sercu czuję narastający ból. Rana na sercu powiększa się z każdą sekundą.
Nie tak wyobrażałam sobie dzień mojego ślubu. Nie tak miałam się czuć.
Powinnam być szczęśliwa - nie zasmucona. Powinnam się cieszyć - nie płakać.
Oszołomiona wstaje z miękkiego łóżka i idę do łazienki.
Gorąca kąpiel z lekka podnosi mnie na duchu. Daje nadzieję, że będzie dobrze.
Wychodzę odprężona, ale nie uszczęśliwiona. Woda nie zmyła winy, która zatruwa jak trucizna.
Cicha nadzieja kłębi się w sercu. Nadzieja, która trzyma przy życiu.
Pukanie do drzwi sprowadza mnie na ziemię .
Do pokoju wchodzi Jolka - druhna. Patrzy na mnie z politowaniem.
- Witaj …Gotowa na wielki dzień…?
- Raczej dzień klęski…
- Masz jeszcze czas, aby się wycofać…Nic nie jest stracone…
- Jolka wszystko już przepadło, nic nie mogę zmienić…Zniszczyłam siebie, zniszczyłam Piotra, zniszczyłam naszą miłość…
Łzy czające się w oczach zaczynają powoli spływać po policzkach. Serce przy każdym uderzeniu pęka coraz mocniej. W gardle tworzy się wielka kula, a w płucach brakuje powietrza.
Jolka podchodzi do mnie i mocno tuli.
- Wszystko będzie dobrze…
- Nie, już nigdy nie będzie dobrze…
Do pokoju wpada mama.
- Julia doprowadź się do porządku…Co ty wyprawiasz? - mówi podniesionym tonem.
Wycieram łzy z policzków i siadam na krześle przed lustrem.
– Jestem już gotowa…- mówię przez zaciśnięte zęby.
Do pokoju wchodzą dwie kobiety. Uradowane i podekscytowane.
Ruda fryzjerka bierze się za włosy. Naciąga je, szarpie kręci. Czesze i spryskuje lakierem. Zaczynam kaszlać. Za dużo tego usztywniacza.
Kiedy ruda kończy, blondyna bierze się za paznokcie. Piłuje przycinana i maluje.
Na koniec bierze się za moją twarz.
Blondyna mruczy coś pod nosem.
Nie słucham jej. Nie interesuje mnie, czy zrobi ze mnie cudo, czy maszkarę.
Koniec upiększania. Wszyscy opuszczają pokój. Nareszcie zostaje sama ze swoim smutkiem.
Podchodzę do białej sukni, dotykam gładkiego materiału. Oczy robią się mokre.
- Nie… nie mogę płakać już za późno na łzy.
Szybkim gestem wycieram twarz. Zakładam białą suknię. Ciało jest sztywne, niczym drut. Nie mogę dopiąć zamka.
Po cichu do pokoju wsuwa się Jolka. Delikatnym gestem pomaga zapiąć suknię. Bierze welon i wpina mi we włosy. Podaje pierścionek zaręczynowy. Wsuwam go na palec, ale on pali żywym ogniem. Ciąży niczym grzech na sumieniu.
Mój oddech przyśpiesza rytm.
Za drzwiami słyszę głośne rozmowy, śmiechy. Goście zjeżdżają się na uroczystość. Wkładam pantofle. Duszę się, jest mi ciężko oddychać, myśleć i żyć.
Biorę bukiet z białych róż. Ich zapach uspokaja. Koi ból.
Wychodzę z pokoju.
Zgromadzeni goście patrzą z podziwem, szepczą i uśmiechają się do mnie.
Nie jestem w stanie odwzajemnić uśmiechu. Nie obchodzi mnie co mówią, myślą, robią.
Z oddali dochodzą odgłosy klaksonów. Po chwili pod dom podjeżdża biała limuzyna.
Ze środka wychodzą dwie dziewczyny i Grzegorz w czarnym garniturze. Dumny i pewny zbliża się do mnie. Całuje w policzek.
Mój umysł i ciało jest martwe. Nieczułe na jego dotyk.
Grzegorz bierze mnie za rękę i czekamy na błogosławieństwo.
Rodzice życzą nam szczęścia. Szczęścia, którego nie zaznam.
Wychodzimy, a nogi odmawiają mi posłuszeństwa.
Wsiadamy do limuzyny i jedziemy do kościoła.
Patrzę na domy, drzewa , ludzi, którzy zostają za mną, tak jak moje chwile wolności. Dojeżdżamy na miejsce. Wysiadam na przekór sobie. Grzegorz bierze mnie za rękę. Stoję jak posąg i patrzę na twarze zgromadzonych gości.
Nagle serce przyśpiesza. W oddali spostrzegam twarz ukochanego.
Piotr przyszedł, aby zobaczyć jak zamykam się w złotej klatce.
Jest taki smutny, przepełniony bólem.
To moja wina, to ja go skrzywdziłam.
Wchodzimy do kościoła. Rozglądam się nerwowo. Szukam Piotra.
Wszedł do środka. Patrzy. Paraliżuje. Wzywa.
Oddycham spokojniej.
Rozpoczyna się ceremonia, a ja nie mogę się na niczym skupić. Przed oczami widzę Piotra i cudowne chwile jakie z nim spędziłam.
Czy pieniądze są aż tak ważne? Czy rodzice mogą żądać od dzieci tak wielkiego poświęcenia? Czy ja sama jestem taka naiwna? Czy jestem na tyle pusta, aby poddać się bez walki?
Ksiądz wypowiada słowa przysięgi małżeńskiej. Grzegorz pewnym głosem powtarza tekst. Ja spoglądam na Piotra stojącego przy wyjściu, gotowego w każdej chwili opuścić świątynię.
– Julia twoja kolej…- uświadamia mnie kapłan.
- Ja Julia biorę ciebie …- głos mi się załamuje.
Patrzę na Grzegorza.
- Nie …nie …nie mogę …- potrząsam głową.
Wyrywam się z uścisku. Rzucam bukiet na ziemię, białą suknię biorę w ręce i biegnę do Piotra.
Przy wyjściu krzyczę.
- Wybaczcie…
Piotr uśmiecha się do mnie, chwyta za rękę i razem biegniemy do samochodu. Jego dotyk, uśmiech, sprawiają tyle radości.
Z piskiem opon ruszamy w nieznane. Za mną zostaje klatka, do której nie weszłam. Przede mną cały świat.
Zrywam z głowy welon. Sprawia mi do ból, ale nie przejmuje się tym. Otwieram okno i puszczam go na wiatr. Leci w nieznane.
Piotr zatrzymuje się na poboczu i patrzy mi w oczy.
- Kocham cię…
Całuje mnie z taką pasją, namiętnością.
- Już na zawsze razem…
- Na zawsze - powtarzam.
Ruszamy przed siebie w nieznane…
Brr…Brr budzik dzwoni, nakazuje mi wstać. Otwieram oczy. Biała suknia prezentuje się pięknie na manekinie. Łzy napływają do oczu.
- To był tylko sen… Tylko sen… - szepczę.
Opadam na łóżko i pozwalam łzom wsiąkać w miękką poduszkę.
Jonathan Carroll — Kości księżyca
Czasami sny gryzą jak pchły i pozostawiają małe, swędzące krostki na całej skórze. Wiesz, że nie są rzeczywistością, wiesz, że to tylko twój mózg wymiata śmieci z zakamarków. Ale to nie pomaga. Wizja tak jak ugryzienie pchły powoduje swędzenie, które trudno byłoby zignorować.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
czarodziejka · dnia 03.11.2011 12:30 · Czytań: 799 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 9
Inne artykuły tego autora: