Na Placu Zamkowym jak zwykle tłum. Stałam przy moście oparta o kamienną poręcz, mając w dole widok na trasę W-Z. Zapadł już mrok, miasto rozbłysło kaskadą świateł, raz po raz na przystankach po przeciwnych stronach zatrzymywały się tramwaje i autobusy, wstrzymując na chwilę ruch. Na pofalowanej linii horyzontu lśnił stadion przyciągając wzrok. Było zimno, typowy początek grudnia. Poprawiłam szal, czułam się zmęczona po całym dniu pracy. Przez tyle godzin nie miałam ani chwili wytchnienia, a w czasie przerwy mama przez telefon wszelkimi znanymi sobie metodami próbowała mnie nakłonić do przyjazdu na święta do domu.
- Jak to nie jesteś pewna? Jakie daleko? - denerwowała się. - Jakie mnóstwo pracy? Kto musi pracować w święta?
Marzyłam o powrocie do domu - a właściwie mieszkania, niewielkiego, ale za to mojego własnego - i słusznym wcześniejszym pójściu spać. Ale nie, właśnie na dziś umówiłam się z Laurą, że spędzimy razem wieczór i coś zjemy na mieście. Nie chciałam przekładać spotkania, od ukończenia studiów widywałam się z nią dość rzadko. Obie teraz byłyśmy pochłonięte pracą.
Poznałyśmy się na początku studiów - dziennikarstwo i komunikacja społeczna. Laura była filigranową szatynką, świergoczącą i radosną, która całe swoje życie przepędziła w Warszawie. Lubiła swe miasto, bo życie w stolicy było wygodne, ale pretensji do niego też miała niemało.
Ja w Warszawie spędziłam ostatnie sześć lat. Nie urodziłam się tutaj. Czasami wpadałam w zamyślenie i dziwiłam się sama sobie. Jak to się stało, że skończyłam tutaj studia? Jak to się stało, że jestem tutaj? Jak to się stało, że udało mi się wyrwać ze swojej mieściny? I kim byłabym teraz, jeżeli wszystko potoczyłoby się inaczej? Gdybym nie miała w sobie dość konsekwencji i uporu?
Nie wybiera się miasta, w którym człowiek się rodzi. Ale wybiera się miejsce, gdzie chce się spędzić życie. Warszawa, może za hałaśliwa, za szara, zbyt betonowa. Moja ciotka na przykład, której mąż stąd pochodził, nie wytrzymała tu długo. Ja póki co nie mogłabym się stąd wynieść. Lubiłam tłok, lubiłam życie, lubiłam poczucie dynamiki. Tego zawsze mi brakowało w rodzinnych stronach. Może po prostu pragniesz w życiu tego, co nigdy nie było ci dane. Życia w wielkim mieście nigdy dotąd nie dane mi było zasmakować, może dlatego teraz nie mogłam się nim nasycić.
Nawet jeżeli miałam podły dzień, jeżeli w pracy wydawało się wszystko sypać, to pod wieczór, kiedy wracałam do siebie autobusem bądź tramwajem - ściśnięta wśród tłumu - i wyglądałam przez okna na ruchliwe ulice, oświetlone budowle, na miasto, które wydawało się oddychać bez przerwy dniem i nocą, czułam się tak, jakbym przejmowała jakąś część tej wszechobecnej energii dookoła. Na nowo czułam w sobie siłę.
Nawet teraz patrzenie na ruch u dołu mostu dziwnie mnie uspokajało. Coś w tym wszystkim było.
- Wyglądasz jak taka desperatka, która zaraz skoczy z tego mostu! - rozległ się nagle tuż za mną roześmiany głos.
- Jak zwykle spóźniona - przywitałam ją uśmiechem. - Ale wybaczam.
- Podziwiasz nasze piękne miasto? - oparła się o poręcz i popatrzyła na horyzont upstrzony oświetlonymi budynkami. - Kiedyś mówiłam ci, że je zdobędziemy. Jesteśmy już blisko, co nie?
Udaliśmy się do jednej z restauracji przy starówce. Przypomniały mi się studenckie czasy i ciągły brak gotówki. O wizytach w restauracjach w tym okresie rzadko kiedy była mowa. Chyba że akurat w jakiejś dostawałam pół etatu.
Rozmawiałyśmy, śmiałyśmy się, dyskutowałyśmy o pracy. Że oczywiście zawsze można było lepiej trafić. Że dużo roboty. Ale dajemy sobie radę, rzecz jasna. I mimo wszystko jesteśmy bardzo zadowolone, ale tego już żadna z nas nie powiedziała wprost. Przesiedziałyśmy tak z dobre dwie godziny, przespacerowałyśmy się Krakowskim Przedmieściem, po czym trzeba było się rozstać obiecując sobie szybkie kolejne spotkanie.
Wracałam tramwajem, o tej porze tłok był spory. Wskoczyłam do wagonu w ostatniej chwili. Z trudem dosięgłam najbliższej poręczy i odgarnęłam z twarzy zwichrzone włosy. Podniosłam głowę i zderzyłam swoje spojrzenie z czyimś.
Mężczyzna, nie wyglądający ani na młodszego, ani na starszego, na pierwszy rzut oka żaden szczególny. Tylko ubrany był z jakąś klasą, której raczej męski ród zwykł nie respektować. Miał na sobie krótki ciemnoszary płaszcz, a przez ramię przewieszoną torbę na laptopa. Jego wzrok padał prosto na mnie, a gdy nasze spojrzenia się skrzyżowały, dopiero po chwili skierował oczy w inną stronę bez śladu zażenowania.
No dobrze, w sumie czy jest w tym wszystkim coś dziwnego? W stolicy przytrafiały mi się już dziwniejsze rzeczy. Zaczęłam wyglądać przez okno poprzez ściankę ludzi przede mną. Wracałam do pustego mieszkania - mieszkałam sama. W pewnym sensie było to przyjemne, ale... też dobrze byłoby wracać do miejsca, gdzie ktoś na ciebie czeka i tęskni. Przez te ostatnie sześć lat spotykałam się wielokrotnie z mężczyznami. Nigdy nic z tego nie wyszło, choć tu było ich zdecydowanie więcej niż tam, skąd pochodziłam.
Już miałam wysiadać, kiedy znów napotkałam spojrzenie tego faceta od laptopa. Przepuściłam kilku wysiadających, by mu się przypatrzeć. Jak w ostatniej chwili wsiadłam, tak samo w ostatniej wysiadłam. Ruszyłam powoli w swoją stronę, nieoczekiwanie lekko się do siebie uśmiechając. Dziwny facet...
Weszłam do mieszkania i rozświetliłam ciemne wnętrze. Wszystko było takie samo, jak zostawiłam rano. Łóżko nieposłane, stolik w salonie zawalony papierami, pod którymi krył się laptop, a w kuchni zwykły rozgardiasz po szybkim śniadaniu. Spełnione marzenie o własnych czterech ścianach i kawałku przestrzeni należącym tylko do mnie.
Gorąca kąpiel, kubek marcepanowej czekolady, sprawdzenie maili na poczcie. W tym czasie z pomarańczowego nocnego nieba zaczął prószyć śnieg. Oderwałam się od ekranu i podeszłam do drzwi balkonowych. W ciągu ubiegłego tygodnia kilka razy padał już śnieg, ale zawsze znikał po paru godzinach. Te płatki były duże i puszyste. Może one przetrwają.
Spadały powoli w dół pobłyskując w światłach miasta. Nadchodziła kolejna zima, sezon choinek i świątecznych dekoracji. Nawet tam, gdzie dorastałam, było wtedy pięknie.
Ktoś powiedział, że zawsze trzeba iść za marzeniem. Chyba można powiedzieć, że to zrobiłam? Tylko że brzmi to tak patetycznie. Zrobiłam po prostu to, co chciałam zrobić. Nie wyobrażałam sobie, że mogłabym zostać w domu, u rodziców, tam, gdzie wszystko było do bólu znajome, gdzie trudno było się doszukać dla siebie jakichś perspektyw. A przynajmniej mi było trudno, bo ja chciałam do czegoś dojść.
Warszawę widziałam tylko raz, gdy przyjechałam do ciotki. Było to w dzieciństwie, jeszcze zanim nie wyprowadziła się stamtąd, nie rozwiodła i nie umarła. Mała dziewczynka z szeroko otwartymi oczami patrzyła na zatłoczone ulice, jadące tramwaje i wieżowce tak wysokie, że trudno było jej uwierzyć, iż nie przewracają się niczym budowle z klocków lego. Wszędzie zgiełk, hałas i masa betonu. Była w tym jakaś szarość - ale Warszawa i tak ją zahipnotyzowała. W niczym nie przypominała jej własnego małego miasteczka, które w jednej chwili skurczyło się jeszcze bardziej drastycznie. Dwa różne światy, a ten nowy obcy, pociągający, pulsujący, pełen starych bajkowych budowli. Nie mogło być inaczej, obiecała sobie, że do niego wróci.
I wróciła. Kilkanaście lat później, już dorosła, z innym spojrzeniem na świat. Choć po pięciu latach mieszkania w Warszawie nie była już ona gigantycznych rozmiarów, niekończący się ciąg aut na ulicach stanowił zwyczajny widok, a długa jazda autobusem stała się codziennością. Ale widok Krakowskiego Przedmieścia, przez które przechodziłam niemal codziennie, wciąż na nowo mnie zachwycał. Tyle teatrów, ulic, placów, ludzi.
I duma. Wciąż nie do końca pojmowałam, jak udało mi się wyrwać z domu i zjawić się tutaj z bagażem marzeń i aspiracji, bez niczyjej pomocy. Ale o tym myślałam coraz mniej. Cieszyłam się po prostu, że tu jestem. Kochałam to miasto, jego ciężkie powietrze, jesienną szarość i to, że wszystko co wyrasta z ziemi zdaje się wpadać na sąsiada z braku miejsca.
Bo nareszcie byłam tu przez ostatnie lata szczęśliwa, choć oczywiście nie zawsze wszystko układało się kolorowo. Ale skończyłam dobre studia, miałam pracę, którą lubiłam, poznałam mnóstwo fantastycznych ludzi. Spełniłam dziecięce marzenie, które z konsekwencją w sobie pielęgnowałam i zaspokoiłam aspiracje. Kwestia wyboru. Określenia tego, czy naprawdę zrobisz wszystko, by osiągnąć to, o czy marzysz.
Epizodycznie kojarzyłam już początki mojego pobytu, ale wciąż doskonale pamiętałam przyjazd. Wczesna jesień, nadeszła szybko i przyniosła ze sobą deszcze oraz szarość. Znalazłam się w obcym mieście, w tłumie nieznanych ludzi, a ogrom tego wszystkiego dookoła co pamiętałam jeszcze sprzed lat, potęgował poczucie smutku, pustki i samotności. Wątpliwości. Co ja tu robię? Jak sobie dam radę? Ile się nad tym wszystkim zastanawiałam? Powinnam wsiąść w pierwszy powrotny pociąg. Wieloletnie wyrzeczenia i naukę równie dobrze mogłam sobie darować, rzucanie się w nieznane, takie zmiany, to nie dla mnie.
Gdybym wtedy to zrobiła, zrezygnowała z powodu głupiego strachu, nigdy bym sobie tego nie wybaczyła. Odkąd po raz pierwszy zobaczyłam Warszawę, marzyłam, żeby w niej zamieszkać. Dlaczego miałabym sobie dać spokój z marzeniem? Bo nie miałam dość pieniędzy, na jego realizację, bo się bałam, bo nie wiedziałam, czy dam sobie radę? Zostałam. Poradziłam sobie. Wydawało się to czymś wielkim, ale emocje opadają i idzie się dalej. Nabrałam przez to więcej pewności siebie.
W dole ulicą ktoś przemknął szybko, chcąc jak najprędzej dotrzeć do ciepłego mieszkania i schować się przed śniegiem. Nie byłam przecież jedyna, wiele ludzi miało podobną do mojej sytuację. A niektórzy byli po prostu szczęściarzami, urodzili się w miejscu, gdzie mieli wszystko podane jak na srebrnej tacy. Nie musieli niczego porzucać, rezygnować, nie przeżywali całej gamy wątpliwości, mogli bez przeszkód tu studiować, jeśli tylko chcieli. Bez żadnych wyrzeczeń z myślą o przyszłym celu. Ale teraz nie chciałabym być jedną z nich. Nie chciałabym wymazać żadnej z wcześniejszych ciężkich chwil wątpliwości, głuchego pragnienia dojścia do czegoś i uczucia stąpania po kruchym lodzie. Z tym byłam teraz silniejsza, bardziej niezależna i zasłużyłam sobie jak najbardziej, aby być tutaj szczęśliwą.
Oderwałam czoło od szyby i wróciłam do komputera. Posiedziałam przy nim jeszcze chwilę, po czym zamknęłam system i zgasiłam światło w salonie. Opadłam na łóżko wdychając z rozkoszą. Cały dzień czekałam na powrót do domu i spanie. Dzień jak każdy inny, praca, tempo, dobrze, że mogłam się choć na krótko spotkać z Laurą. Wrócić do domu na święta? Powinnam zrobić większe zakupy, może jutro Jacek z naprzeciwka pożyczy mi swoje autko. W poniedziałek muszę być wcześniej w redakcji, żebym nie zapomniała budzika nastawić... I ten facet, którego dziś w tramwaju spotkałam. Co, rogi mi nagle wyrosły czy jakaś inna twarzowa ozdoba? Dziwny był, ale wyglądał całkiem przyjemnie. Mogłabym się na niego natknąć jeszcze raz. Wtedy bym coś może powiedziała. Jakoś obróciła to wszystko w żart... Nie, nie spotkamy się już, oczywiście, przy liczbie mieszkańców sięgającej ponad milion to niemożliwe. Jednak, czy nie miałam już okazji przekonać się sama na sobie, że w życiu dzieją się najróżniejsze rzeczy?
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
idalia · dnia 04.12.2011 09:11 · Czytań: 373 · Średnia ocena: 3 · Komentarzy: 4
Inne artykuły tego autora: