Zbrodni Ikara - mad25
Proza » Historie z dreszczykiem » Zbrodni Ikara
A A A
Ciało nastolatki było lekkie jak piórko. Zarzucił je sobie na ramię i, nie przejmując się, że krew z nosa albo rozciętej wargi dziewczyny kapie mu na wojskową bluzę, dźwigał ją jak najdalej od drogi pożarowej.
Zaalarmował go jakiś odgłos. Przystanął więc i nasłuchiwał. Obejrzał się, lecz las, wypuszczający pierwsze wiosenne listki, był spokojny, nieporuszony. Gdy podrzucił ją, żeby ciało wygodniej ułożyło się na jego ramieniu, wydała słaby jęk. A więc żyła jeszcze.
Szedł znaną tylko sobie i dzikim zwierzętom siecią leśnych duktów. Sam zachowywał się jak zwierzę - ostrożne, łowiące każdy obcy dźwięk, węszące. Dziewczynka zaczynała mu ciążyć, ale wytrwale szedł dalej. Postanowił ukryć ją; tę jedną zatrzymać sobie na dłużej. Takie laleczki nieczęsto się zdarzają. Chciał ją mieć przy sobie choć przez jakiś czas, bo ile jeszcze mógł ich bezkarnie gwałcić i zabijać…?
Wreszcie dotarł do kryjówki. Rzucił nastolatkę na mokrą trawę, a następnie odgarnął gałęzie maskujące wejście do bunkra. Leżała nieruchomo. Bardzo blada, w rozpiętej kurtce i rozdartych w kroku dżinsach. Pochylił się nad nią; przybliżył twarz, aż poczuł jej zapach. Zsunął jej z palca srebrny pierścionek, zdjął kolczyki, a z szyi zerwał łańcuszek z krzyżykiem. Biżuterię wsunął do kieszonki na piersiach bluzy. Nie lubił, żeby te laleczki wyglądały jak dojrzałe kobiety…
Miała zamknięte oczy. Wyglądała tak niewinnie i słodko, że spoglądał na nią nieomal z czułością. Strużka krwi zastygła jej na ustach i brodzie. Rozmazał ją brudnym palcem, usiłując zetrzeć.
Nagle kopnęła go w krocze, aż pociemniało mu w oczach. Zerwała się z ziemi, ale nim zdążyła stanąć na nogi, powalił ją ciosem w twarz.

***
To było niewielkie miasteczko. Jedyną jego atrakcję stanowiły kolorowe kamieniczki wyznaczające kwadrat rynku, którego centralne miejsce okupował odmalowany na różowo kościółek z zegarem na okrągłej wieży. Zegar co godzinę informował metalicznym dźwiękiem o upływie czasu, jakby bez niego nie dało się zauważyć tego subtelnego procesu.
Ostatnio swego rodzaju atrakcją stało się zaginięcie jednej i zabójstwo dwóch nastolatek. Atrakcja ta była wątpliwa, lecz ściągnęła na tę podgórską, sielankowo spokojną dotąd mieścinę uwagę całego kraju. Przyciągnęła - choć wbrew woli – również jego. Redakcja „Tygodnika Detektywistycznego” nie mogła nie zająć się tą sprawą, a gdy okazało się, że mieszka tutaj ojciec jednego z dziennikarzy, bez dyskusji oddelegowano właśnie jego. Nikogo nie interesowało, że od lat nie utrzymywał z ojcem bliższych kontaktów. Ich relacje były dość sformalizowane i w zasadzie ograniczały się do wysyłania sobie nawzajem kartek z okazji świąt i urodzin. Satysfakcjonowały jednak ich obu.
Jego rodzice od wielu lat byli rozwiedzeni. Mieszkali daleko od siebie i nie widywali się prawie wcale. Jako dziecko został przy matce i pozostał z nią jako dorosły człowiek. Ojciec z natury był samotnikiem. Nie przepadał za ludźmi, więc syn mniemał, że chyba nikogo nie lubi. Był emerytowanym wojskowym i przez całe dzieciństwo chłopca tylko dręczył go swoimi zasadami; wprowadzał do wychowania jedynaka jakąś namiastkę wojskowego drylu. Chłopiec nie cierpiał tego. Po rozwodzie ojciec zamieszkał osobno, a po przejściu w stan spoczynku wyprowadził się ze stolicy. Znalazł chyba to, czego szukał w podupadłym domku na obrzeżach niedużego miasta. Miał tam blisko las, rzadkie kontakty z sąsiadami, zdrowe powietrze i przestrzeń. W jego nowym domu syn odwiedził go tylko raz, ładnych parę lat temu. Mimo to bezbłędnie trafił w to miejsce.
Brukowana droga, wybiegająca z przedmieścia w pofałdowaną, lesistą okolicę, doprowadziła go wprost do jego obejścia. Domek z przyległym budynkiem gospodarczym i zagrodą z żerdzi niewiele się zmienił. Miał tylko nową elewację, jeszcze nie pomalowaną, zaciągniętą szarą zaprawą, a nad gankiem zawisł talerz anteny satelitarnej. Na błotnistym podwórku stał czarny, wysłużony samochód terenowy.
Dwa dni wcześniej zadzwonił do ojca, uprzedzając go o swoim przyjeździe. Rodzic nie był uradowany, ale nie miał nic przeciwko tej wizycie. Pomieszkam u ciebie góra trzy, cztery dni – wyjaśnił. – Mam napisać o tych morderstwach… Zrobię swoje i wracam do domu. Przecież wiesz, że nie przepadam za wsią, a u ciebie jest jak na wsi.
Zaparkował obok jego terenówki. Auto było ubłocone, jakby jego właściciel dopiero co wrócił z rajdu po leśnych ostępach. Na wybiegu pojawił się koń. Zadbany srokacz, którego nie widział tutaj podczas swoich pierwszych odwiedzin. Nie przypuszczał, że staruszek jest miłośnikiem zwierząt. To się widać zdarza, że ci, którzy w relacjach z ludźmi są na bakier, zwierzęta potrafią kochać bardziej niż własne dzieci. Jednak stosunek ojca do fauny musiał być ambiwalentny, bo swego czasu chętnie polował i udzielał się społecznie w wojskowym kole łowieckim. Zawsze też miał w domu broń – jak nie służbową, to myśliwską. Kiedyś, w kawalerskich czasach, jeździł konno. Widocznie na emeryturze powrócił do pasji z lat młodości. Teraz było go na to stać. Nie płacił już alimentów na syna, a jako że odszedł z armii w stopniu majora, emeryturę miał całkiem przyzwoitą.
W myślach nazywał go majorem. Nie pamiętał od kiedy, ale musiało to być dawno. W każdym bądź razie nieźle oddawało jego stosunek do ojca.
Podszedł do ogrodzenia, a zaciekawiony srokacz podbiegł do niego. Pozwolił pogłaskać się po łbie. Koń był dobrze odżywiony i zadbany. Mężczyzna rozejrzał się za ojcem, lecz na zewnątrz go nie było. Nie zdziwiłby się, gdyby na niego wcale nie czekał. Jednak skoro samochód stał przed domem, to musiał tu być.
Pogoda była wiosenna, słońce nieśmiało przenikało przez cienką warstwę chmur, więc nie spieszyło mu się do spotkania z nim. Wolał rozprostować nogi po długiej podróży. Obszedł dom. Za budynkiem znajdował się nieduży wygon porośnięty świeżą, zieloną trawą. Wąski strumyczek oddzielał posesję od zachwaszczonego ugoru i łagodnych wzniesień, które porastał młody bukowy las. Nasycił wzrok widokiem przyrody i wrócił na podwórze. Przy wybetonowanej wiacie na samochód stała drewutnia z dębowym pniakiem do rąbania drewna i siekierą głęboko wbitą w jego poszatkowaną śladami cięć powierzchnię. W garażu zobaczył słupek ułożony z zimowych opon, zwinięty wąż ogrodowy przy mosiężnym kranie i zielone gumowce. Wszystko schludne i porządne.
Najbliższe zabudowania znajdowały się w zasięgu wzroku, lecz dom ojca dzieliło od nich dobre pół kilometra. Brudnoczerwone dachy kilku przysadzistych, bardziej wiejskich niż miejskich, domostw górowały nad przydrożnymi krzakami.
Zatrzymał się przy swoim aucie i zapalił cygaretkę. Był już po rozmowie z rzecznikiem powiatowej policji. Przyjechał tu zaopatrzony we wszystkie materiały, jakie prokuratura upubliczniła, więc nie liczył, że na miejscu dowie się czegoś więcej o serii zabójstw. Chodziło raczej o uzyskanie obrazu miejsca zbrodni. Żeby ciekawie napisać swój tekst, potrzebował wizji otoczenia i ludzi, wśród których dzieją się takie rzeczy. Poza tym chciał na bieżąco śledzić postępy w poszukiwaniach zaginionej dwa dni temu nastolatki. Chociaż policja niechętnie łączyła dwa morderstwa z tym zdarzeniem, media zrobiły to już intuicyjnie lub z potrzeby sensacji. Zdaniem prokuratury – pochopnie, bo dziewczynka mogła się w każdej chwili odnaleźć.
Sięgnął na tylne siedzenie po laptop i torbę ze swoimi rzeczami. Wszedł do ganku i zastukał w drzwi. Dopiero wtedy dojrzał dzwonek przy futrynie. Ojciec zastał go z palcem na przycisku.
- No jestem – rzekł lakonicznie.
- Jak się masz?! Wchodź, nie będziemy witać się w progu. – Odebrał od niego torbę i wprowadził do mrocznego przedpokoju. – Chodź, dalej. Rozbierz się.
Zawiesił kurtkę na wieszaku i wszedł do urządzonego w myśliwskim stylu salonu z kominkiem. Uścisnęli sobie ręce; ojciec przyciągnął go do siebie, objął wciąż niezwykle mocnym ramieniem i energicznie poklepał po plecach.
- Dawno się nie widzieliśmy. Co u ciebie?
- Po staremu – odpowiedział zdawkowo.
Major miał białe włosy, cienkie i przerzedzone. Zgniłozielony sweter zaokrąglał się na jego brzuchu, lecz nie wyglądało to źle. W zasadzie nie był gruby. Co najwyżej była to lekka nadwaga. Zdawało się, że jest też odrobinę przygarbiony, jakby opadły mu ramiona, przez co zdawał się niższy niż kiedyś. Jednak w ruchach był dziarski, a zarumieniona twarz i błękitne oczy zdradzały energię.
- Dobrze wyglądasz – pochwalił.
- Dbam o siebie. Muszę. Ta cholerna pompka zaczyna mi sprawiać kłopoty… - dotknął rozwartą dłonią piersi.
Zanieśli bagaże do pokoiku przylegającego do salonu. Był to pokój gościnny. Przez ścianę graniczył z nieco większym, zajmowanym przez majora. Domek był parterowy, z niskim strychem, więc wszystkie pomieszczenia przylegały do siebie: kuchnia do salonu, salon do przedpokoju, przedpokój do łazienki.
Przy herbacie pogadali o morderstwach. Był poruszony, jak wszyscy mieszkańcy miasteczka i okolicy. Dosadnie powiedział, co zrobiłby, gdyby dorwał tego zboczeńca. Potem oprowadził syna po swoim obejściu. Oprócz konia hodował kilkanaście królików. W przylegającym do zagrody budynku gospodarczym mieściła się stajnia, składzik na węgiel i królikarnia.
- A więc to jest ta twoja gazeta… - powiedział, gdy przy kolacji pokazał mu kilka numerów „Tygodnika Detektywistycznego”. Z namaszczeniem przewracał kartki, śliniąc opuszki palców. – A twoje teksty, to które?
- Podpisuję się ikar… O tutaj, i ten… - wskazał palcem napisane przez siebie krótkie informacje.
- Ikar? Co to za pomysł?
- „I” od pierwszej litery imienia i trzy pierwsze litery z nazwiska – wytłumaczył.
- No tak. Rzeczywiście. – Poprawił okulary, pochylił gazetę w stronę lampy nad stołem i przez chwilę czytał. – No niezłe. A czemu takie krótkie?
- Ten będzie o wiele dłuższy.
***
Szesnastolatka jechała rowerem skrótem przez las do miasteczka. Wracała od koleżanki z pobliskiej wsi. Październikowy wieczór kończył się szybko, ale słońce przeświecało jeszcze przez gałęzie sosen. Kładło się pomarańczowymi plamami na leśnej drodze wytartej kołami wozów i samochodów. Ktoś zadał jej cios w głowę tępym narzędziem. Jednak nie umarła od razu. Oberwała, gdy jechała na rowerze. A może zatrzymała się, żeby z nim porozmawiać. Nie ważne. Później została brutalnie zgwałcona i zabita kolejnym uderzeniem, tym samym drewnianym narzędziem. Cios był silny; w skórze utkwiły długie drzazgi. Tak to mogło przebiegać. Tak wyobrażał to sobie, choć miejsce mogło wyglądać inaczej, a dzień mógł być pochmurny albo nawet lekko dżdżysty, jak to jesienią. Jakiś grzybiarz znalazł rower w przydrożnym rowie, a ciało niedaleko, przykryte tylko stertą suchych gałęzi. Wyglądało to na przypadkowe zabójstwo. Ot, zdarzyła się okazja, spotkał ją i zabił. Zabrał jej ozdoby: jakieś tanie koraliki, pierścionki, kolczyki.
***
Dziennikarz układał już w głowie tekst, który zamierzał zacząć pisać jutro. Miał zamiar porozmawiać z ludźmi, a jeśli się uda, to i z rodzicami dziewczynek. Każda nowa informacja o zaginionej miała iść jako krótki news, jeśli zdąży ją przesłać przed zamknięciem numeru. Albo jako dłuższa historia w następnym wydaniu, zależnie od tego, co będzie wiadomo w tej sprawie.
Major obiecał, że pokaże mu to miejsce. Wybrali się tam z samego rana. Stąd było niedaleko, więc postanowili przejść się lasem. Zaraz po śniadaniu poszli ścieżką za domem w stronę bukowego zagajnika. Grafitowo szare drzewa wypuściły brunatne listki, pomarszczone jeszcze i poskręcane jak muszelki. Początek kwietnia był pogodny, choć brakowało słońca, za którym wszyscy już się stęsknili.
Ojciec szedł przodem, w filcowym kapeluszu i myśliwskiej kurtce w maskujące plamy. Na ramię zarzucił dubeltówkę. Był żwawy i chwilami synowi nie łatwo było za nim nadążyć.
- No ruszaj się, ruszaj! – wołał, oglądając się za siebie, gdy zostawał zbyt daleko w tyle.
Las znał doskonale, toteż poprowadził ich najkrótszą drogą, opowiadając o zwierzętach, które widział tu czy tam, o polowaniach, zwłaszcza tych pamiętnych, z odległych czasów.
Nisko nad drzewami przeleciał helikopter jak wielka hałaśliwa ważka. Zadzierali głowy, żeby zobaczyć czy to policyjny, ale nie dopatrzyli się żadnych charakterystycznych oznaczeń. Nieco później, za strumieniem pełnym oślizgłych kamieni i zeszłorocznych liści, wydawało im się, że słyszą ujadanie psów. Pomyśleli, że poszukiwania zaginionej dziewczynki wciąż trwają.
Miał przed sobą plecy ojca i dyndającą na jego ramieniu strzelbę o połyskującej lakierem kolbie. Przypomniało mu to ojcowski pistolet trzymany w szafie obok munduru. Kabura cudownie pachniała skórą, a broń tajemniczą wonią oleju i metalu. I nagle jego pamięć uwolniła pewną historię. Historię, o którą nigdy nie śmiał go zapytać. Właściwie była to jakaś plotka zasłyszana w dzieciństwie. Ktoś – może kolega w szkole albo może któraś sąsiadka – powiedział, że ojciec nagabywał pewną nastolatkę w parku. Proponował jej przejażdżkę na rowerze czy wycieczkę. W każdym razie było w tym coś niemoralnego, coś co oburzyło wszystkich. Prawdziwości słów nastolatki nie można było sprawdzić, tak samo jak słów ojca, więc nie wiadomo, jakie naprawdę miał intencje... Pamiętał, że ojciec, któremu wtedy daleko jeszcze było do stopnia majora, strasznie pokłócił się o to z matką. Później tych kłótni było coraz więcej, o najróżniejsze sprawy, więc w końcu tamta – pierwsza poważna sprzeczka rodziców – zupełnie wywietrzała mu z głowy. Nie to jednak było powodem ich rozstania. W latach osiemdziesiątych wydarzyło się coś gorszego. I chyba to poróżniło rodziców na dobre.
Odegnał te myśli i wrócił do sprawy, dzięki której łaził teraz po kniei w towarzystwie majora. Miał zadyszkę od wspinania się na wzniesienia, ciężkie od błota buty, chciało mu się pić i w ogóle wolałby siedzieć sobie spokojnie w redakcji i pisać jakiś tekst na podstawie rozmowy telefonicznej.
***
Druga ofiara nie doczekała piętnastych urodzin. Sezon na grzyby już się kończył i miało to być ich ostatnie grzybobranie. Nie byli zamożni. Zasiłek nie wystarczał, więc przez całe lato i jesień dorabiali sobie zbierając i sprzedając to, co dawał las. Razem z rodzicami wyszła z domu o szóstej rano. Około południa oddaliła się od nich. Mieli już pełne koszyki i zawracali do miasteczka. Czekali na nią do wieczora. Myśleli, że się znajdzie, bo las znała dobrze, na grzyby i jagody chodziła nawet sama. Jak ustaliła później policja, dziewczyna weszła na myśliwską ambonę, żeby sobie zapalić. Koszyk z grzybami zostawiła przy drabinie z sosnowych żerdzi i weszła do budki. Jednak nie była w niej sama. Prawdopodobnie on wcześniej się tam schronił. Znaleziono dwa niedopałki. Tej samej marki, więc albo ona poczęstowała jego, albo on ją. Był tam też guzik od wojskowego moro, który przysporzył śledczym wiele pracy, a do nikogo ich nie doprowadził. Ciało nastolatki wytropił policyjny pies. Była płytko zakopana niedaleko ambony. Została uduszona, a potem zgwałcona. Zniknęła też jej warta tyle co nic biżuteria. Na ustach miała rozmazaną szminkę.
***
- To tutaj – wskazał leśną drogę. – Tam w rowie leżał jej rower, a ciało… – wszedł kilka kroków w sosnowy las – ...o, gdzieś tam… Jak chcesz, pokażę ci i to drugie miejsce. To nasza ambona. Polowaliśmy tam na dziki.
Policja podejrzewała, że mordercą może być jakiś myśliwy. Przesłuchała wszystkich członków tutejszego koła łowieckiego. Każdy miał alibi na tamten dzień.
- Polujesz jeszcze czy broń nosisz dla ozdoby? – spytał.
- Jakoś nie bawi mnie już zabijanie zwierząt. Od kilku lat biorę tylko udział w zawodach strzeleckich, ale i z tym coraz gorzej… Oczy już nie te…
- To po co ci ta strzelba?
- W lesie zawsze może się przydać… - rzekł tajemniczo.
- Nie mów mi tylko, że chcesz zapolować na tego mordercę?!
Wracając do domu okrężną drogą, podprowadził go pod ambonę, w której dziewczyna paliła fajki z mordercą. Wspięli się po trzęsącej się nerwowo, długiej drabinie. W budce pachniało drewnem, tytoniowym dymem i czymś kwaśnym. Było cieplej niż na zewnątrz. Nic nie wskazywało na to, że doszło tutaj do jakiegoś makabrycznego zdarzenia.
A przecież udusił ją w tej ambonie. Zacisnął palce na jej szyi i czekał aż z jej oczu zniknie blask, a z płuc ostatnie tchnienie. Potem zrzucił ją na trawę. Świadczyło o tym złamanie nogi, zwichnięta ręka oraz liczne otarcia i obtłuczenia.
Z góry roztaczał się wspaniały widok na pola, porośnięte lasem wzniesienia, bladozielone łąki i odległą wieżę kościoła.
Poczęstował majora cygaretką.
- Właściwie nie palę – przyznał, ale przyjął papierosa i zaciągnął się jak spragniony nikotyny nałogowiec.
Milczeli patrząc na chmurny pejzaż.
- Dobrze, że do mnie wpadłeś – zaczął ojciec. – Już dawno chciałem ci o czymś opowiedzieć. To sprawa z przeszłości, nic miłego, o której chyba powinieneś się dowiedzieć ode mnie… - zrobił pauzę na kolejny haust dymu. - Wiesz, nie byłem dobrym człowiekiem...
Pomyślał, że chodzi mu o tę nastolatkę, której podobno złożył kiedyś nieprzyzwoitą propozycję. Ta myśl i widok sześćdziesięciolatka w myśliwskim stroju na ambonie, w której zamordowano inną nastolatkę wydała mu się wyjątkowo odrażająca. Poczuł niesmak.
- Może innym razem… Chodźmy stąd.
Nie oglądając się na ojca, cisnął peta na pole i zaczął schodzić po drabinie.
W pół godziny polną drogą dotarli na skraj miasteczka i zmęczeni wrócili do domu. Dziennikarz ledwie powłóczył nogami, nienawykły do wysiłku. Zamknął się w swoim pokoju, otworzył laptop, ale nie mógł zabrać się za artykuł. Położył się na kanapie i zdrzemnął.
Na obiad był pieczony królik z ziemniakami.
- Delikatne mięsko, w sam raz na moją dietę – zachwalał major. – Tylko po to je hoduję.
- Nie musisz mi gotować – powiedział, zamiast pochwalić potrawę. - Jutro zjem sobie coś w miasteczku. W rynku jest chyba jakaś restauracja, prawda?
Ojciec skinął głową. Wyglądał na zamyślonego. Nie słuchał go zbyt uważnie.
- Pojadę teraz pogadać z ludźmi, a potem zajmę się pisaniem – poinformował go mimo to.
Kiedy wieczorem skończył krótki tekst o aktualnym stanie śledztwa i bezowocnych poszukiwaniach zaginionej, ojca nie było. W pokoju sieć nie miała zasięgu. Żeby wysłać tekst przy użyciu modemu GSM musiał wyjść z laptopem na podwórze. Potem zostawił komputer w przedpokoju i poszedł poszukać majora. Zmierzchało. Zajrzał do drewutni. Niechcący zrzucił zawieszony na gwoździu przy stercie drewna kołek kształtem przypominający kij bejsbolowy. Na jego węższym końcu wywiercony był otworek, przez który przeciągnięto kawałek rzemyka. Tworzył uchwyt na rękę lub do zawieszenia. Grubszy koniec kołka pokrywała zaschnięta krew. Odłożył go z obrzydzeniem na stertę porąbanych drew i poszedł do domu.
Major wrócił późno. Gdy zorientował się, że syn nie śpi jeszcze, zapukał i otworzył drzwi jego pokoju.
- Nie przejmuj się moją nieobecnością. Wiosną sporo czasu spędzam poza domem – usprawiedliwił się.
- Nie ma sprawy. Jesteś u siebie, a mną nie musisz się zajmować – mijając ojca w drodze do łazienki poczuł od niego delikatną woń jakiegoś damskiego zapachu. Prędzej spodziewałby się odoru wódki. Czyżby ojciec nie był takim samotnikiem, za jakiego go uważał? – pomyślał, lecz nie zastanawiał się nad tym dłużej. Starał się nie interesować jego sprawami. Zwłaszcza sercowymi.
Rano ojca znowu nie było. Zniknął też srokacz z wybiegu. Mężczyzna zajrzał do stajni. W rogu stały worki z ziarnem lub paszą, sterta siana, pusty boks dla konia wyścielony świeżą słomą, której kilka sprasowanych kostek piętrzyło się przy ścianie, sięgając aż po sufit. Na starym kredensie na wysoki połysk walały się różne przedmioty: brudny kubek, butelka po piwie, kilka czasopism koniarskich. Na parapecie zakurzonego okienka, obok szczotki z szorstkiego włosia i zgrzebła, leżała wyglądająca na dziecięcą bransoletka, jakiś naszyjnik z serduszkami, pierścionek i dwie różowe spinki do włosów z plastiku. Widok tych niewinnych, dziewczęcych błyskotek wywołał niepokój w sercu dziennikarza. Prawie wybiegł ze stajni, a najróżniejsze, niedorzeczne myśli kotłowały mu się w głowie.
- Co za bzdura! – powiedział do siebie głośno. – Co ja wymyślam!
Wyciągnął komórkę i wybrał numer do matki.
- Nie, nic się nie stało – odpowiedział na jej pytanie. Zaintrygował ją ton jego głosu. – Chyba… Powiedz mi, czy ojciec… Czy z nim jest wszystko w porządku?
- Co masz na myśli?
- Jest taki skryty i tajemniczy… Czy on mógłby komuś zrobić coś złego? Znasz go przecież… Byłby zdolny zrobić komuś krzywdę?
- Ty już coś wiesz…? – domyśliła się.
- Powiedzmy, że coś w związku z nim nie daje mi spokoju…
- Nie mogę z tobą rozmawiać na ten temat. Obiecałam mu to. Pogadaj z nim. To stara sprawa, więc może dojrzał już, żeby ci o tym opowiedzieć… No na razie, jestem akurat w sklepie. Pa!
Co oni przede mną ukrywają? Dręczyło go to pytanie. Zaczął nerwowo spacerować po podwórku, usiłując przypomnieć sobie, co właściwie wie o życiu ojca. Czy zdarzyło się w nim coś niezwykłego...? Miał mgliste wspomnienie jakiejś rozprawy sądowej. Ojciec na pewno zeznawał w pewnej sprawie. Zeznawał czy był oskarżony...? Tego nie był pewien. Rodzice byli wtedy bardzo zdenerwowani. Na pewno nie trafił za kratki... A może oskarżyła go tamta dziewczynka...?
Wszytko da się wyjaśnić, uznał wreszcie. Trzeba tylko ze sobą rozmawiać.
Wszedł do drewutni i zabrał oblepiony krwią kołek. Obejrzał go dokładnie w dziennym świetle. Nie miał wątpliwości, że to krew.
- Musimy o tym pogadać – powiedział z naciskiem, na głos. Zostawił kij w ganku i, czekając na powrót majora, zajął się pisaniem głównego artykułu. Niestety, szło mu kiepsko. Zdania ulatywały mu z głowy nim zdążył je zanotować. Wreszcie dał sobie z tym spokój. Odłożył komputer i bezczynnie spędził czas do popołudnia, aż zgłodniał. Zamknął drzwi, klucz położył na belce pod spadzistym daszkiem ganku i pojechał do miasteczka coś zjeść.
Kiedy wrócił, srokacz siedział już spokojnie w swoim boksie, ale ojca nie było w domu. Tym razem wybrał się dokądś samochodem. Ślady kół odciskały się wyraźnie w miękkiej ziemi przed bramą. Nie zostawił mu żadnej informacji, a telefonu komórkowego nie posiadał. Postanowił, że będzie na niego czekał. Tak długo, jak to będzie konieczne. Choćby całą wieczność. Kupił zgrzewkę piwa w sklepie. Miał ogromną ochotę zapić te swoje bzdurne podejrzenia, utopić je w alkoholu i nie przejmować się majorem i jego tajemnicami. Nie po to tu przyjechał. Usiadł w fotelu ojca przed telewizorem, położył obok siebie to okropne, zakrwawione narzędzie i zaczął oglądać telewizję, popijając piwo. Po godzinie zrobiło mu się zimno, więc przyniósł drewno i napalił w kominku. Ojciec w piecu centralnego ogrzewania rozpalał dopiero na wieczór, bo dni były dość ciepłe.
Major nie wracał, choć na dworze zrobiło się już zupełnie ciemno. Puste puszki leżały na ławie jak wyrzut sumienia. Dziennikarz opróżnił wszystkie sześć, co zdarzało mu się niezwykle rzadko, i zasnął przy włączonym odbiorniku. Kiedy się ocknął, zauważył, że ktoś wyłączył telewizor, więc major musiał już być w domu. Pewnie nie chciał go budzić. Nagle usłyszał krzyk. Zdawało mu się, że ktoś wzywa pomocy. Zerwał się z fotela. Wołanie o pomoc powtórzyło się. Chwycił leżący obok fotela kołek i wybiegł z domu.
Na ganku płonęło światło, lecz blask słabej żarówki oświetlał tylko niewielką część podwórza. Szereg ulicznych latarni urywał się przy ostatnich zabudowaniach miasteczka, więc całe obejście tonęło w ciemnościach.
- Pomocy! Zboczeniec! Morderca! – rozpaczliwy głos dziewczyny dobiegał z miejsca, gdzie stała drewutnia.
Dziennikarz mocniej zacisnął kij w ręce i ruszył w ciemność. Dostrzegł dwie szamoczące się postacie. Jakiś mężczyzna szarpał się z drobną dziewczyną. Nie zastanawiając się ani chwili, zdzielił agresora pałką w głowę, a gdy ten padł na ziemię, złapał dziewczynę za rękę i pociągnął w krąg światła.
- Już dobrze. Jesteś bezpieczna. Chodź, zaraz wezwę policję.
Roztrzęsioną nastolatkę zaprowadził do domu, posadził w fotelu i zadzwonił po pomoc. Dziewczyna wyglądała okropnie. Miała posiniaczoną twarz, rozciętą wargę i ubranie w strzępach, pobrudzone krwią i błotem. Płakała i trzęsła się, choć zagrożenie już minęło.
Ze swojego pokoju przyniósł koc i owinął ją. Podał jej szklankę zimnego mleka, bo nic innego nie znalazł do picia. Dopiero teraz przypomniał sobie o mężczyźnie, który może już zdążył zbiec. Miał nieprzyjemne, graniczące z pewnością, przeczucie, że to major.
Rozdygotany prawie tak samo jak ofiara zboczeńca, wybiegł powtórnie w ciemność. Z daleka dojrzał postać leżącą przed drewutnią. Pospieszył tam i klęknął nad nią.
Major ocknął się, ale wyglądało na to, że nie może się poruszyć. Jego twarz i jasna plama włosów odcinały się od ciemnego betonu. Spróbował unieść jego głowę. Poczuł lepką maź na palcach.
- To ty? – wyszeptał ojciec.
- Tak. Spokojnie. Zaraz przyjedzie karetka.
- Ona tu przybiegła... Krzyczała... Nie mogłem jej uspokoić... – tłumaczył z wysiłkiem.
- Cicho. Nie męcz się. Później pogadamy.
- Byłem złym człowiekiem – wyszeptał zupełnie nie na temat, jakby musiał to wyznać w tej chwili, w obawie, że już nigdy może na to nie być czasu. - Zabiłem…
Na ulicy dał się słyszeć sygnał ambulansu i drugi, innej tonacji, policyjnego radiowozu. Po chwili dwa pojazdy z hałasem wpadły na podwórze, rozświetlając je reflektorami. Z karetki wyskoczyło dwóch mężczyzn w czerwonych polarach. Przywołał ratowników i zrobił im miejsce przy rannym. Ktoś oświetlił leżącego latarką. Podszedł do policjantów i zaczął im nieskładnie opowiadać o dziewczynie. Owinięta pledem pojawiła się w ganku, zwabiona odgłosem pojazdów. Gdy po chwili wrócił do ojca, lekarz i ratownik, bo okazało się, że jednym z nich był doktor - wstali i zaczęli pakować sprzęt do torby.
- Niestety, nie żyje – oświadczył ten, co wyglądał na medyka. – Kim jest dla pana? – zaczął szukać czegoś w torbie na pasku.
- Ojcem – wydusił z siebie dziennikarz.
- Przygotuję akt zgonu.
Po przesłuchaniu odwieźli go radiowozem do domu. Było około trzeciej nad ranem. Na chwilę doznał czegoś w rodzaju amnezji. Zatrzymał się w przedpokoju, nie mogąc sobie przypomnieć, skąd wrócił. W głowie miał taką pustkę, jakby porwali go kosmici, zrobili pranie mózgu i wypuścili po tygodniu eksperymentów. Czuł się tak wyczerpany, otumaniony i przybity, że przesiedział w bezruchu pół godziny w fotelu ojca przed wyłączonym telewizorem. Dopiero wtedy przypomniał sobie wszystkie wydarzenia wieczoru, we właściwej kolejności.
Zgasił światło w salonie i w miękkim mroku budzącego się dnia poszedł do swojego pokoju. Rzucił się na kanapę z pragnieniem, by po przebudzeniu okazało się, że to był tylko zły sen. Ale nie mógł zasnąć. Wręcz przeciwnie, jego umysł stał się znacznie jaśniejszy, niż na komendzie, gdy zadawano mu mnóstwo pytań, na które nie umiał logicznie odpowiedzieć.
Ocknął się z dziwnego letargu. Nie był to sen, lecz przyniósł odprężenie. W pokoju zrobiło się jasno, a za oknem słońce prześwietlało pasemka podnoszącej się mgły. Wyszedł na ganek z irracjonalnym uczuciem, że ujrzy tam ojca. Wydawało mu się nawet, że czuje jego obecność, słyszy kroki na podwórzu. Złudzenie było tak realne, że wybiegł przed dom. Podwórzem szła kobieta w czarnej chustce, pikowanej kurtce i sztruksach. Z wysiłkiem niosła ocynkowane wiadro pełne wody. Wyłoniła się z tej mgły jak zjawa.
- Co pani tutaj robi? – spytał, a głos z trudem wydostał się z zaschniętego gardła. Ledwie poznał, że to jego słowa.
- Konia idę napoić – odpowiedziała. W tym zdaniu było coś tak oczywistego, tak zwyczajnego i rzeczywistego. Zabrzmiało, jakby robiła to każdego dnia i śmierć majora nie mogła położyć kresu tej koniecznej, powtarzanej co rano czynności. – Nie wie pan kim jestem? Ojciec nie mówił...? - Pokręciła głową. Postawiła wiadro i zaplotła ręce na piersiach. – Jestem jego przyjaciółką.
Kobieta wyglądała na czterdziestolatkę. A na pewno była sporo młodsza od ojca. Na zarumienionej od wysiłku twarzy ujrzał wyraźne zmarszczki i pajęczynę różowych naczynek.
- Pomogę pani. – Chwycił wiadro i ruszył w stronę stajni. Kobieta pospieszyła za nim.
- Poznaliśmy się jesienią. Byłam na spacerze z córką i zobaczyłyśmy tego konika. Córka od razu się w nim zakochała... – mówiła do jego pleców, wcale o to nie proszona.
Drzwi do stajni były otwarte. W boksie dwunastoletnia dziewczynka karmiła konia trzymaną w dłoni marchewką. Drugą ręką z czułością mierzwiła jego grzywę.
- Mamo, kto się teraz nim zajmie? – Koń schrupał marchew do końca, pochylił łeb i zaczął pić wodę z postawionego przed nim wiadra. Robił to inaczej niż psy, nie rozchlapywał jej dokoła, nie mlaskał hałaśliwie. Robił to niemal z wdziękiem.
- Ten pan.
Dziewczynka odczekała, aż koń skończy pić, a potem wzięła stojące za drzwiami wysokie buty do jazdy konnej, swoją kurtkę zawieszoną na haku i dżokejkę.
Mężczyzna zgarnął świecidełka z okiennej wnęki i podał je nastolatce.
- To twoje? – upewnił się.
- Tak – skinęła głową. Wysypał jej te kiczowate, dziecięce błyskotki na wystawione dłonie. Schowała je do kieszeni dżinsów.
- Pana ojciec uczył ją jazdy konnej. Sam to nam zaproponował... – dodała kobieta. – Pójdziemy już.
Wyszły zostawiając go samego. Stojąc w drzwiach stajni patrzył, jak odchodzą, aż znikły w rzadkiej, srebrzystej mgle. Potem wypuścił konia na wybieg. Przeszedł do królikarni. Zauważył, że króliki również zostały nakarmione. Na metrowej długości desce w kształcie stopy żelazka rozciągnięta była królicza skóra, futrem do wewnątrz. Suszyła się przy otwartym oknie.
Przypomniał sobie, jak dziadek na wsi - gdy jeszcze jeździli w odwiedziny do rodziców ojca - zabijał króliki. Chwytał je pomarszczoną dłonią z tylne łapy i, trzymając zwierzę w powietrzu, uderzał je w głowę taką samą drewnianą pałką. Królik miał białe futerko na nogach, a stopy brudne od wilgotnej ziemi. Umierał szybko, bez konwulsji i tylko z nosa wypływały mu dwie strużki ciemnej krwi. Ten widok zapadł mu głęboko w pamięć. Nie rozumiał, jak można zabijać takie ładne, miłe stworzonka... Dotknął palcem puszystego łebka królika w klatce, innego trącił w pyszczek. Zwierzątko wzdrygnęło się i przetarło łapką wąsatą mordkę, jakby ścierało dotyk ludzkiej dłoni.
- Dlaczego go zabiłeś, dziadku? – spytał ze łzami w oczach.
- Bo był niegrzeczny.
Nagle zadzwoniła komórka. Jej dźwięk przeniósł go gwałtownie z czasów dzieciństwa do teraźniejszości. Dziwnej i nieprawdopodobnej; jakby wyrzucił go w nie jego przyszłość.
Sekretarz redakcji domagał się tekstu. Odesłał go do wszystkich diabłów. Nie przebierał w słowach. Być może będzie musiał pożegnać się z tą robotą...
Wrócił do swojego pokoju, położył się na kanapie i jeszcze raz spróbował usnąć. To musi się udać, myślał. Usnę, a potem obudzę się w „tamtej” rzeczywistości, zanim cokolwiek się stało. Sen jednak nie był jego przyjacielem. Zwlekał z nadejściem, a czas pastwił się nad nim niemiłosiernie.
Zadzwonił do matki. Bez zbędnych szczegółów opowiedział jej, co się stało. Prosił, żeby wyjawiła mu tę rodzinną tajemnicę, ale nie była w stanie tego zrobić. Nawet nie zapłakała. Milczała długo, a potem bąknęła coś o czekającej ich rozmowie i rozłączyła się.
Zadzwoniła dopiero wieczorem. Spakował się już i chciał stąd wyjechać, pomimo że policja wyraźnie zakazała mu opuszczania miasteczka. Opowiedziała mu pewną historię. Kiedyś wstrząsnęłaby nim do głębi, zrobiłaby piorunujące wrażenie, ale w tych okolicznościach przyjął ją jak rzecz odległą. Tragiczną, lecz daleką, której konsekwencje wypłowiały, a rozpacz i gniew uległy przedawnieniu.
Rozmowa z matką podziałała na niego kojąco. Od wczorajszej nocy czuł się jak napompowany do granic wytrzymałości balon. Dopiero teraz uszło zeń powietrze. Wreszcie zasnął na tyle głęboko, by jego mózg zdążył uwolnić fale alfa. Przyśnił mu się sen, w którym ojciec, młodszy niż jeszcze wczoraj, dokańcza mu opowieść, którą usiłował zacząć na myśliwskiej ambonce na skraju lasu. Przyśniły mu się słowa matki, w dialogu z ojcem. W tym śnie miał świadomość, że już je słyszał, a jednocześnie słuchał ich z pełnym zaskoczeniem, od nowa.
Ojciec palił spokojnie cygaretkę; uniósł kapelusz, odsłaniając pokryte drobnymi kropelkami potu pomarszczone czoło. Strzelbę postawił w kącie, lufą skierowaną do góry. Wsparł przedramiona o krawędź ramy tego jakby okna bez szyby. Prostokątny otwór wypełniał jasny pejzaż pól i odległego miasteczka.
To był czas rewolucji, mówił. Czas przemienienia, zwrotny punkt w historii kraju i każdego z nas. Wszyscy stawaliśmy przed zadaniami, które nas przerastały. Trzeba było się określić, po której jesteś stronie.
Początek lat osiemdziesiątych pamiętam mgliście, przerwał mu, byłem wtedy za młody.
Ja też byłem za młody. Może każdy z nas był na to za młody... Historia zweryfikowała wszystkich. Pokazała, że źle wybrałem. A może tylko, w kulminacyjnym punkcie wydarzeń, znalazłem się w niewłaściwym miejscu...? – odetchnął głęboko i na chwilę zawiesił głos. - W styczniowe przedpołudnie strzelaliśmy do ludzi. Nie do wrogów. Gdy strzelasz do prawdziwych wrogów, ich śmierć jest powodem dumy i chwały. Ale my strzelaliśmy do swoich. Takich samych ludzi jak my, którzy pragnęli tego samego, tylko inaczej wyobrażali sobie swoją rolę w tym wszystkim. Dostaliśmy ostrą amunicję i równie ostre rozkazy. Być może niektórzy z nas strzelali na oślep albo specjalnie chybiali; posyłali kule gdziekolwiek, byle nie trafiały manifestantów. Ja wierzyłem w to, co robię. Byłem dumny, że oddaję się całkowicie swojej służbie i tym, których rozkazy wykonuję. Byłem młody i naiwny. Nie wiedziałem, kto jest dobry a kto zły. Strzelałem najcelniej jak potrafiłem. Waliłem pociskami w tłum, jakbym walczył o wolność ojczyzny, jakbym walczył o ideały i przyszłość... Potem okazało się, że to ten zbuntowany tłum walczył o przyszłość i ideały, wystawiając się na kule... Zginęły trzy osoby. Trzech niewinnych ludzi, którzy wyszli na ulicę, żeby domagać się wolności. W przeciwieństwie do mnie, wierzyli, że w tym kraju da się w końcu coś zmienić.
Zapadła krępująca cisza. Syn zastanawiał się, czy pora teraz wyjść bez słowa i ruszyć w dalszą drogę, czy wyrazić współczucie, zrozumienie i powiedzieć, że on sam zachowałby się w takiej sytuacji podobnie. Ale dobrze wiedział, że on postąpiłby inaczej. Bo był mięczakiem niegodnym munduru. Zawiódł ojca, który próbował wychować go na twardziela, męskiego faceta, który pójdzie w jego ślady. W gruncie rzeczy zawiedli się nawzajem.
Chcę, żebyś wiedział, że do dzisiaj żałuję i pokutuję za swoje grzechy. Sąd mnie uniewinnił. Wykonywałem tylko rozkazy, które wydawali ci na górze. Byłem żołnierzem, musiałem słuchać poleceń przełożonych. Byłem marionetką w cudzych rękach...
Po latach, gdy tamte obrazy zatarły się trochę w mojej pamięci, myślałem sobie czasem, że może jednak sąd miał rację. Jest przecież tak szacowną, godną zaufania instytucją, że jego wyroki muszą być sprawiedliwe. Może jednak jestem niewinny...? Może kula z mojego pistoletu nikogo nie trafiła...? Obawiam, że to płonna nadzieja. Dziś już niczego nie jestem pewien, prócz tego, że strzelałem do manifestantów, widziałem, jak padali od kul i widziałem krew na asfalcie...
Nim ktoś nazwie mnie mordercą, nim usłyszysz to z obcych ust, chcę żebyś wiedział, że tamta chwila stała się zmorą mojego życia.

***
Nastolatka nie potrafiła dokładnie wskazać miejsca, gdzie ukrywał się morderca. Uciekła w nocy, więc nie zapamiętała drogi. Jednak myśliwi wiedzieli, gdzie znajduje się powojenny bunkier. Jeden z nich poszedł z policją jako przewodnik. Wyruszyli o wschodzie słońca, lecz poszukiwany uprzedził ich.
Jego tropem puścili psy. Ślad był świeży i przez kilka kilometrów pościg posuwał się sprawnie. Kłopoty zaczęły się w świerkowym zagajniku. Zwierzęta kręciły się po nim długo, zagubione i skonsternowane. Kiedy wreszcie wypadły z lasku i z pochyłości wzniesienia zbiegły do strumienia, okazało się, że w tym miejscu trop kończy się ostatecznie. Zapach bezdomnego ginął w potoku szemrzącym donośnie na dnie wąwozu. Ulotnił się z rwącą wodą, spienianą i zimną.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
mad25 · dnia 05.11.2011 09:54 · Czytań: 716 · Średnia ocena: 5 · Komentarzy: 3
Komentarze
mariamagdalena dnia 05.11.2011 19:10
nie miała być "Zbrodnia Ikara"? brzmi lepiej i nawet znam już coś o tym tytule ;)
bardzo dobrym trzymający w napięciu tekst
przypadł mi do gustu bardziej niż poprzedni, więcej niedopowiedzeń i ścieżek na manowce
tylko raz mi zgrzytnęło w czytaniu:
"Wybrali się tam z samego rana. Stąd było niedaleko, więc postanowili przejść się lasem" -> "stąd" jest niefortunne
poza tym, czekam na kolejne przejawy Twojej twórczości
jaka konwencja teraz? ;)
mad25 dnia 06.11.2011 10:49
Dzięki mariomagdaleno za miłe słowa.
Tak, trafiła się literówka w tytule;)
Jeśli Redakcja pozwoli, to teraz będzie konwencja reportażowa.
Pozdrawiam
Miranda dnia 06.11.2011 19:51 Ocena: Świetne!
Zaczytałam się.Tekst trzyma w napięciu do samego końca. Wodzisz czytelnika, dajesz sygnały, ale nic nie podpowiadasz. Oceniam jako: Świetne.Do końca byłam przekonana, ze to ojciec jest tym poszukiwanym.
Syn podzielił los ojca, chociaż w innych okolicznościach. To samo może powiedzieć o sobie: "Nim ktoś nazwie mnie mordercą, nim usłyszysz to z obcych ust, chcę żebyś wiedział, że tamta chwila stała się zmorą mojego życia.".
Prawdziwy dramat Ikara.
Pozdrawiam;)
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty